FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Galerie    Rejestracja   Profil   Zaloguj 
Forum www.swiatciekawostek.fora.pl Strona Główna
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości


Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Nowy Temat   Odpowiedz OPOWIADANIA OBECNIE PISANE / ROMANSE/ DRAMATY <- Forum www.swiatciekawostek.fora.pl Strona Główna
Autor Wiadomość
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 2:31, 29 Sty 2012 Powrót do góry

Rozdział 10



Powrót do domu nie napawał ją optymizmem jednak wiedziała ,że jak się nie pojawi brunet wyśle po nią swoich ludzi. I nawet na końcu świata by ją odnaleźli , a wtedy jej sytuacja nie byłaby najlepsza. Obiecała sobie jednak duże zmiany. Chociaż wciąż czuła coś do szatyna to jednak miała zamiar tym razem pokazać mu pazurki. Pożegnanie z Damianem przyszło jej ciężko , spędzili razem ledwo dobę ,ale już zdążyła go polubić. Wiedziała ,iż będzie za nim tęsknić ,ale nic nie mogła poradzić na to ,że musi wracać. Obiecał jej jednak ,że jak tylko wróci do Meksyku skontaktuje się z nią. Nie do końca była pewna czy mężczyzna dotrzyma słowa ,ale bardzo pragnęła by tak się stało. Spotkanie z nim mogło nie być prostą sprawą , bo bez zgody Poncha nie mogła opuszczać posiadłości , jednak dla chwili z nim była gotowa zaryzykować. Pogrążona w myślach nawet nie zauważyła jak taksówka dojechała na miejsce , dopiero słowa kierowcy przywróciły ją na ziemię. Zapłaciła , po czym wysiadła biorąc ze sobą niewielką walizkę. Stojąc u podnóża schodów , wzięła głęboki oddech by nabrać odwagi przed tym co za chwilę spotka ją w środku. Następnie zaczęła wolno wchodzić na górę w drodze witając , kłaniających się ,,ochroniarzy”. Będąc już w środku zdziwiła ją cisza i spokój jaki panował. Tu nigdy nie było tak jak teraz. Nie było dziewcząt , kręcących się goryli. Nigdzie nie krzątał się też Alfonso czy Ucker. Taka sytuacja nie była na miejscu. To był dom publiczny , pełen dziwek , gachów pracujących dla bruneta , tu wciąż się coś działo. A tym czasem panowała cisza. Zaniepokojona czerwono włosa , rzuciła walizkę na środku hollu i wbiegła do gabinetu , potem na górę gdzie zaczęła przeglądać wszystkie pokoje. Sypialnia Leny , pusta , pokój brata, pusty. U blondyna też nikogo nie było , do siebie nie zaglądała gdyż była pewna ,iż nikogo tam nie ma. Ostatni używany pokój na górze należał do Christopera , tam jednak bała się wejść. Bo jeśli byłby w środku , mógł jej wtargnięcie odebrać za zachętę ,dlatego zawahała się. Nie mając jednak wyboru , wzięła trzy głębokie oddechy i nacisnęła klamkę…
*************
Rano gdy wstał cholernie bolała go głowa , co więcej nie pamiętał nic z poprzedniego wieczoru. Miał totalną pustkę , dopiero zdarzenie które odbyło się koło południa uświadomiło mu jakiego czynu się dopuścił. Między 12.00 a 13.00 z potężnym kacem leżał na łóżku w pokoju Uckera , jak się tam znalazł ? Nie wiedział ! Był tak zjebany ,że miał wszystko i wszystkich w dupie. Olał obowiązki szefa , wszelkie spotkania z dostawcami broni jego plan na ten dzień , było leżenie w wyrze do wieczora. Niestety owy spokój i ciszę zakłóciły mu krzyki w porze obiadowej. Wściekły wybiegł z sypialni z zamiarem ucieszenia tego kto śmiał mu przeszkodzić. Jakież było jego zdziwienie gdy na dole ujrzał Cuksa z gnatem przystawionym do głowy. Ta akcja nie zrobiła by na nim wrażenia , gdyby nie pewien mały drobiazg. Gnata trzymała Anahi. Dziewczyna wyglądała okropnie , blada cera , podkrążone i zaczerwienione oczy świadczyły, iż całą noc nie spała i płakała. Siniaki na twarzy oraz ciele wskazywały ,że ktoś ją pobił. A jej pusty i obłędny wzrok , każdemu mówił jedno… dziewczyna zwariowała. Poza napastniczką i ofiarą w holu stało kilku pracowników Poncha , Lena oraz William. Widząc jej determinację i obłęd nikt nie odważył się ruszyć. Sam poszkodowany po raz pierwszy w życiu nie wiedział jak zareagować. Stał więc bez ruchu i słuchał tego co blondynka ma do powiedzenia.
- Nie ważcie się ruszyć o krok ! – krzyczała zaciskając rękę na pistolecie. – Zastrzelę go ! Zabiję skur.wiela … to przez ciebie gnido , przez ciebie ! – krzyczała co raz popychając go od tyłu. – To ty Świno nagadałeś mu głupot , ty zrobiłeś ze mnie dziwkę w jego oczach !
Mówiła cały czas trzymając broń przy jego głowie. Nie widziała bruneta , który stał na górze i spokojnie przyglądał się całej sytuacji. Maite widząc ,że koleżanka mówi poważnie grożąc zabiciem , próbowała przekonać ją do zmiany decyzji. Co prawda ona tak samo jak Any pragnęła jego śmierci ale wiedziała ,że jeśli blondynka zabije go to ludzie Alfonso zabiją ją. Dla jej dobra próbowała negocjacji , które i tak na nic się nie zdały. Widząc bezradność wszystkich stojących na dole , zdenerwowany brunet postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Bez koszuli , jedynie w dżinsach , na bosaka zaczął schodzić po schodach. Po każdym stopniu , wspomnienia z wczorajszej nocy wracały do niego. To jak pił , jak mu naubliżała i to jak ją zgwałcił brutalnie wróciło jak bumerang , uświadamiając mu tym samym o czym mówi Anahi. Czy miał wyrzuty sumienia z tego powodu , czy było mu jej żal ? A skąd ! Był wściekły … bardzo wściekły na to ,że kolejny raz pozwala sobie na zbyt dużo. Wyjął broń za paska spodni i skierował w stronę jej głowy.
- Rzuć tą spluwę ! – rozkazał głosem nie uznającym sprzeciwu.
Jej oczy uniosły się ku górze. Strach i wspomnienia natychmiast powróciły. Trzymana broń szybko wyślizgnęła się z jej szczupłych dłoni i z hukiem upadła na podłogę. Nie będąc zabezpieczoną , wystrzeliła raniąc przy tym Lenę. Ucker widząc , iż nie jest już na celowniku odwrócił się i z rozmachu uderzył dziewczynę w twarz.
- Ty kur.wo , teraz to ja cię zabiję ! – krzyknął sięgając po pistolet jednego ze stojących obok ochroniarzy.
- Zostaw ! – krzyknął brunet. – Ja to zrobię. – dodał po chwili podchodząc coraz bliżej leżącej na podłodze dziewczyny.
******************
Zaraz po wejściu do pokoju, ruszyła do łazienki, z której dało się słyszeć szum wody. Gdy tylko przekroczyła jej próg zobaczyła jak Chris wychodzi z pod prysznica, po zakręceniu kurka od kranu odwrócił się, jednocześnie zawiązując ręcznik na biodrach. Na widok czerwonowłosej cwaniacko się uśmiechną.
- O proszę, jaśnie pani wróciła! – Rzekł z ironią w głosie.
-, Co tu się stało, czemu nikogo nie ma, dlaczego tu tak cicho?! – Zapytała ignorując jego zachowanie.
- Jak nikogo? Przecież jestem ja … - rzekł wskazując na siebie. – I ty! – Dodał po krótkiej pauzie.
- Wiem, ale ja pytam o resztę! – Krzyknęła mając dość jego zabawy.
- Najpierw się ze mną przywitaj. – Powiedział przyciągając ją do siebie i z zachłannością wpijając się w jej usta.
Próbowała go odepchnąć, lecz szatyn był silniejszy. Jego zapach oraz pół nagie ciało, ociekające jeszcze wodą sprawiało, iż z każdą sekundą zapominała o wszystkich przysięgach, jakie sobie złożyła. Postanowienia i obietnice traciły na znaczeniu czując jego bliskość, a także jego penetrujący język w jej gardle. Tego, właśnie tego się tak bardzo bała wracając do domu, że kiedy stanie z nim twarzą w twarz nie da rady mu się przeciwstawić. I nie dała! Chęć jego pieszczot, smak pocałunków była silniejsza niż cokolwiek. No i poddała się, zarzuciła mu ręce na szyję i z przyjemnością zaczęła oddawać pocałunek. Już po chwili poczuła jak jej sukienka wędruje ku górze, by zaraz potem opaść na podłogę. Wiedząc, że wciąż ma nad nią władzę, jak najbardziej zamierzał to wykorzystać. Złapał ją za pośladki i lekko unosząc do góry posadził na szafeczce łazienkowej. Gdy już się tam znalazła oplotła go szybko nogami wokoło bioder nie przestając namiętnie się z nim całować. Pożądanie rosło w obojgu z sekundy na sekundę, po omacku rozpiął jej stanik, a gdy ten opadł, zachłannie dopadł do jej piersi. Ściskał je, lizał, ssał i przegryzał na przemian, czując wilgoć i lekki chłodek przeplatający się z gorącem, wygięła się do tyłu, pojękując z rozkoszy sprawianej przyjemności. Przyciągnął ją jeszcze bardziej do siebie, przez co ręcznik rozwiązał się i spadł na ziemię. Jego nabrzmiała już męskość była gotowa do akcji, jedyna przeszkoda to koronkowe majteczki. Przerwał na chwilę tę cudowną zabawę, by je z zdjąć z ciała czerwono włosej. Zrobiwszy to, natychmiast miał zamiar ją posiąść, lecz kiedy dotknął jej mokrej od pieszczot pochwy, nie mógł się powstrzymać i zanurzył język w jej ciasnej szparce.
- Oh – jęknęła jeszcze bardziej odchylając się do tyłu, jednocześnie przesuwając pośladki na brzeg blatu.
To ułatwiło mu poruszanie się po jej muszelce. Jego wilgotny i gorący język docierał dość daleko, po czym wycofywał się by przejechać kilka razy po jej dzwoneczku. Wiła się jak opętana, co pobudzało go jeszcze bardziej, więc nabrał tempa. Dulce czując, iż zaraz dojdzie, zacisnęła mu mocniej nogi na karku. Ucker jednak nie chciałby zaczęła i skończyła bez niego, wywiną się sprytnie z uścisku. Po czym wstał z kolan i wszedł w nią swoim już od dawna sterczącym penisem. Jęknęła głośno wbijając mu paznokcie w łopatki. On zaś złapał ją za pośladki i zaczął nią poruszać to w dół to w górę. Z każdym uniesieniem jego ruchy były szybsze, a pchnięcia mocniejsze. Była tak zatracona, iż ani trochę jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Taka zabawa dość szybko wywołała u niej orgazm. Czując jak jej całe ciało wije się z otrzymanej rozkoszy, wtuliła głowę w jego włosy. Tym samym jęcząc mu do ucha. Po skończonym akcie, zsunęła się z niego, podniosła ubranie i wyszła z łazienki. Chris podążył za nią, myśląc, że teraz zabawią się w sypialni. Tym czasem czerwono włosa, zaczęła się ubierać. Przyglądał się jej chwilę nie bardzo rozumiejąc, gdy zaczęła zakładać sukienkę dotarło do niego, że to koniec zabawy.
-, Co ty robisz, myślisz, że to koniec?! – Zapytał oburzony próbując wyrwać materiał z jej dłoni.
- Puszczaj! – Krzyknęła pociągając suknię w swoją stronę. – Tak Cuks, to koniec! Dostałeś to, czego chciałeś, chociaż nie zasłużyłeś ani trochę, a teraz mi łaskawie powiedz gdzie są wszyscy?! – Zapytała wściekła szybko zakładając na siebie resztę garderoby.
Wściekł przyciągnął ją do siebie łapiąc za nadgarstek, a kiedy miał ją już przy sobie, złapał za włosy i sięgnął po broń leżącą na łóżku pod spodniami.
- To ja ustalam czy ci powiem czy nie! Czy zasłużyłem na cokolwiek czy nie, jasne dziwko?! – Krzyknął patrząc jej w oczy z przystawionym pistoletem do czoła.
Coś w niej pękło, nie wytrzymała i nie zastanawiając się dłużej odepchnęła go z całej, jaką w sobie miała. Zachwiał się, co odruchowo osłabiło jego siłę. Wykorzystała to i wyrwała mu broń z ręki, po czym wycelowała w niego.
- Ostatni raz powiedziałeś do mnie dziwko! – Krzyknęła i nacisnęła spust.
******************
Kula tylko ją drasnęła na szczęście. Sama tylko nie wiedziała na czyje, bo ona raczej nie cieszyła się, że uszła z życiem. Ono już dawno jej obrzydło. No, ale skoro żyła i blondyn przywiózł ją do szpitala na opatrzenie rany nie miała wyjścia jak podziękować. Gdy wrócili, brunetka poszła do siebie. Zaś William musiał rozmówić się z Alfonso, który aż kipiał ze złości. Wszedł do gabinetu i od razu spostrzegł mordercze spojrzenie brata.
- Jeszcze raz mi się postawisz, a własnoręcznie cię zabiję! – Krzyknął Poncho jak tylko blondyn zamkną za sobą drzwi.
- Możesz to zrobić teraz. – Rzekł spokojnie i na luzi siadając w fotelu.
- Ty przeklęty skur.Wielu, wiesz, że tego nie zrobię! – Krzyknął uderzając pięścią w blat biurka.
Marcos nie odpowiedział, lecz swoim uśmieszkiem zdradził swoją pewność, co to tego. Brunet, chociaż wściekły, zakończył sprawę i przeszedł do kolejnego tematu.
- Wyjaśnisz mi to kiedyś, a teraz powiedz mi jak tam sprawa z Leną? – Zapytał podpalając papierosa.
-, Jeśli pytasz czy już coś wiem… - zaczął, lecz brunet wszedł mu w słow.
- Pytam czy wlazłeś już w jej łaski i wyciągnąłeś potrzebne nam informacje. – Skwitował krótko.
- Pojebało cię stary, przez dwie doby miałem zaskarbić sobie jej zaufanie?! – Zapytał wściekły. – Na takie rzeczy potrzeba czasu! - Dodał na koniec, nalewając sobie koniaku stojącego na biurku.
- My go nie mamy za wiele i ty kur.wa dobrze o tym wiesz! – Wrzasnął brunet.
- Wiem, jednak mam pomysł jak spełnić nasz plan. – Rzekł blondyn upijając łyk trunku.
-, Jaki plan? – Zapytał brat sięgając po gnata, by go wyczyścić.
- Wyjadę z nią na kilka dni, z dala od tego burdelu będzie mi łatwiej się do niej zbliżyć i ją omotać. – Wyjaśnił, patrząc na niego.
Hector zamilkł i analizował przez chwilę jego słowa, po czym powiedział;
- Dobra zgadzam się, ale jak coś pójdzie nie tak … ty sam będziesz musiał ją zabić. – Rzekł mierząc w niego palcem.
- Jesteśmy z jednaj krwi. Myślisz, że się zawaham, nie ma mowy! – Powiedział z cwaniackim uśmiechem na twarzy.

Co stało się z Anahi ?
Czy Dulce naprawdę zabiła Uckera ?
Czy Lena wpadnie w pułapkę Willa i z nim wyjedzie ?
Tego dowiecie się w kolejnym rozdziale Smile
[/font]

Rozdział 11



Ten dzień utkwi im w pamięci na zawsze. Najbardziej jednak pamiętała go będzie Dulce. W momencie kiedy strzelała , nawet chyba nie zdawała sobie zbytnio sprawy z tego co robi. Dopiero nieruchome ciało Uckera oraz krew sącząca się z jego klatki piersiowej , a także głowy sprawiła iż zrozumiała co się stało. Naprawdę strzeliła , co więcej nie spudłowała. Na samą myśl o tym ręce zaczęły trząść się jej jak galareta , rzuciła broń i natychmiast podbiegła do niego. W chwili kiedy próbowała zatamować mu krew do pokoju wpadł brunet a za nim blondyn.
- Zabiłam go ,cholera ja go zabiłam ! – krzyknęła spoglądając na brata zapłakanymi oczami.
- Zabierzcie ją stąd i wezwijcie karetkę! – rozkazał ludziom którzy sekundę za nimi pojawili się w drzwiach.
Dwóch mężczyzn szybko zabrało dziewczynę , tym czasem Poncho razem z Willem starali się jak najdłużej utrzymać szatyna przy życiu. Później wszystko potoczyło się szybko , pogotowie zabrało ledwo żywe ciało Chrisa do szpitala. Razem z nim pojechał też Miron by móc informować szefa o stanie Cuksa. Zszokowana czerwonowłosa siedziała w pokoju razem z Maite i wypłakiwał się jej w rękaw.
- Zabiłam go … zabiłam ! – łkała tuląc się do przyjaciółki.
- Dul uspokój się. Przecież nikt nie powiedział ,że on umarł. – rzekła brunetka chcąc uspokoić zdenerwowaną koleżankę. – Zresztą należało mu się … przecież to skur.wiel , nie szanował cię , nie docenił no to teraz kur.wa ma za swoje. – powiedziała oburzona zaciskając jedną pięść na prześcieradle leżącym na łóżku.
- Wiem ,że nie był święty ale… ale ja kocha…
- Kochasz , za co ?! – zapytała jeszcze bardziej wściekła. – Za to ,że cię bił , ruchał a potem szedł do innej ,a może za to ,że sprzedawał cię innym facetom po to tylko by jego portfel był pełny ?! – zapytała strasznie oburzona wypuszczając czerwonowłosą z objęć. - No powiedz mi kur.wa Dulce za co ty go kochałaś ?!!!
Jeszcze bardziej zszokowana i cholernie zaskoczona Marisa spojrzała na Lenę. Po czym wstała z łóżka i patrząc na nią przenikliwie zapytała;
- Skąd wiesz ,że kazał mi się sprzedawać ? !
Nie mogła się zdradzić bo to pokrzyżowało by jej plany , jednak nie bardzo wiedziała co ma odpowiedzieć czerwonowłosej. Ta zaś zawzięcie wpatrywała się w nią czekając na odpowiedź.
****************
Gdyby nie blondyn już by nie żyła. Co prawda po tym jak brunet ją zgwałcił było jej wszystko jedno. Śmierć byłaby chyba najlepszym rozwiązaniem, sama nawet myślała czy tego nie zrobić. Najpierw jednak chciała by główny winowajca zapłacił za swoje, potem sprawca gwałtu ,a na koniec zamierzała zabić siebie. Jednak cały jej plan pokrzyżował William. Czemu się za nią wstawił , co nim kierowało ? Nie wiedziała. Wystarczyło tylko słowo i Poncho odłożył spluwę. Co więcej chciał ją nawet odprowadzić do pokoju , strach przed nim okazał się silniejszy. Dostała szału i zaczęła krzyczeć jak opętana. Nie pozostało więc nic innego jak poprosić lekarza o zastrzyk uspokajający. I w ten oto sposób , leżała teraz w swoim łóżku i smacznie spała. Po tym leku mieli ją z głowy na pewno do rana. Pytanie tylko co będzie gdy się obudzi i ponownie zrozumie ,że jej koszmar wciąż trwa . Tym czasem wściekły Alfonso chodził od ściany do ściany ciskając się ze złości. Blondyn sam był nie mniej zły i zszokowany owymi zajściami w dniu dzisiejszym , jednak dla niego w tej chwili było coś ważniejszego niż szalona Anahi czy postrzelony Luca. Czekał jednak na odpowiedni moment by powiedzieć o tym bratu. Ten jednak wciąż nosił się ze złości.
- Kur.wa to jakiś pieprzony dom wariatów się zrobił ! – krzyczał jak opętany. – Najpierw ta blond idiotka chciała powybijać nas jak kaczki ,a teraz jeszcze Ruda! Za bardzo im pobłażałem ,ale …
- Kur.wa Poncho , przestań się ciskać ! – krzyknął nagle blondyn. – Tak naprawdę to one są teraz najmniej ważne. – rzekł uderzając pięścią w blat biurka.
- Czy ty się z chujem na rozumy zamieniłeś ?! Nie widzisz co się dzieje , one zaczęły się buntować ! Ja nie puszę im tego płazem. – Powiedział brunet zbliżając się na niebezpieczną odległość do brata.
- Będziesz musiał. – rzekł poważnie mierząc go tym samym groźnym i poważnym wzrokiem.
- A to niby czemu ? – zapytał rozkładając ręce.
- Bo mamy poważniejsze kłopoty niż rozhisteryzowane lale. Za tydzień wraca Masimo Guzman i to w tej chwili powinno być dla nas najważniejsze ! – krzyknął na maxa wściekły Will. - Ten magazyn był jego robotą a nie Navarro. – dodał po chwili.
Po usłyszeniu owej informacji zacisnął pięści , a całe jego ciało zesztywniało z nagromadzonej wściekłości.
- To jednak nie wszystko. – rzekł po chwili ciszy blondas.
- A co kur.wa jeszcze ?! – wrzasnął uderzając pięścią w ścianę.
- Zaczynają się kłopoty z glinami , bo w komendzie rządzi już ktoś inny. Chłopcy mówią ,że jego nie da się przekupić. Jeśli zaraz nie zatuszujemy sprawy Uckera to gliny zaczął węszyć i po woli dobiorą się nam do dupy
- A Ruda pójdzie siedzieć. – skwitował krótko.
- Właśnie ! – przytaknął siadając w fotelu.
- Dobra zrobimy tak , ty bierzesz się za Lenę. Masz tydzień na to by dowiedzieć się tego co chcemy. Ja zatuszuję jakoś sprawę z postrzałem i zajmę się Marisą oraz resztą. – powiedział zajmując miejsce po drugiej stronie biurka.
- Dobra , tylko nie licz na zbyt wiele być może ona nie jest jego siostrą. – rzekł Marcos wstając i kierując się w stronę drzwi.
- Możliwe ,ale czuję że czystego sumienia też nie ma. – dodał unosząc brwi do góry z całkowitą pewnością do swoich racji.
******************
Po kilku godzinnej operacji leżał teraz na Intensywnej Terapii podłączony do mnóstwa aparatury. Lekarz choć zrobił wszystko co mógł nie dawał mu zbyt dużych szans na przeżycie. Nawet jeśli uda mu się wyjść z tego to na pewno nie w krótkim czasie. Pozostawała też obawa ,że będzie miał ubytki na zdrowiu. Po przekazaniu tych wiadomości Dulce ponownie wpadła w rozpacz. Może i był draniem i zasłużył sobie na taki oto los. Był jednak człowiekiem i bez względu na wszystko nie ona powinna odbierać mu życie. Co z tego ,że traktował ją jak szmatę ,nie szanował i nie kochał ! Być może miał ku temu jakieś powody ,a nawet jeśli nie to tak czy siak nie powinna do niego strzelać. Wiedziała ,że jeśli umrze wyrzuty sumienia nie pozwolą jej spokojnie żyć. Zapłakana rzuciła się w ramiona Willa. Co z tego ,że zabroniono jej okazywać jakiekolwiek uczucia względem brata lub któregokolwiek z jego ludzi. Dla niej to teraz nie miało znaczenia , bo w tej chwili potrzebowała by ktoś ją przytulił. Trafiło na blondyna bo to on przekazał jej wiadomość i tylko on był z nią w tej chwili w pokoju. Lena ulotniła się jak tylko Marcos pojawił się w drzwiach. Nie zdążyła nawet odpowiedzieć na jej pytanie ,ale i to miała teraz gdzieś. Teraz pragnęła wypłakać się ze wszystkich sił. Zaskoczony mężczyzna odruchowo objął ją i pozwolił wypłakiwać się na jego ramieniu ,a raczej klatce piersiowej. Była mu za to wdzięczna bo gdyby to brunet się tu zjawił na bank natychmiast by ją odepchnął i kazał by kategorycznie doprowadzić się do porządku. Co więcej jeszcze oberwało by się jej za to co uczyniła dzisiejszego popołudnia.William jednak zezwolił jej na to co w tym domu było zakazane. Stał w ciszy i czekał spokojnie aż dziewczyna skończy płakać ,a gdy jej szloch ucichł dopiero wtedy wypuścił ją z ramion. Spojrzała na niego zaczerwionymi oczami wciąż jeszcze się szklącymi.
n- Nie becz już , to drań a dranie zawsze mają szczęście. – powiedział ocierając wierzchem dłoni jej spływające łzy.
- A jeśli… - zaczęła pełna najgorszych przeczuć.
- Nie ma jeśli ! On z tego wyjdzie , zobaczysz. – powiedział lekko nią potrząsając.
- A co ze mną ? – zapytała z obawy przed kara jaka ją czeka za ten wyczyn.
- Ty masz się pozbierać , Poncho nie może widzieć cię w takim stanie. To raz , a dwa kazał ci nikomu nie mówić o tym zajściu i zaglądać do Christopera.- powiedział kierując się ku wyjściu. – I nie becz , jak już powiedziałem my dranie zawsze mamy farta ! – rzekł z cwaniackim uśmiechem na twarzy puszczając do niej oczko. Po chwili już go nie było , czerwonowłosa widząc ,że już jest późno skierowała się do łazienki. Wzięła szybki prysznic i chwilę później leżała w wygodnym łóżku chcąc jak najszybciej zasnąć. Will miał rację tacy jak oni zawsze byli górą. Dlatego teraz spokojnie zasnęła wtulona w poduszkę.
****************
Do trzeciej nad ranem siedział w gabinecie i załatwiał pilne sprawy. Postrzał Cuksa załatwił w dosłownie dziesięć minut. Odpowiednio wypełniona koperta pełna banknotów o dość sporym nominale , wręczona lekarzowi załatwiła sprawę. Rozkazy dotyczące wroga który nie bawem miał się pojawić też zostały rozesłane po ludziach. Magazyny zabezpieczone. Pozostała jednak jeszcze jednak kwestia która nie dawała mu spokoju. Anahi ! Ona w tej chwili była dla nich zagrożeniem. Po porannej akcji musieli wzywać do niej lekarza który po zbadaniu jej stanu stwierdził , iż dziewczyna przez wstrząs związany z gwałtem chwilowo wpadła w depresję i stan obłąkania. Gdyby nie fakt ,że czarne chmury zbierały się nad ich interesem miałby gdzieś to jak blondynka będzie się zachowywała. Wiedząc jednak ,że policja nie jest już na ich usługach ,a jego wieloletni wróg powróci musiał też dopilnować ,by ze strony Any nie było więcej niespodzianek. Początkowo myślał o zatrudnieniu pielęgniarki która pilnowała by jej non stop. Bał się jedna ,że dziewczyna z takim charakterem i do tego taką chorobą bez problemu da sobie radę z byle lekarzem. Tak więc po dłuższym namyśle uznał ,że sam będzie miał na nią oko , o ile inne sprawy nie zajmą mu głowy. A w razie potrzeby postawi u jej boku dwóch najlepszych ludzi. Tak naprawdę ufał tylko sobie i to dlatego miał zamiar jej pilnować , poza tym szukał pretekstu do tego by ją zabić. Wciąż był wściekły na brata za to iż wcześniej mu to skutecznie uniemożliwił. Idąc na górę miał zamiar od razu rzucić się na łóżko i pogrążyć w błogim śnie. Jednak mijając drzwi do sypialni Annie coś go tknęło. To było dziwne ,ale i bardzo silne. Cofnął się więc i uchylił lekko drzwi. Siedzący przy niej Ramiro od razu staną na baczność widząc swojego podwładnego.
- Wyjdź , chcę zostać z nią sam na sam ! – powiedział wskazując na drzwi.
- Tak szefie , tylko że ona śpi. – rzekł szatyn o sporej posturze.
- Idiotą nie jestem baranie , chyba widzę ! – krzyknął popychając go w stronę wyjścia.
Ten już nic nie mówiąc szybko opuścił pomieszczenie. Brunet po cichu zbliżył się do jej łóżka , wyciągnął broń którą miał schowaną z tyłu i …
****************
Ten długi i okropny dzień wreszcie się skończył. Teraz jedynie o czym marzył to o śnie , jednak myśli krążące w jego głowie nie zezwalały mu na to. Przekonanie May do wyjazdu o dziwo nie było trudne. Powinien się z tego cieszyć , jednak to za gładko poszło i dlatego miał złe przeczucia. Być może Poncho miał rację i dziewczyna była córką Arturo Guzmana , wkradła się w ich łaski by uzyskać jak najwięcej informacji i razem z Masimem ich pogrążyć. Zastanawiał się ,nad teorią brata. Czekało go więc nie lada zadanie , zdobyć jej zaufanie i wyciągnąć jak najwięcej się da. Jeśli dziewczyna jest bystra nie da się. A głupia być nie może skoro tyle czasu się tu utrzymała i wciąż żyje. Miał mieszane uczucia co do planu Alfonsa jak i swoich przeczuć. To wszystko było bardzo dziwne jak dla niego i nie trzymające się kupy. Bo kto przy zdrowych zmysłach idzie pracować do wroga po to tylko by pomóc rodzinie ich zgładzić. Przecież tu nie chodziło o sprzedaż samochodów ,ale własnego ciała. Jaka zdrowa na umyśle laska zgadza się na takie coś ? Sam plan rozkochanie jej w sobie mu się nie podobał. Już raz wypełnił podobny plan , jednak nie skończyło się to dobrze ani dla niego , ani dla owej dziewczyny. Do dziś dzień nie sypia za dobrze , a była ukochana wącha teraz kwiatki od spodu. Bał się ,że i tym razem to może się tak skończyć. Niestety obowiązek wobec rodziny oraz łączące ich więzy krwi ,a także honor nie pozwalał mu na to by stanąć przeciwko bratu. Tak więc jeśli Maite okaże się tym za kogo ją mają będzie musiał ją zabić.


Rozdział 12


Spała smacznie nie świadoma nawet tego, że tuż obok niej leży winowajca, który doprowadził ją do takiego stanu. Zostając z nią sam na sam miał okazję wreszcie pozbyć się kogoś, kto tak bardzo w ostatnim czasie skomplikował mu życie. Wyjął broń z zapaska swoich spodni i początkowo nawet wycelował w nią chcąc skończyć to, co zaczął nim William się wtrącił. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na jej twarzy i odłożył gnata na nocną szafkę, po czym delikatnie położył się obok niej. W pokoju panował mrok i jedynie blask księżyca wdzierający się przez okno pozwalał mu widzieć jej postać. Sam nie wiedział, czemu to robi, ale odgarnął lekko kosmyk jej włosów i opierając się na jednym łokciu wpatrywał się w nią przez chwilę. Liczne siniaki na jej twarzy widać było nawet w ciemności. Uniósł drugą dłoń i już chciał dotknąć jej poranionego policzka, coś jednak nagle go powstrzymało. Cofną dłoń i szybko zszedł z łoża. Wziął pistolet i opuścił sypialnię, ruszając do swojej. Czyżby dopadły go wyrzuty sumienia? Pytał sam siebie na myśl o tym, że chciał pogłaskać dziewczynę. Nie, to nie możliwe przecież ona zasłużyła sobie na to! Przekonywał sam siebie. Niby, czemu mam się nad nią litować, bo jest ładna i jest kobietą? Zastanawiał się. Właśnie kobietą, kimś, komu nie należy się szacunek. One potrafią tylko wykorzystywać i ranić. Takiego zdania był po tym jak potraktowała go własna matka i pokazał ojciec. Umiały się tylko kurwić i dlatego tak bardzo pałał do nich nienawiścią. No, ale skoro były najlepsze w tym fachu to, czemu tego miał nie wykorzystać. Do tej pory nie sprawiało mu to żadnej trudności póki nie pojawiła się Anahi. Od tej pory zaczęły się jego kłopoty, na które w sumie sam Se trochę pozwolił. Gdyby od razu pokazał jej, kto tu rządzi, dziś wszystko wyglądałoby inaczej. On jednak oczarowany jej urodą, zapomniał się na chwilę i potraktował ją z ulgą. Lecz nie to tak naprawdę doprowadzało go do furii, ale fakt, że dziewczyna cholernie mu się podoba. W jej spojrzeniu tych błękitnych oczu było coś, co sprawiało, że łagodniał. Jej uśmiech jak i anielska twarz oraz zapach jej perfum wywoływał w nim dziwne uczucia. Coś, czego jeszcze nie znał i nie doświadczył. Władały nim uczucia, nad którymi nie umiał panować, a on lubił mieć władzę nad wszystkim, dlatego teraz się tak wściekał. I chociaż doskonale wiedział, że dla własnego dobra powinien trzymać się od niej z daleka, to nie potrafił. A także i nie chciał, musiał jej pilnować by znowu czegoś nie odwaliła. Chcąc wreszcie odgonić myśli od blondynki, rozebrał się i wszedł pod prysznic. Odkręcił zimną wręcz lodowatą wodę, by się orzeźwić i wyluzować. Zamknął oczy i stanął pod spływającym strumieniem. Przejechał dłońmi po twarzy i włosach by zmyć brud i zmęczenie, oparł się o ścianę kabiny wyłożoną płytkami i delektował się chłodem spływającym na jego nagie ciało. Po chwili jednak w jego głowie pojawiły się obrazy z wieczoru, kiedy to zgwałcił Any. Wściekły potrząsnął głową otwierając oczy. Chciałby wspomnienia zniknęły. Sięgnął po płyn do kąpieli, następnie natarł się nim i zaczął myć. Jak tylko spłukał pianę, wyszedł z kabiny, wziął ręcznik i zawinął go sobie wokoło bioder? Kiedyś wspominałby z uśmiechem takie zajście, teraz nie chciał pamiętać o tym wcale. Będąc już sypialni nalał sobie mocnego trunku do szklanki i wypił jednym haustem, po czym rzucił się na łóżko. Chwilę później zasnął.
*****************
Zaraz po śniadaniu udał się do jej sypialni. Po raz pierwszy w życiu denerwowała się, że jego plan może się nie powieść. Nigdy wcześniej nie miał oporów przed wykonaniem jakiegokolwiek zadania. Być może, że jeszcze wtedy nie miał na sumieniu czyjegoś życia, a teraz był już facetem odpowiedzialnym za czyjąś śmierć i to z jego własnych rąk. Ojciec wychowywał ich srogo i to bardzo, matka jednak była inna, dlatego sam William różnił się tak bardzo od Alfonsa. To, co robił było wręcz wymuszone przez jego ojca, bo sam nigdy nie chciał być taki jak on. Niestety Feliks, gdy czegoś chciał musiał zawsze dopiąć swego i za każdym razem znajdował sposób na osiągnięcie celu. Blondyn był pod taką presją i rygorem, że w końcu zmiękł i poddał się woli ojca. Po jego śmierci chciał odejść z tego interesu, ale wtedy jego miejsce zajął Poncho, który zachowaniem jak i zasadami przypominał Feliksa w każdym nawet najmniejszym calu. I dlatego też on, a nie Will, który był starszy zajął miejsce po staruszku. Stary Herrera dobrze wiedział, że większość cech charakteru Marcos odziedziczył po Maribel i bał się, że przez swoją słabość kiedyś zniszczy cały jego dorobek życia. Hectora był bardziej pewny, bo matka chłopca, czyli Suzan zawiodła go już na starcie, stąd miał ułatwione zadanie i z łatwością sprowadził Poncha na złą drogę. Wpoił w niego zasady i wartości. Z Willem było trudniej gdyż, przez kilka lat Mari ukrywała się z synem, tylko po to by nie wpadł w szpony Feliksa. I zapłaciła za to życiem, a chłopiec będąc już pod opieką ojca przeszedł długie, okrutne szkolenie. Mógł zrobić z niego bandziora na skalę, jaką tylko chciał, wpoić zasady i wartości, ale nie mógł już za bardzo zmienić jego uczuć i charakteru. Siedział w tym bagnie i robił to, co od niego wymagano, ale tak naprawdę marzył o innym życiu, ale czy po zabiciu tak wielu osób można, żyć już potem normalnie? Kiedy zabijał gości, którzy wisieli im kasę lub próbowali wejść w drogę nie miewał jakoś wyrzutów sumienia, bo zawsze wyobrażał sobie, że to ojciec mordujący jego rodzicielkę? W takich chwilach nie miał litości ani grama skruchy. Najgorsze jednak było dla niego zabicie, dziewczyny, którą kochał nad życie. Bał się, że historia powtórzy się i teraz. Co prawda nie kochał Leny, ale nie mógł też zaprzeczyć, że dziewczyna działa na niego? Wczorajszej nocy postanowił sobie jednak dla dobra swojego jak i dziewczyny nie angażować się. I gdyby nawet kiedyś zakochał się w niej to brunetka nie miała prawa się o tym dowiedzieć, a tym bardziej Poncho. Wracając do dnia dzisiejszego, kiedy wszedł Maite siedziała na łóżku, spakowane walizki stały obok. Słysząc otwierane drzwi, podniosła głowę i spojrzała w jego stronę.
- Jestem gotowa. – Powiedziała cichym głosem.
- Świetnie! – Rzekł posyłając jej szczery uśmiech.
Zaraz potem podszedł i wziął jej walizkę w lewą dłoń następnie wyciągnął prawą w jej stronę.
- No to, choć, samochód już czeka. – Powiedział spoglądając na jej przestraszona twarz.
Po woli i nie pewnie podała mu rękę, po czym wstała czując jak jego dłoń zaciska się na jej. Ich spojrzenia spotkały się. Czując jak przez ich ciała przechodzi przyjemny dreszcz, a serca przyspieszają. By czasem nie pozwolić sobie na jakąś głupotę lub niekontrolowany ruch, ruszył w stronę wyjścia a brunetka za nim.
**************
Śniadanie jadła sama, gdyż Poncho jeszcze spał, a William z samego rana gdzieś pojechał. Nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie cieszyła się, że może w spokoju zjeść i napić się kawy. Niestety później musiała jechać do szpitala, zobaczyć, co z Chrisem. Tak szczerze to nie miała na to najmniejszej ochoty. Po tym całym zajściu miała wyrzuty sumienia, ale nie zamierzała go niańczyć, bo nie zasługiwał na to. Słowa Leny mocno utkwiły jej w głowie i przy posiłku zastanawiała się nad nimi. Czemu go kochała i za co skoro był takim skurwysynem? Trudno było odpowiedzieć jej na to pytanie, bo tak naprawdę facet nie miał żadnych zalet poza wyglądem. Miłość jednak jest ślepa i kiedy przychodzi nie pyta nas o zgodę, tylko podstępem skrada się nasze serce. I tak właśnie było w przypadku jej i Uckera. Nie miał dobrego charakteru, ale to jak wyglądał wystarczyłoby go pokochała. Miała już jednak dość tego pomiatania nią i rządzenia. Ciągłych gróźb i szantaży, dlatego postawiła się w końcu i chłopak skończył w szpitalu. Niestety jej koszmar się nie skończył, bo teraz na rozkaz brata musiała się nim zająć. Komu, jak komu, ale Ponchowi bała się przeciw wstawić, dlatego choć była wściekła to udała się do szpitala? Gdy weszła na salę mężczyzna spał, podłączony do mnóstwa aparatury, tlenu i innych pierduł należących do szpitala. Miał zabandażowaną głowę i klatkę piersiową aż do pasa. Będąc w takim stanie wyglądał niegroźnie, lecz jaki był naprawdę wiedziała tylko ona. Niechętnie wzięła krzesło i usiadła obok niego, modląc się by spał jak najdłużej. Modlitwy czerwono włosej jednak się nie spełniły, bo po chwili Cuks zaczął się wybudzać. Jego ciężki powieki zaczęły unosić się do góry, głowa wolno i delikatnie obróciła się w jej stronę. Przestraszona natychmiast wstała, kiedy jego wzrok padł na nią. Strach przed jego reakcją był tak silny, że chciała już ruszyć do wyjścia. Nagle jednak poczuła jak ktoś łapie ją za nadgarstek. To był on! Jego dłoń zacisnęła się lekko na jej ręce. Serce zaczęło jej bić o sto razy mocniej niż normalnie. Przełknęła ślinę i już chciała coś powiedzieć, kiedy nagle z jego ust padło pytanie;
-, Kim jesteś i co to za miejsce? – Wychrypiał ledwo słyszalnym głosem.
Słysząc pytanie, zamurowało ją, ręka, którą chwilę temu chciała wyrwać została na miejscu. Nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Zaryzykowała jednak i pochyliła się nad nim.
- To jest szpital. – Odpowiedziała spoglądając mu głęboko w oczy. – A ja jestem…
- Jesteś piękna. – Wyszeptał patrząc na jej bladą ze strachu twarz.
Czy można zblednąć jeszcze bardziej słysząc takie słowa? Owszem, bo Dulce zbladła jeszcze bardziej. Nic z tego nie rozumiejąc, postanowiła udać, że tego nie słyszy i szybko powiedziała.
- Jestem Dulce.
- Piękna i Słodka. – Powtórzył lekko się uśmiechając.
Te jego zachowanie zaczęło ją przerażać, nie wiedziała czy on udaje by się na niej zemścić czy naprawdę stracił pamięć i dlatego jest teraz taki miły. Miała jednak dość tej gry.
- Powiedz mi jak masz na imię? – Zapytała nagle by spróbować rozwiać wątpliwości.
Zamilkł i zmarszczył brwi, wyglądało jakby się zastanawiał. Chwilę później powiedział.
- Nie wiem, nie pamiętam.
- Na serio czy mnie po prostu nabierasz?! – Zapytała ze łzami w oczach całkiem skołowana.
- Chciałbym, ale naprawdę nie wiem jak się nazywam. Myślałem, że może ty wiesz Piękna. – Powiedział z bólem w oczach.
Niewytrzymała wybiegła z Sali wprost do gabinetu lekarza. Poinformowała go o tym, ze pacjent się obudził i o jego zachowaniu. Ten nie czekając, poszedł do chorego w celu zbadania. Nie weszła razem z nim, została na korytarzu chcąc się uspokoić i zastanowić. Jeśli udawał to ona musiała mieć się na baczności, bo to oznaczało, że szykuję na nią zemstę. Jeśli jednak naprawdę stracił pamięć to musiała zastanowić się jak rozegrać tą sprawę. Była pewna, że będzie chciał wiedzieć coś o swoim życiu i osobach, które go otaczają. No i tu był kłopot; Powiedzieć mu prawdę czy nie?
*************
Wczorajsze wydarzenia tak go wykończył, że wstał dopiero w południe. Wziął szybki prysznic i zszedł na dół by napić się mocnej gorącej kawy. W holu spotkał jednego ze swoich ludzi.
- Dzień dobry szefie! – Odezwał się tęgi szatyn na widok bruneta.
-, Co tu tak cicho? – Zapytał podchodząc do niego bliżej.
- Marcos zabrał Lenę i pojechał, Marisa pojechała do szpitala. Ja pilnuję domu, Endriu jest z tą blondynką w ogrodzie, a reszta zajmuje się tym, co wczoraj zlecił szef. – Wyjaśnił szybko po krótce.
-, Z jaką blondynką? – Zapytał opierając się o barierkę schodów.
- No z tą to, co kota dostała po tym jak szef ją… - zaczął, lecz nie skończył, bo Poncho wszedł mu w słowo.
- Dobra nie kończ, już wiem, o kogo chodzi! – Rzekł ruszając do kuchni. – Wracaj do swoich obowiązków! – Rozkazał na koniec.
Na szczęście w expresie była już świeżo zaparzona i gorąca kawa, nalał sobie do kubka i ruszył na ogród. Chciał sprawdzić jak zachowa się dzisiaj owoc jego kłopotów. W drodze popijał czarną jak smoła ciecz i zastanawiał się na powrotem wroga. Czy aby na pewno dobrze się zabezpieczył nim jego najgorszy wróg się pojawi? W myślach sprawdzał wydane przez siebie rozkazy. O wszystkim jednak zapomniał, kiedy ujrzał blondynkę. Siedziała przy małym strumyku na kamieniu odwrócona do niego tyłem. Jakieś kilka metrów dalej stał Endi, obserwując jej zachowanie. Nie chciałby go zobaczyła z obawy przed jej reakcją, podszedł, więc po cichu do chłopaka.
- I jak? – Zapytał wskazując na Annie.
- Ona szefie chyba zwariowała nam na dobre. – Powiedział z dziwną miną na twarzy.
-, Czemu tak uważasz? – Zapytał marszcząc brwi.
- Jak tylko się obudziła, usiadła w rogu łóżka i siedziała nieruchomo tak przez trzy godziny patrząc w jeden punk. Wkurzyło mnie to w końcu i postanowiłem wziąć ja na dwór. Jak tylko o tym wspomniałem bez słowa wstała i poszła za mną, nie ubrała się tylko w tej piżamie i kapciach tak wyszła, a teraz siedzi tu już dobre dwie godziny i chyba słucha szumu wody? Nie odzywa się, nie jadła. Zachowuje się jakby była w innym świecie lub jakby jej nie zależało. – Powiedział wzruszając ramionami.
- Był u niej lekarz dziś rano? – Zapytał po chwili namysłu.
- Tak dał jej leki na uspokojenie, wyjaśnił jednak, że to nie ona tak na nią działają i doradził wizytę psychiatry. – Rzekł patrząc wciąż na dziewczynę.
- Dobra wezwij go, niech z nią pogada. – Powiedział upijając ostatni łyk kawy. – Idę do gabinetu w razie, czego daj znać! – Powiedział ruszając w stronę domu.
Wcale nie spieszyło mu się do papierkowej roboty, ale jakoś nie potrafił patrzeć na ten jej spokój. Wywoływało to w nim złość i gniew. Takie zachowanie nie pasowało do niej, znał ją inną i to chyba, dlatego tak się wkurzył. Po za tym czuł coś jeszcze coś dziwnego w okolicach serca, to miażdżyło go tak bardzo od środka, że wolał odejść stamtąd. Bez odwracania się wiedziała, że tam był. Poznała go po zapachu wody po goleniu, a także głosie. On zapewne uważał, że nie słyszała całej rozmowy, mylił się jednak słyszała wszystko, co do słowa. Udawała wariatkę, bo taki był plan. Plan jej zemsty za wyrządzone krzywdy! Granie wariatki było tylko małą cząstką tego, co wymyśliła dla niego. Uważali go za twardziela, człowieka bez względnego, który nie posiada serca. Był jednak tylko człowiekiem i co by nie mówił czy też nie robił jak każdy śmiertelnik na pewno posiadał słaby punkt. Brunet na bank miał ową piętę Achillesa, a także serce, które można zniszczyć. Wystarczyło je tylko ponownie wydobyć na zewnątrz a potem zdeptać jak karalucha.
************
Jeszcze w drodze zastanawiała się czy postępuje słusznie i czy nie braknie jej odwagi spędzić z nim te kilka dni. Komfortem było to, że będą tylko we dwoje z dala od bez względnego szefa i masy innych kłopotów. Poza tym to była jedyna okazja by w końcu dowiedzieć się czegoś konkretnego. Do tej pory jej próby znalezienia jakichkolwiek dowód spełzły na niczym. W domu za dużo było ludzi, szczególnie goryli by mogła wykraść potrzebne jej informacje. Pojawienie się blondyna w willi było jak gwiazdka z nieba. Chociaż bała się mężczyzn po nie dawnym gwałcie, którego nie przewidziała w swoich planach zemsty to postanowiła po raz kolejny zaryzykować. Zgodziła się na wyjazd w nadziei okręcenia go sobie wokoło palca i zdobycia potrzebnych informacji. William, chociaż traktował ją dość chłodno z dystansem to jednak był bardziej łagodny niż Hector czy Ucker. Być może ta jego ostatnia troska była grą, ale ona miała przeczucie, że uda się jej go urobić. Za dużo poświęciłaby teraz wszystko zaprzepaścić, dlatego też da z siebie wszystko po raz kolejny. A gdy mężczyzna się już w niej zakocha, wyciągnie z niego wszystko. By potem zabić tych, którzy odpowiadają za śmierć bliskiej jej osoby i odebranie wszystkiego, co miała. Marcosa niestety też będzie musiała zabić, ale za owe krzywdy, jakie doznała nie robiło jej to różnicy. Czy zabije jednego czy dwóch Herrera?
****************
Lekarz potwierdził przypuszczenia Dul. Chris miał spore luki w pamięci, nie wiedziała czy ma się cieszyć z tego powodu czy też obawiać. Zabronił jej jednak mówić mu o czymkolwiek złym. Pamięć musiała wrócić mu sama stopniowo. Na zadawane pytania miała odpowiadać w dość rozsądny sposób. To zadnie ją przerastało, ale nie miała wyboru. Musiała tam wejść ponownie i zagrać tak jak będzie wymagała tego sytuacja. Wzięła głęboki oddech, po czym weszła do Sali i usiadła na wcześniej zajmowane miejsce.
- Przepraszam. – Rzekł widząc, że wróciła.
-, Za co? – Zapytała skołowana.
- Przepraszam za to, że nic nie pamiętam. Przepraszam, że nie pamiętałem twojego imienia, choć jesteś moją dziewczyną. – Rzekł ze smutkiem i łzami w oczach.
To jednak było jeszcze trudniejsze niż myślała. Facet, który całkiem niedawno wyzywał ją od suk i dziwek, bił, pomiatał nią. Teraz przepraszał ją za coś tak błachiego i to ze łzami w oczach. Jeszcze jakiś czas temu oddałaby wszystko za takiego Cuksa, ale taka nagła zmiana przerażała ją. Zamotana nie wiedziała, co ma robić i co powiedzieć. W pierwszej chwili, kiedy zapytał ją, kim jest miała ochotę obić mu gębę i wykrzyczeć całą prawdę dotyczącą jej jak i jego życia. Tego jak ją traktował i kim dla niego była. W obecnej chwili było jej go żal i nie była pewna czy powinna pozwolić sobie na ową grę, w którą brnęła. Milczała, patrząc na niego i zastanawiała się, co ma zrobić. Udawać jego laskę dopóki nie wyzdrowieje czy olać słowa lekarza i wyciągnąć wszystkie brudy. Bezradność panująca w jego wzroku pomogła podjąć jej decyzję. Pochyliła się nad nim, dotknęła bladego policzka i wyszeptała.
- Jestem twoją dziewczyną i fakt, że nie pamiętasz mojego imienia tego nie zmieni. – Rzekła, po czym pocałowała go delikatnie w czoło.
Skłamała, ale w końcu uczyła się od najlepszych. Brat jak i sam Chris dał jej pokazówkę nie raz jak pięknie można komuś kłamać w oczy by zdobyć to, czego się chce. A ona chciała! Pragnęła dać mu nauczkę za tyle lat poniżania. Nadarzyła się okazja, więc skorzystała z niej i nie spocznie póki nie dopnie swego. Jeszcze przyjdzie dzień, kiedy szatyn na kolanach będzie błagał ją o wybaczenie, a ona zaśmieje mu się w twarz tak samo jak on jej kiedyś.
************
Śmierć ojca i pokonanie przez wroga sprawiła, że na kilka lat musiał zniknąć. Uciekłby stanąć na nogi i zebrać nowych ludzi, takich, którzy nie cofną się przed niczym by zgładzić ród Herrera. Feliks już nie żył, ale jego synowie owszem. Vincent miał zamiar odebrać im to wszystko, co oni mu kiedyś. Zabierze im pozycję, klientów oraz życie. Wiedział jednak, że Alfonso jest silną i zbyt inteligentną osóbką by tak po prostu wpaść i wymordować jego rodzinę. Z nim trzeba było działać stopniowo i po cichu. Jednak by pokazać, że on też ma teraz siłę, jakiej brakowało mu kiedyś podpalił magazyn. W ten sposób dał znać, że wraca do gry i nie cofnie się przed niczym. Ponownie otworzy się wojna pomiędzy Guzmanami a Herrera. Tyle, ze tym razem rodzina Guzman będzie górą. Pomyślał zamykając ostatnią walizkę.

Rozdział 13


Do samego wieczora siedział w swoim gabinecie, nie wyszedł nawet na żaden z posiłków. Nienawidził papierkowej roboty, ale by zapomnieć o dziwnym zachowaniu blondynki skupił się na robocie. To nie wystarczyło jednak by jego myśli nie krążyły wokoło jej osoby. Noc, której nie chciał pamiętać, dziś wracała do jego głowy, co chwila. Tym bardziej unikał kolejnego spotkania z Any by do tego nie doszło zaszył się właśnie w gabinecie. Tylko cóż z tego, skoro prędzej czy później znowu ją ujrzy. Jeden dom nawet tak wielki nie mógł go ochronić przed powtórnym spotkaniem. Była 21.00 Jak opuścił swoją oazę z nadzieję, że kobieta już śpi? Wszedł do kuchni, wziął butelkę zimnej wody gazowanej i ruszył w stronę siłowni. Nagromadzone emocje, jakie się dziś w nim zebrały musiały znaleźć jakieś ujście. Najlepszym na to sposobem było troszkę po boksować. Tak przynajmniej mu się zdawało. Otworzył szklane drzwi i wszedł do środka zapalając przy okazji światło. Napił się wody, po czym rzucił butelką w kąt, następnie zdjął z siebie koszulkę i zaczął nakładać rękawice. Nie zdążył wciągnąć jednej na dłoń jak po drugiej stronie sali w szklanych rozsuwanych drzwiach prowadzących na ogród zobaczył postać. Po cichu podszedł bliżej by móc zobaczyć twarz osobnika. Światło padające pomieszczenia, w którym się znajdował nagle pochwyciło intruza. To była Anahi! W białej piżamie do kostek, na bosaka spacerowała sobie po trawie. Była na tyle oddalona, że spokojnie wyszedł do ogrodu. Rozejrzał się w poszukiwaniu ochroniarza, który powinien jej towarzyszyć, ale go nie dostrzegł. Już miał się cofnąć do środka, gdy nagle dziewczyna odwróciła się do niego twarzą i go dostrzegła. Zamarł tak samo jak ona nie wiedząc, jakiej reakcji ma się spodziewać. Stali tak przez chwilę mierząc się wzrokiem, po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co ma powiedzieć i zrobić. Jej smutna twarz i jakby nieobecne oczy działały na niego dziwnie. Zamiast złości, którą za pewne poczułby kiedyś było mu jej chyba żal. Chyba! Gdyż sam nie wiedział, co to za uczucie. Wtem blondynka wolno zaczęła iść w jego stronę, a on zamiast zrobić cokolwiek stał jak posąg i czekał na rozwój sytuacji. Będąc już na wprost niego zaledwie dwa centymetry od niego, odwróciła się ponownie do bruneta plecami. Zaskoczony uniósł tylko brwi do góry, a kiedy podniosła dłoń do góry tym samym na coś wskazując powędrował wzrokiem za jej ręką. Gwiazdy! Na to właśnie kazała mu spoglądać. Co dziwniejsze robił to, stał i patrzył razem z nią w gwiazdy, które migotały na granatowym prawie, że czarnym niebie? Nie wiedział, po co i w jakim celu, gdyż dziewczyna nie odzywała się słowem. Jednak jakoś widząc ją w takim stanie nie umiał się jej przeciwstawić. Nagle powiał lekki, ale dość chłodny wietrzyk. Zadrżała. On będąc bez koszulki nawet nie drgnął, ale widząc, że jej jest zimno podszedł i już chciał odruchowo przytulić ją do siebie. Nie myślał w tej chwili, nie zastanawiał się jakoś specjalnie. To był zwyczajny od ruch bezwarunkowy. Coś takiego jak w przydatku oparzenia, tkniesz gorącego i mimowolnie szybko zabierasz rękę. W taki to właśnie sposób zadziała, rozłożył ramiona i już miał zamiar otulić ją w nie. Wtedy usłyszał strzał, jeden po chwili drugi. Odwróciła się w jego stronę, w oczach pojawił się tym razem strach. Złapał ją za rękę by wciągnąć ją do środka, wyrwała ją jednak szybko. Spojrzał na nią, bała się. Bała się jego, ale bała się też strzałów. Wiedział o tym, ale nie mógł dłużej czekać, bo ktoś ewidentnie zbliżał się w ich kierunku. Wyciągnął rękę w jej stronę.
- Idziesz ze mną czy zostajesz? – Zapytał spoglądając jej w oczy.
Po mimo strachu, złapała jego dłoń i pozwoliła zacisnąć w jego uścisku. Po czym oboje pędem wbiegli do wnętrza domu. W tej chwili zapomniała o wszystkim biegła za nim, co sił w nogach, sama nie wiedząc, co się dzieje. Kiedy stanęli w holu, odwrócił się do niej i powiedział?
- Idź na górę, zamknij się w pokoju na zamek i nie wychodź stamtąd dopóki ktoś ci nie pozwoli. – Wytłumaczył jej to tak wolno i spokojnie jak by była małym dzieckiem.
Skinęła głową i odwróciła się w stronę schodów, nagle oknem do środka wpadł dobrze zbudowany gość w kominiarce strzelając na oślep. Dźwięk tłuczonego szkła sprawił, że Anahi odwróciła się ponownie w stronę chłopaka z przerażeniem w oczach. Hector bardziej opanowany nie tylko uniknął jednej z kul, ale też rzucił się na nią w chwili, kiedy to z sufitu zaczęły spadać odłamki szkła z rozstrzelanego żyrandola. Kilka odłamków wbiło się w jego nagie plecy, był tak wściekły, że nawet nie poczuł bólu. Teraz jedynie, o czym myślał to zabić przeciwnika, który odważył się tu wpaść. Nim jednak sięgnął dłonią za pasek by wyjąć broń, napastnik stanął nad nim i wycelował, padł strzał. Jego ciało opadło bezwładnie, a krew zaczęła spływać wolno po twarzy. Zszokowana Any spojrzała na zwłoki.
**************
Z niewiadomych powodów całą drogę oboje milczeli. Być może nie znali się zbyt dobrze, ale skoro mieli spędzić razem tydzień to chyba powinni mieć, o czym rozmawiać. William za bardzo był poruszony całym zajściem w domu jak i tym, że wraca Vincent. Dla niego jak i Poncha oznaczało to tylko i wyłącznie dodatkowe kłopoty. May zaś próbowała uknuć plan jak zaskarbić sobie jego zaufanie. Po wielogodzinnej podróży w końcu dotarli na miejsce. Dom, do którego zaprosił ją blondyn był tak samo duży i luksusowy jak posiadłość w Meksyku. Tyle, że teraz byli w Miami. Jak tylko wysiadła, ruszyła do bagażnika po swoją walizkę? Marcos jednak już trzymał ją w dłoniach swój jak i jej bagaż? Zaraz po zamknięciu samochodu, wskazał ręką by szła pierwsza do wejścia. Stojąc już pod drzwiami, podał jej klucz. Otworzyła drzwi, wtedy on wszedł pierwszy a ona za nim. Wnętrze domku było jeszcze piękniejsze w środku niż na zewnątrz. Rozejrzała się pod holu, blondyn zaś postawił walizki i oparł się plecami o drzwi zakładając ręce na piersi.
- No i jak podoba ci się tu? - Zapytał po chwili.
- Pięknie tu. - Rzekła krótko dając mu tym samym znak, że jest oczarowana.
-, Choć pokażę ci cały dom. - Powiedział łapiąc ją za rękę i ruszając do przodu.
Nawet się nie zastanawiała tylko poszła za nim w ślad. Salon, kuchnia, sypialnie, łazienki jak i taras z widokiem na basen i piękny zachód słońca zawładną jej sercem. Po za tym spokój i cisza, jaka tu panowała przynosiła ukojenie oraz relaks od całego jej burzliwego życia. Po oględzinach całego mieszkania, usiedli na patio. Brunetka zajęła sofę, a blondyn fotel na przeciw niej.
- No teraz czuję, że żyję! - Krzyknął rozkładając się jak pan.
Spojrzała na niego lekko zdziwiona nie bardzo wiedząc, co ma na myśli.
- To znaczy? - Zapytała chcąc zrozumieć jego słowa.
- Jesteśmy sami, bez tłumu ludzi, którzy na każdym kroku patrzą nam na ręce. Tu możemy robić, co chcemy, wstawać w południe, latać nago, krzyczeć robić wszystko, co nam się podoba. Nie musimy pracować, słuchać rozkazów... - Tłumaczył jej podekscytowany.
- Fakt jesteśmy samo w zupełnej ciszy, którą przerwać możemy jedynie my. Jednak ty wciąż pozostajesz moim szefem, którego muszę się słuchać i pytać o pozwolenie... - Powiedziała przerywając jego wypowiedź.
- O nie! Nie, nie i nie... - Powiedział kręcąc głową w zaprzeczeniu. - Mylisz się Lena, tu jestem dla ciebie Williamem lub Marcosem. Kolegą, przyjacielem jak wolisz, ale nie szefem. Zabrałem cię tu byś odpoczęła to samo mam zamiar zrobić i ja tak, więc granice są otwarte, mówisz mi po imieniu i robisz, co chcesz, jasne? - Zapytał na koniec.
- Jasne! - Powiedziała z uśmiechem na twarzy.
- Skoro tak, to ty tu sobie siedź a ja idę zrobić nam coś na kolację. - Powiedział podnosząc się do góry.
- W takim razie ja się rozpakuję i wezmę prysznic, jeśli pozwolisz. - Powiedziała idąc za nim do wnętrza domu.
Skinął głową na znak zgody, wzięła, więc walizkę z holu i ruszyła do sypialni. On zaś zaniósł swoją, umył ręce i zabrał się za robienie posiłku.
Relacje między nimi były naprawdę dziwne, nie uważacie? Raz gadają ze sobą jak starzy znajomi innym razem milczą. Tak jak by chcieli poznać się bliżej, a z drugiej strony bali się tej bliskości czując, że coś może ich połączyć. I tak właśnie było. Lena czuła się w jego towarzystwie zbyt dobrze i to ją właśnie przerażało. Był jej wrogiem i tak powinno pozostać, a tym czasem ona zaczynała darzyć go sympatią. Bo choć nie jeden mężczyzna zdążył ja skrzywdzić to Marcos, jako jedyny zawsze wyciągał do niej pomocną dłoń odkąd go poznała. Trudno, więc było nie docenić owej troski. Przychodziły jednak chwile zwątpienia, a może to tylko maska? Może tak naprawdę on jest mordercą tym, który skrzywdził jej rodzinę? Być może wcale nie jest taki dobry, za jakiego go uważa, a jedynie stwarza takie pozory, bo czegoś chce? Przez takie wahania jej zachowanie wobec niego zmieniało się. A i on nie pozostawał dłużny, gdyż i blondyn miał chwile zwątpienia. W jednej sekundzie dałby głowę, że Lena to chodzący anioł, który nie jest zdolny do jakiejkolwiek podłości, zaś w innej miał wrażenie, że dziewczyna tylko gra taką cichą wodę, a tak naprawdę niezłe z niej ziółko. Chcąc jednak pomóc swojej rodzinie, a ona dokonać zemsty oboje rozpoczęli niebezpieczną grę. Grę, w której każde miało zamiar zdobyć zaufanie tej drugiej strony i wyciągnąć informacje potrzebne do dalszych działań nie związując się przy tym emocjonalnie w żaden sposób. Wracając do naszej wątpiącej parki. Odświeżona Maite po trzydziestu minutach weszła do kuchni. Niestety nie zastała tam blondyna, ruszyła, więc do jadali. Tam też go nie było po mimo tego, że stół był nakryty. Jedyne, co przyszło jej do głowy to, że mężczyzna jest w sypialni. Usiadła, więc i czekała na niego, jednak, kiedy po kwadransie się nie zjawił, a jej żołądek dał znać, że jest bardzo potrzebujący, ruszyła w stronę pokoju. Zapukała delikatnie. Odpowiedziała jej jednak cisza, zapukała, więc ponownie, a gdy nadal nikt się nie odezwał weszła po cichu do środka. Na łóżku leżała otworzona walizka, zaś z łazienki dało się słyszeć szum wody. Brał prysznic, a więc miała okazję pogrzebać, co nieco w jego rzeczach. Upewniwszy się, że Will się myje, zaczęła przeglądać jego bagaż, a potem dokumenty, które znalazła na samym spodzie walizki. Była tak zaabsorbowana przeglądaniem papierów, że nawet nie usłyszała jak strumień wody ucichł i dlatego drgnęła na dźwięk jego głosu.
- Ciekawa lektura?! – Zapytał srogo mierząc do niej z pistoletu.
**************
Idąc do szpitala miała zamiar pobyć tam godzinę nie więcej. Niestety wyszło inaczej, a to wszystko przez zanik pamięci Chrisa. W chwili, kiedy po raz pierwszy w życiu zaczął się zachowywać jak człowiek z sercem nie umiała go zostawić. Był nie tylko miły, ale też wyglądał jak zagubiony chłopiec, który bez pomocy sobie nie poradzi. Chciała też zemsty, ale w tej chwili ona była najmniej ważna. Najgorsze jednak były jego pytania, na które nie wiedziała, co ma odpowiadać. Prawdy o jego życiu nie mogła mu mówić, ale zbytnio kłamać też nie ze względu na reakcję Poncha. Próbowała nawet skontaktować się z bratem, kiedy Luca spał, ale bruneta telefon milczał jak zaklęty. Wróciła, więc do sali i kiedy mężczyzna się obudził i zaczął zadawać pytania odpowiadała tak by on był zadowolony i ona. Przez cały czas obsypywał ją komplementami, tyle razy pragnęłaby był taki czuły, a teraz, gdy jej marzenie spełniło się czuła się głupio. Wieczorem, kiedy znowu zasnął opuściła szpital. Zdziwiona była, że nikt nie stoi i na nią nie czeka Hector zawsze kogoś wysyłał po swoje dziewczyny. Zadzwoniła, więc raz jeszcze do domu, ale wciąż nikt nie odbierał. Wzięła, więc głęboki oddech i już miała dzwonić po taxi, kiedy za jej plecami rozległ się dźwięk klaksonu. Odwróciła się przestraszona i spojrzała na czarne BMV zaparkowane przy niej. Po chwili z auta wysiadł nie, kto inny jak Damian. Zaskoczona szybko uśmiechnęła się na jego widok i rzuciła na szyję. Chłopak pochwycił ją w swoje ramiona zadowolony z takiego powitania.
- Rany Damian a co ty tu robisz? – Zapytała tuląc go mocno do siebie.
- Tęskniłem do ciebie ślicznotko i postanowiłem cię odwiedzić. – Skłamał siląc się na jak najszczerszy uśmiech.
- To świetnie! – Powiedziała wyswobadzając się z uścisku.
- No to, co może na jakąś kawę skoczymy? – Zapytał próbując jak najdłużej odwlec jej powrót do domu.
- Jasne! – Rzekła bez zastanowienia.
Powinna wracać do domu ze względu na Alfonsa, ale widok człowieka, który ostatnio tak jej pomógł sprawił, że nawet strach przed bratem minął. Zadowolona wsiadła do auta. Gdy zajechali do kawiarni i rozmowa się rozkręciła straciła całkiem poczucie czasu na szczęście blondyn był tak miły i odwiózł ją pod dom. Dochodziła 24.00 Kiedy przekroczyła jego próg? Widok szkła w holu oraz krwi przestraszył ją. Już chciała biec na górę by sprawdzić, co tym razem się stało, gdy do pomieszczenia wszedł jeden z goryli.
-, Co tu się stało?! – Zapytała wskazując na krew.
- Była strzelanina i kilka osób zginęło. – Odpowiedział jak gdyby nigdy nic.
- A gdzie Poncho?! – Zapytała rozglądając się po szkodach.
- No właśnie on… on jest jednym z tych, co…


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 2:40, 29 Sty 2012 Powrót do góry

Rozdział 14


Na dźwięk jego głosu, upuściła teczkę i wolno odwróciła się w jego stronę. Zawartość, jaką trzymała w dłoniach rozsypała się pod jej nogami. Nie wiedziała czy powinna to zbierać czy zacząć modlić się do Boga o ocalenie. Widok twarzy blondyna jak i wycelowany w nią pistolet wskazywał na to, że jeśli szybko czegoś nie wymyśli zginie. Patrzyła na niego w osłupieniu i ze strachem w oczach. On miał broń, ona zaś nie posiadała nic, czym mogłaby się obronić. Jedyny sposób na ocalenie była modlitwa lub dobre wytłumaczenie. Teraz jednak nic nie przychodziło jej do głowy. Zniecierpliwiony przybliżył się w jej kierunku, złapał za ramię zapytał;
-Pytałem czy ciekawa lektura?! – Wysyczał przystawiając jej gnata pod brodę.
- Nie …nie wiem. – Wydukała z ledwością czując jak miażdży jej podbródek lufą.
- Kłamiesz! – Syknął zaciskając mocniej dłoń na jej przedramieniu.
- Naprawdę nie wiem, nie zdążyłam nic przeczytać. – Powiedziała ze łzami w oczach.
-, Czemu w takim razie grzebałaś w moich rzeczach?!!! – Krzyknął prosto w jej twarz, tak głośno, że aż jego mięśnie natychmiast się napięły.
- Chciałam … chciałam sprawdzić czy mogę ci ufać. - Rzekła w końcu po chwili namysłu.
- I do jakich doszłaś wniosków? – Zapytał poluzowując uścisk.
- Trzymasz giwerę przy mojej twarzy, więc jak myślisz? – Zapytała tym razem ona z wyrazem złości na twarzy.
- Grzebałaś w mojej walizce, czytałaś coś, czego nie powinnaś, a więc to ja mam prawo myśleć, że nie powinienem ci ufać. – Powiedział opuszczając broń i puszczając ją.
- Ja jestem tylko kobietą, twoją podwładną, z którą w każdej chwili możesz zrobić, co ze chcesz! – Krzyknęła wściekła. – Nie mam broni tak jak ty! Siedzę w tym interesie już tyle czasu i nikt nigdy nie był dla mnie tak miły jak ty, więc co Ku**a mogłam sobie pomyśleć jak nie to, że chcesz mnie zabić! – Krzyknęła zalewając się łzami. – I jeśli masz zamiar to zrobić to zrób, a nie bawisz się w jakieś pieprzone podchody! – Krzyknęła rozkładając ręce w geście poddania się.
- Siadaj!!! – Wrzasnął mając dość tej sceny. – Siadaj i słuchaj. – Powtórzył wskazując pistoletem na łóżko.
Jego ton złagodniał przy ostatnich słowach, czyli jej gra się powiodła. Usiadła wolno nie spuszczając z niego wzroku. William po chwili odłożył spluwę na nocną szafkę, po czym klęknął koło niej.
- Nie zamierzam cię zabić, gdybym chciał to zrobić nie wysilałbym się na wyjazd tylko zastrzelił cię już w Meksyku. Jesteśmy tu, bo chcę wypocząć, ty też musisz to zrobić, uznałem, więc, że będziesz najlepszym kompanem do takiej podróży. Jeśli chodzi o broń to dobrze wiesz, że zawsze ją noszę bez względu na okoliczności. Użyłem jej, bo nienawidzę, gdy ktoś grzebie mi w rzeczach, a ty to robiłaś. – Wyjaśnił patrząc na nią badając jej reakcję.
-, Bo chciałam … - zaczęła, ale wszedł jej w słowo.
- Tak wiem, ale mimo wszystko nie powinnaś i nigdy więcej tego nie rób. – Rzekł podnosząc się do pionu.
-, Czyli ta teczka nie dotyczy mnie? – Zapytała podnosząc na niego wzrok.
- Nie i liczę, że naprawdę tego nie czytałaś, gdyż lepiej dla ciebie było by nie wiedzieć o niektórych sprawach. – Wyjaśnił zarzucając na siebie śnieżnobiałą koszulę.
- Nie czytałam. Przysięgam! – Powiedziała unosząc dłoń do góry.
- To w takim razie skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy daj mi dwie minuty i możemy iść w końcu coś zjeść. – Rzekł zapinając guziki.
- Jasne. – Odpowiedziała podnosząc się do góry. – Czekam na ciebie w jadali. – Powiedziała opuszczając pokój.
Jak tylko drzwi się za nią zamknęły odetchnęła z ulgą? Gra aktorska, jaką odstawiła powiodła się. Na myśl o tym na jej twarzy od razu pojawił się uśmiech. Tym czasem on ubrał się we wcześniej przygotowane ubranie, pozbierał porozwalane dokumenty i schował ponownie do walizki. Chwilę później siedział już z nią przy stole w spokoju jedząc posiłek. Czy po tym, co się dziś stało ufał jej? Czy uwierzył, że tylko chciała go sprawdzić? Nie! Atak furii jak i łzy nie przekonały go, ale by rozpracować przeciwnika udał, że jest tak głupi i naiwny i łyknął jej bajeczkę. Pytanie tylko gdzie ta cała gra ich zaprowadzić?
****************
Sądził, że już niczym go nie zadziwi ani nie zaskoczy. A tym czasem zrobiła to ponownie. Sama będąc w nie najlepszym stanie, strzeliła do napastnika, zrobiła to tak szybko, że on sam przez chwilę był zszokowany, ale dzięki jej szybkiej reakcji żył. Miał wbite kawałki szkła w plecy, ale żył i to dzięki kobiecie, która sam skrzywdził. Był tym tak zaskoczony, że machną ręką na niezgadzające mu się elementy układanki. Tak jak; niby obłąkana, a była na tyle zdolna umysłowo by sięgnąć po broń za paskiem jego spodni i wycelować prosto w twarz zabójcy. Co więcej teraz właśnie pochylała się nad jego rannymi plecami i specjalnymi szczypcami próbowała wyciągnąć odłamki szkieł? Jak tylko przyniosła apteczkę i bez pukania weszła do jego pokoju? Chciał odmówić pomocy z jej strony i więcej jej zawdzięczał tym bardziej czuł się nieswojo. A jeszcze bardziej nie rozumiał jej postępowania. Powinna chcieć jego śmierci, a tym czasem ratowała mu dupę. Nigdy nie rozumiał kobiet i nawet nie zamierzał. Mimo wszystko wypadałoby podziękować tyle, że taki gest nie leżał w jego naturze. Siedział, więc spokojnie i czekał aż skończy go opatrywać. Zawsze pragnęła zostać lekarzem, nim zapisała się na studia znajomy jej ojca dał jej trochę praktyki. Stąd wiedziała tak dużo o ranach, chorobach i tym podobne. Obroniła go, bo nie chciała sama zginąć, a ranami zajęła się tylko, dlatego, żeby wzbudzić w nim zaufanie, co do jej osoby i zaskarbić sobie kolejny plus. Tam na trawniku w chwili, kiedy chciał ją przytulić wyczuła, że brunet siłą woli mięknie, chociaż sam się przed tym broni. Niestety teraz obawiała się, że mężczyzna połapie się, iż udaje obłąkaną i ze chce ponowie ją skrzywdzić. Starała się jednak jakoś opanować drżenie rąk by jak najlepiej wykonać zabieg wyciągania odłamków. Po pół godziny oględziny zostały zakończone. Zaczęła, więc zbierać, papierki po gazie oraz inne przybory, których używała. On w tym czasie wstał i założył na siebie niebieską koszulę. Jak tylko sprzątnęła bez słowa ruszyła do drzwi? Wtedy złapał ją za nadgarstek. Ze strachu upuściła wszystkie trzymane rzeczy. Natychmiast puścił ją i szybko stanął naprzeciw tak by jej oczy zwrócone były na niego.
- Daj mi chwilę, chcę ci coś powiedzieć. – Rzekł trzymając się od niej na tyle daleko by poczuła się w miarę bezpiecznie.
Skinieniem głowy dała znak, że się zgadza go wysłuchać.
- Wyjaśnisz mi, dlaczego to zrobiłaś? – Zapytał zakładając ręce na klatkę piersiową.
Milczała. Bez względu na to czy się kapną czy nie ona nadal udawała niedostępną. Sądziła, że wtedy da jej spokój, myliła się to, co zrobił zaskoczyło ją samą. Objął ją delikatnie w tali i podniósł podbródek, po czym spokojnym jak nigdy tonem zapytał;
-, Czemu uratowałaś mi życie, odpowiedz.
Strach przy takiej bliskości nabrał tempa, całe jej ciało zaczęło drżeć jak by stała nago na zimnym i mroźnym powietrzu. Mimowolnie łzy w jej oczach pojawiły się natychmiast i nawet gdyby chciała odpowiedzieć na jego pytanie to i tak teraz nie dałaby rady. Dziwniejsze jednak było to, że po mimo krzywdy, jaką jej wyrządził on wciąż na nią bardzo silnie działał. Jego zielono –piwne patrzące teraz w głąb jej niebieskich źrenic hipnotyzowały ją, zapach jego perfum oraz umięśnione ciało przyciągało ją. To było chore i dziwne, ale prawdziwe. Czyżby kochała go i jednocześnie nienawidziła, czy takie coś w ogóle było możliwe? Nie wiem, ale kiedy niespodziewanie delikatnie musnął jej usta raz a potem drugi przez chwilę stała jak posąg z kamienia. Po trzecim jednak muśnięciu rozchyliła mimowolnie wargi i pozwoliła wtargnąć w jej malinowe usta. Tym razem pocałunek był inny. Zamiast zachłanności, brutalności była delikatność i czułość.
***************
Na wieść, że jej brat jest tylko ranny ulżyło jej. Chciała nawet iść sprawdzić jak się czuje, ale kiedy usłyszała, że nie jest sam tylko z blondynką odpuściła. Poszła do swojego pokoju, wzięła prysznic i chwilę później wskoczyła do łóżka. Zasnęła tak szybko jak małe dziecko, bo bardzo męczącym dniu. Koło trzeciej nad ranem jednak zadzwoniła jej komórka. Z ledwością uniosła powieki i jak najszybciej odebrała nie spoglądając nawet na ekran wyświetlacza.
- Przepraszam skarbie, że dzwonię o tak później porze, ale nie mogę spać i tęsknię za tobą. – Usłyszała cichy głos swojego ukochanego.
Zdziwiona przetarła oczy, spojrzała na zegarek. 3.00 Rano, czy on zwariował?! Pomyślała. Czując, że rozmowa zapowiada się na dłuższą usiadła opierając się o oparcie łóżka. Wciąż było dla niej dziwne jego zachowanie. Był miły, taki czuły czuła się z tym źle. Nie przywykła do takiego zachowania, poza tym wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju jeszcze bardziej po tym jak go oszukała. Nie powinna mówić, że jest jego dziewczyną gdyż to nie było prawdą. Bała się, że to nie wyjdzie jej na dobre i dlatego postanowiła odkręcić owe kłamstwo i to jak najszybciej. Kiedy skończył opowiadać, jaki miał sen, wzięła głęboki oddech i powiedziała?
- Luca przepraszam, ale ja cię oszukałam.
Zapadła chwila milczenia. Skorzystała z tego i wydusiła resztę swojej wypowiedzi.
- Ja nie jestem twoją dziewczyną, nigdy nią nie byłam. – Powiedziała zagryzając ze strachu dolną wargę.
- Ty żartujesz prawda? – Zapytał po chwili.
- Nie Chris, nie żartuję. – Odpowiedziała czując jak jej serce zaczyna coraz bardziej przyspieszać.
- A więc kim byłaś dla mnie. – Zapytał takim tonem jakby to była sprawa życia i śmierci.
- Twoją kochanką, tylko tyle dla ciebie znaczyłam. – Powiedziała czując jak po policzku spływa jej łza.
-, Czyli mnie oszukałaś? – Zapytał tonem pełnym złości.
- Tak. – Odpowiedziała próbując powstrzymać łzy by nie rozpłakać się mu do słuchawki na dobre. – Oszukałam, ale zrobiłam to, bo… - zaczęła tłumaczyć ze strachu przed jego dalszą reakcją, nie skończyła jednak gdyż usłyszała dźwięk przerwanego połączenia.
To dobiło ją jeszcze bardziej, jej serce ponownie pękło na pół. Powstrzymywany płacz zamienił się w szloch. Wiedziała, że teraz jej koszmar zacznie się od nowa z tą różnicą, iż teraz będzie tylko i wyłącznie jego wrogiem.
***************
Przy świetle księżyca oraz rozpalonym ognisku siedzieli popijając najdroższe wino. Czcili sukces, jakiego się dziś dopuścili. Atak na dom Herrerów było dla Vinca ogromnym sukcesem. Mało ważne, że on też stracił kilu ludzi, przygotował ich na to a oni się zgodzili, więc teraz nie zamierzał mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Tym niespodziewanym napadem udowodnił brunetowi, ale przede wszystkim sobie, że teraz jest silniejszy od własnego przeciwnika. Nie dość, że bez kłopotu jego ludzie weszli na teren Alfonsa to, spalili przy tym dwa domki, zastrzelili dziesięciu ludzi. Co więcej jeden z jego podwładnych w tym czasie spokojnie siedział sobie z jego siostra w kawiarni i pił kawę próbując odwrócić jej uwagę? Nie skrzywdzili Dulce, dlatego gdyż wciąż była im potrzebna. To taka nieświadoma wtyka była dla nich. Damian zaskarbił sobie jej zaufanie na wakacjach w Acapulco, dzięki czemu dowiedział się troszkę o życiu swojego wroga. A dziewczyna nawet nie wiedziała, że sprzedała własną rodzinę człowiekowi Guzmana. Poncha chociaż mieli okazję zastrzelić to nie zrobili tego. I nie chodziło tu nawet oto, że blondynka była szybsza. Bo nawet Guffa człowiek w kominiarce, który wpadł przez okno nie miał rozkazu go zabijać, a jedynie porządnie uszkodzić. Nie zdążył, bo dziewczyna leżąca pod brunetem załatwiła go, tym samym wzbudzając ciekawość z Massimo. Zapragnął mieć ją przy swoim boku. Nie wiedział czy laska znaczy coś dla Hectora, ale mimo wszystko miał zamiar odebrać mu absolutnie wszystko. Bez względu na to czy jest to coś ważne na Poncha czy też nie. Zadowolony z siebie i swojego zespołu wstał i głośno powiedział;
- Toast za dobrze wykonaną robotę i za ciebie Damianie, iż omotałeś sobie tą rudą sukę wokoło palca. – Rzekł wznosząc kieliszek do góry i śmiejąc się szyderczo.
Ja owinę sobie blondyneczkę. Pomyślał upijając łyk mocnego trunku.

Czy wyznanie prawdy przez Dulce było dobrym posunięciem?
Co skłoniło Poncha do tak miłego zachowanie, a może to tylko gra by zapłaciła za swoje oszustwo, które odkrył?
I czy gra, w która grają William i Matei nie zakończy się czasem tragicznie dla któregoś z nich?


Rozdział 15


Po tym jak zasnęła dopiero nad ranem, obudziła się o 12.00 w południe. Zdziwiona, że nikt do tej pory nie zwlókł jej z łóżka, przetarła jeszcze zaspane oczy i spojrzała na zegarek chcąc się upewnić, iż widzi dobrze. Zegar wskazywał taką godzinę jak przed sekundą, gdy na niego zerknęła. Podniosła się, więc i poczłapała do łazienki zabierając pod drodze świeżą bieliznę. Szybki i chłodny prysznic natychmiast postawił ją na nogi. Wyszła z kabiny i narzucając na siebie biały puchowy szlafrok opuściła łazienkę. Zakręcając ręcznik na głowie nie zauważyła nawet, że nie jest sama. Dopiero, kiedy zarzuciła ręcznik za siebie jej oczy natrafiły na jego wzrok. Przestraszona na widok broni, którą trzymał cofnęła się o krok do tyłu.
-, Co ty tu robisz? – Zapytała trzymając się szafki by nie upaść z powodu drżących kolan.
Siedział w fotelu, trzymając w prawej dłoni pistolet. Jego oczy teraz obserwowały gnata, którego obracał. Nie wiedząc, czego ma się spodziewać, szybko złapała wazon stojący na blacie. To było złe posunięcie, gdyż natychmiast wycelował w jej stronę.
- Odłóż to. – Rzekł spokojnym i opanowanym tonem.
Zbita z tropu spojrzała na niego ze zdziwieniem, co więcej posłusznie zrobiła, co kazał.
-, Choć tu. – Powiedział przywołując ją dłonią.
- Chris przestań bawić się ze mną w te gierki, jeśli chcesz mnie zabić to zrób to, a nie…
- Podejdź do mnie! – Rzekł głośniej ignorując jej wypowiedź i wchodząc w jej słowa.
Na chwiejących nogach zaczęła wolno poruszać się w jego kierunku. Nie wiedziała, co zamierzał, jak w ogóle się tu znalazł i chociaż wciąż był ranny bała się go. Co z tego, że nic nie pamięta? Co z tego, że ma obecnie mniej siły niż ona? Od zawsze był tyranem i to za pewne pozostało mu we krwi. Oszukała go! Teraz na bank szukał zemsty. Stojąc już nieopodal fotela, na którym siedział zapytała;
-, Co teraz, strzelisz mi prosto w oczy?
- Choć! – Rzekł cicho i z lekkim uśmiechem na twarzy wyciągając dłoń.
Zawahała się, ale po chwili podała mu rękę, wtedy on pociągnął ją w swoją stronę na tyle mocno by usiadła mu wprost na kolana.
- Ciii… - powiedział widząc jak otwiera usta by zaprotestować. – Nic ci nie zrobię, chcę tylko wiedzieć jak to między nami było. – Rzekł spoglądając z uwaga w jej czekoladowe oczy.
Jego spokój, opanowanie, łagodność wprowadzała ją w zamieszanie. Strach nadal w niej tkwił, była pewna, że nie jest szczery tyle, że jego oczy wyrażały coś innego. Widziała w nich coś, czego nigdy wcześniej nie dostrzegała. To było dziwne, a zarazem miłe. Wciąż jednak nie rozumiała, co takiego chce wiedzieć skoro wczoraj powiedziała mu już wszystko. No prawie …wszystko. Wzięła, więc głęboki oddech, po czym wypuściła z wolna powietrze.
- Luca wczoraj powiedziałam ci już, co nas łączyło. – Rzekła po chwili.
- Nieprawda! – Zaprzeczył szybko. - Coś ukrywasz i chcę wiedzieć, co. – Powiedział a raczej rozkazał.
- Nic nie ukrywam! – Powiedziała zdenerwowana próbując wstać. – Byłam twoją dziwką, zwykłą kochanką, którą rżnąłeś, gdy tylko miałeś na to ochotę i tyle! - Powiedziała unikając jego wzroku, gdyż czuła jak łzy napływają jej do oczu. – A teraz puść mnie proszę i pozwól odejść, wszytko, co miałam powiedzieć, powiedziała. – Rzekła spoglądając w okno i modląc się by spełnił jej prośbę nim na dobre się rozpłacze.
- Spójrz na mnie. - Poprosił.
- Nie i błagam daj mi już spokój ja… - zaczęła starając się zapanować nad drżącym głosem.
- Spójrz mi w oczy. - Rzekł łapiąc ręką jej podbródek i odwracając głowę w swoją stronę.
Ich spojrzenia się spotkały, ból, jaki dostrzegł na jej twarzy dotarł też do niego. Łzy, które teraz spływały po bladych policzkach raniły go jak szpady.
- Nie czuję się na siłach, by klęknąć przed tobą, ale gdybym mógł zrobiłbym to i poprosił o wybaczenie. Nie rozumiem jak mogłem nie doceniać wcześniej takiej kobiety jak ty, ale przysięgam ci z ręką na sercu oraz daję ci swój honor, że od dziś będzie inaczej. – Powiedział ocierając kciukiem łzy z jej policzków.
Spojrzała na niego nie zrozumiałym wzrokiem, pełnym jeszcze świeżych łez.
- To znaczy? – Zapytała nie pewna tego czy dobrze pojmuje jego słowa.
-, Jeśli pozwolisz chcę byśmy zaczęli od nowa, postaram się zasłużyć na ciebie i twoją miłość. Zgadzasz się? – Zapytał na koniec biorąc jej drobną twarzyczkę w swoje dłonie.
**************
Pocałunek nie trwał zbyt długo. Na jej szczęście dobrze się stało, że im przerwano, skorzystała wtedy z okazji i uciekła do swojej sypialni. Bała się, że kiedy załatwi swoje sprawy przyjdzie do niej. Przyjdzie i znowu ją skrzywdzi tak jak jeszcze kilka dni temu. Ten strach nie pozwolił jej zasnąć, brak snu był jednak jeszcze gorszy niż czuwanie. Wtedy siedząc w zupełnej ciemności, myślała tylko o nim. O krzywdzie, jakiej doznała z jego strony, o tym jak ją pociągał nim pokazał swoje prawdziwe oblicze oraz o tym, co wydarzyło się nim wtargnął jeden z ochroniarzy. Co by było gdyby nie wszedł? Czy brunet posunąłby się dalej czy i tym razem nie zdołałaby się obronić? Na myśl, że tak łatwo mu uległa, choć wyrządził jej niewybaczalną krzywdę. Zacisnęła pięści. Miała się mścić, a tym czasem swatała się z wrogiem. Powinna go zabić, a nie oddawać pocałunki. Nie ważne, że był czuły czy delikatny. To nie miało znaczenia, bo z jego strony to pewnie była kolejna gra! Przez całą noc, myśli kłębiły się w jej głowie przepychając się jedna przez drugą. I choć powieki opadały, głowa bolała to blondynka twardo siedziała skulona w rogu łóżka i wpatrywała się w drzwi. Kiedy nadszedł świt odetchnęła z ulgą, że jakoś przetrwała tę noc? O 9.00 Przyniesiono jej śniadanie do pokoju od czasu incydentu jadła tylko tu. Gdy ochrona wyszła, wypiła sok i poszła pod prysznic chcąc się orzeźwić i doprowadzić do stanu używalności. Potem ubrała się w dżinsy i zwiewną błękitną bluzkę na ramiączka. Koło 10.30 Weszła do jej pokoju niska blondynka i bez słowa zaczęła pakować jej rzeczy. Już chciała zapytać, po co to wszystko, kiedy zaraz za nią wszedł brunet.
- Spakowana? - Zapytał spoglądając na blondyneczkę, która uwijała się jak w ukropie.
- Tak szefie. – Odpowiedziała szybko zasuwając torbę.
- Świetnie, a teraz wyjdź! – Rozkazał wskazując na drzwi.
Myśl o pozostaniu z nim sam na sam wywołała u niej strach. Zaczęła drżeć, serce łomotało jej jak szalone. Gdyby nie siedziała, pewnie teraz upadła by na ziemię nie mając siły utrzymać się na nogach. Kiedy się zbliżył, cofnęła się do tyłu? Zignorował to i usiadł obok niej.
- To, co było wczoraj, nigdy więcej się nie powtórzy. – Rzekł patrząc w podłogę. – Nie odbieraj też tego jak podziękowanie za uratowanie życia. – Dodał po chwili, następnie wstał odwrócił się do niej placami i ruszając ku drzwi rzekł na odchodne.
- Zaraz ktoś cię stąd zabierze, więc bądź gotowa.
Tak decyzja, którą podjął była najlepsza. By ponownie nie dał się ponieść jakimkolwiek emocjom uznał, że najlepiej jak odsunie ją od siebie. Nie chciał przy kolejnej okazji spotkania z nią znowu okazać, choć odrobinę słabości czy jakiegokolwiek uczucia. Była tu krótko a już zdążyła przewrócić jego świat do góry nogami. Przy niej stawał się kimś innym niż był. Z obawy, co jeszcze może takiego zrobić z nim ta dziewczyna wolał wysłać ją jak najdalej stąd. To nie leżało w jego naturze by się troszczyć o kogoś, komuś dziękować czy też czuć litość lub coś więcej. I dopóki był jeszcze na to czas musiał się jej pozbyć. Nie wiedziała, o co chodzi? Czemu nagle kazał ja spakować? Gdzie w ogóle miał zamiar ją wysłać? W tej chwili jej strach ustąpił a na jego miejsce pojawił się gniew. Wściekła zapominając o swoim rzekomym stanie, wybiegła za nim. Słysząc jak otwierają się drzwi, przystaną na stopniach i odwrócił się jej stronę.
-, Dokąd to? – Zapytał opierając się o poręcz.
- Przestraszyłeś się i dlatego teraz masz zamiar się mnie pozbyć, prawda? – Zapytała improwizując nieświadoma tego, że trafiła w sedno sprawy.
- Niby, czego? – Zapytał udając, że nie rozumie, o czym mówi.
- Przestraszyłeś się tego, że możesz kogoś pokochać. – Wypaliła bez namysłu.
Jego oczy zwęziły się, a twarz natychmiast przybrała wyraz gniewu.
- Wracaj do sypialni! – Rozkazał wchodząc ponownie na górę.
Strach powrócił, ale nie cofnęła się. Zrobiła to dopiero, kiedy postawił nogę na ostatnim stopniu.
- Boisz się, że pokochasz mnie i wtedy ta cała obudowa twardziela spadnie, a ci, którzy się ciebie lękają przestaną to robić. – Rzekła z odwagą i pewnością swoich słów. – Boisz się, że pokochasz, a ja cię wtedy opuszczę i zostaniesz sam. Tego się boisz, prawda? – Zapytała jeszcze pewniej widząc, że ma rację, co świadczyło o jego zaciśniętych pięściach i uciekającym wzroku.
Na maska wściekły, złapał ją za przedramiona i pchnął na ścianę przyciskając całym ciałem.
-, Czego ty chcesz hym…? Czego oczekujesz do cholery, że przyznam ci rację?! – Krzyczał potrząsając nią przy każdym wypowiedzianym zdaniu. – Igrasz ze mną odkąd się tu zjawiłaś, chcesz bym ponownie cię skrzywdził?! Tego chcesz?!!! – Wrzasnął prosto w jej twarz.
- Chcę tylko byś mnie kochał, nic więcej. - Rzekła sama nie myśląc o tym, o co właśnie prosi.
Po tych słowach puścił ją jak oparzony i bez jakiegokolwiek słówka ruszył tam gdzie wybierał się wcześniej, czyli na dół do swojego gabinetu. Nie doszedł dobrze do pierwszego stopnia jak zawrócił napięcie, przyciągnął ją do siebie łapiąc za kark i wbił się zachłannie w jej usta. Chciałby poczuła ból, by przestraszyła się go tak jak tamtego wieczora. Pragnąłby jej nienawiść do niego wzrosła ze zdwojoną siłą. Sam się pogrążał owym zachowaniem z obawy przed tym, czego od niego żąda. Lecz kiedy tknął jej warg tych ciepłych, delikatnych, słodkich jak miód, kiedy poczuł jak zadrżała z lęku przed nim. Coś w nim pękło, znowu! I po raz kolejny stał się delikatny. Jego dłoń plątała się w jej złocistych włosach a druga przyciągnęła do siebie obejmując talię. Jego język pieścił jej podniebienie, pożądanie, które w nim rosło raziło jego samego. Ale nie mógł przestać, nie potrafił i nie chciał jej puścić. Opierała się, przez chwilę, lecz potem sama zatraciła się jakże cudownym i namiętnym tańcu ich języków. Serca biły im jakby w jednakowym rytmie, oddechy stały się szybsze niż powinny. Cholerny sukinsyn! Zaklęła w myślach. Skrzywdził ją, wziął siłą, pozbawił godności, ale mimo wszystko, kiedy się zbliżał jej strach nabierał siły, ale też uczucie tak mocno skrywane, to, które chciała wyrwać ze swojej piersi odzywało się mimo jej wszelkich protestów. Nienawidziła go, ale i kochała. Bała się go, a jednocześnie jego siła, męskość i seksowne zniewalające ciało, jego groźne a zarazem tajemnicze oczy przyciągały ją. Był jak demon. Na jego widok każdy uciekał wzrokiem ze strachu, ale jego tajemniczość wzbudzała ciekawość. Poczuł, że znowu się gubi, pozwala sobie na zbyt wiele. Przestraszony swoją bezsilnością i brakiem kontroli odsunął się od niej.
- Nie żądaj czegoś, co cię zgubi, taka mała rada na przyszłość. – Rzekł z lekka zachrypniętym głosem próbując zapanować nad oddechem i szybko łomoczącym sercem.
Zszedł dwa stopnie niżej i już nie odwracając się do niej plecami dodał;
- Zostając tu sama się zabijasz, dlatego lepiej odejdź. – Rzekł niby obojętnie, a jednak z bólem w głosie.
***************
Resztę wieczoru, w którym ją przyłapał na grzebaniu w jego rzeczach spędzili naprawdę miło jak na ową atmosferę. Następnego dnia zaś znikł jej zostawiając jedynie kartkę na stoliku obok śniadania. Skorzystała z okazji i przetrząsnęła jego sypialnię, niestety dokumenty, które wczoraj widziała zniknęły. Wyjaśnienie było tylko jedno zabrał je ze sobą i poszedł załatwić jakieś sprawy biznesowe a akta w niej będące były pewnie jakąś umową. Przed jego powrotem zdążyła dokładnie obejrzeć dom. Po czym spoczęła przy basenie z książką w dłoni, którą zabrała ze sobą. Nie słyszała nawet, kiedy wszedł, ale lekki podmuch wiatru przywołał do niej zapach jego wody kolońskiej. Był tak intensywny jak by stał obok niej. Zamknęła oczy wchłaniając ową woń, od razu w jej głowie pojawiły się obrazy, których się w ogóle niespodziewana. Stał naprzeciw niej jedynie w dżinsach. Jego stopy były bose jak i górna część ciała. Widok muskularnej świetnie wyrzeźbionej postury zaparło jej dech w piersiach. Gdy się pochylił, natychmiast go zapragnęła. Czując jak prawdziwa fala gorąca ogarnia jej ciało wyrwała się brutalnie z letargu potrząsając głową jak by coś wczepiło się w jej włosy.
- Dobrze się czujesz? – Usłyszała nagle za swoimi plecami.
- Ta…tak dobrze tylko przysnęłam i coś mi się złego przyśniło, dlatego się tak zerwałam – skłamała spoglądając na niego z dołu zza lewego ramienia.
- Nie nudziłaś? – Zapytał obok na drugim leżaku.
- Troszeczkę. – Odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Dziś wieczorem zapraszam cię na kolację, ale najpierw udamy się w miasto by trochę pozwiedzać. – Rzekł upijając łyk whisky. – Zgadzasz się? – Zapytał opierając łokcie na kolanach i spoglądając w jej czekoladowe oczy.
- Oczywiście. – Odpowiedziała uśmiechem na twarzy.
Po tej krótkiej wymianie zdań, zapadła niezręczna cisza. Oboje wpatrywali się w swoje źrenice. Chociaż jego wzrok był łagodny ona czuła wewnętrzny niepokój. On zaś zapatrzony próbował sobie przypomnieć, gdzie i u kogo widział podobną barwę oczu. Owszem wiele osób na świcie miał czekoladowe źrenice. Ale w jej spojrzeniu chodziło o coś więcej niż tonację. Ten blask, spokój, ciepło już kiedyś gdzieś widział. Skupił całą swoją uwagę na tym by przypomnieć sobie o danej osobie, ale wtedy jej głos wyrwał go z zamyślenia.
- Idę się przebrać i możemy jechać. – Rzekła wstając z pełną gracją i wdziękiem z fotela.
- Jasne, tylko skoczę po koszulę i buty. – Odpowiedział wypijać ostatni łyk trunku i podnosząc się z miejsca.
Po kilku minutach byli już w drodze. Była pewna, że znowu zapadnie milczenie, tym czasem on zaczął jej opowiadać o tym, dokąd zamierza ją zabrać. I tak wywiązała się niezobowiązująca i miła rozmowa. Bywały chwile, że czuła się przy nim niezręcznie, czasem też bała się go. Ale w takich sytuacjach jak ta, czuła się wyluzowana i jak by znała go od zawsze. To był pierwsze mężczyzna, przy którym czuła coś takiego. Chciała trzymać się od niego jak najdalej, ale jakaś nieznana jej siła przyciągała go do niego. Igrała z ogniem, ale musiała dla dobra sprawy. Cały dzień do godziny zwiedzali miasto, zahaczając o centra handlowe. Nakupił jej ubrań oraz biżuterii, choć w ogóle oto nie prosiła. Zaznaczył jednak od razu z góry, że to nie akt przekupstwa. Chciał jedynie by z owej podróży zachowała jakieś pamiątki. Czy była to prawda? W tym akurat czynie był szczery. Chcąc jeszcze odetchnąć przed kolacją, wrócili do domu. W czasie, kiedy on brał prysznic, ona pochowała nowe nabytki i też poszła się orzeźwić. Dokładnie o 20.00 Wkroczyli do restauracji. Zamówiony stolik już czekał, zadbał oto by brunetka zajęła miejsce, a sam przeprosił ją na chwilę i poszedł przywitać się z dawnym znajomym, którego dostrzegł w tłumie. W między czasie kelner przyniósł kartę dań oraz win. Wiedząc, że ma jego zezwolenie zamówiła posiłek oraz trunek. Nagle ktoś szarpną ją za przedramię, podciągnął do góry i bez pytania wyciągnął na korytarz obok szatni. Była tak zaskoczona, że nie zdążyła nawet zareagować jak już stała twarzą w twarz z gościem z windy. Z tym samym, który ją zgwałcił. W jego oczach był gniew, a twarz przybrała srogi wyraz. Wyrwała się z jego uścisku chcąc uciec ponownie na salę jadalną. Był szybszy, pochwycił ją i zaczął ciągnąć w głąb korytarza. Szarpała się, strach jednak zminimalizował jej siły. Nie zostało jej nic innego jak krzyczeć, niestety przejrzał ją i szybko przyciągnął do siebie zatykając jej dłonią usta.
- Milcz suko! – Wysyczał przez zaciśnięte żeby do jej ucha.
Już miał ją wciągnąć do schowka na narzędzia sanitarne jak usłyszał za sobą gniewny i ostrzegawczy to głosu.
- Puść ją!!! – Warknął wściekły.
Oboje automatycznie odwrócili się w jego stronę, a ich oczy padły na jego twarz. Stał jakieś trzydzieści kroków od nich. Trzymał ręce w kieszeni. Mężczyzna trzymający dziewczynę, na widok rywala szybko ją puścił. Nie zastawiając się ani chwili podbiegła do niego i od ruchowo wtuliła się w jego ramiona. Czując jak przylega do jego ciała cała drżąca wyjął dłonie i przygarną do siebie mocniej chcąc by zrozumiała, że jest już bezpieczna.
- Nigdy więcej nie dotykaj mojej kobiety, nawet na sto metrów się do niej nie zbliżaj, jasne?! – Warknął w stronę oprycha.
Tamten za strachu pokiwał głową. William wziął brunetkę za rękę i wrócili do sali. Gdy tylko usiedli zapytał;
- Skąd go znasz? Przepraszam głupie pytanie… za pewne z naszej agencji. – Skwitował poprawiając gafę.
- T…tak. – Wyjąkała na myśl o tym, w jaki sposób go poznała.
-, Czemu się go boisz, skrzywdził cię? – Zapytał nie mając nawet zielonego pojęcia o tamtym zajściu.
Nie wiedziała czy powinna mu o tym mówić, ale już nie chciała i nie potrafiła dusić tego w sobie. Wzięła kilka głębszych oddechów i jak już troszkę się uspokoiła zaczęła opowiadać mu ową historię. Kiedy skończyła, podał jej chusteczkę by mogła otrzeć spływające łzy po jej policzkach? Myślała, że choć trochę go to poruszy, ale zawiodła się. Na jego twarzy nie było grama współczucia, ni litości. Tak naprawdę nic nie wyrażała, nawet wzrok miał pusty. Głupia! Coś ty sobie myślała, że po lituje się nad dziwką?! Skarciła siebie w myślach. Wtedy on bez słowa wstał.
- Zaczekaj tu! – Rozkazał, po czym zniknął.

Czy Dulce da szansę Uckerowi czy on na serio ma zanik pamięci ?
Czy Anahi wyjedzie i jeśli tak to dokąd Poncho chce ją wysłać ?
Dokąd poszedł William czy wyznanie mu prawy przez May było dobrym posunięciem ?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez anetta418 dnia Nie 2:42, 29 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:44, 31 Sty 2012 Powrót do góry

Rozdział 16


Słuchał jej z uwagą i skupieniem. Z każdym słowem gniew narastał w nim tak mocno, iż myślał, że zaraz wybuchnie. Jej krzywda poruszyła go do głębi. Nie okazał tego gdyż nie mógł a może i nie chciałby za dużo sobie wyobraziła. Miał zdobyć jej zaufanie a potem wyciągnąć potrzebne informacje, ale nie zakochiwać się w niej. Tylko czy na to nie było zbyt późno? Bez ustanku o niej myślał, marzył i każda łza, którą uroniła przyprawiała go o ból taki jak by sam cierpiał jakieś katusze. Pragnął ją chronić, opiekować się nią tak po prostu. Nie ufał jej zbytnio, ale nie potrafił zaprzeczyć nawet przed samym sobą, że tak kobieta mu się podoba. Słysząc o zbrodni, jakiej ośmielił się dopuścić ich klient, postanowił ją pomścić. Odnalezienie go było prostsze niż myślał. Mężczyzna, którego przegonił wrócił do restauracji i w szatni próbował poderwać recepcjonistkę. Podszedł do niego i złapał za kołnierz marynarki. Wyciągnął go tak szybko, że tamten nawet nie zdążył otworzyć ust. Dopiero na zewnątrz przestraszony zapytał;
- Ej, o co chodzi?! Przecież obiecałem nie ruszać już twojej dziwki. – Rzekł próbując się wyszarpnąć.
William zignorował jego słowa i wciąż trzymając za ubranie wciągną w ciemną uliczkę prowadzącą do parku. Jak tylko tam dotarli, zatrzymał się, wyciągnął broń i patrząc z pogardą oraz gniewem w oczy rywala strzelił mu prosto w oczy?
- Tknąłeś nie właściwą kobietę, żadnej już nie tkniesz sku*wysynu! – Wysyczał pochylając się nad jego martwym ciałem.
Po czym schował broń i wrócił jakby nigdy nic do restauracji. Spokojna już brunetka, niepewnie zapytała.
- Czy możemy wrócić do domu?
- Sądzę, że tak chyba byłoby najlepiej. – Odpowiedział wstając od stołu.
W drodze do domu, jedna rzecz nie dawała jej spokoju, a właściwie dwie, ale o tą drugą bała się pytać, więc zadała pytanie tylko na to, na co najmniej się wścieknie.
-, Dlaczego powiedziałeś mu, że jestem twoją kobietą skoro to nie prawda?
- By więcej cię nie napastował. – Rzekł krótko.
- W zawodzie, w którym pracuje wiesz, że to niemożliwe. Prędzej czy później znowu by mnie wynajął. – Powiedziała nie rozumiejąc związku.
- Mylisz się Lena. Wiedząc, że jesteś moją kobietą klient nie ma prawa cię wynająć. Wtedy należysz do mnie i tylko do mnie.
-, Czyli nie była bym wtedy dziwką i nie mus…
- Była byś moją kobietą, ja miałbym tylko prawo do tego by cię zabierać na przyjęcia, sypiać z tobą, bić cię a nawet zabić. – Wyjaśnił szczerze i bez ogródek.
- Żaden facet nie ma takiego prawa! – Krzyknęła oburzona.
Na te słowa zaśmiał się cynicznie.
- My mamy bośmy sami je ustalili, nie zapominaj, kim jestem May. – Rzekł zatrzymując samochód już pod domem.
- Tak mafiozo! – Prychnęła zapominając się, że igra z ogniem.
Była tak oburzona, że zapomniała o strachu i lęku oraz jego pozycji. Krew w niej wrzała na myśl ile kobiet zginęło z ich rąk nie wspominając o mężczyznach. Rasę męską mogła jeszcze przełknąć, bo nie jeden z nich skrzywdził ją, ale płeć damską nie. Jak tylko wysiadł z samochodu i podszedł do niej i razem z nią wejść do domu zmierzyła go wściekłym wzrokiem?
- Dzięki za otwarcie oczu, teraz widzę, że z ciebie takie samo zwierzę jak z twojego brata! – Krzyknęła mu prosto w twarz ruszając do przodu szybszym krokiem.
- Nie przeginaj! – Ostrzegł.
- Nie strasz, mam to gdzieś! Po tym, co usłyszałam już mi wszystko jedno czy będę żyła czy nie! Więc jak chcesz to mnie zabij, za moje zuchwalstwo! - Wrzasnęła mu prosto w twarz jak tylko staną na werandzie.
Nie rozumiał, co ją opętało. Powiedział jej prawdę gdyż nie chciał kłamać, poza tym nie sądził, że to ją tak poruszy skoro od dawna w tym tkwiła. Lecz im dłużej krzyczała tym bardziej zaczynał się denerwować, choć starał się być cierpliwy i łagodny to jednak jego stopień cierpliwość kończył się. Tu nie tyle chodziło o nią, ale wciąż był podenerwowany tym, co mu opowiedziała w restauracji. By nie wybuchnąć, wziął głęboki oddech i wszedł za nią do środka. Brunetka była jednak za bardzo wściekła by na tym poprzestać.
- Myślałam, że jesteś inny, ale myliłam się sukinsyn z ciebie! Wielki nadęty cyniczny sku*wiel, który na chwilę przyodział maskę dobrego chłopczyka! – Krzyczała jak opętana rzucając w niego, czym popadnie.
Idąc w jej kierunku robił uniki jednocześnie starając się ją uspokoić. Na marne! I gdyby nie to, że skończyły się jej rzeczy łatwe do rzucenia pewnie w końcu by go czymś trawiła. Lena widząc, że nie ma się już, czym bronić rzuciła się do ucieczki wprost do swojej sypialni. Czemu uciekała? Brak broni, oraz jego srogi wyraz twarzy zmusił ją do tego. Wbiegła jak szalona i już chciała zatrzasnąć drzwi, kiedy poczuła blokadę. To był Will, trzymający drzwi nogą i dłonią tak silną, iż szybko je puściła. Nim dobiegła do otwartych drzwi balkonowych złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Uspokój się do jasnej cholery i wyjaśnij mi, o co dokładnie ci się rozchodzi?! – Krzyknął potrząsając ją.
Teraz dopiero dotarło, jaki popełniła błąd, przez swoją gorycz i chęć zemsty poniosło ją i o mało a zniweczyłaby swój plan. Nie wiedząc jak uniknąć pytania, na które musiałby skłamać niewiele myśląc pocałowała go.
***********
Próbował skupić się na słowach bruneta, ale myśląc o tym jak Marisa go odrzuciła nie potrafił. Wciąż myślał o tym jak sprawić by dała mu jeszcze jedną szansę. Znał zbyt mało szczegółów by poczuć rany, jakie jej zadał. A bez tego nie wiedział, co począć by mu ponownie zaufała. Wściekał się na brak wspomnień, czasem widział jakieś obrazy, ale one były zbyt blade by coś z nich wyczytać. Dulce nie chciała opowiedzieć mu z dokładnością o wszystkim. Bała się, albo ktoś jej tego zakazał. Tak czy owak on musiał poznać prawdę.
- Ku*wa czy ty mnie słuchasz?! – Wrzasnął Alfonso uderzając z całej siły w blat biurka.
Hector! Właśnie on mógł mu pomóc! Pomyślał zaraz po tym jak dotarł do niego dźwięk głosu przyjaciela.
- Słucham. – Skłamał. Spoglądając na niego.
- Gdybyś słuchał to byś nie miał teraz takiej dziwnej miny. – Prychnął zły.
- Poncho mogę o coś zapytać? – Powiedział poprawiając się na krześle.
- Zapytasz, o co ze chcesz, ale teraz masz wysłuchać tego, co ja mam do powiedzenia. – Rzekł wychodząc zza biurka. – Te sku*wiel wrócił i robi nam najazdy, trzeba wziąć się do kupy i zacząć działaś. Wysłałem dziewczyny do innych burdeli, została tylko Dulce, Anahi i Maite. Leną zajmuje się Marcos, blondynkę zaraz Gregorio wywiezie do burdelu w Nowym Jorku, zostanie jedynie Ruda, my i nasi ludzie. Przeniesiemy się do mniejszej posiadłości by mieć wszystko na oku. Magazyny zabezpieczone…
- Zaraz, poczekaj. – Rzekł Chris wchodząc mu w słowo. – Jaki skurwiel? Jakie najazdy, dziewczyny, magazyny, jaki burdel? – Zapytał nic nie rozumiejąc.
- To wyjaśnię ci potem, a teraz masz jak najszybciej dojść do siebie i mi pomóc! – Rozkazał.
- Jak skoro nie wiem, o co biega? Stary ja nawet nie mam pojęcia, czym się zajmujemy? Poza tym z twojego, sprawozdania „ wynika, że sam radzisz sobie świetnie. – Rzekł poprawiając się na kanapie.
- Mózg ci wyżarło, ale jaja chyba zachowałeś, więc nie pie*dol i nie marnuj czasu na głupie pytania tylko bierz się do roboty! – Warknął wściekły.
- Czyli co?! – Zapytał zdezorientowany.
- Vincent Massimo Guzman nasz wróg, chce nas wygryźć z interesu, ty i ja musimy temu zapobiec. – Rzekł, po czym sięgnął ręką do szuflady biurka.
Wyją z niej żółtą teczkę i rzucił mu pod nos.
- Masz jego akta.A tu teczka, która uświadomi ci, czym się zajmujemy. O resztę popytaj ludzi lub swoją pannę. – Burknął siadając za biurkiem
Ucker wziął dokumenty i wolno podniósł się do pionu. Syknął czując ból w klatce, ale zaraz go zignorował. Ledwo się poruszał, rany nie były zagojone, a miał już wykonywać jakieś zadania. To było chore, ale patrząc na twarz bruneta wiedział, że nie ma sensu dalej z nim dyskutować. Widać nawet ból nie mógł im przeszkodzić w pracy. Nie pytając już o nic więcej wyszedł i skierował się do swojej sypialni, którą wcześniej wskazała mu czerwono włosa. Leżąc już wygodnie na łóżku zaczął przeglądać to, co dostał. Widok akt Guzmana jakoś nie zrobiły na nim wrażenia. Bardziej zszokowały go akta tego, czym się zajmują. Nie wiedział jak wpadł w to bagno, ale teraz nie zamierzał w tym uczestniczyć. Sprzedawanie tak pięknych i niewinnych dziewczyn, handlowanie bronią było dla niego czymś okropnym. Zacisnął pięści na myśl o tym, że przed wypadkiem sam to robił. Miał gdzieś czy to się komuś spodoba czy nie, ale nie zamierzał dalej być tym, kim był Poncho. Teraz też dotarło do niego, czemu Marisa tak bardzo nim gardziła i czemu się tak go bała. Wstał, podniósł papiery i ponownie zszedł do gabinetu.
- Masz! – Warknął. – Ja się wypisuję z tego. – Rzekł poważnym i stanowczym tonem.
Brunet podniósł wzrok na kolegę i śmiejąc się mu w twarz rzekł;
- Nie ma mowy, jesteś w tym i tak pozostanie. Bo jak nie to zabiję twoją kruszynkę. – Rzekł wskazując palcem na zdjęcie Dul.
***************
Dzisiejszy dzień znowu okazał się pechowy. Najpierw z równowagi wytrąciła go Anahi swoimi słowami. Jak mogła go prosić oto by ją kochał? Skrzywdził ją, a ona mimo to lgnęła do niego. Zadziwiała go za każdym razem, gdy tylko miał z nią kontakt. Zaskakiwało go jej zachowanie, raz odważna, raz krucha jak porcelana. I w każdej z tych postaci cholernie mu się podobała. Stąd tak silnie na niego działała, wiedział o tym. Chciał się jej pozbyć by zatrzymać w sobie to, co po woli wydzierało się z jego wnętrza, coś, co dawno temu pochował głęboko na dnie duszy. Uczucia. Te je ukrył, do przetrwania w tym okrutnym świecie pozostawił tylko te najmocniejsze, najsilniejsze. Nienawiść, pogardę, odwagę i honor. Resztę przygniótł tak by nie mogła wyjść na zewnątrz. Tyle lat cierpień, tyle strat, jakie przeżył wyparły z niego to, co najlepsze zamieniając w zło. Z tym żyło mu się lepiej, ale teraz pojawiła się ona. Ktoś, kto bez większego wysiłku wyciągał z niego małymi krokami te słabe uczucia okaleczające duszę, gdy zostaną zranione. Nie chciał tego i dlatego postanowił wywieźć ja jak najdalej stąd. Chciał zapomnieć i nadal żyć po swojemu. Tyle, ze los zaczął też się mu przeciwstawiać. Kiedy miała już wyjechać, zemdlała? Wezwany lekarz oznajmił, że jest zbyt słaba na podróże i musi zostać przynajmniej kilka dni. Kolejne doby w jej towarzystwie, jak uniknąć spotkania? Zastanawiał się. Nie mógł, nie dało rady. Musiał ją znosić czy chciał czy nie. Postanowił unikać jej na tyle na ile się da. I emocje trzymać na wodzy, miał silną wolę, więc mógł zacisnąć zęby i nie dać się im ponieść. I tak też postanowił zrobić. Jak tylko się uspokoił i oswoił z myślą, że da radę takiej drobnej kobietce jak Any wkurzyła się na Lucasa? Ucker ktoś, kto służył u jego boku wiele lat, teraz raptem zamienił się w świętoszka? Dla bruneta nie miało znaczenia, że chłopak stracił pamięć i inaczej teraz postrzega to, co dla niego było oczywiste. I by go zatrzymać posunął się do groźby. Wiedział, że to podziała gdyż zdążył się zorientować, że Dulce teraz jest oczkiem w głowie kumpla. A, że chłopak nie miał świadomości, iż czerwonowłosą i Poncha łączą więzy krwi skorzystał z tego. Choć groźby spełnić nie zamierzał. Chris uległ i teraz właśnie Hezi wprowadzał go na nowo w jego stary świat omijając pewne rzeczy, które kazał mu Alfonso. Tym czasem on sam zajął się wydawaniem rozkazów swoim nowym ludziom. Potem poszedł za dom do ogrodu chciał rozjaśnić umysł przechadzając się w deszczu, który kilka minut temu spadł. Wdychając świeże powietrze, szedł ze spuszczoną głową myśląc o swoim przeciwniku. Nagle całkiem zapatrzony w ziemię wpadł na kogoś. A raczej ten ktoś wpadł w jego ramiona, które przez zderzenie mechanicznie pochwyciły napastnika. Uniósł głowę i dostrzegł błękit oczu wpatrzonych w niego. Serce załomotało jak szalone. Wycofał się puszczając ją natychmiast.
- Trzy godziny temu zemdlałaś, a teraz latasz w deszcz po ogrodzie, odjebało ci?! – Wysyczał wściekły.
- Poczułam się lepiej, więc wyszłam się przejść, nie moja wina, że spadł deszcz. – Odcięła się.
- Dość szybko do siebie dochodzisz! – Stwierdził z kpiną w głosie.
- Omdlenie to nie powód do …
- Nie mówię o tym. – Skwitował krótko wchodząc jej w słowo.
No i wpadła! Jednak pokapował się, że jej owe obłąkanie było udawane. Wiedziała, że przez tą akcję na korytarzu, której sama do tej pory nie pojęła zapłaci wysoką cenę. Strach ogarnął jej ciało na myśl, że znowu ją skrzywdzi. Cofnęła się. To chyba jednak było chore, bała się go, pamiętała o krzywdach, ale igrała z nim. Nienawidziła, a jednocześnie prosiłaby ją kochał. No, kto normalny robi takie coś? Zastanawiała się. Uważał, ze udaje, ale sama blondynka zaczynała wątpić w swój zdrowy umysł. Może jednak stała się wariatką, z podwójną twarzą. Bo jak wyjaśnić, że rozum i część jej ciała napawana była strachem na jego widok. A serce i druga połowa pragnęła go i wręcz rwała się do niego. Tylko ludzie chorzy na rozdwojenie jaźni mogli się tak zachowywać. Chora czy nie teraz by go nie rozjuszyć musiała działać ostrożnie.
- Czułam się wtedy źle, chyba miałam do tego prawo? – Zapytała starając się zachować spokój. – Wziąłeś, co nie twoje, więc miałam skakać z radości? – Zapytała cały czas stawiając krok po kroku do tyłu, widząc, ze on kieruje się w jej stronę.
- Nie, ty po prostu masz mnie za idiotę! – Rzekł wściekły. - Sądziłaś, że to łyknę i wtedy będziesz mogła wejść mi na głowę, ale przejrzałem cię! – Syknął stawiając coraz to większe kroki.
-, Co chcesz zrobić?! – Zapytała przestraszona.
- Dowiesz się ja cię dorwę. – Rzekł ruszając za nią w pogoń.
- Nie! Błagam nie! – Krzyknęła zrywając się do ucieczki.
Zbyt słaba i wolna nie zdążyła uciec przed jego dłońmi. Pochwycił ją za ramię a kiedy chciała się wyrwać, upadła na mokrą trawę, a on razem z nią. Złapał za nadgarstki i przygniótł do ziemi nad jej głową siadając jednocześnie okrakiem na nagich udach dziewczyny.
- Poncho, jeśli masz zamiar zrobić ze mną to, co wtedy, lepiej od razu mnie zabij. – Powiedziała przez łzy z takim bólem w głosie, że poczuł jak przez jego ciało przechodzą dziwne dreszcze.
- Jesteś pewna, że chcesz tego? – Zapytał z poważną miną i chłodem w głosie.
- Tak, śmierć jest lepsza niż branie mnie jak zwierzynę. Lepsza od twojego odtrącenia, pogardy, braku szacunku i uczucia, jakim ja obdarzyła cię dawno temu. – Odpowiedziała czując jak po jej policzkach spływają łzy.
-, O czym ty do cholery mówisz?! – Zapytał nachylając się nad nią.
- Pokochałam cię, wtedy wydawałeś się ideałem, teraz znam twoją prawdziwą twarz a i tak nie umiem wydrzeć tej miłości z mojej piersi. Nie potrafię przestać cię kochać po, mimo, że mnie upokorzyłeś i skrzywdziłeś w najgorszy możliwy sposób. Kocham cię, ale jeśli mam znosić coś takiego z twojej strony, lepiej od razu mnie zabij. – Mówiła łamiącym się głosem. - Wiem, że potrafisz. – Dodała spoglądając w jego zimne oczy.
Nie widział jej łez mieszających się z kroplami deszczu, ale wiedział, że płacze. Jej głos, drżenie ciała zdradzało, rozpacz jak i strach. Przemoczona do suchej nitki leżała bezbronnie pod jego muskularnym ciałem i czekała. Koszulka, którą miała na sobie była cienka, przemoczony materiał prześwitywał ukazując jej koronkową bieliznę. Ten widok wywołał w nim pożądanie. Dostrzegła to w jego oczach.
- Błagam cię okaż, choć raz w życiu odrobinę człowieczeństwa i skróć moje cierpienie. – Rzekła chcąc by w końcu wyciągnął broń i strzelił. – Potrafisz to, więc czemu do cholery się wahasz?! – Krzyknęła zniecierpliwiona.
- Masz rację potrafię. – Rzekł puszczając jej nadgarstki.
Zamknęła powieki, myśląc, że sięga po broń. Chciała końca, ale nie musiała patrzeć, od kogo dostaje ostateczny cios. Myśl, że zaraz skończy się jej udręka przyniosła ukojenie i spokój. Od zawsze była odważna i harda oraz trudna do okiełznania, ale nie sądziła, że nawet śmierci przestanie się bać. Czekała i czekała, lecz ona nie nadeszła. Gdyż Alfonso zaraz po tym jak uwolnił ją z uścisku, wstał i wziął ją na ręce. Zaskoczona szybko otworzyła oczy. Nie mogąc nic wyczytać z jego kamiennej twarz zapytała;
-, Co robisz?! – W głosie znowu pojawił się strach.
Zignorował jej pytanie i ruszył do przodu. Jego silne dłonie mocno podtrzymywały ją za plecy i nogi. Przyspieszył kroku z obawy, że dziewczyna ze chce się wyrwać.
- Gdzie mnie niesiesz?! – Zapytała zdezorientowana. – Prosiłam o śmierć, czemu nie zrobiłeś tego, co najlepiej ci wychodzi?! – Krzyknęła wprost do jego ucha, chcąc wywołać jakąkolwiek reakcję.
Nawet nie drgnął, wszedł do środka domu od razu kierując się do jej sypialni.
- Do cholery mówię do ciebie! – Wrzasnęła wyprowadzona z równowagi.
Niewzruszony szybko przeminął schody z lekkością otworzył drzwi do pokoju i wtargnął do ich wnętrza. Dopiero tam postawił ją na ziemię.
- Odpowiesz mi?! – Zapytała popychając go.
- Zabijanie, gdy ktoś oto prosi nie sprawia mi przyjemności. – Rzekł spoglądając na nią ostrzegawczym wzrokiem. – A teraz zdejmij te mokre ciuchy i przebierz się w coś suchego. – Powiedział podając jej szlafrok wzięty z łóżka.
W tym momencie zaczęła się zastanawiać czy czasem nie śni. Nie zabił jej, wniósł na rękach do domu, kazał się przebrać. Takie zachowanie nie pasowało do niego, więc albo spała a to się jej śni albo chciałby się rozebrała, a kiedy to zrobi on ponownie posiądzie ją bez jej zgody. To ostatnie przemyślenie wydawało się jej najbardziej trafne.
-, Po co skoro zaraz to ze mnie zedrzesz by wziąć, co nie twoje! – Krzyknęła cofając się do drzwi.
- Jesteś cholernie wku*wiając wiesz! – Skwitował ruszając w jej kierunku.
Przestraszona oparła się o ścianę ciężko dysząc. Stanął przy niej, już chciała przycisnąć do siebie szlafrok, ale wyrwał go jej. Rzucił na podłogę obok swojej nogi. Nim wykonała ruch by uciec, złapał za dół jej koszulki i pociągnął do góry, ściągając przez głowę blondynki. Odruchowo zakryła piersi rękoma krzyżując je. Zacisnęła powieki z obawy przed najgorszym i wtedy poczuła delikatność i ciepło na swoim ciele. To był szlafrok, który on sam na nią zarzucił. Spojrzała zdziwiona, oczami wielkimi jak pięć złotych.
- Idę do łazienki po ręcznik, masz czas by zdjąć tą mokrą bieliznę. – Rzekł zrzucając z siebie także mokrą koszulkę.
Jak tylko znikną z pola widzenia, zrobiła to, o czym mówił brunet? Nim wrócił miała już suche majtki na sobie i stanik oraz puchowy szlafrok i siedziała na łóżku. Drgnęła na dźwięk jego głosu pogrążona w rozmyślaniach nad jego obecnym zachowaniem.
- Trzymaj. – Rzekł podając jej frotowy ręcznik.
Wzięła go bez słowa i zaczęła osuszać włosy, on tym czasem staną naprzeciw niej w rogu łoża i wycierał siebie.
- Mam gdzieś jak to odbierzesz i co sobie pomyślisz, ale posłuchaj mnie uważnie raz a dobrze. – Rzekł w końcu kucając by wymusić kontakt wzrokowy bez zbliżania się do niej. – To twoja ostania szansa na odejście stąd, daje ci ją i lepiej ja przyjmij dopóki mam powiedzmy dobry humor. Bo kiedy obudzi się we mnie bestia, nie zmienisz tego ani ty, ani nikt. Nie zmienię się i dlatego nie żądaj ode mnie tego, czego nie potrafię ci dać i niechęcę. Więc odejdź stad jak najszybciej, przynajmniej sobie ułatwisz życie. - Rzekł podnosząc się do pionu.
- A co z zaleceniem lekarza? – Zapytała wciąż oszołomiona jego spokojem i zachowaniem.
- Masz tydzień, potem nie chcę cię tu widzieć, inaczej nie oczekuj ode mnie dobrego zachowania. – Rzekł podnosząc swoją koszulkę.
-, Dokąd mam iść? – Zapytała uświadamiając sobie, że tak istotne pytanie powinna zadać już na początku.
-, Dokąd chcesz. – Odpowiedział dławiąc się ciężką gulą, która nagle ścisnęła go za gardło.
**************
Tyle razy już go dotykała, ale gdy jej usta zetknęły się z jego wargami pożałowała, iż pozwoliła sobie na tak intymny kontakt. Czysty niezobowiązujący seks był mniej niebezpieczny niż ten pocałunek. Złamała swoje zasady tym samym nieświadomie też jego. Wycofała się na tyle szybko ile zdołała. Niestety dreszcz przyjemności zdążył napełnić jej ciało pożądaniem. Zaskoczony całą sytuacją puścił jej nadgarstki. Spojrzała w jego oczy, widząc w nich takie samo pożądanie, jakie sama czuła obecnie, zamiast przeprosić jak planowała wcześniej zarzuciła mu ręce na szyję i ponownie wpiła się w jego usta. Dosłownie miażdżąc je namiętnością, jaka ją napełniła. Strach przed męskimi dłońmi błądzącymi po jej ciele minął. To, co działo się po między nimi od początku było dziwne i niezrozumiałe to i tak ten człowiek przyciągał ją do siebie czy tego chciała czy nie. Oszołomiony rozchylił wargi poddając się pocałunkowi. Jej delikatne, słodkie usta sprawiły, że zapomniał o obietnicach, jakie złożył dawno temu. Jego serce biło jak szalone czując jak jej ciało ociera się o niego pragnąć jak największej bliskości. Łamała zasady dane sobie i swojej rodzinie, ale miała to gdzieś. Namiętny pocałunek, jakim ją obdarzy sprawił, że zapomniała o wszystkim. Zapach jej ciała, słodycz płynąca z jej usta coraz bardziej go pochłaniała. Zatracał się, jego mięśnie napinały się pod wpływem podniecenia. Wiedział, że jak się nie opanuje popełni błąd. Błąd, przez który jedno z nich straci życie. Myśl o tym wystarczyła, zdenerwował się i łapiąc za ramiona przygniótł do ściany przerywając tym samym pocałunek. Patrząc w jej czekoladowe oczy, z wielkim trudem odzyskał głos.
-, Co ty wyprawiasz? – Zapytał ciężko oddychając, gdyż serce wciąż biło jak szalone, a pożądanie paliło jego wnętrze.
Zamiast strachu na widok jego reakcji poczuła jeszcze większą chęć posiadania go. Spojrzała na niego kokieteryjnie i zaczęła rozpinać guziki u jego koszuli jednocześnie liżąc czubkiem języka jego szyję, zataczając na niej różne szlaczki. Nikt od bardzo dawna nie podarował mu takiej przyjemności jak ta. Ostatni raz w taki sposób pieściła go kobieta, którą kochał. Tym bardziej pokusa skorzystania była większa, ale nie mógł narażać siebie czy jej. Chciał się odsunąć, ale złapała go za pasek u spodni i przyciągnęła do siebie.
-, Czemu uciekasz skoro też mnie pragniesz? – Zapytała między jednym a drugim muśnięciem na jego klatce piersiowej. – Czy nie chcesz mnie, bo jestem dziwką? – Pytała w czasie mocowania się z paskiem.
Jej delikatne niczym muśnięcie skrzydeł motyla pieszczoty na jego torsie doprowadzały go z każdą sekundą do szału. Jej delikatne dłonie błądzące początkowo po jego plecach, spowodowały gęsią skórę na całym ciele, drżał pod każdym dotykiem, jaki kierowała w jego stronę. Nie chciał pozwolić by posunęli się za daleko, ale zatracony nie potrafił się od niej uwolnić.
- Przestań. - Wysapał ledwo łapiąc oddech. – Popełniasz głupstwo. – Mówił, choć sam chętnie przyjmował jej pocałunki i rozpinał suwak z tyłu jej długiej czerwonej sukni.
Słowa przeczyły temu, co robił, niby chciał ją powstrzymać, ale jednocześnie sam popadał w to coraz głębiej. Jej delikatność a zarazem kokieteria, jaką prowadziła doprowadzała go do szału. Krew szybciej pulsowała mu w żyłach, nagrzewając się do niebezpiecznej temperatury, przyjemne dreszcze przechodzące przez całe ciało uderzały mu do głowy. Coraz mocniej i mocniej. Kiedy opadła jej suknie i poczuł jej gładką jedwabistą, gorącą skórę na swojej klatce piersiowej oszalał? To był ostatni dzwonek, ostatnia szansa by to przerwać. Już chciał to zrobić, ale gdy ujęła w dłoń jego twardego od pożądania penisa, jedyne, co zdołał zrobić to cichutko jęknąć. Wiedząc, że już jest jej, wyszeptała mu do ucha cichu z nutą namiętności w głosie;
- Kochaj mnie…
Te słowa obudziły w nim wszystko to, co pragnął schować na wieki. Zaszumiało mu w głowie, mięśnie jeszcze bardziej się napięły. Jego wargi przyssały się łapczywie do jej ust, a gdy nasycił się słodkością warg, zaczął zsuwać się coraz niżej. Wilgotny język łączony z gorącym oddechem, sprawiał, iż drżała i wiła się jak szalona szczególnie, gdy dotarł do jej nabrzmiałych piersi i zaczął drażnić jej sterczące sutki. Raz zębami raz językiem. Z rozkoszy wbijała mu paznokcie w jego szerokie i silne ramiona. Gdy wyszukał dłonią jej wspaniałego trójkącika, koronkowe majteczki natychmiast podzieliły los ich garderoby. Będąc już całkiem naga czekała na każdy jego ruch z napięciem. Była wręcz pewna, że teraz posiądzie ją jak najszybciej, on tym czasem zsunął się po niżej piersi i delektował się smakiem z jej każdej części ciała. Schodząc coraz niżej i niżej dotarł w końcu tam gdzie pragnął. Klęknął, uniósł jej prawą nogę i zarzucił na jeden ze swoich braków, po czym wtargnął językiem do jej słodkiej komnaty. Piorunujący prąd o miłej aurze przeszedł przez jej całe ciało, wygięła się w łuk bardziej przypierając głową do drzwi i ramionami. Jej ręce zacisnęły się w jego jasnych włosach, biodra mimowolnie wypięły się do przodu, wtedy złapał ją za pośladki by nie mogła mu uciec czując obezwładniająca ją extazę. Napływająca rozkosz, wywoływała coraz bardziej głośne jęki jego partnerki, co jego samego doprowadzało do jeszcze większego podniecenia. Jak tylko poczuł pierwszą kroplę soku zaprzestał działań? Zamroczona spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem, obawiała się, że zostawi ją taką rozgrzaną. Marcos podniósł się do góry, ujął twarz w swoje silne dłonie i pocałował przygniatając całym ciałem do ściany drzwi. Z ochotą odwzajemniła pocałunek, nie chcąc by mu ostygła, złapał znowu jej pośladki i uniósł do góry sadzając na swoich biodrach. Oplotła go szybko nogami, zarzucając ręce na szyję, wtuliła twarz w jego włosy, przylegając całą sobą do niego. Zsunął ją lekko w dół, po czym wszedł w nią jednym zdecydowanym pchnięciem, pamiętając o delikatności. Jęknęła mu cichutko do ucha, zastygła na chwilę. Gdy polizała jego płatek ucha zaczął wolno poruszać się w jej wnętrzu z każdym ruchem przyspieszając tempo. Choć jego pchnięcia były zdecydowane to na tyle delikatne był doznała samej przyjemności. Krople potu spływały po nich, ciała ocierały się jedno o drugie, namiętność płynęła tak silnie, że aż czuć było ją w powietrzu. Z każdą sekundą byli coraz bliżej bram nieba, a gdy tam dotarli świat zawirował w ich głowach. I choć może popełnili błąd, złamali zasady to w tej chwili żadne z nich nie żałowało. Co więcej przełamali w ten sposób mur, który między sobą starali się budować?
*****************
Z rozmowy z Dulce wynikało, że nic dla niego nigdy nie znaczyła, ale kiedy usłyszał o tym, że brunet ją zabije jego serce o mało nie oszalało. Nie wiedział czy żywił do niej jakieś uczucia, chociaż traktował ją tak podle, ale czuł, że coś silnego ich łączy. Poza tym była taka piękna i dobra. O czym przekonał się w ciągu tej doby leżąc w szpitalu. Dlatego gdy przez telefon usłyszał tą straszliwą prawdę, musiał natychmiast spotkać się z nią. Chciał znać szczegóły, by wiedzieć jak bardzo ją skrzywdził i naprawić to. Rozmowa w pokoju uświadomiła mu, że dziewczyna jest naprawdę warta zachodu i jakim był idiotą odrzucając ją wcześniej. Prośba o wybaczenie nie przyniosła teraz skutku. Mimo to nadal chciał walczyć i pokazał, że się zmienił. Tylko jak skoro Hector zmusił go do pozostania w tym jakże brutalnym zawodzie o ile można go było tak nazywać. Zastanawiał się, kim w tym przypadku jest Marisa? Ofiara czy może należy do nich i robi podobne okrutne rzeczy? Nie, ona nie mogła być taka! Odgonił od razu od siebie te myśli. Trzymając się za obolałą klatkę, zszedł na dół by napić się czegoś. W kuchni panował półmrok, szybko poszukał kontaktu i zaraz potem zabłysło światło. Drgnął widząc ją siedząca po ciemku ze spuszczoną głową nad stołem.
- Ekhym.. – Odkaszlnąłby zwróciła na niego uwagę.
Lecz nie zrobiła tego. Wolno podszedł do niej, odsunął sąsiednie krzesło i usiadł obok. Odgarną kosmyki jej włosów do tyłu by dostrzec twarz czerwonowłosej. Drgnęła i szybko spojrzała na niego. Po jej policzkach spływał łzy, odwróciła, więc ponownie ją w drugą stronę chcąc je otrzeć.
- Nie zostaw i tak już je widziałem. – Rzekł zatrzymując ją za nadgarstek.
- Daj mi spokój do jasnej cholery! – Warknęła wyrywając się. – Weź, po co przyszedłeś i wypad! – Krzyknęła wskazując na wyjście.
- Nie póki nie powiesz, czemu jesteś w taki stanie. – Odpowiedział łapiąc głębszy oddech po tym jak poczuł uścisk w sercu.
- Ku*wa! – Krzyknęła podrywając się do góry. – Odczep się, przestań być taki miły, nie udawaj Cuks! Nie musisz grać, uwierz ja przywykłam do tego, że mieszkam wśród bydlaków patrzących na ciebie jak na ścierwo! – Wrzasnęła prosto mu w twarz.
- Dość! – Krzyknął uderzając pięścią w stół. – Choć tu! – Rzekł łapiąc ją tym razem mocno za rękę i przyciągając do siebie.
Gdy tylko upadła tyłkiem na jego kolana, przytulił ją do siebie z całej siły, na jaką było go stać.
- Puść! – Krzyknęła próbując się wyswobodzić.
- Nie ma mowy maleńka do póki nie wyrzucisz tego z siebie. – Odpowiedział zaciskając uścisk.
Może gdyby się w sobie zebrała tak mocno, uciekłaby, ale zbyt dużo emocji i ciężkich uczuć, które ją przygniatały miała w sobie. Odpuściła, więc, wtuliła się i pozwoliła płynąć łzom. Głaskał ją po włosach, kołysząc na kolanach, płakała sama do końca nie znając powodu. Bo to, ze jej życie było bagnem wiedziała od dawna i nie raz z tego powodu roniła łzy. Teraz czuła smutek i gniew z innego powodu. Czując jego zapach, dotyk zrozumiała, nad czym tak rozpacza. On, mężczyzna, który ją zranił, a teraz udawał anioła był powodem takiego stanu. Nie dała mu szansy, gdyż mu nie ufała. Nie wierzyła ani w słowa, ani w amnezję. Za dużo bólu spotkało ją z jego strony i chociaż serce rwało się do niego za każdym razem ona już nie chciała ryzykować. A jednak to robiła. Pozwalała się tulić i pocieszać, nic w tym złego póki nie spojrzała w jego czekoladowe oczy. Hipnotyzujące, takie czułe i spokojne pełne bólu, ale i blasku. Była głupia i naiwna zakochując się w nim, ale stało się, a teraz musiała z tym walczyć. Niestety nie przychodziło jej to z łatwością, wiele kosztowała ją odmowa mu wtedy w pokoju. A jeszcze więcej z obecnej sytuacji, kiedy to wpatrywał się w nią gładząc dłonią jej policzek by otrzeć schnące już łzy. Serce kołatało jej, z szaleństwa i miłości do niego. Usta pragnęły pocałunku, ciało potrzebowało pieszczot. Czuła się jak uzależniona. Wyczuł, że go potrzebuje, pragnie, wysunął głowę do góry i delikatnie musnął jej wargi. Ta delikatna pieszczota wywołała dziwne łaskotanie w żołądku i miły dreszcz przechodzący przez jej plecy. Jeszcze jeden taki numer i odpłynie. Pomyślała. I już chciała wstać, kiedy ostro syknął z bólu. Natychmiast złapał się za miejsce z zaczęła sączyć się krew. Jej wzrok padł na koszulę i brunatną ciecz. Przestraszona zerwała się na równe nogi.
- Chyba … je… jeden ze szwów pęk. – Wysyczał zaciskając szczękę z bólu.
Szybko się opamiętała i wróciła myślami do równowagi. Złapała go pod ramię i kazała wstać. Z ledwością podniósł się i idąc z jej pomocą ruszył ku sypialni.
- Po cholerę jasną wypisywałeś się ze szpitala! – Zapytała wściekła i z lekka przestraszona.
- Może to …. Nie było zbyt mądre, ale musiałem. – Rzekł z ledwością grymasząc się z bólu.
- Wcale nie! – Skwitowała krótko.
- Musiałem … nie chciałem cię stracić moja piękna. – Odpowiedział dysząc coraz mocniej z powodu utraty krwi i sił.
- Przecież i tak straciłeś, więc było tam wrócić. – Rzekła niby obojętnie, choć serce zabiło mocniej po tych słowach.
- Wiem, … ale i tak będę o ciebie walczył. – Powiedział ostatkiem sił nim opadł nieprzytomny na łóżka, do którego właśnie dotarł za jej pomocą.
************
Czemu zgodził się na jej odejście?Dlaczego dziś był taki łagodny? Czemu czuł się dziwnie na myśl o tym, że odejdzie jak tylko poczuje się lepiej, skoro sam jej na to pozwolił? Wściekał się, czuł piekący ból w sercu, wielki ciężar na duszy. Gardło pragnęło krzyczeć ze złości, ale nie mogło ściskane z niewiadomych przyczyn. Miotał się jak wściekły byk. Sam nie wiedział, na kogo bardziej był zły na siebie czy na nią? Zacisnął pięści tak mocno aż kości zbielały, szczęka wręcz bolała go od uścisku, jaki na niej wywołał. Walczył ze sobą i z tym, co wydzierało się siłą z jego serca i duszy. Przez ułamek sekundy chciał pobiec na górę i dowołać się wszystkie słowa, wziąć ją w ramiona i zasmakować jej ust. Anahi tym czasem siedziała skulona w fotelu. Zamiast radości z uzyskanej wolności, czuła smutek. Kiedyś za te słowa oddałaby wszystko. Niestety teraz, kiedy czuła, że on topnieje chciała zostać by dokonać zemsty? A może wcale nie, dlatego? Może sama oszukiwała siebie i swoje serce? Rozum walczył z sercem za każdym razem, gdy pojawiał się na horyzoncie. Jak na razie wygrywało to drugie, ja o tym wiem i wy też? Nawet ona to wie, ale udaje, że jest inaczej. Wmawia sobie, że zemsta za krzywdy jest na piedestale w jej głowie. Jak długo uda się im obojgu oszukiwać siebie? Do czego ich to doprowadzi? Nie wiem. On zaś nie zamierzał mimo to poddać się jej urokowi i uczuciu, jakie chciała z niego wykrzesać. Ona zaś już planowała jak dobrze i skutecznie wykorzystać ten tydzień by nim zawładnąć. Żeby na niego wpadać nie musiała się wysilać od czasu gwałtu, mieszkała z nim pod jednym dachem, mogła go spotkać w każdej chwili i w każdej części domu. Wcześniej udawało mu się jej uniknąć, ale teraz nie zamierzała do tego dopuścić. Stanie się jego cieniem, jeśli będzie trzeba. By jakoś ochłonąć, opanować emocje wzburzone w nim. Nalał sobie mocnego trunku i rozsiadł się wygonie na kanapie w swoim gabinecie. Był pewny, że tego wieczora może liczyć na spokój. Mylił się. Po piątej szklance koniaku, ktoś zapukał do drzwi.
- Nie ma mnie!!! – Warknął nie pytając nawet o powód zakłócania mu relaksu.
Pukanie rozległo się, więc po raz drugi. Milczał. Lecz ktoś nie odpuszczał.
-, Czego ku*wa?! – Zapytał wściekły.
Wtedy drzwi się otworzyły i stanęła w nich ona. Uśmiechnął się cwaniacko, lekko wstawiony.
- Rozsądkiem to ty chyba nie grzeszy, co? – Zapytał z kpiną w głosie. – Więc dam ci dobrą radę nim znowu zapędzisz się za daleko, a ja wpadnę w furię. – Rzekł odstawiając szklankę na stolik, który stał przy sofie. – Wyjdź i unikaj mnie jak ognia dopóki się nie wyniesiesz. – Rzekł wstając na równe nogi i kierując się w jej stronę. Widząc jego stan upojenia od razu powinna brać nogi za pas. Nie zrobiła tego jednak, gdyż niechcący się potknął i wpadł na nią zarzucając rękę na jej szyję. Mechanicznie objęła go w pasie i przestraszonym wzrokiem spojrzała mu w twarz.
- Boisz się, boisz prawda? – Zapytał podtrzymując jej podbródek.
- Skoro wiesz to, po co pytasz? – Rzekła cichutko jak myszka.
- Nie rozumiem cię Any … boisz się mnie, ale łazisz za mną jak cień, dlaczego? – Zapytał przesuwając kciukiem po jej dolnej wardze.
- Mieszkam tu i z przypadku się widujemy. – Odpowiedziała przełykając ślinę ze strachu.
- A teraz, teraz to nie jest przypadek. – Powiedział wpatrując się w błękit jej oczu.
- Przyszłam, bo… bo chciałam pogadać o czymś ważnym. – Powiedziała uważnie dobierając słowa.
- Ciii – rzekł z uśmiechem na twarzy dotykając palcem jej ust. – Nic nie mów, tylko słuchaj. – Powiedział nastawiając ucho i przykładając jej dłoń do swojego serca.
Słuchała, ale sama nie wiedziała, czego. Więc po chwili odważyła się zapytać;
-, Czego mam słuchać Poncho?
Spojrzał znowu w jej oczy, uśmiechnął się i pogładził jej policzek.
- Słuchaj jak głośno bije moje serce, gdy jesteś w pobliżu.


Rozdział 17


Siedząc koło łóżka wpatrywała się w jego bladą, ale spokojną twarz. Za cholerę nie powinna tu być po tym jak ją skrzywdził, ale teraz zbytnio targana wyrzutami sumienia nie potrafiła go zostawić. Cierpiał z bólu, potrzebował opieki i wsparcia, jej serce nie pozwalało go za nic w świecie zostawić. Gdyby, choć trochę przypominała Poncha zamiast mięknącego serducha miałby twardą dupę i każdemu potrafiłaby się przeciwstawić. Może taka właśnie powinna się stać? Zimna, bezuczuciowa, bez grama litości dla innych, ale nie potrafiła po mimo, ze płynęła w niej ta sama krew. Serce, zguba każdej kobiety, szczególnie zakochanej. Wracając do rannego, do szpitala nie wrócił gdyż sam się na to nie zgodził. Lekarz nie mając wyboru, założył mu nowe szwy i kazał leżeć w łóżku. Teraz spał, bo lekach usypiających, a ona czuwała w razie gdyby jej potrzebował. Była zagubiona, sama nie wiedziała, co ma myśleć. Były chwile, kiedy wierzyła w tą jego utratę pamięci i chciała też wierzyć w przemianę. Wręcz pragnęła wtedy dać mu kolejną szansę. Bywały jednak też chwile zwątpienia, wtedy była pewna, że tylko udawał, iż nie pamięta o niczym. Nie ufała mi i już raczej nie zaufa, dlatego postanowiła o nim zapomnieć. Teraz mu pomoże, ale kiedy stanie na nogi zostawi go jak dawniej. Damian, może nie był wymarzonym księciem, ale przy nim czuła się bezpiecznie i jak kobieta, a nie ścierwo. Wiedziała, że mężczyzna ma ochotę na coś więcej niż tylko przyjaźń, ale nie odważy się jej tego powiedzieć. Tak, więc postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Chciała jak najszybciej związać się z kimś nowym by zapomnieć o Uckerze.
*************
To nie miało tak wyglądać! Mieli sobie zaufać i wyciągnąć informacje od siebie nie angażując się przy tym. Tym czasem stało się inaczej. Uczucia, namiętność wzięły górę nad resztą. Powinny pojawić się wyrzuty sumienia, albo wściekłość na zaistniałą sytuację, ale nic takiego się nie stało. Leżeli swobodnie na wielkim łożu, ona wtulona w jego umięśnione ramiona wsłuchiwała się w bicie jego serca. Blondyn wpatrzony w jej twarzyczkę głaskał jej delikatne włosy. Kiedy uprawiali seks był namiętny, czasem brutalny, ale i czuły? Dlatego teraz czuła się bezpiecznie, ufał mu. On też jej zaufał, była zbyt delikatna, ponętna, seksowna w czasie seksu wychodziła z niej nawet kocica. Ale mimo wszystko drzemał w niej anioł. Kilka pocałunków, pieszczot wystarczyłoby tych dwoje się do siebie przekonało, ale czy czasem błędnie nie oceniając sytuacji? A może właśnie w ten sposób rodzi się między nimi wielka miłość. Tak wielka, że nawet czyjaś śmierć nie będzie potrafiła ich rozdzielić? Albo i zdarzy się tak, że miłość, która się narodzi szybko zgaśnie na wieść o tak podłym czynie, którego dopuściło się jedno z nich. Tak czy owak teraz cieszyli się z tego, że są razem nawet gdyby miało to trwać chwilę. Plany jednak pozostawały planami i żadne nie zamierzało z nich rezygnować gdyż były bardzo ważne i znaczące w ich dalszym życiu. Oboje byli pewni, że teraz dużo łatwiej będzie się im dowiedzieć o życiu tego drugiego. Przerywając ciszę odezwała się pierwsza, to była wspaniała okazja do tego by go przesłuchać.
-, Dlaczego każdy z was boi się uczuć, czemu jesteście tacy? – Zapytała starając się dobrze dobierać słowa.
Westchnął tak głośno jak by mówienie o tym przynosiło mu ogromny ból. I pewnie tak było, ale opowiadając o tym starał się nie okazywać emocji.
- Każdy z nas ma inne powody, ale wszystkie one zaczęły się od naszego ojca. – Odpowiedział tak szybko jakby chciał wypluć jakąś truciznę z ust.
-, Jakie są twoje powody tkwienia w tym i uciekania przed uczuciami? – Zapytała unosząc się na łokciu i spoglądając w jego oczy.
- Ojciec wychował nas rygorystycznie, nawet nie wiesz jak bardzo. Wpajano nam od małego zasady, które nawet, jeśli nie są prawdziwe i moralne my musieliśmy przestrzegać. Za nieposłuszeństwo bardzo srogo nas karał. Złożyliśmy też przysięgę i musimy jej dotrzymać, jeśli ja lub Poncho ją złamiemy ten drugi ma prawo zabić grzesznika.
- Przecież to chore! – Krzyknęła oburzona podciągając się do góry. – Czemu nadal siedzicie w tym, przecież on nie żyje?!
- Jesteśmy honorowi, dla nas honor i duma to coś bardzo ważnego i cennego. Ojciec zawsze mówił, że w świecie zła przeżyje tylko ten, co sam jest zły. Robił wszystko byśmy tacy się stali i oto skutki.
- Marcos mówisz mi to wszystko, ale ja patrzę na ciebie i wcale nie czuję byś taki był. Może w domu przy wszystkich jesteś zimny i groźny, ale tu…
- Dziś dałem się ponieść emocjom i nie powiem, że żałuję, bo bym skłamał, ale oboje dobrze wiem, że lekko nie będzie. I nie uważaj mnie za kogoś dobrego tylko, dlatego, że różnię się od Hectora, uwierz ja też mam grzeszki na sumieniu. Gdybyś je znała już dawno uciekłabyś z moich objęć.
Ostatnie słowa dały jej do myślenia, chciała jeszcze zapytać, czemu tak bardzo nienawidzą kobiet i postępują wobec nich okrutnie, ale widać ta rozmowa przestała podobać się blondynowi, bo wstał z łóżka.
- Idę pod prysznic. – Rzucił krótko unikając jej wzroku.
Zmęczona wtuliła się w poduszkę i poszła spać nie czekając nawet na jego powrót.
*****************
Ponoć słowa wypowiadane po pijanemu są prawdziwe. Tym bardziej, że samo bicie serca to potwierdzało. Nie miała się jednak, z czego cieszyć wiedząc, że następnego dnia brunet wyprze się tej chwilowej słabości. Spojrzała jedynie w jego oczy próbując wyczytać to, czego najbardziej się obawiała, czy ma zamiar ponownie zrobić jej krzywdę”. Miłe słowa nie oznaczały, że nad sobą zapanuje, ostatnim razem będąc pijany dopuścił się niegodziwego czynu. Czemu teraz miałoby być inaczej? By jednak do tego nie doszło szybko cofnęła rękę.
-, Choć zaprowadzę cię do pokoju, jesteś pij… to znaczy potrzebujesz snu. – Rzekła cicho spuszczając głowę by jego oczy wreszcie przestały ją hipnotyzować.
- Jesteś pewna, że chcesz iść do mojej sypialni? – Zapytał unosząc znacząco do góry brew.
Wciąż stał uwieszony na jej szyi, nawet gdyby próbowała uciec nie udałoby się to jej. Jednak na zadane pytanie serce znowu przyspieszyło a w żołądku poczuła bolesny skurcz. Ciało ponownie zaczęło drżeć. Wyczuł to. Wtulił twarz w jej miękkie włosy, wziął głęboki wdech chcąc poczuć jej zapach. Przełknęła ślinę i zacisnęła oczy modląc się o uwolnienie. Wtedy usłyszała jego cichy, a zarazem seksowny głos.
- Skrzywdziłem cię, ale to był pierwszy i ostatni raz.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego z niedowierzaniem w oczach. Czy mogła mu wierzyć, czy w ogóle powinna? Zastanawiała się. Może mówił tak tylko by ją zmylić. Miała totalny mętlik w głowie, serce pragnęłoby okazało się to prawdą. Rozum zaś mówił, że to tylko kolejna gra z jego strony. Uświadomiona, że już zawsze będzie go podejrzewała o zło, zrozumiała, że jej odejście będzie najlepszym, co zrobi. Wcześniejsze wahania poszły w nie pamięć teraz decyzja, którą podjęła była ostateczna. Za siedem dni odejdzie z tego domu, zapomni o nim i koszmarze, jaki zdążyła tu przeżyć. Wróci do rodziny i postara się na nowo ułożyć sobie życie. Nie będzie to łatwe, ale wiedziała jak silna jest i była pewna, że się jej uda.
- Nie cofniesz czasu i nawet dając mi wolność nie sprawisz, że zapomnę o tym, co zrobiłeś. – Odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Ale masz rację, odejście będzie najlepszą rzeczą, jaką zrobię dla siebie i nawet dla ciebie. – Rzekła otwierając drzwi. – A teraz, choć, musisz się przespać.
Niestety zamiast jej posłuchać, zrobił całkiem coś odwrotnego. Puścił ją.
- Idź sama, ja się jeszcze napiję. – Powiedział to takim tonem, że sprzeciwienie się nie miało sensu gdyż mogłoby się to dla niej skończyć.
Odwróciła się, więc i opuściła gabinet zamykając za sobą starannie drzwi. Alfonso zamiast wrócić na kanapę, wziął do ręki szklankę chcąc ją napełnić, ale złość i smutek, który go ogarnął po jej słowach sprawił, że z całej siły cisnął szkłem o ścianę.
- Ogarnij się Herrera!!! – Krzyknął na głos jak by to miało pomóc mu w zachowaniu obezwładniającego go uczucia do dziewczyny.
************
Chcąc wzbudzić jeszcze większą wściekłość w swoich przeciwnikach postanowił zmienić taktykę. Doskonale znał Poncha i wiedział ja facet jest niebezpieczny, ale i rozsądny. Zapraszając go na przyjęcie ryzykował utratę życia, ale wiedząc, iż brunet ma rozum uznał to za najlepsze posunięcie. Gdy Hector zawita na jego przyjęciu będzie mógł pokazać mu jak silny stał się i on. A jednocześnie zachowa życie, gdyż żadem mafiozo nie jest głupcem i na oczach glin nie będzie wymierzał sprawiedliwości. Był to jednak dobry powód by przeciwnicy mogli obeznać się w sytuacji. I on zamierzał dać i sobie taką szansę i wrogowi. Poza tym bardzo zależało mu na zbliżeniu się do blondynki, a tylko w taki sposób była szansa, że ją pozna. Zadowolony z siebie zakleił kopertę i podał jednemu ze swoich ludzi.
- Dostarcz to jutro do nich. – Rozkazał.
Barczysty szatyn wziął, co trzeba i wyszedł. Tym czasem Vincent zapalił cygaro i spojrzał na monitor komputera, na którego pulpicie widniała fotografia blondynki.
- Nie długo będziesz moja piękna. – Rzekł do siebie i zaśmiał się w głos.
*************
Patrząc na fotografię sióstr z całej siły zaciskał szczękę, która mocno chodziła mu z nerwów. Po części wiedział, kto stoi za morderstwem jednej z nich. Herrera! Oni wymordowali jego rodzinę, rozpieprzyli całe szczęście, w jakim się wychowywał. Matka z ojcem zmarli na miejscu. Siostry zostały uprowadzone, na szczęście odnalazł je dwa miesiące później w domu dziecka. Był pewny, że chociaż siostry ocaleją po tym jak trafiły do domu dziecka, ale mylił się. Karen po ukończeniu osiemnastu lat wpadła w ich sidła zapłaciła za to życiem. Teraz w ich rękach była Lena, jego najsłodsza malutka siostrzyczka siedziała w puszczy lwa. Z informacji, które posiadał wiedział, że też przechodzi tam piekło. Niestety na razie nie mógł jej wyrwać z ich szponów gdyż byli zbyt silni. Nawet nie wiedział jak wygląda, bo ostatni raz widział ją jak miała 3 latka. Był wtedy zbyt młody i słaby by zabrać je stamtąd i ochronić. Z tego właśnie powodu dołączył do Guzmanów. Oni byli największymi wrogami tych, których chciał dopaść. Oni też posiadali siłę, która mu w tym pomoże. Niestety Vincent nie mógł wiedzieć, że służy mu tylko dla własnych korzyści.
- Basti! – Usłyszał głos Davida. – Szef cię woła. – Powiedział, po czym zniknął w drzwiach domu.
Wstał, schował do kieszeni dżinsów zdjęcie i ruszył w kierunku willi zatrzaskując samochód.
***********
David najmłodszy z grupy Massima. Ten, kto wiele lat temu zwątpił, że zrobi z niego twardziela popełnił błąd. Jest młody, cichy i wydaje się być nie groźny, ale to jest mylne wrażenie. Ci, którzy staną mu na drodze zginął z jego ręki a on nawet nie mrugnie okiem. Zabrano mu nie tylko dzieciństwo, ale też kogoś, kto był jego ostoją. Dzięki niemu czuł się akceptowany, silny i kochany. Gdyby nie brat, który nie raz nastawił za niego głowę jego los byłby marny. Stracił go jednak i teraz pragnął jedynie zemsty na tym, który się do tego przyczynił. Dzięki Massimo jego zemsta była do spełnienia. Miał jednak zbyt mało informacji by zacząć działaś. Do tej pory mieszkali gdzie indziej, a on nie był zbytnio dopuszczany do wszystkich spraw, które prowadził Guzman. Powrót we własne strony dawały mu szansę na rozwinięcie informacji. Gdy już je zdobędzie pomści wszystko to, co spotkało go ze strony Felixa Herrery.
*************
Trzy dni później
Tyle czasu ślęczała przy jego łóżku. Zabawiał go rozmowami, grali w karty lub w monopol byle by tylko czas jakoś upłyną im oboje w czasie jego rekonwalescencji. Nie chciała poruszać jakiś drażliwych tematów, a tym bardziej unikała rozmów o ich dawnym związku. Dla niej ten rozdział był już zamknięty. On chyba też to wyczuł, bo nawet ani razu nie wspomniał o niczym, co mogłoby ją wkurzyć lub przestraszyć. Te trzy doby, choć pokazały jej nową twarz Chrisa to i tak nie zamierzała dawać mu szansy. Dla niej potwór zawsze będzie potworem. Owszem bardzo ciężko było mu się oprzeć jego czekoladowe oczy wręcz ją hipnotyzowały, zniewalający uśmiech poruszał jej serce. Jakakolwiek bliskość przyprawiał ją o zawrót głowy i szybsze bicie serca. Starała się nad tym panować, ale na marne. Robiła jednak wszystko by nie zauważył. Czwartego dnia jak zawsze z rana wkroczyła do jego sypialni ze śniadaniem w dłoniach. Nie zastała go tam jednak. Wściekła i zarazem zmartwiona postawiła tacę z posiłkiem i wyszła z pokoju w poszukiwaniu chorego. Nagle wyszedł z gabinetu bruneta, jego mina mówiła o tym, iż nie był zadowolony. Wyglądał na bardzo wściekłego, sama nie wiedziała czy ma do niego podejść z obawy przed reakcją. Zastanowiła się chwilę i postanowiła cofnąć na górę. Dostrzegł ją jednak.
- Dzień dobry. – Usłyszała za sobą stawiając nogę na pierwszym stopniu.
Jej serce na chwilę zamarło, a potem zaczęło bić jak szalone. Ton jego głosy był spokojny i opanowany do tego słodki. Tak słodki, że poczuła miłe dreszcze przechodzące przez jej ciało. Skoro samym głosem potrafił sprawić na niej takie wrażenie to jak nie drżeć, gdy się do niej zbliża. Odwróciła się i słodko uśmiechnęła odpowiadając powitaniem.
-, Dlaczego wstałeś? – Zapytała z lekkim wyrzutem w głosie.
Była pewna, że zrobił to, bo Poncho kazał, ale się myliła. Gdyż szatyn uśmiechnął się do niej.
- Znudziło mi się leżenie. – Odparł wzruszając ramionami. – Poza tym jest zbyt piękna pogoda by gnić w łóżku. – Dodał opierając się o poręcz schodów i wpatrując się w jej oczy.
Zdziwiona jego wesołością oraz słowami spojrzała na niego nieufnie.
- Chcesz mnie wkurzyć? – Zapytała myśląc, że próbuje ją sprawdzić.
- Ależ skąd, chcę tylko wykorzystać ten dzień w towarzystwie pięknej kobiety. – Odparł biorąc jej dłoń w swoją rękę.
- Tyś chyba oszalał! – Krzyknęła wyrywając dłoń. – Po pierwsze miałeś leżeć by znowu nie doszło do tego, co ostatnio. Po drugie nie mam ochoty na wycieczki, tym bardziej z Tobą, a po trzecie szef by się nie zgodził. – Wyjaśniła posyłając mu piorunujące spojrzenie.
- Laleczką z porcelany nie jestem i nic mi się nie stanie jak podniosę dupę wcześniej z wyra niż mi kazano. A co do wycieczki to niestety nie masz wyjścia jak tylko jechać ze mną gdyż sam Poncho dał nam zadanie specjalne. – Odpowiedział posyłając jej jeden z tych słodkich a zarazem triumfujących uśmiechów.
Fakt okłamał ją, ale dla odrobiny czasu sam na sam musiał zaryzykować. Przez okres, kiedy się nim opiekowała czuł, że jej serce topnieje. Twardo starała się to ukryć, ale nie udało się. On jednak udawał, że nic nie widzi. Także z każdym dniem był coraz bardziej nią zachwycony. Uroda to jedno, ale jej wnętrze biło na głowę nie jedną urodziwą kobietę. Jak nie spróbować takiej kobiecie skraść serca, co prawda tego nie musiał robić, bo wiedział już, że kocha go od dawna? Jednak zawalił, więc teraz musiał to nadrobić. Chciał też by dziewczyna, choć na chwilę wyrwała się z tego piekła. On sam się tu dusił od czasu, kiedy dowiedział się, czym się zajmują i bardziej poznał swojego kumpla, którego uważał za tak samego spokojnego człowieka jak on. Niestety dla niej musiał zostać, chronić ją a także sprawić by mu wybaczyła. Źle było kłamać, ale skoro kłamstwo było w dobrej wierze to, czemu nie. Wściekła i zaskoczona ruszyła na górę.
- Hej, a ty, dokąd? – Zapytał widząc jak wbiega schodek po schodku.
- Idę się przebrać, chyba w dresach nie pojadę nie sądzisz? – Zapytała lekko naburmuszona.
- Dla mnie możesz i nago. – Wyrwało mi się.
- Chciałbyś degeneracie! – Fuknęła i znikła w drzwiach swojej sypialni.
- Uckermann trzymaj jęzor na wodzy, bo inaczej zamiast ją odzyskać bardziej się pogrążysz. – Skarcił sam siebie.
Po czym uśmiechnął się pod nosem i ruszył do auta by tam zaczekać na swoją piękność. Kiedy zeszła oniemiał? Jeśli chciałby mu zabrakło tchu z wrażenia to udało jej się to doskonale. Żółta obcisła sukienka bez ramiączek.Trzymając się jedynie na jędrnych piersiach opinała jej doskonałe ciało. Ze względu, że była dość krótka ukazywała piękne, zgrabne i ślicznie opalone nogi. Które dzięki butom na dość wysokim obcasie wydłużały je? Rozpuszczone i lekko pofalowane włosy opadały na smukłe ramiona. Delikatny makijaż rozświetlał jej twarz i choć wyglądała na smutną to i tak dodawał jej blasku. W tej chwili pragnął zatonąć w jej ramionach na zawsze. Opamiętał się jednak przed jakimś głupim wybrykiem. Jak tylko podeszła do samochodu otworzył jej drzwi by mogła wsiąść? Zapach jej perfum sprawił, że pożądanie wzrosło. Przełkną ślinę i poprawił krawat mając wrażenie, że go uwiera. By opanować umysł i ciało, wziął kilka głębokich oddechów i dopiero wtedy wsiadł do auta.
- Rany jak ty się guzdrzesz! – Burknęła zakładając ręce na piersi z miną obrażonej księżniczki.
- Wybacz słońce mnie oślepiło. – Skłamał.
- Jasne, a mi rybka z akwarium uciekła! – Zadrwiła z jego głupiej wymówki.
Puścił mimo uszu jej ton i zachowanie. Uśmiechnął się tylko i bez słowa ruszył.
************
Od chwili, kiedy wylądowali w łóżku ich stosunki zaczęły iść coraz dalej. Spędzali miło czas na rozmowach, pływaniu, zwiedzaniu. Każdego dnia odkrywali siebie po kawałku. Nie do końca wciąż byli szczerzy ze sobą. Opowiadali o sobie tylko tyle ile sami uważali za słuszne. Były rzeczy, które za bardzo bolały by o nich mówić. I tylko te ukryli przed sobą. Uczuci, które nimi zawładnęło z dnia na dzień rosło coraz bardziej. Mieli też czas na to by przygotować się na najgorsze. Powrót do domu oznaczał kłopoty. Poncho wiedząc, że jego brat związał się z Leną na pewno nie będzie zadowolony gdyż nadal uważa dziewczynę za szpiega. Blondyn zaś, choć wcześniej miał, co do tego wątpliwości teraz był pewny, iż kobieta jest czysta. Ale to nie był jedyny powód, dla którego związek Willa nie spodoba się Alfonso. Do tej pory zarabiali na dziewczynie fortunę, teraz będąc kobietą Marcosa nie będzie mogła pracować. Jedyne usługi, jakie będzie świadczyła będą dotyczyły tylko blondyna. William był jednak gotów ponieść każdą konsekwencję byle by tylko zatrzymać ją przy sobie. A ona? Czy jej uczucia były tak samo silne? Chciała zemsty za siostrę, pragnęła tego od chwili, kiedy dowiedziała się o tym, że Karen wpadła w ręce nie odpowiednich ludzi i została zabita. Była tak bardzo tym wstrząśnięta, że przysięgła zapłacić każdą cenę, aby tylko dorwać tych, którzy to zrobili. Nie zważając na nic zatrudniła się u Herrery. Od życzliwych ludzi wiedziała, że pakuje się w bagno, ale nie sądziła, że aż takie. Niestety przekroczenie bramy ich rezydencji oznaczało początek zemsty a także jej piekła. To, co tu przeżyła jeszcze bardziej wzmogło jej nienawiść. Pojawienie się Marcosa w jej życiu namieszało jej w głowie, szczególnie w ostatnich dniach. Wciąż nie chciała odstąpić od swoich planów, ale nie chciała też stracić jego. Bo chcąc nie chcąc zaufała mu i pokochała mimo krótkiego czasu, jaki ze sobą spędzili. Nie była pewna czy on odwzajemnia ów uczucie, ale czuła, że w jakimś stopniu jest dla niego ważna. Teraz musiała się tylko zastanowić czy jest wyjście na tyle dobre by ich związek nie ucierpiał przez jej zemstę? Doskonale wiedziała, że nie. Tak, więc gdy nadejdzie sąd ostateczny będzie musiała wybrać mężczyzna jej życia czy pomszczenie siostry?
**************
Jej wisielczy humor spowodowany jego obecnością troszkę popsuł mu plany. Miał zamiar zabrać ją nad piękny wodospad by tam spokojnie z nią porozmawiać oraz się odprężyć. Niestety jej groźne nastawienie uniemożliwiło mu to. Dlatego też jego plany na dzisiejszy dzień musiały diametralnie się zmienić. Nie żeby miał coś, przeciwko, ale tam gdzie obecnie ją zabierał raczej sami nie będą. To był jednak jedyny sposób by czerwono włosa wyładowała się jakoś fizycznie. Poza tym marzyła o tym by nauczyć się salsy i samby tak, więc randka, jako nauka tańca w ich przypadku było jak dar od Boga. Pytanie tylko czy aby na pewno dziewczynie takie coś się spodoba. Bo co innego jest marzyć, a co innego tego doświadczyć i to wtedy, gdy się nie jest na to gotowym. Cuks bez względu na zakończenie już cieszył się na myśl o tych kilku godzinach w jej towarzystwie. Kiedy podjechał pod klub tańca spojrzała na niego tak zimnym wzrokiem, że gdyby było można to by już go zamroziła? Udał jednak, że tego nie widzi, wysiadł i otworzył przed nią drzwi.
-, Co tu robimy? – Zapytała z wyrzutem.
- Idziemy potańczyć. – Odparł ze spokojem w głosie.
- Że co?! - Krzyknęła wybałuszając oczy.
- Oj przestań gadać tylko, choć! – Rzekł łapiąc ją za rękę.
Nim się zorientowała i zdążyła go trzasnąć torebką po głowie znaleźli się już w środku. Na widok przystojnego Hiszpana zapanowała nad sobą i posłusznie stanęła obok czekoladowo okiego.
- Dzień dobry, czym mogę służyć? – Zapytał przystojniak podchodząc do nich.
- Ja i moja dziew… to znaczy koleżanka pragniemy nauczyć się salsy i samby. – Odpowiedział Chris uprzejmie.
-, Czyli chcąc państwo zapisać się na nasze zajęcia? – Zapytał Armando.
- Nie! – Krzyknęła Marisa.
- Tak. – Odpowiedział Luca szczerząc się do niej. – Proszę nie słuchać mojej znajomej gdyż ona dziś ma zły nastrój i uważa, że to strata czasu, choć tak naprawdę o tym marzy. – Odpowiedział patrząc tym razem cały czas na nauczyciela tańca.
- W takim razie proszę za mną do recepcji tam wpłacą państwo czesne i wybiorą sobie terminy, w których będą przychodzić. Potem pokaże gdzie jest szatnia. – Powiedział Hiszpan.
- Masz trzy sekundy na to byśmy stąd wyszli inaczej pozbawię cię możliwości posiadania dzieci. – Wysyczała mu wprost do ucha, kiedy szli za nauczycielem.
- Ślicznie ci z tą złością na twarzy. – Szepnął jej w ucho i posłał jeden z tych swoich słodkich uśmiechów.
Skapitulowała czując jego ciepły oddech na swojej szyi. Ciarki, które przeszły jej po plecach odebrały jej mowę pod wpływem podniecenia, jakie poczuła. Fakt jego pomysł bardzo się jej podobał, ale nie chciała tego okazać by nie dać mu możliwości triumfowania, że znowu jest górą. Jak tylko formalności zostały załatwione ruszyli do szatni? Zadowolona, że nie posiadają strojów na taką okazję usiadła na ławce i z cwaniackim uśmiechem rzekła;
- I co pajacyku, będziemy tańczyć nago?
- Ależ skąd księżniczko, zatańczymy w tym, w czym jesteśmy. – Odparł siadając obok niej.
Miała ochotę wrzeszczeć wniebogłosy, ten jego spokój i opanowanie doprowadzało ją do szału. Co prawda powinna się cieszyć, że przestał być agresywny i w ogóle taki jak wcześniej? Ale takie zachowanie z jego strony jeszcze bardziej przyciągało ją do niego i sumienie gryzło ją coraz to bardziej. Stąd tyle złości w niej było. Zamyślona nie zauważyła jak wziął ją za rękę dopiero, kiedy poderwał ją do góry ocknęła się.
- Lekcja tańca zaczęta.- Rzekł ciągnąc ją w stronę sali gdzie grała już odpowiednia muzyka.

Czy niespodzianka Chrisa pomoże mu w przekonaniu do siebie Dul ?
Jak długo jeszcze Poncho będzie walczył ze swoimi uczuciami ?
Czy Williamowi i Lenie uda się razem wrócić do domu ?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:46, 31 Sty 2012 Powrót do góry

Rozdział 18


Z triumfującym uśmiechem na twarzy wsiadła do samochodu swojego partnera od tańca. Jego mina nie była tak samo zadowolona jak jej gdyż cholernie bolały go stopy i wszystkie inne mięśnie. No, ale skoro sam zaciągnął ja na ten kurs tańca nie mógł mieć teraz do nikogo pretensji oto, że czuł się jakby przejechał po nim walec. Nim wszedł do środka auta zmusił się do uśmiechu. Dulce jednak wiedziała, że Chris wcale nie czuje się cudnie po tym jak deptała mu po nogach swoimi dziesięciocentymetrowymi szpilkami. To była jej zemsta za to, że perfidnie ją oszukał oraz za wcześniejsze jego grzeszki. Początkowo miała opory czy powinna dać mu taką właśnie nauczkę, ale skoro był na tyle silny by wstać z łóżka mimo zakazów lekarza to, czemu nie. Nie bał się o pęknięcie szwów, więc czemu miałby sobie darować podeptanie jego stóp. Była pewna, że teraz mężczyźnie odechce się pajacowania oraz dalszych lekcji. Niestety myliła się. Odczytał jej zamiary zniechęcenia go do siebie i tym bardziej postanowił nadal walczyć o jej względy. I zamiast prosto do domu zabrał ją na obiad, a potem na spacer po ulicach Meksyku. Nogi bolały go strasznie miał wrażenie, że mu spuchły. Ale ani razu nie dał po sobie poznać jak bardzo cierpi. Marisa jednak miała dość już tej całej zabawy i kiedy zaproponował jej kolację w restauracji, którą właśnie mijali przystanęła. Odwróciła się do niego i stojąc twarzą w twarz.
- Dość! – Krzyknęła prawie na całe gardło. – Wygrałeś, jeśli chciałeś mnie zamęczyć na śmierć prawie ci się to udało! – Rzekła oburzona. – Jestem tak padnięta, że sama nie wiem jak się nazywam, więc błagam cię zlituj się nade mną i wróćmy już do domu. – Powiedziała składając obie dłonie jak do modlitwy.
Uśmiechną się chytrze, wziął głęboki oddech, po czym spokojnie rzekł;
- Na dzisiejszy dzień miałem inne plany, ale twój wisielczy humor je zmienił. Mieliśmy posiedzieć przy wodospadzie, cieszyć się ciszą, śpiewem ptaków oraz szumu wody. Chęć rozszarpania mnie na strzępy z twojej strony sprawiła, że zabrałem cię na tańce byś opanowała swoją wrogość, a skoro nie pomogło dopiąłem do tego całą resztę. Widać opłaciło się. – Powiedział na koniec teraz on triumfując.
- Ty arogancji, podły pajacu! – Krzyknęła rzucając się na niego z pięściami. – Sadziłeś, że zamęczenie mnie na śmierć odwlecze twój zgon?! – Zapytał okładając go torebką, kiedy łagodnie odtrącił jej małe piąstki. - O nie kochaniutki! Teraz tym bardziej pragnę zedrzeć z ciebie skórę! – Krzyknęła chcąc złapać go za szyję by udusić na miejscu.
Miał sekundę na zastanowienie się, co zrobić. Uciekać? Bronić się? Czy postarać się ją powstrzymać? Ostatnia opcja wydała się najsłuszniejsza aczkolwiek dość ryzykowna. Nim jej dłonie dotknęły jego gardła złapał ją za nadgarstki i przyciągnął do siebie wpijając się w usta. Zapanowała cisza i spokój, a wściekłość, która w niej panowała natychmiast się ulotniła jak cały świat, który przez chwilę zawirował w jej głowie.
************
Jeszcze cztery dni i blondynka na zawsze zniknie z jego życia. Powinien się cieszyć, ale jakoś nie potrafił. Starał się nie myśleć o niej tylko skupić na obowiązkach tyle, że to też nie bardzo mu szło. Wściekał się przez to cholernie, co odbijało się na wszystkich dookoła. Od niej jednak trzymał się z dala od scenki w gabinecie. Jej bliskość sprawiał, że topniał odkrył to właśnie tamtego dnia. Słowa, które padły z jego ust były prawdziwe, ale nie miały ujrzeć światła dziennego. A tym bardziej Anahi nie powinna ich słyszeć. Zawalił! I dlatego starała się to naprawić unikając jej pokoju jak ognia. A i ona chyba nie miała ochoty na spotkanie, bo ani razu na siebie nie wpadli przez te 72 godziny. Dziś jednak nie miał wyjścia i musiał ponownie mieć ją u swojego boku na przyjęciu u Guzmana. Kiedy dostał zaproszenie gotowy był rozerwać na strzępy każdego, kto był w pobliżu? Nawet teraz spoglądając na kopertę dostawał białej gorączki. Najchętniej wszedłby tam i strzelił temu idiocie między oczy. Tylko honor tak naprawdę go od tego powstrzymywał. W mafii panowały zasady. I czy chciał czy nie musiał je przestrzegać. Tym bardziej, jeśli ustanowił je ktoś taki jak jego ojciec. Nie miało znaczenia, że nie żył. Dostając zaproszenie trzeba je przyjąć w tym czasie ani jeden ani drugi nie może tknąć rywala ani jego ludzi. Mogą obeznać się w teranie i sile przeciwnika, ale wszelaka walka jest zabroniona. Wiedział, że Massimo to szuja i może się posunąć do takiej zagrywki. I tak naprawdę nie martwiło go spotkanie z wrogiem, lecz widok jego gęby od razu sprawiał, że brunetowi zbierało się na wymioty. A gdy czegoś tak bardzo nienawidził od razu chciał zgładzić. Tym razem będzie musiał się powstrzymać i to go doprowadzało do wściekłości. W południe, kiedy jeden z jego ludzi zaniósł jej suknię i kazał się jej przygotować na dzisiejszy wieczór tylko czekał aż wpadnie z pretensjami. Sądził, że kategorycznie odmówi, ale nic takiego się nie stało. Na dół nie zeszła aż do wieczora. Punk 20.00 Stanęła na schodach gotowa na przyjęcie. Stał tyłem zniecierpliwiony czekaniem, ale gdy usłyszał jej ciepły spokojny głos.
- Jestem gotowa.
Odwrócił się natychmiast i zaniemówił. Doskonale wiedział, że w sukience, którą jej wybrał będzie wyglądała jak należy. Ale to, co zobaczył przyszły jego najśmielsze oczekiwania. Odsłonięte ramiona i nogi przyciągały uwagę aż nadto. Jej opalona skóra lśniła nie powtarzalnym blaskiem. Włosy spięta do góry ukazywały smukłą szyję i cudowne rysy twarzy. Usta pomalowane na wściekłą czerwień same prosiły o zapoznanie się z ich smakiem. Smakiem, który znał i którego w tej chwili pożądał jak nic. Jej jędrne piersi opięte w suknię wydawała się większe niż w istocie. Wzbudziła w nim taki ogień, że miał ochotę rzucić wszystko i porwać ją w swoje ramiona. Zapanowanie przyszło mu z trudem, kiedy serce biło jak szalone, w gardle panowała Sahara, w żołądku panował dziwny chaos zamiast mdłości pojawiło się łaskotanie. Jego nogi odmówiły posłuszeństwa gdyż drżały jak cała reszta jego ciała. Nie rozumiał na jotę, co się z nim dzieje, ale wiedział, że nic normalnego. Jasna cholera Hector weź się w garść! Powtarzał sobie w myślach chcąc podejść bliżej schodów. Na nic były jego słowa gdyż ciało jak i serce odmówiły posłuszeństwa. Klął pod nosem tak cicho, że tylko on słyszał. Ale wyraz jego twarzy powiedział jej zbyt dużo. Mimo to udała, że nic się nie stało. Spokojnie zeszła na dół, stanęła naprzeciw niego. Pochyliła się lekko i chcąc całkiem go pogrążyć szepnęła;
- Idziemy czy wrosłeś w ten parkiet?
Wiedziała, że nie powinna z nim igrać. Ale pokusa była tym razem silniejsza wiedząc, że praktycznie padł przed nią na kolana. To też dodało jej odwagi. Jej szept oraz zapach jej perfum omamił go całkowicie, bez słowa podał jej ramię i poprowadził na zewnątrz. Po raz pierwszy w swoim życiu otworzył drzwi przed kobietą nie tylko od domu, ale też od auta. Wsiadła i w podziękowaniu posłała mu słodki uśmiech. Chwilę potem siedział już za kierownicą.
*************
Każdy dzień coraz bardziej uzmysławiał im o silnym uczuciu, które ich połączyło. Za dwa dni muszą wrócić z tej okazji William przygotował dla niej niespodziankę. Wynajął dość spory kawałek plaży na ten wieczór. Służba, którą zatrudnił przygotowała dla nich kolację. Naokoło stolika stały pochodnie dodające blasku. Kilka metrów dalej leżał piękny satynowy materiał posypany płatkami róż. Wokoło niego blask dawały świece. Była zaskoczona, nie sądziła, że jej mężczyzna potrafi być takim romantykiem. Tak naprawdę nim nie był, ale ona wyzwalał w nim coś, co sprawiało, że ciągle chciał widzieć uśmiech na jej twarzy. W swoim życiu zbyt dużo wycierpiała i choć z jej pamięci nie wymaże przeszłości to pragnął podarować jej, chociaż kilka nowy cudownych wspomnień. Po zjedzonym posiłku poprosił ją do tańca. Wtuleni w siebie cieszyli się obecną chwilą pragnąc zatrzymać ją na zawsze. Nie sądzili, że zaraz potem będą musieli walczyć o swój związek. Noc pełna gwiazd, szum fal, miła i romantyczna atmosfera sprawiła, że po raz kolejny kochali się ze sobą. Tym razem było inaczej. Poza namiętnością i pożądaniem pojawiły się czułe pieszczony i słowa pieczętujące ich miłość.
************
Stał po środku sali z kieliszkiem szampana w dłoni i obserwował każdego przybywającego gościa. Tak naprawdę tylko dwie osoby tego wieczora liczyły się dla niego. Alfonso Herrera i jego towarzyszka. Każda inna osoba była tylko dodatkiem do przedstawienia, jakie urządził. Stał udając, że z zaciekawieniem słucha nowego komisarza policji, a tym czasem rozmyślał o kobiecie, która miała pomóc mu w unicestwieniu wroga oraz rozpalić jego życie erotyczne. Kilka minut po dwudziestej ujrzał jej piękne oblicze. Tak bardzo zwróciła na siebie jego uwagę, że zapomniał nawet o jej partnerze. Dopiero, kiedy oczekiwana dwójka podeszła do niego odkaszlnąłby przywrócić sobie głos i odpowiedni ton.
- Witam! – Rzekł spoglądając na nich. – Jestem Vincent Massimo Guzman.- Dodał całując dłoń Annie.
- Daruj sobie udawane grzeczności sukinsynu! – Wysyczał Poncho na widok owego gestu.
Blondynka puściła ową uwagę mimo uszu.
- Miło mi pana poznać panie Guzman. – Odpowiedziała grzecznie posyłając mu czarujący uśmiech.
- Vinc … mów mi Vinc. – Odparł odwzajemniając uśmiech.
- Idę stad nim komuś rzygnę na koszulę. – Rzekł brunet jadowitym głosem spoglądając zimnym wzrokiem na rywala.
Jak tylko się oddalił Massimo postarał się oto by dokładnie oczarować blondynkę i w jak najlepszy i najszybszy sposób zdobyć jej zaufanie? Dziewczyna nie znała powodu, dla którego Alfonso tak zachował się w stosunku do gospodarza przyjęcia. Co więcej uznała, że Guzman potrafi być czarujący i godny zaufania? Był przystojny, może nie aż tak bardzo jak Hector, ale miał coś w sobie takiego, że dość szybko złapała z nim kontakt. Nie traktował jej jak towaru czy jakieś głupiej dziewuchy. Czuła się przy nim jak dama. Dlatego bez kłopotu dała zaprosić mi się do tańca oraz towarzyszyła mu przez większość przyjęcia. Brunet stał w rogu Sali i obserwował ich przez cały czas pijąc trzeciego z rzędu drinka. Kiedy jego towarzyszka paradowała z jego wrogiem od jednego gościa do drugiego zaciskał tylko zęby? Gdy tańczyli czuł jak złość rozsadza go od środka, ale hamował się przed zrobieniem głupstwa z powodu zbyt wielkiej ilości gliniarzy. A także nie chciałby dziewczyna czasem nie wyobraziła sobie za dużo, gdy by ją wyrwał z objęć Vincenta. Widać wróg postanowił skłonić go do wybuchu. Po raz kolejny wyszedł na parkiet z Any. Tym razem piosenka była dość wolna i bardzo intymna. Mężczyzna objął w tali dziewczynę jedną dłonią, drugą zaś położył na jej pół nagie plecy. Wtuliła głowę w jego silne ramię i przymknęła oczy wczuwając się w melodię by móc swobodnie płynąć po parkiecie. Widząc jak ręce jego rywala wędrują po ciele dziewczyny, wściekł się. Zazdrość była silniejsza niż jakiekolwiek inne instynkty. Postawił kieliszek na stoliku obok i ruszył w ich kierunku. Jego serce o dusza przeżywały piekło widząc swoją Any w ramionach innego. Musiał to przerwać i to natychmiast nawet za cenę życia lub odsiadki. Dość szybko znalazł się w pobliżu owej pary. W pierwszej chwili miał ochotę zetrzeć go w proch a i jej dać lekcję dobrego wychowania. Ale kiedy stanął obok nich i zobaczył wyraz jej oczu, taki ciepły i zadowolony. Wziął głęboki oddech i po chwili rzekł;
- Odbijany! – Po czym wziął dziewczynę w swoje ramiona posyłając złowrogie spojrzenie Massimo.
Nienawidził tańczyć a tym bardziej nie powinien tego robić z nią. Za wiele uczuć w nim wzbudzałaby nadal ryzykować. W tej chwili nie miał wyjścia skoro już trzymał ją w ramionach na terenie wroga musiał zatańczyć do końca. Objął ja w tali i przyciągnął do siebie, zadrżała a jej serce przyspieszyło tysiąc razy szybciej. Strach dał o sobie znać, mimo to uśmiechnęła się do niego, po czym wtuliła głowę w ramię by, choć trochę ukryć to, co czuła obecnej chwili. Ciepło jej delikatnego ciała, zapach wywołał takie samo szybkie bicie serca u bruneta jak u blondynki. Zamknął oczy chcąc opanować emocje, które buzowały w nim już od chwili zobaczenia jej na schodach. Lecz w jego głowie pojawiły się obrazy obściskującego Guzmana. Otworzył je szybko, wziął dłoń dziewczyny i skierował się stronę wyjścia.
- Idziemy! – Rozkazał ciągnąc ja za sobą.
-, Ale dlaczego czy zrobiłam coś nie tak? – Zapytała przestraszona chcąc uwolnić się z uścisku.
- Zawróciłaś mi w głowie to wystarczy. – Wparował, kiedy doszli do drzwi.
- Zwariowałeś, o czym ty mówisz i błagam puść mnie to boli! – Rzekła błagalnym tonem czując łzy napływające do oczu.
Poluzował uścisk i odwrócił się w jej stronę w chwili, kiedy znaleźli się na zewnątrz przyciągnął ją do siebie. Jedną ręka objął w tali z tyłu podtrzymując nadgarstek, drugą zaś wsunął w jej miękkie włosy i wpił się w jej usta. Zaskoczona rozchyliła wargi by przyjąć pocałunek. Był wściekły wiedziała o tym, nie była tylko pewna, na kogo? Na siebie, na nią czy na gościa, którego tak nienawidził. Bała się tej jego furii gdyż wiedziała, do czego jest zdolny, ale gdy jego usta zetknęły się z jej, strach o dziwo znikł za sprawą czułości, jaką włożył w pocałunek.
*************
Stali po środku chodnika zatraceni w pocałunku. Nie miała siły ani ochoty go odepchnąć. Powinna, ale to jak ją całował zawsze była jej słabością. On cały był słabością, której nie umiała nie ulec. Cholera jasna, czemu miłość tak zniewala człowieka?! Pytała sama siebie w myślach. Lucas czuł jak topnieje w jego ramionach z sekundy na sekundę. Czuł jednak, że Dulce nie puści mu tego występku płazem. Mimo to w tej chwili nie zamierzał się tym przejmować. Pragnął jej ust słodkich jak miód i czerwonych jak dojrzała malina. Jak widać dziewczyna nie miała nic przeciwko? Być może pocałunek trwałby bez końca, ale nagle jeden z przechodniów wpadł na nich niechcący. Oderwali się od siebie jak oparzeni. Chris zmierzył gościa piorunującym wzrokiem, ten zaś szybko wybąkał przeprosiny i zniknął. W tym czasie czerwono włosa wsiadła do samochodu. Wzięła kilka głębszych oddechów by uspokoić zbyt szybki oddech. Gdy i on znalazł się już w aucie spojrzeli jeszcze raz na siebie. Chcąc by nie wyobrażał sobie zbyt wiele zebrała się w sobie i stanowczo powiedziała;
- Dziękuję za dzisiejszy dzień był mimo wszystko bardzo miły, ale nie myśl, że między nami coś się zmieni. Ty i ja to zamknięty rozdział, jasne?! – Zapytała na koniec pytająco unosząc brwi do góry.
Była nieugięta, lecz on był uparty nie wiedział czy miał tak od zawsze. Ale w tej sprawie i tak nie zamierzał popuścić bez względu na ilość protestów czy zakazów, jakie mu postawi. Nie chciał jednak zakończyć tego dnia sprzeczką, więc, kiwną głową na znak zgody. Zapalił silnik i ruszył w stronę domu. Przyznał jej rację powinna się cieszyć, ale czuła ból rozrywający jej serce. Odwróciła głowę w stronę szyby by ukryć łzy, które zebrały się w jej oczach. Kochała go i doskonale o tym wiedziała, tak samo o tym, iż szybko nie wyrzuci go ze swojego życia. Ale nie ufała mu, zawiódł ją i skrzywdził. To były wystarczające powody by zmusić siebie do pokochania kogoś innego. Tylko czy takie coś jest w ogóle możliwe?
***************
Rankiem
Jeszcze tylko doba dzieliła ich od powrotu do rzeczywistości. Najchętniej przedłużyłby ich pobyt tutaj, ale wiedział, że Poncho nie tylko by się wściekł, ale też nabrałby podejrzeń. Poza tym Guzman zaczynał się szarogęsić, więc musieli mieć się na baczności tym bardziej, że Ucker z deka ich osłabił utratą pamięci. Owszem brunet zadbał oto by Lucas dowiedział się jak najwięcej, ale niestety zaczął się buntować. Z diabła, jakim był stał się nagle świętoszkowaty. Hector obawiał się czy jego nagle dobre serce nie zaprzepaści ich planów. William natomiast uznał, że lepiej dla samego Chrisa by się wycofał tak jak tego chciał. Gdyby zależało to od niego puściłby go wolno. Niestety Poncho już postarał się oto by Uckermann został im nadal wierny. Obaj jednak wiedzieli, że będą musieli mieć go na oku by nie popełnił jakiegoś błędu. Tak, więc pozostało mu niewiele czasu by nacieszyć się swoją ukochaną. Wstał, więc z samego rana i zeszedł na dół by przygotować śniadanie. Zamierzał ten ostatni dzień wypełnić każdą chwilą z nią. Już planował w głowie, dokąd dziś ją zabierze, kiedy jego rozmyślania przerwał dźwięk komórki. Odebrał i widząc na wyświetlaczu, kim jest osoba dzwoniąc od razu przeszedł do pytania;
- Stało się coś? – Zapytał Marco czując, że coś jest na rzeczy.
Alfonso nigdy nie dzwonił, jeśli to nie było nic pilnego lub poważnego. Tak, więc sprawa musiała być pilna.
- Masz zabić tą zdradziecką sukę i wracać jak najszybciej! – Rozkazał wściekły.
W tej chwili jego serce zamarło. Rozkaz, który dostał był czymś, czego najbardziej się obawiał.


Rozdział 19



Już od dawna podejrzewał Lenę, ale teraz Massimo upewnił go w jego racji. William już nie musiał prowadzić śledztwa ani mydlić brunetce oczu. W tej chwili wystarczyło pociągnąć za spust i po sprawie. Poncho doskonale wiedział, że brat go nie zawiedzie. Kiedy ojciec opowiadał mu o Marcosie nim sprowadził go do domu brunet sądził, iż z brata to ciepłe kluchy? Dopiero zabicie Karen uzmysłowiło Hectorowi, że blondyn jest tak samo bez względy jak każdy, kto miał za ojca Felixa Herrerę. No może jedyną osobą, która się w niego nie wdała była Dulce tyle, że tu nie było, co się dziwić, bo to kobieta. Ale i ona ostatnio pokazała, że ma jaja strzelając do własnego kochanka (czyt. Ucker). No i był jeszcze młody ostatni z rodu Herrera. Niestety nie mogli go już liczyć za członka rodziny gdyż ojciec kazał go zabić za brak posłuszeństwa. Najgorsze było to, że tylko Poncho widział jego śmierć. Tylko on miał okazję go poznać i pokochać, a potem cierpieć po jego stracie. Śmierć młodego przelała czar goryczy, po której Alfonso stał się człowiekiem bez grama litości i jakichkolwiek dobrych uczuć. Gdyby jego brat żył teraz i on byłby najprawdopodobniej innym człowiekiem. Nie uciekałby przed miłością ani do Anahi czy też Marisy, która zasługiwała na lepsze zachowanie z jego strony. No właśnie Annie kobieta, która przez pojawienie się zawładnęła całym jego światem. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek ktoś będzie potrafił stopić lód w jego sercu. Był pewny, że uczucia zakopał tak bardzo mocno i głęboko, iż nikomu nie uda się więcej ich wydostać. Walczył ze sobą i to za całych sił, ale bez względu na to jak bardzo się bronił i tak przegrał. Ta drobna delikatna kobieta z duszą anioła, ale i diabełka rozkochała go w sobie. Do tej pory oszukiwał sam siebie, że jest inaczej, ale zazdrość, jaka nim zawładnęła na przyjęciu u Guzmana uświadomiła mu, iż kocha ją czy tego chce czy nie. I gdyby nie to, że blondynka po raz kolejny zemdlała odesłałby ją do domu jeszcze tego samego dnia. A tak wylądowała w szpitalu. Miał jej tam nie zawozić, ale doskonale wiedział, że omdlenie nie zdarzył się jej po raz pierwszy. Tak, więc wolałby lekarze zajęli się tym razem nią bardziej dokładnie niż lekarz, który dla nich pracował. Po kilku badaniach doktor poprosił o pozostawienie jej na obserwacji na przynajmniej jedną dobę. Brunetowi nie bardzo się to uśmiechało, lecz nie miał wyboru i przystosowała się do zaleceń. Nie chciał jednak by Anahi wywinęła mu jakiś numer lub by dopadł ją ktoś z ludzi Vinca i zostawił pod jej drzwiami dwóch swoich goryli. Na wieczór mają wypisać dziewczynę i przywieźć do domu. Tym czasem on zajął się porządkowaniem spraw.
************
Wracał do domu jak zdjęty z krzyża. Na jego twarzy zamiast uśmiechu teraz malowała się rozpacz. Jeszcze kilka godzin temu trzymał ją w swoich ramionach, mógł tulić ją do siebie nieustannie, całować, pieścić a teraz? Teraz był sam z nowymi wyrzutami sumienia. Sumienie jeszcze nie ostygło po Karen a już zmagało się z Leną. Wciąż nie rozumiał, czemu tak nagle dostał rozkaz zabicia jej, ale skoro go dostał musiał spełnić. Serce biło mu jak szalone, łzy pojawiły się w oczach na myśl o tym, czego musiał się dopuścić. Nie wiedział jak tym razem poradzi sobie z utratą ukochanej czy w ogóle sobie z tym poradzi. Niestety teraz nie mógł się nad tym zastanawiać. Jak najszybciej musiał dojść do siebie by brunet nie zorientował się jak bardzo jego rozkaz zniszczył mu życie.
*************
Jak tylko samochód stanął przed domem wybiegła z niego jak poparzona i czym prędzej zamknęła się w swojej sypialni. Diagnoza lekarza zdruzgotała ją całkowicie. Zniosłaby wszystko, ale nie to. Ciąża była ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnęła, gdyby dziecko zostało poczęte z miłości pewnie skakałaby z radości. Ale zrodziło się z gwałtu a jego ojciec nie tylko jej nie kochał, lecz kazał odejść i to jak najszybciej. Jedyne, co w tej chwili przychodziło jej do głowy to pozbycie się dziecka dopóki było ono jeszcze tylko zarodkiem. Co prawda to i tak było już życie bez względu na to czy jako ziarenko czy jako bobas, ale było już częścią jej i bruneta? Mimo to doskonale wiedziała, iż nie może go urodzić. Chciała zostać lekarzem i całkowicie sprzeciwiała się aborcjom jednak w jej przypadku było to najlepsze wyjście z sytuacji. Sama jednak nie będzie potrafiła znaleźć kogoś, kto się tym zajmie tak szybko i anonimowo by Alfonso o niczym nie wiedział. Musiała poszukać pomocy. Tu mogła jedynie liczyć na Lenę, ale dziewczyny w tej chwili nie było i poza nią jedyną kobietą nadal mieszkającą w domu była Dulce. Niestety obie panie nie pałały do siebie sympatią. Poza tym Anahi nie do końca była pewna czy może jej ufać, wiedziała, że czerwono włosa tak samo jak ona nie ma tu lekko. Stąd uznała, że może wspólny ból jednak sprawi, iż dziewczyna jej pomoże. Nie zastanawiając się dłużej, otarła łzy i poszła poszukać Marisy modląc się w duszy by dziewczyna jej nie przegnała i dała szansę wysłuchania.
************
Właśnie miał opuścić gabinet, kiedy do środka wszedł blondyn. Spojrzał na niego, po czym z powrotem siadł za biurko.
- Szybko wróciłeś. – Rzekł rozkładając się w fotelu.
- A co miałem tam robić sam? – Zapytał z ironią w głosie. – Poza tym sam kazałeś mi wracać, a teraz …
- Załatwiłeś sprawę? – Zapytał nagle nie dając mu skończyć zdania.
- Pytasz czy ją zabiłem? Tak Hector, zabiłem! Wypełniłem polecenie, ale teraz oczekuję wyjaśnień, czemu tak nagle? Co takiego się dowiedziałeś, skoro to ja miałem się tym zająć? – Zapytał nie próbując nawet ukrywać złości, jaka w nim kipiała.
- Nie myśl, że w ciebie wątpiłem i na lewo sam zacząłem ją sprawdzać. – Wyjaśnił od razu czując, że właśnie to William ma mu za złe. – Dowiedziałem się o jej szpiegostwie całkiem przypadkiem, a wiesz, od kogo? – Zaprał wlepiając w niego bacznie wzrok.
-, Od kogo?
- Vincenta Massimo Guzmana. – Odparł spokojnie. – Tak to właśnie ten sukinsyn wskazał palcem szpiega, którego na nas nasłał. – Rzekł uderzając pięścią w blat biurka.
Marcos nic nie odpowiedział i już o nic nie pytał. Jednak nie bardzo pasowała mu ta historia, nie żeby Poncho kłamał. Lecz dziwił go fakt, że Guzman sam wydał własnego szpiega. Zrobił to albo, dlatego, iż dziewczyna mu podpadła i chciał się jej pozbyć nie plamiąc sobie rąk. Albo chodziło mu o zdenerwowanie Alfonsa i udowodnienie mu, że ma większą władzę niż on. Bez względu na jego zamiary w tej chwili to William miał ochotę rozszarpać go na strzępy i dać wilkom na pożarcie.
************
Nie lubiły się i zbyt dużo nie oczekiwała od Dul, ale dziewczyna ją zaskoczyła. Nie tylko wysłuchała blondynki, ale też pocieszyła i obiecała pomóc. Początkowo, co prawda protestowała jednak po dłuższej rozmowie sama uznała, iż usunięcie ciąży będzie najlepszą decyzją. Marisa, jako jedyna miała więcej swobody niż wszystkie inne dziewczyny. Dlaczego? Tego, Anahi nie wiedziała i w sumie miała to gdzieś. Teraz liczyło się szybkie pozbycie ciąży. Czerwono włosa obiecała jutro pojechać w miasto i poszukać ginekologa, który zajmie się ową sprawą. Później obie miały obmyślić plan jak wyciągnąć Annie na zabieg. Do tego czasu blondynka musiała znaleźć siłę by przygotować się na koszmar, który ją czekał. Jedyna rzecz, jaka przynosiła jej tu spokój był mini wodospad po środku ogrodu. Usiadła na małym schodku i wsłuchiwała się w szum wody. Zamknęła oczy i słuchała. Słońce parzyło.Lecz lekki wiaterek sprawiał, że nie było zbyt duszno jak na taki skwar. Zamyślona nie usłyszała kroków i dlatego na dźwięk jego głosu drygnęła.
- Lepiej się czujesz? – Zapytał siadając obok niej.
- A od kiedy cię to interesuje! – Fuknęła wściekła podrywając się do góry.
- Pytam z grzeczności. – Odparł zanurzając dłoń w chłodnej wodzi spadającej w dół.
- No jasne, że nie z troski! – Burknęła ironicznie. – A grzeczny to ty też raczej nie bywasz, więc daruj sobie i gadaj po cholerę tu przylazłeś? – Zapytała odwracając się do niego plecami.
-, Co powiedział lekarz? – Zapytał wprost widząc, że nie da rady inaczej.
- To, co ostatnio tamten, zwykłe osłabienie i tyle! – Odparła jak gdyby nigdy nic. – Jeśli sprawdzasz, kiedy będę mogła się wynieść z twojego cholernego życia to mogę to zrobić już dziś! – Krzyknęła odwracając się w jego stronę. – Daj mi tylko moje zarobione pieniądze i już mnie nie ma. – Powiedziała pochylając się nad jego twarzą tak by mógł dostrzec jej piorunujące spojrzenie.
- I dokąd pójdziesz, co? – Zapytał niby obojętnie.
- Wrócę do domu. Do swojego rodzinnego domu, a jeśli tam mnie nie ze chcą pójdę do Guzmana on na pewno mnie przygarnie. – Wypaliła bez namysłu by tylko dał jej wreszcie święty spokój.
No i otworzyła tym samym puszkę Pandory. Chciała tylko spokoju, nie sądziła, że te słowa podziałają na niego jak płachta na byka. Była pewna, że z deka się wkurzy, ale sądziła, iż wtedy odejdzie i da jej spokojnie przygotować się psychicznie do zabiegu. Tym czasem on zacisnął dłonie tak mocno aż usłyszała strzelające kostki jego palców. Podniósł się do pozycji stojącej, spojrzał w jej oczy gniewnym spojrzeniem, który gdyby mogło to by zabiło.
- Tak bardzo spodobał ci się ten skurwiel?!!! – Wysyczał przez zaciśniętą szczękę.
- To ty masz z nim problem, nie ja! Wczoraj był miły i sympatyczny, czego nie mogę powiedzieć o tobie! – Warknęła zła.
- Pytałem czy ten skurwiel ci się podoba?!!! – Wrzasnął łapiąc ją za przedramię.
- Puść do cholery to boli! – Rzekła szarpiąc dłonią by ją puścił.
- Odpowiedz! – Zażądał przytrzymując ja w stalowym uścisku.
- Tak podoba! – Skłamał chcąc mu tym razem dopiec, choć nie do końca wiedziała, co brunet czuje.- Czy to *** jakaś zbrodnia?! – Zapytała wściekła jak nigdy.
- W takim razie proszę bardzo, choć spakujesz się, dam ci kasę i będę nawet tak miły, że sam cię do niego zawiozę. – Odparł puszczając mimo uszu jej pytanie.
Tego nie planowała! W sumie to nic nie planowała, po prostu była wściekła z powodu ciąży i potrzebowała się na kimś wyżyć. A na kim innym najlepiej to zrobić jak nie na winowajcy jej obecnego stanu. Tyle, że niekontrolowane słowa wpędziły ją w jeszcze gorsze bagno. W drodze do willi myślała jak odwrócić jego uwagę lub załagodzić to, co przed chwilą się stało. Nie było go zbyt dużo gdyż brunet dość szybko przemierzał alejki prowadzące do wejścia domu ciągnąć ja za sobą przytrzymując w nadgarstku. Może nie powinna. Na pewno nie powinna tego robić, ale tylko tak mogła go zatrzymać.
- Poncho! – Krzyknęła tak głośno i rozpaczliwie, że szybko odwrócił się w jej stronę.
To był dosłownie ułamek sekundy jak spojrzał w jej błękitne źrenice gdyż zaraz potem zamknął swoje oczy czując na ustach jej słodkie wargi. Przylgnęła do niego zarzucając mu ręce na szyję i wpiła się w jego wargi z taką namiętnością, iż nie potrafił się oprzeć. Przygarnął ja do siebie obejmując w tali i całkiem poddał się pocałunkowi . Cała złość jak w nim szalała zaczęła opadać. Ta dziewczyna była jego zgubą. Tylko ona potrafiła sprawić, że topniał jak nic. Umiała go wkurzyć tak bardzo, iż przestawała nad sobą panować a jednocześnie umiała rozkruszyć lód zalegający naokoło jego serca. Nie wiedział jak to robi, ale bez względu na sposób, jakiego używała była skuteczna. Anahi była zszokowana swoją postawą. No może i próbowała ocalić tyłek wybrnąć z kłopotu, w który sama się wpędziła. Ale całując Hectora wcale nie zmniejszyła swoich problemów tylko jeszcze bardziej je pogłębiała. Przecież teraz dała mu powód do tego by myślał, iż na niego leci. A w takim przypadku była podatna na to, że Poncho ze chce zakończyć ten moment na czymś więcej niż tylko pocałunku. Na myśl o tym zaczęła drżeć. Jej serce nabrało niesamowitego tępa. Lecz czy to był jedyny powód, dla którego jej ciało tak zareagowało? Czy aby na pewno kolana jej miękły ze strachu, a serce o mało nie wyskoczyło z piersi, kiedy tak delikatnie, zmysłowo i namiętnie się całowali? Nie wiedziała a już na pewno nie spodziewała się słów, które padły z jego ust po skończonym pocałunku.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa. – Wychrypiał jak tylko oderwała od niego usta. – Sprawiasz, że chcę zatrzymać cię na całą wieczność, chociaż wiem, że nie mam do tego prawa. – Dodała opierając swoje czoło o jej wpatrzony w jej niebiańskie oczy.
- Czy mam rozumieć, że chcesz żebym została? – Zapytała drżącym głosem dość niepewnie


Rozdział 20


Po skończonym posiłku ruszył do swojego pokoju. Za dwie godziny miał spotkanie biznesowe więc do tego czasu miał zamiar jakoś zebrać się do kupy. Imał się każdego zajęcia by tylko nie dać po sobie poznać jak jest mu ciężko bez Maite. Robił wszystko by o niej nie myśleć lecz serce jak i głowa , a szczególnie sumienie nie dawało mu spokoju. Dobrze wiedział ,że będzie mu ciężko bez niej. Ale nie sądził ,że aż tak bardzo będzie mu jej brakować. Zdruzgotany usiadł na łóżku ze szklanką brandy. Nie zdążył jednak zanurzyć ust w szklance jak do jego pokoju ktoś zapukał. Po czym drzwi się uchyliły i ujrzał w nich czerwonowłosą.
- Możemy pogadać ? - zapytała niepewnie.
Kiedy skinął głową , weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Usiadła obok niego.
- Gdzie jest Lena ? - zapytała spoglądając na niego.
- Wyjechała. - odparł najspokojniej jak się dało.
- No wiem , pojechaliście razem. Dlaczego więc teraz ty jesteś a jej nie ma ? - zapytała zaciekawiona.
- Wróciłem bo obowiązki wzywają. - rzekł beznamiętnie upijając łyk i uciekając ze wzrokiem.
- To w takim razie gdzie jest ona i z kim ją zostawiłeś ? - drążyła dalej nie uzyskawszy konkretnej odpowiedzi.
- Została tam sama. - powiedział wstając i podchodząc do okna by ukryć jak trudno jest mu o niej rozmawiać.
- Ale jak to , dlaczego ? - zapytała nadal nic nie rozumiejąc.
- Nic się nie stało , po prostu już dla nas nie pracuje i tyle ! - krzyknął chcąc jak najszybciej zakończyć ten temat.
Siedziała przez chwilę w milczeniu analizując jego słowa. Doskonale wiedziała ,że dziewczynom nie można tak po prostu stąd odejść. Jedynym sposobem ucieczki od tego piekła było samobójstwo lub śmierć z ich ręki. A więc May albo popełniła samobójstwo tym razem ze skutkiem lub ktoś pomógł jej zejść z tego świata. Gdy tylko ta okrutna prawda do niej dotarła wstała. Podeszła do niego i ze strachem w głosie zapytała;
- Czy ona się zabiła ?
- Nie ! - odpowiedział dość szybko odwracając się w jej stronę.
- A więc to znaczy ,że ty... że ty... o Boże William błagam powiedz mi ,ze tego nie zrobiłeś ! - krzyknęła spanikowana łapiąc go za koszulę. - Proszę powiedz mi ,że ty tego nie zrobiłeś ...że nie mogłeś. Błagam powiedz mi ,że nie jesteś tak okrutny jak Poncho ... powiedz ,że ona żyje ,a ty masz czyste sumienie. - błagała z nadzieją w głosie choć łzy i tak spływały jej po policzku czując ,iż się nie myli.
Widząc jej ból , strach i przerażenie pragnął zapewnić ją ,iż jej przyjaciółka żyje i ma się dobrze. Niestety nie mógł tego zrobić. Nie był jednak wstanie wypowiedzieć tych okropnych słów uświadamiających ją o jej śmierci dlatego też milczał.I właśnie milczenie powiedziało za niego to czego sam nie potrafił z siebie wykrztusić. Załamana , zrozpaczona i zawiedziona rzuciła się na niego z pięściami.
- Ty cholerny sukinsynu , jak mogłeś ?!!! Podły draniu nie miałeś prawa , nie miałeś !!! - krzyczała bijąc go na oślep w klatkę piersiową z całej swojej siły. - Ty podły skurwielu zabrałeś mi ją ... ty nawet nie wiesz ile ona dla mnie znaczyła ! - krzyknęła mu prosto w twarz patrząc gniewnymi zapłakanymi oczami.- Ufałam ci ... ufałam bo myślałam ,że ty jako jedyny jesteś coś wart ! Wierzyłam ,że jesteś inny i nie potrafisz skrzywdzić kobiety. - mówiła patrząc mu prosto w oczy.
Jej słowa jak i rozpacz raniły go , jednak stał jak głaz i za wszelką cenę starał się zachować jak przystało na twardziela. Łzy które jemu samemu cisnęły się do oczu , powstrzymał z siłą jaką posiadał w sobie.
- A żebyś zdechł ty podła szujo ! Ty bezuczuciowy sku*wysynu niech cię piekło pochłonie jak najszybciej ! - krzyczała nie mogąc się opanować.
W tej chwili nie liczyło się to ,iż Marcos może ją skrzywdzić słysząc tak obraźliwe słowa. Jej rozpacz i i strata przyjaciółki była tak bolesna ,że miała gdzieś co się z nią stanie po takim zachowaniu. O dziwo on tylko stał i bez słowa pozwalał jej na wszystko. Nie mając już siły na krzyki i okładanie go pięściami , wtuliła się jego pierś płacząc jak małe dziecko.
- Dlaczego ... cholera powiedz mi dlaczego to zrobiłeś ? - zapytała między jednym spazmem a drugim.
- Musiałem. - rzekł cicho przyciskając ją do swojej piersi tak mocno by poczuła , iż mówi prawdę tym samym pozwalając w końcu spłynąć łzom które tak silnie starał się pohamować.
************
Chociaż całym sobą pragnął ją zatrzymać. To jednak z całych sił walczył by tego nie zrobić , gdyż znał siebie aż za dobrze. Doskonale wiedział , że nawet gdyby pozwolił sobie poddać się tej miłości to i tak przez jego trudny i wybuchowy charakter pewnego dnia znów ją zrani. Niekoniecznie świadomi ,ale jednak. I choćby po to by ją chronić przed samym sobą musiał kazać jej odejść. Jego milczenie trwało stanowczo za długo więc powtórzyła pytanie chcąc mieć jasność co do tego czy ma się wynieść czy nie. Spojrzał jeszcze raz w błękit jej oczu chcąc zapamiętać je na zawsze. Chwilę później zostawił ją na środku ogrodu i odszedł w kierunku domu. To wystarczyło by zrozumiała ,że w jego życiu nie ma miejsca dla niej. Niestety zamiast ulgi z uzyskanej wolności poczuła smutek. A także gniew ,że znowu poniosła klęskę. W sumie nie powinna mieć do siebie pretensji ,że z nim przegrała. Przecież on zawsze wygrywał bez względu na to czy chodziło o życie , interesy czy też miłość. Nie chciał poddać się temu uczuciu , postanowił nie ulec jej urokowi i odniósł sukces jak zawsze. Tak przynajmniej myślała ona opuszczając jego dom. Nie wiedziała ,że on z miłości do niej dał jej wolność by chronić ją przed samym sobą. Nie ufał nikomu z natury ,ale sobie nie ufał najbardziej na świecie. W chwili kiedy przekraczała bramę stał w oknie i ze smutkiem patrzyła jak odchodzi. W gardle czuł uścisk ,a w sercu potężny ból. Był moment kiedy chciał za nią pobiec ,ale nie złamał się i został. Mając nadzieję ,że tam daleko czeka ją lepsze życie. Coś czego on nie mógł jej zapewnić. W tej chwili tylko on wiedział jak wiele kosztowała go ta decyzja. Jednak był jej to winien po tym jak okrutnie i bestialsko ją potraktował tamtej nocy. Noc która dziś zatruwała mu sumienie , a serce walczyło z bólem ,że tak potwornie i nie wybaczalnie ją skrzywdził. Wiedział ,że kara którą sobie wymierzył jest sprawiedliwa. Pozwolić odejść kobiecie którą się bezgranicznie pokochało nawet wbrew samemu sobie było gorszym piekłem niż śmierć. Jednak gdyby ze chciała w taki sposób wymierzyć mu karę za poniżenie i bestialskie potraktowanie. On sam jeszcze wręczył by jej broń do ręki.
************
Leżała skulona na łóżku pogrążona w rozpaczy. Chciała przestać ,ale nie potrafiła ból był zbyt silny by tak po prostu wstać i udawać ,że nic się nie stało. W jednej chwili straciła nie tylko przyjaciółkę ,ale też jedynego mężczyznę któremu jako tako ufała w tym domu. On jeden okazał jej najwięcej serca , to z nim zawsze gdy nikt nie widział mogła swobodnie rozmawiać. Gdy było jej źle lub smutno szła do niego wiedząc ,że przygarnie ją w swoje ramiona i pocieszy. Tylko przy niej pokazywał swoją prawdziwą twarz. I za to tak bardzo go lubiła i podziwiała. W towarzystwie Poncha i innych zachowywali jak zwykle pozory. On udawał chłodnego , obojętnego i bez serca , ona zaś zwykłą podwładną dokładnie spełniającą każdy jego rozkaz. Kiedy po raz pierwszy pojawił się w ich domu od razu wyczuła iż połączy ich silna więź. I nie myliła się , dlatego potem gdy wyjechał na kilka lat tęskniła za nim cholernie. Gdy wrócił cieszyła się jak małe dziecko i choć tego nie okazała ze względu na niechcianą publiczność to z wyrazu jej oczu on doskonale o tym wiedział. Dlatego teraz tak bardzo bolała ją to co zrobił. Nie wspominając ile cierpienia przysporzył zabierając jej ukochaną przyjaciółkę. Po mimo grubych drzwi jej płacz dało się słyszeć na korytarzu , być może dlatego po chwili usłyszała pukanie do drzwi. Uniosła się lekko na dłoniach i spojrzała w ich kierunku. Nie wiedziała kto za nimi stoi ,ale nie zamierzała nikogo zapraszać do środka. Niestety ten ktoś postanowił sam wydać sobie pozwolenie i już po chwili ujrzała w nich twarz Chrisa. Chociaż i on był jednym z tych co ją zawiedli to jednak teraz potrzebowała kogoś. Więc jak tylko wszedł do środka i zamkną za sobą drzwi zeskoczyła z łózka i w pośpiechu rzuciła mu się w ramiona , po raz kolejny rozklejając się. Nie pytając o nic przygarnął ja do siebie i mocno przytulił pozwalając by się wypłakała.Serce mu się krajało widząc jak jego ukochana cierpi miał ochotę rozszarpać każdego kto za tym stoi. Na razie jednak nic nie mógł zrobić dopóki ona sama nie ze chce powiedzieć mu o co chodzi. W takiej sytuacji pozostała mu na razie rola pocieszyciela.Nie spodziewał się jednak takiego obrotu sprawy jaka zaszła chwilę później. Zrozpaczona czerwonowłosa chcąc choć na chwilę zapomnieć o tragedii jak ją spotkała nagle pocałowała mężczyznę którego od dawna próbowała wykreślić ze swojego życia. Zaskoczony chłopak odwzajemnił pocałunek bez żadnych oporów. I nie było by w tym nic złego gdyby nie fakt ,że zaraz poczuł jak dziewczyna wyciąga jego koszulę ze spodni i wsuwa ręce pod nią delikatnie głaszcząc jego plecy. Jej pocałunek z sekundy na sekundę stawał się coraz to głębszy i namiętny. Chris czuł do czego to zmierza i nie żeby mu się to nie podobało ,ale nie chciał wykorzystać sytuacji tylko po to by Dul wróciła do niego. Odsunął ją więc od siebie lekko i spoglądając w jej czekoladowe oczy rzekł;
- Dulce to nie jest dobry pomysł.
Teraz to ona spojrzała na niego zdziwiona. Czego jak czego ,ale odmowy z jego strony się nie spodziewała.
- Przecież to lubisz. - szepnęła przygryzając płatek jego ucha.
- Tak...nie...to znaczy nie wiem ! - powiedział dość nerwowo czując jak zaczyna tracić nad swoim ciałem kontrolę. - Proszę cię przestań.- wyszeptał kiedy zaczęła rozpinać jego koszulę jednocześnie błądząc językiem po szyi.
- Nie chcę być dziś sama. - odparła nim wpiła się ponownie w jego usta. - Chcę tę noc spędzić z tobą ... pragnę cię ...potrzebuję... - mówiła między pocałunkami wciąż walcząc z guzikami przy jego granatowej koszuli.
Zapanowanie nad sobą przy takiej kobiecie jak ona było naprawdę trudnym zadaniem ,ale dla jej dobra z całej siły wezbrał się w sobie i przerwał ową grę. Odepchnął ją od siebie , lekko ,ale stanowczo.
- Posłuchaj nie zrozum mnie źle , nie to ,że mnie nie pociągasz czy coś. Ale uważam ,że taki sposób radzenia sobie z problemami nie jest dobry. W tej chwili jesteś zrozpaczona i nie do końca wiesz co robisz gdyż działasz pod wpływem chwili. A ja nie chcę z tego skorzystać ponieważ za bardzo cię szanuję , poza tym następnego dnia nie wybaczyłaś byś tego ani mi ani sobie. - mówił doprowadzając swoja garderobę do porządku.
- Ha ha dobre sobie ! - zaśmiała się kpiąco. - Ty ... ty mi ku*wa mówisz o szacunku ?! - rzekła z kipnął i ironią w głosie piorunując go morderczym wzrokiem. - Ty który pierwszy potraktowałeś mnie jak dziwkę i szmatę ?! - krzyknęła oburzona.
- Dul jeśli to ma ci pomóc to wyładuj się na mnie za to co zrobiłem ,choć sam nie wiem co gdyż nie pamiętam. I wyładuj się za wszystko inne ,ale jak i tak nadal uważam ,że to lepszy sposób niż seks bez zastanowienia. - powiedział spoglądając na nią z troską w oczach.
- Aaaaaaaa !!! - wydarła się nagle. -Wynoś się !!! Wynoś ! - krzyknęła popychając go w stronę drzwi. - Mam cię dość ... słyszysz dość tej twojej cholernej dobroci ! Gdybym jeszcze chociaż wiedziała czy jest prawdziwa , ale nie wiem i dlatego wynocha ! - krzyknęła wskazując na drzwi.
Zabolały go jej słowa ,ale z drugiej strony rozumiał czemu się tak zachowuje. Nie chcąc jej dalej denerwować odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia tak jak sobie tego życzyła.
- Czasem chciałabym byś była taki jak dawniej przynajmniej łatwiej było by mi cię nienawidzić ! - krzyknęła wciąż naładowana złością. - Tamten Cuks by mnie przeleciał i nie martwił się tym co będzie jutro ,ale nie ty ! Ty wolisz zgrywać rycerza , a może poza pamięcią straciłeś też jaja i dlatego się tak migasz ?! - mówiła chcąc go sprowokować oraz wypróbować jego cierpliwość jak i rzekomo nowy charakter.
Przystaną i nie odwracając się w jej stronę rzekł;
- Myśl co chcesz , masz do tego prawo.
- No jasne ,mam też prawo iść i poprosić by ktoś inny mnie zerżnął skoro ty nie chcesz ! - wypaliła bez namysłu.
To przelało kielich goryczy by się w nim wystarczająco zagotowało.Cały spokój , opanowanie szlag trafił po tym jednym bezmyślnym zdaniu. Wściekły odwrócił się i podszedł do niej tak szybko ,że ona sama nawet nie wiedziała co się dzieje. Dopiero kiedy poczuła jak jego silne dłonie łapią jej twarz , zrozumiała,że przegięła.
- Chcesz się rżnąć tak ?! - zapytał ze złością idąc w stronę łóżka. - Mam cię tak po prostu bzyknąć byś poczuła się lepiej ? - zapytał potrząsając jej głową. - Tego właśnie chcesz Dul ... pytam czy tego właśnie chcesz ?! - krzyczał coraz bardziej zaciskając dłonie na jej karku.
Strach nie pozwolił jej na odpowiedź , łzy natychmiast pojawiły się w jej oczach. Nim cokolwiek zdążyła zrobić by jakoś się obronić poczuła pod swoimi plecami pościel. Kiedy nią na nie rzucił nawet nie poczuła , nie wiedziała czy zrobił to lekko czy tak szybko ,ale strach coraz bardziej w niej rósł szczególnie kiedy unieruchomił jej ręce ściskając w nadgarstkach. Następnie siadł na nią okrakiem i jak tylko jej oczy trawiły na jego wzrok , przemówił ponownie.
- Przepraszam ,że tak cię przed chwilą potraktowałem ,ale nie dałaś mi wyboru. - powiedział już dość spokojnym tonem. - A teraz posłuchaj mnie uważnie , nie wiem jaki byłem kiedyś liczę jednak ,że nadejdzie dzień kiedy sobie o tym przypomnę. I jeśli na serio okaże się ,że byłem takim sku*wielem , przysięgam ,że sam siebie zastrzelę. - rzekł całkiem poważnie. - W tej chwili jednak proszę cię byś się uspokoiła , nie zrobię ci krzywdy , nie prześpię się też z tobą. Jeśli chcesz zostanę z tobą całą noc ,ale na moich zasadach , jasne ? - zapytał na koniec puszczając jej nadgarstki.
Z całej tej paniki nadal nie była w stanie nic powiedzieć , więc skinęła tylko głową. Wtedy zszedł z niej i usiadł obok. Zaraz i ona podniosła się do pozycji siedzącej.
- To jak mam wyjść czy zostać ? - zapytał patrząc na swoje buty gdyż nie był wstanie patrzeć w jej oczy kiedy ponownie pośle go w diabły.
Odczekała chwilę by uspokoić skołatane nerwy i kiedy odzyskała już głos , uniosła jedno jego ramie i wcisnęła się pod nie wtulając w jego klatkę piersiową.
- Zostań. - szepnęła cicho.
Odetchnął z ulgą i przytulił ją jeszcze mocniej do siebie , opierając brodę na jej głowie rzekł ;
- Grzeczna dziewczynka. Wiedziałem ,że się dogadamy. - po czym ucałował ją w czubek głowy.
- Zuchwalec ! - burknęła dzióbiąc go w paznokciem w bok.
- Prowokatorka. - rzekł łaskocząc ją pod pachą.
- Rycerzyk. - pisnęła wyślizgując się z jego uścisku i okładając go poduszką która się jej nawinęła pod rękę.
I tak oto zaczęła się wojna na poduszki dzięki której całe napięcie jak i smutki prysły jak bańka mydlana.
************
Całą drogę do domu starała się ,myśleć jak to będzie kiedy po wielu miesiącach nieobecności zobaczą ją rodzice. To co sobie wyobraziła okazało się marzeniem w porównaniu z rzeczywistością. Tego co ją spotkało na miejscu w ogóle się nie spodziewała. Zamiast radości i łez na jej widok ujrzała na twarzy ojca złość ,a u matki litość. Dopóki nie przekroczyła progu domu nie bardzo rozumiała ich zachowanie ,ale jak tylko drzwi zamknęły się za nią kolejny koszmar rozegrał się w jej życiu.
- Po co wróciłaś ?! - zapytał srogim i niezadowolonym tonem.
- Tato no ,ale jak to nie cieszysz się ,że mnie widzisz ? - zapytała zaskoczona.
- Cieszył bym się gdybyś nie splamiła swojego honoru. - zagrzmiał.
- O czym ty mówisz ? - zapytała nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli.
- O tym ,że moja córka zamiast lekarzem została dziwką ! - krzyknął uderzając pięścią w stół.
- Tato to nie tak ,ja ...
- Nie próbuj wciskać mi tu bajeczek ! - krzyknął wymierzając w jej stronę palcem by zamilkła. - Widziałem cię na tej stronie internetowej , rany Boskie Anahi jak mogłaś upaść tak nisko ?! - zapytał wciąż nie wierząc ,że to się dzieje.
- Ale tato...
- Żadne ,ale ! W tym domu nie ma już dla ciebie miejsca ! - rzekł dobitnie.
- Mam rozumieć ,że mnie wyrzucasz ? Mnie ,swoją córkę. - zapytała ze łzami w oczach.
- Ja nie mam już córki. A ty nie masz już rodziny.
Po tych okrutnych słowach łzy spłynęły jej po policzku , matka zaś zaczęła lamentować i błagać swojego męża o rozsądek jednak on był nie ubłagany. Any widząc ,że ojciec zdania nie zmieni wręczyła większą część zarobionych pieniędzy rodzicielce , ucałowała ją i wyszła. To był dla niej cios , była pewna ,że to właśnie w rodzinnym domu uda się jej zacząć wszystko od początku i zapomnieć o tym czego doświadczyła w rezydencji bruneta. Tym czasem los po raz kolejny okrutnie ją potraktował. Liczyła jeszcze na przyjaciół oraz dalszą rodzinę ,ale i oni odwrócili się od niej plecami. Całkowicie zdruzgotana nie mając wyjścia , wynajęła pokój w najtańszym motelu który teraz miał być jej domem przynajmniej do czasu kiedy nie znajdzie jakieś pracy. Za nim jednak zacznie jej szukać musiała pozbyć się czegoś co w tej chwili tylko pogorszyło by jej sytuację. Dziecka. Tej małej istotki którą chętnie by zatrzymała gdyby tylko miała na to warunki. Z dala od toksycznego ojca była gotowa wychować go na dobrego człowieka , bo gdyby Poncho miał uczestniczyć w wychowaniu swojego potomka pewnie stał by się taki jak on ,a tego nie chciała. Choć ten dzień dostarczył jej i tak już dużo przykrości , rozpakowała się i zaraz potem pojechała do klinki ginekologicznej w której była pewna , iż pozbędzie się dziecka bez przeszkód za dość słoną opłatą.
************
Następnego dnia z samego rana zerwał wszystkich z łóżka i wezwał do salonu na naradę. Wróg cały czas ich obserwował i czekał na jakiekolwiek potknięcie. Alfonso nie mógł dopuścić do jakiegokolwiek ataku. Poza tym postanowił wprowadzić wiele zmian które teraz były im potrzebne. Jego nastrój nie był najlepszy tak więc nikt nawet słowem nie starał się sprzeciwić i każdy posłusznie zszedł na dół do salonu. Pozajmowali miejsca i nastawili uszy czekając na rozkazy.
- Skoro są już wszyscy przedstawię wam mój nowy plan. Od dziś wprowadzam zmiany i nie obchodzi mnie czy to się komuś spodoba czy nie , jasne ?! - zapytał rozglądając się po wszystkich twarzach.
- Tak jest szefie. - potwierdził każdy z osobna.
- Chris i Dulce zajmiecie się przeprowadzką , zmniejszyła się ilość osób zamieszkałych tu tak więc nie ma sensu zajmować tak wielkiego domu , poza tym lepiej nam będzie mieć wszystko na oku. - rzekł spoglądając na wtuloną w siebie dwójkę. - Ty Will zajmiesz się sprzedażą dziewcząt które posłałem do innych burdeli , od dziś ten interes zostaje zamknięty. Zamiast tego zainwestujemy tylko w broń i narkotyki to jest bardziej opłacalne a jeszcze bardziej bezpieczne. - powiedział spoglądając w stronę siostry.
Co miała przez to na myśli ? Nic innego jak uczucia , narkotyki można nabyć potem sprzedać za dużo większą kwotę i nie było ryzyka zakochania się. Jak widać z kobietami takie sytuacje się zdarzają choć jeszcze do nie dawna był przekonany ,że jemu akurat to nie grozi. Ale stało się dlatego teraz miał zamiar wejść w coś bardziej bezpiecznego. Skoro Anahi zniknęła z jego życia uznał ,że jedną kobieta będącą pod jego pieczą będzie Marisa i nikt więcej. Wczoraj przebolał stratę blondynki dziś nadszedł dzień kiedy ponownie staną na czele jako ten stary Poncho.
- Kilku z was pojedzie po kokę którą załatwiłem i załaduje do magazynów. Czterech ma obserwować Guzmana i jego bandę chcę znać każdy jego ruch. Pięciu z was , potem powiem którzy , pojedzie po kasę do naszych zadłużonych klientów. Czy są jakieś pytania ? - zapytał choć każdy doskonale wiedział ,że nikt ich nie ma bo jego rozkazy są jasne jak słońce.
- Nie szefie.
- W takim razie do roboty chłopaki. - rzekł ruszając do gabinetu.
Po tych słowach każdy zajął się tym co mu zlecono. Nie minął jednak kwadrans jak w pokoju pojawiła się trójka tych co jednak mieli pytania. Pierwsze padło z ust Willa.
- Wyjaśnisz nam co jest grane tak naprawdę , dlaczego przerzucamy się z dziewczyn na narkotyki ? - zapytał blondyn czując ,że z tą zmianą wiąże się coś więcej.
- Dlaczego zmieniamy miejsce zamieszkania ? Przecież ten dom jest twoim ulubionym. - rzekła czerwonowłosa. - I gdzie jest do cholery Anahi ? - zapytała Dulce widząc jak brat milczy mierząc każdego z nich zabójczym wzrokiem. - Czy ją też kazałeś sprzątnąć jak Lenę ? - zapytała nie mogąc już dłużej znieść jego zimnego opanowanego i wrogiego spojrzenia.
- Jeszcze słowo i ciebie sprzątnę ! - warknął wściekły. - A co do was panowie ,jeśli się wam nie podobają zmiany wasz problem. Ja nie zamierzam niczego wyjaśniać. - rzekł stanowczo. - A teraz wypie*dalać bo chcę zostać sam ! - wysyczał siadając w fotelu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:48, 31 Sty 2012 Powrót do góry

DODATKOWA OBSADA;

-Vincent ,Massimo (Massi) Guzman - Najgroźniejszy wróg Poncha jak i jego rodziny. Po śmierci ojca wyjechał z kraju by nabrać siły przed zemstą na rodzinie Herrera. Teraz wraca by urzeczywistnić swój plan.


-Ricardo ,Andrés -Człowiek cameleon tak na niego mówią , bo potrafi odegrać każdą rolę. W jednej chwili może być lekarzem a za chwilę prokuratorem. I dlatego jest najlepszym informatorem.



-Bastián , Elías -Jeden z najlepszych ludzi Massimo. Kilka lat temu ktoś napadł na jego rodzinę. Rodziców zabito ,a dwie siostry porwano. Wie ,że jedna z nich trafiła w ręce bruneta i zginęła. Połączył siły z Guzmanem by dokonać własnej zemsty.


-David , Simón - Nazwisko nie znane. Kiedy trafił pod skrzydła Vinca był cichym , przestraszonym chłopcem. Lata nauki uczyniły z niego twardziela. Obecnie jest najlepszym snajperem.


- Damián ,Yoel - Nowy przyjaciel Dulce. Obecnie wiem o nim tylko tyle.


Rozdział 21




Był pewny, że zmiany pomogą mu nie tylko o niej zapomnieć, ale też zapanować nad sobą. Myślał, że jeśli zmieni miejsce zamieszkania wspomnienia przestaną wracać, ale mylił się i to bardzo. Nawet tu w nowej posiadłości bezustannie o niej myślał, szukał blasku jej oczu, nasłuchiwał uśmiechu. Gdzie się nie ruszył ciągle czuł jej obecność, a zarazem pustkę po jej utracie? Stał się jeszcze bardziej nerwowy niż był. Ból i tęsknotę, jaką czuł obracał we wściekłość i frustrację, co nie sprzyjało dobrze ani w pożyciu ze współlokatorami ani w interesach. Na niczym nie potrafił się skupić, gdyż ciągle myślał o blondynce. Tym czasem ona zmagała się z okrutnym losem, który wciąż rzucał jej kłody pod nogi. Wolność, którą jej dał okazała się koszmarem. W dodatku teraz musiała radzić sobie z tym wszystkim sama. Rodzice się jej wyrzekli tak po prostu, choć przez tyle lat nie dała im powodów do zmartwień oraz nigdy nie zawiodła. To teraz przez ten jeden błąd skreślili ją z miejsca. Może jeszcze jakoś by to zniosła gdyby nie fakt, że tego dnia straciła też przyjaciół oraz resztę rodziny. Bolało ją to cholernie, ale obiecała dać sobie radę. Niestety los jej nie szczędził i wciąż stawiał coraz to nowe przeszkody na jej drodze. Dziecko, którego chciała się pozbyć nadal było w jej łonie gdyż nie starczyło jej pieniędzy na zabieg. Z pieniędzy, które jej pozostały starczyło jedynie na wynajem motelu i żywność. Było ich jednak zbyt mało i tylko przez tydzień mogła spać w wygodnym łóżku i jeść trzy posiłki dziennie. Bo kiedy forsa się skończyła musiała natychmiast opuścić wynajmowany pokój. I tak oto wylądowała na ulicy. Sama w ciąży, bez grosza przy duszy i pracy, której wciąż nie mogła znaleźć. Jak na złość nigdzie nie było miejsca lub po prostu jej kwalifikacje nie odpowiadały pracodawcy? By mieć, chociaż co jeść zaczęła handlować na ulicy rzeczami, które miała w swoich dwóch walizkach. Zarobione pieniądze wystarczyły na jedzenie i może nawet na jakiś pokój, ale by móc dłużej przeżyć wolała spać w opuszczonym domu bez okien, z popękanym dachem i wybitą lewą ścianą niż nie mieć, co jeść. Najbardziej jednak doskwierała jej samotność oraz tęsknota. Tęsknota za tym, którego nienawidziła, a jednocześnie kochała. Chociaż ją skrzywdził i zamienił jej życie w proch to jednak marzyłaby znowu znaleźć się w jego ramionach. Bo tak naprawdę czy tego chciała czy nie on stał się cząstką jej życia. Jej rodziną i to w chwili obecnej jedyną, jaką miała. I pewnie gdyby nie to, że jej nie kochał i wyrzucił ze swojego domu. Teraz pewnie by pobiegła do niego. Miał wiele wad, ale w głębi duszy ona czuła, że ma też sporo zalet. Jakaś cząstka podpowiadała jej, że potrafi być dobry tyle tylko, że tą dobroć trzeba siłą z niego wydobyć. Gdyby dał jej szansę, tą jedną jedyną ona zrobiłaby wszystko by go zmienić. Czasem już sama nie wiedziała, kogo bardziej nienawidzi siebie czy jego? Zgwałcił ją, wzgardził jej miłością, wyrzucił oraz pozbawił całego życia, jakie wiodła nim go poznała zmuszając do pracy w agencji. Jednak tak naprawdę nie tylko on był winny jej losowi. Ona też ponosiła winę i być może nawet większą niż brunet. Była zbyt głupia i naiwna myśląc, że ziści swoje marzenia. Dała się nabrać jak mała dziewczynka, kiedy Chris obiecywał jej góry złota. Już wtedy powinna pomyśleć, iż niemożliwością jest by zwykła modelka zarabiała takie pieniądze. Ale wtedy szansa na spełnienie marzeń okazała się silniejsza niż rozsądek. A potem? Potem, kiedy zobaczyła ten ogromny piękny dom, cudowny ogród i całą resztę należącą do Herrery oszalała. Zapomniała o rozumie i zasadach, jakie wpoili jej rodzice. Przez to też olała znaki ostrzegawcze. Gdyby wtedy, choć przez chwilę poważnie zastanowiła się nad wszystkim może jeszcze by się uratowała. A tak! Zauroczona dobrobytem, nieziemsko przystojnym brunetem i chęcią spełnienia marzeń przepadła. I to właśnie siebie chyba najbardziej powinna nienawidzić za swój brak rozsądku.
************
Odejście blondynki z domu Hectora dla Vinca okazało się zbawienne. Teraz miał większą okazję zdobyć tą dziewczynę wystarczyło ją tylko odnaleźć. Nie zamierzał tracić czasu i od razu zlecił tę sprawę Ricardo. Tym czasem on sam zajął się umacnianiem swojej pozycji w rodzinnym mieście. To, że wrócił i był synem Guzmana nie miało znaczenia dla innych. By móc liczyć na czyjąkolwiek współpracę lub prowadzenie interesów sam musiał zapracować na nazwisko. Nie musiał by tego wszystkiego zaczynać od początku gdyby od razu po śmierci ojca przejął interesy, ale zwiał do innego kraju. Tam zapracował na nazwisko i pozycję, lecz to było za mało by móc pozyskać szacunek w Meksyku. Dlatego też Alfonso Herrera miał go za nic z tych samych też powodów do dnia dzisiejszego jeszcze nie zaatakował go oficjalnie. Na razie odpuścił, dał czas wrogowi by poczuł się pewniej. A kiedy to się już stanie zaatakuje, na razie będzie rozgrywał to taktownie, honorowo i jak to mówią w miarę legalnie. Do tego czasu chciał mieć na wszelki wypadek asa w rękawie i tą właśnie kartą przetargową miała być Anahi. Czuł, że z nią nie będzie żadnych problemów gdyż dziewczyna już przy pierwszym spotkaniu tak po prostu mu zaufała. Teraz tylko wystarczyło sprowadzić ją do swojego domu i przekabacić na swoją stronę. Co raczej trudne nie będzie znając jego urok i inne zdolności?
***********
Tydzień tyle czasu minęło od czasu, kiedy dowiedziała się o śmierci Leny i odejściu Anahi. W ciągu tych siedmiu dni w ich życiu nastąpiło bardzo dużo zmian. Przeprowadzili się a jej bracia zaczęli handlować narkotykami zamiast pannami. Ta zamiana akurat ją cieszyła wiedząc, że już nie skrzywdzą nigdy więcej żadnej niewinnej i naiwnej dziewczyny. Bardziej jednak by się cieszyła gdyby w ogóle zrezygnowali z ciemnych i nielegalnych interesów a zajęli się uczciwym życiem. Tylko czy to było w ogóle możliwe skoro od małego ojciec wprowadził ich w świat przestępczy. Raczej nie i czerwono włosa dobrze o tym wiedziała i chociaż nie chciała pogodzić się z tą okrutną rzeczywistością to jednak chcąc nie chcąc musiała zaakceptować takie właśnie życie. Nie było lekko i tak naprawdę gdyby nie pomoc i wsparcie Chrisa pewnie nie dałaby rady. Ten tydzień bardzo ich zbliżył do siebie, wspólna praca, wieczory spędzone na pogaduchach lub wyjściach na miasto pomogły jej jakoś stanąć na nogi. To jednak nie oznaczało, że dała mu szansę i wróciła do niego. Wciąż nie bardzo mu ufała i nie chodziło tu o zanik pamięci, bo co do tego nie miała już wątpliwości. Stracił ją na pewno, teraz tylko powstawało pytanie czy bezpowrotnie? Bez względu na to czy kiedyś odzyska pamięć czy też nie Dulce nie zamierzała do niego wracać po, mimo, że jej serce wciąż rwało się do niego jak oszalałe. Była mu wdzięczna za wsparcie, jakie ostatnio jej dostarczył, ale to było za mało na to by mogła mu wybaczyć wcześniejsze krzywdy. Trzymała się go też tylko, dlatego, że on, jako jedyny w domu wydawał się być normalny i ludzki. Kiedyś tym ludzkim był Will. Ale od czasu zabicia Leny unikała go jak tylko mogła. Nie rozmawiała z nim, a i do Hectora się nie odzywała o ile sytuacja tego nie wymagała. Kochała ich obu, mimo, że byli takimi potworami. Nie potrafiła się ich wyrzec, bo w końcu to była jej rodzina. Jednak niechęć do nich i ich poczyna nań wzrosła kilkakrotnie. I nawet widząc jak obaj cierpią z nie wiadomych dla niej przyczyn nie starała się im pomóc czy też wesprzeć. Zresztą pewnie żaden z nich by na to nie pozwolił. Ostatnio obaj stali się jeszcze bardziej groźniejsi i nerwowi niż przedtem. Każdy mieszkający z nimi pod jednym dachem omijał ich szerokim łukiem z obawy przed rozszarpaniem. Ona sama uciekała z domu na tyle na ile było to możliwe by tylko, choć przez kilka godzin pożyć w spokoju jak normalny człowiek. Wędrówki po mieście stały się przyjemniejsze gdyż towarzyszył jej Damian. Z każdym dniem zbliżała się z nim coraz bardziej, to jemu powierzała wszelkie sekrety i obawy dotyczące jej rodziny i jej samej. Dzięki niemu też umiała sobie poradzić z tym by nie ulec czarowi Chrisa, który ciągle zabiegał o jej przebaczenie. Dlatego też zgodziła się związać z Damianem, kiedy mężczyzna oto poprosił. Była pewna, że choć teraz jej serce nie bije szybko na jego widok to z czasem zacznie, a na widok Cuksa ucichnie. Ale czy aby na pewno Damian będzie potrafił zastąpić Uckera?
************
Owinięcie sobie wokoło palca Marisy dla niego nie było problem. Poznała go z dala od tej całej wojny mafijnej tak, więc nawet nie miała zielonego pojęcia, że on Damian Yoel Samaniego był jednym z tych, co chciał zniszczyć jej rodzinę. Nie wiedziała też, iż jest tylko jego zabawką, którą wykorzystuje do szpiegowania. By to robiła nie musiał używać szantażu czy groźby. Wystarczył jego nieodparty urok i sympatia, na którą nabrała się czerwono włosa. Choć wydawała się być twardą, walczącą o swoje, stanowczą kobietą, tak naprawdę była niewinnym, naiwnym dziewczątkiem, którym można było manipulować na wszystkie sposoby a ona nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Początkowo miał udawać tylko jej przyjaciela, ale była zbyt piękna by tak po prostu sobie ją odpuścić. Postanowił, więc wykorzystać ją też w inny sposób. Jeśli nie odda mi się dobrowolnie to weźmie to siłą, gdy nie będzie mu już potrzebna. Na razie jednak musiał skupić się na tym by jak najwięcej informacji wyciągnąć na temat poczynań jej braci. Jego szef chwilowo dał im pole do popisu w czasie zbierania informacji, a kiedy już zdobędzie wszystko, co mu potrzebne zniszczy całą rodzinę Herrera łącznie z Dulce. A wtedy on i jego szef staną się panami całego kraju.
**********
Powrót do Meksyku obudził w nim nie tylko wspomnienia jego koszmarnego dzieciństwa, ale też nienawiść, jaka panowała w nim od lat. Teraz jeszcze bardziej nienawidził tego, który zgotował mu piekło. Miał ochotę wtargnąć tam tak po prostu bez ostrzeżenia i wystrzelać wszystkich jak kaczki za to, co go spotkało. Powstrzymywał jednak chęć zemsty tylko, dlatego, że dał słowo honoru swojemu szefowi i wybawcy, iż nie zrobi nic bez jego zgody. Poza tym tak naprawdę bał się stanąć oko w oko z Alfonsem. Nie chodziło o jego pozycję czy też siłę, ale o samą jego osobę. Hector był jego bratem, tym, który nie raz go wspierał i nastawiał za niego głowę i chociaż potem go zdradził przed ojcem David nie był pewny czy potrafiłby go zabić z zimną krwią tak jak to niegdyś zrobili to ludzie ojca z nim. To, że wciąż żył zawdzięczał Bogu oraz matce Vincenta. Gdyby nie ona teraz leżałby głęboko pod ziemię, czasem nawet myślał, że tak było by najlepiej. Wtedy nie musiał by wymierzać kary własnemu bratu, którego kiedyś kochał bezgranicznie. Ale żył! Żył i dla uzyskania spokoju musiał wymierzyć sprawiedliwość zdrajcy. Mimo nienawiści, jaką w nim rosła nie był jednak jeszcze gotów na to by stanąć twarzą w twarz z Hectorem i dopóki nie będzie, musi unikać go jak ognia. Bo jak na razie Poncho był jedynym człowiekiem na świecie, przy którym by się zawahał pociągnąć za spust, chociaż powinien to zrobić bez zastanowienia po tym jak on sam wydał na niego wyrok śmierci.
**********
Odnalezienie winnego za śmierć siostry nie było tak proste jakby się mogło wydawać. Nie miał ani dowodów, ani żadnych poszlak na to, który z braci Herrera dopuścił się tej zbrodni. On jednak nie tracił nadziei i wciąż robił wszystko by dojść do prawdy. A gdy już ją odkryje wymierzy karę tak okrutną, że już nikt więcej nie odważy się zagrozić jemu czy też Lenie. Biedak jeszcze nie wiedział, że ona też podzieliła siostry los. I niech się lęka każdy, kiedy jej śmierć wyjdzie na jaw. Bastian na pewno wtedy wpadnie w furię i nawet Guzman nie powstrzyma go przed wymierzeniem kary.
***********
Ricardo Andres Perrez on jeden z całej bandy Massima nie miał powodu by mścić się na rodzinie Hectora. To, co robił i dla kogo pracował było tylko kwestią pieniędzy. I dopóki Vincent płacił mu słone pieniądze za wykonywanie czarnej roboty on zamierzał spełniać jego rozkazy bez wahania. Nie sądził jednak, że pewnego dnia przyjdzie mu zabić kobietę w ciąży. Czy będzie na to gotowy, gdy nadejdzie taki dzień? Czy jego już i tak nieczyste sumienie będzie wstanie unieść kolejną plamę na honorze i to podwójnej wagi? Najlepiej by taki rozkaz nigdy się nie pojawił, ale to akurat zależało od samej Anahi. Blondynki, którą zlecił mu odnaleźć Guzman, Na razie jego szef miał wobec niej w miarę przyzwoite zamiary, ale doskonale wiedział, że jeśli dziewczyna w jakikolwiek sposób się przeciwstawi będzie musiała zginąć. A jej katem będzie właśnie on.
***********
Kiedy tak stał na werandzie ze szklanką brandy ujrzał nadchodzącą Marisę? Dobrze wiedział, że minie go jak gdyby był powietrzem. Bolało go jej otrącenie, ale nie mógł mieć przecież oto do niej żalu. Pozbawił ją przyjaciółki, jedynej osoby, która była dla niej oparciem w każdej chwili. O zażyłości między dziewczynami dowiedział się po powrocie do Meksyku. Wcześniej, kiedy tu mieszkał Lena nie pracowała dla nich. Wtedy królowała tu Karen. I dopóki ona tu była był i on. Jak tylko zmarła on wyjechał chcąc zapomnieć i odciąć się od tego okrutnego świata? Nie udało mu się jednak, co więcej stał się taki sam jak jego ojciec oraz brat. Wiedział o tym, a także o tym, że już nigdy jego życie nie będzie normalne. Nie widząc już szansy dla siebie wrócił chcąc wesprzeć Hectora a jednocześnie spróbować uratować, choć jego. Wtedy też dowiedział się, że Dulce nie jest tylko podwładną, ale też jego siostrą jak zwykle jeden ojciec inna matka. Ta myśl tchnęła w niego nowe życie i choć wcześniej uważał się za przegranego postanowił zawalczyć o ocalenie całej trójki, Spotkanie Leny było kolejnym bodźcem do tego wyrwać ich ze świata przestępczego. Niestety teraz już nie był pewny niczego.
*************
Każdy kolejny dzień był gorszy od poprzedniego. Z każdą chwilą tęsknił za nią coraz bardziej i żadna rzecz, której się tykał nie potrafiła tego zmienić. Ciągle się zastanawiał gdzie ona teraz jest? Jak żyje? Czy jego miejsce zajął ktoś inny? Te i inne pytania dręczyły go nieustannie, a na myśl o tym, że być może w tej chwili inny mężczyzna spogląda w jej oczy lub tuli ją do siebie dostawał szału. Walczył ze sobą, każdego dnia oszukiwał sam siebie, że jeszcze chwila a zapomni o kobiecie imieniem Anahi i jego życie powróci do normy. Ale im dłużej jej nie było tym trudniej przychodziło mu wypierania się tej miłości. W końcu pod dwóch ciężkich tygodniach poddał się i zlecił odnalezienie jej. Pragnął ponownie sprowadzić ją do swojego domu i tym razem zaopiekować się nią jak należy. Tylko, co jeśli tym razem to ona odrzuci jego? Czy będzie wstanie pogodzić się z jej utratą? Czy czasem nie skrzywdzi jej ponownie chcąc ukarać za odrzucenie?

Kto pierwszy odnajdzie Anahi, Alfonso czy Vincent?
Czy Dulce zdąży w porę poznać się na Damianie nim będzie za późno?
Jak dalej poradzi sobie William ,może znajdzie się ktoś kto uleczy ponownie jego serce ?



Rozdział 22




Dzisiejszy dzień okazał się najgorszy, jaki spędziła w ciągu tych trzech tygodni poza domem bruneta. Nie dość, że cały dzień padał deszcz, przez co zmokła jak kura i coraz bardziej było jej zimno mając na sobie jedynie stanik i bluzę dresową oraz dżinsy. To jeszcze wszystkie pieniądze, jakie udało się jej wyżebrać skradziono jej w chwili, kiedy wracała do swojej rudery gdyż domem tego nazwać nie było można. Głodna, zmęczona i przemoczona do suchej nitki wlokąc się na nogach wróciła do opuszczonego domu. Wyczerpanie było tak silne, że nawet zimny i twardy beton nie przeszkadzał jej w zaśnięciu. Niestety, ale i to zostało jej odebrane jakiś kwadrans później. Czując jak ktoś wkłada ręce pod jej bluzę zerwała się na równe nogi. Mężczyzna, który przed nią stał nie wyglądał przyjaźnie. Był nie tylko brudny, śmierdzący, ale też pijany. Miał o jakieś trzydzieści lat więcej niż ona i ważył na oko jakieś dziewięćdziesiąt kilo. Patrzył na nią z takim pożądaniem, że od razu zdała sobie sprawę, iż szykują się kłopoty. Była zbyt słaba by z nim walczyć, by się jednak obronić musiała go, choć na chwilę unieszkodliwić. Wzięła, więc głęboki oddech i patrząc uważnie w jego oczy sięgnęła, czym prędzej po leżącą obok jej nogi cegłę. Facet niestety okazał się szybszy i przebieglejszy, nim dosięgła przedmiotu złapał ją za szyję i mocno przycisnął do ściany przykładając nóż do gardła.
- Jeden krok paniusiu i nie żyjesz! – Wysyczał groźnie do jej ucha.
I zaraz potem poczuła jak napastnik ponownie wsuwa dłoń pod jej bluzę i łapczywie łapie za jej obolałą pierś przywierając do niej całym ciałem. Uścisk był tak silny, że mimowolnie krzyknęła z bólu. To rozzłościło napalonego gościa i zewnętrzną dłonią z całej siły uderzył ją w twarz.
- Siedź cicho zdziro inaczej cię zabiję! – Powiedział przeciągając nożem po jej policzku.
Strach opanował jej ciało, ale było zbyt słabe by walczyć. Zacisnęła powieki modląc się o cud. I nagle w jej głowie pojawiło się pytanie. Co lepsze kolejny gwałt czy szybka śmierć? Śmierć! Co innego jej pozostało skoro i tak z jej życia zrobiło się bagno ? Podjąwszy decyzję wydarła się na całe gardło i odepchnęła go za całej siły, jaką jeszcze miała w sobie. Chciała rzucić się do ucieczki, ale złapał ją za ramię i wymierzył kolejny cios mówiąc;
- Ty głupia suko! Ja i tak cię zerżnę a dopiero potem zabiję. – Syknął wściekły popychając ją ponownie na ścianę.
Rozcięta warga krwawiła wiedziała o tym gdyż czuła słodkawy posmak w swoich ustach. Mięśnie coraz bardziej ją bolały od ostatnich przeżyć oraz szarpania przez napastnika. Kiedy rozerwał jej bluzę z jej oczów popłynęły łzy na myśl, że kolejny raz zostanie potraktowana jak ścierwo, poniżona i wykorzystana w okrutny sposób? Ponownie zamknęła oczy modląc się tym razem o szybką śmierć.
*************
Był wściekły na to, że Poncho wrobił go w ten bankiet u komisarza policji. Najbardziej jednak wkurzył go fakt, że ma tam iść z Lisą. Panna od dawna miała na niego chrapkę i on doskonale o tym wiedział, w tej chwili nie miał ochot ani na zabawę ani na towarzystwo. A już na pewno nie na towarzystwo Melisy Bermudez. Już czuł ile będzie musiał włożyć wysiłku w to by się od niej odpędzić. Gdyby to nie była ważna osóbka potraktowałby ją z wierzchu ciętym językiem lub którą z metod, jaką wpoił w niego ojciec. Niestety Lisa była jak na złość córką owego komisarza i nie mógł zrobić jej krzywdy w żaden sposób. Na bankiet też nie mógł nie iść gdyż to by ściągnęło na nich tylko kłopoty, dla zachowania pozorów musieli utrzymywać dobre stosunki z takimi osobistościami. Nie mając wyboru wziął szybki prysznic i założył na siebie elegancki garnitur, który przygotował już z rana. Zaraz potem pojechał po Melisę. Kiedy otworzyła mu drzwi aż go zemdliło od zapachu jej perfum? Poza tym drobnym faktem wyglądała oszałamiająco i za pewne nie jeden mężczyzna oddałby życie by spędzić z nią, choć chwilę, ale nie on. On myślał jedynie o Lenie i o tym jak było by cudownie mieć ją teraz u swojego boku. Zamyślony nawet nie słyszał, co do niego mówiła. Chcąc zwrócić swoją uwagę rzuciła mu się na szyję i wpiła w usta wprowadzając go w stan osłupienia. Jak tylko się zorientował, co się dzieje odepchnął ją lekko od siebie?
- Lis chyba powinniśmy już jechać. – Rzekł stanowczo, ale miło.
- Oh a ty jak zwykle swoje! – Wzdychnęła niezadowolona. – Powiedz Will, kiedy ty wreszcie będziesz mój? – Zapytała uśmiechając się do niego zawadiacko.
- Lisa nie zaczynaj, już kiedyś o tym rozmawialiśmy. – Rzekł otwierając przed nią drzwi do auta.
- Tak i zawsze słyszę to samo. NIE JESTEM GOTOWY NA ZWIĄZEK! – Przedrzeźniała się próbując naśladować jego ton. – A kiedy będziesz Marcos, no, kiedy? – Zapytała z lekka oburzona, że znowu ją zbywa.
Kiedy wsiadł i zapiął pasy, spojrzał na nią i najspokojniej jak potrafił rzekł?
- W tej chwili jedziemy na bankiet do twojego ojca i miło by było dla niego gdybyśmy weszli tam w dobrych nastrojach, a niepokłóceni. Tak, więc jeśli i ty chcesz by był zadowolony, zakończ ten temat ok.? – zapytał puszczając do niej oczku i odpalając silnik.
- Dobra kolejny raz ci odpuszczę, ale jutro wpadam do was na lunch i daję słowo tym razem ci nie daruję! – Rzekła poważnie grożąc mu palcem przed nosem.
Tego akurat nie musiała mu mówić, bo doskonale wiedział jak była uparta. By jednak nie dopięła swego musiał wymyślić coś by w owym czasie nie było go w domu. Odpuścił myśli na ten temat na chwilę obecną gdyż właśnie podjeżdżali pod dom szanownego pana komendanta.
***************
Schodziła właśnie po schodach, kiedy nagle z domu wybiegła Hector. Przestraszona jego zachowaniem zbiegła szybko na dół wprost do okna, z którego było można zobaczyć dziedziniec. Brat szybko wsiadł w samochód i odjechał z piskiem opon. Nie wiedząc, co się dzieje stała nadal w tym samym miejscu zastawiając się, co takiego mogło się stać, że Poncho tak się zachował. Na pewno nie chodziło tak, bo wtedy zabrałby ze sobą ludzi a nie pojechał sam. Nagle czyjś głos sprowadził ją na ziemię.
-, Czym się tak martwisz? – Zapytał szatyn wychodząc z gabinetu brata.
-, Co z nim, czemu on tak nagle wybiegł? – Zapytała zatroskana.
- Szczerze powiedziawszy to sam nie wiem, dostał telefon i zaraz potem popędził jak porażony piorunem. – Odparł mężczyzna podchodząc do niej.
- Ku*wa ja ich chyba nigdy nie zrozumiem! – Wzdychnęła zrezygnowana.
- Olej go, dobrze wiesz, że sobie poradzi. – Rzekł wzruszając ramionami. – A teraz, choć zrobię ci kawy i pogadamy, bo mam pewną sprawę. – Powiedział obejmując ją ramieniem za szyję.
- Już się boję. – Rzekła przewracając oczami.
- Nie denerwuj się to naprawdę nic złego. – Odparł posyłając jej szelmowski uśmiech.
- Yhym…jakoś ci nie wierzę. – Odparła spoglądając na niego z ukosa.
- To akurat nie nowość. – Skwitował. – No, ale dobra, jeśli masz się złościć to zapytam wprost. Co jutro robisz wieczorem?
- Jutro? Hym…mam randkę z Damianem. – Odparła jakby nigdy nic.
Na te słowa chłopak od razu spochmurniał i wypuścił ją z objęć.
- W taki razie nie ma tematu. – Rzekł ze smutkiem w głosie wkładając ręce do kieszeni spodni i spuszczając głowę w dół.
Czego, jak czego, ale takiej reakcji się nie spodziewała? Była raczej pewna, że Ucker się rozgniewa, a tym czasem on najzwyczajniej w świecie przyjął to tak jak by dawał jej jeszcze na to zgodę. A ona zamiast się cieszyć wkurzyła się licząc, choć trochę na zazdrość z jego strony. Nic nie mówiąc pędem ruszyła do kuchni zostawiając go w holu. Zdążyła nalać sobie kawy do filiżanki i już miała podejść do lodówki po mleko, kiedy poczuła jak jego dłonie obejmują ją w tali.
- Mała czy ty mi kiedyś wybaczysz? – Zapytał wtulając twarz w jej włosy.
Poczuła jak serce zaczyna bić jej mocniej. Sam fakt, że dotykał jej w ten sposób sprawiał, że miękła. Ale zadane pytanie zawierało w sobie tyle bólu, że serce samo ścisnęło się w sobie.
- Proszę daj mi szansę. – Szepnął wprost do jej ucha tak, że aż zadrżała.
Sprawa posuwała się za daleko i dobrze o tym wiedziała. Dlatego szybko wyswobodziła się z jego objęcia i odwróciła się do niego.
- Pomyślę nad tym, ale pod jednym warunkiem. – Rzekła cwaniacko się uśmiechając.
- Mów. – Rzekł jak by czekał na wyrok.
- Powiesz mi, o jaką sprawę ci chodziło. – Rzekła unosząc pytająco brew.
- Chciałem byś jutrzejszy wieczór spędziła ze mną, bo mam dla ciebie niespodziankę. Widzę jednak, że nie mam na to najmniejszych szans. – Odparł smętnie.
Po krótkim namyśle, trąciła go w ramię i rzekła.
- Dobra spędzę z tobą ten wieczór, ale… ale na stopie koleżeńskiej, ok.?
Może to nie było to, czego chciał, jednak ucieszył się, iż była, chociaż gotowa odwołać randkę z tym przychlastem, który od jakiegoś czasu kręcił się koło niej. Nigdy nie widział go z bliska, ale już sama myśl, że czerwono włosa spotka się z innym mężczyzną wkurzała go niemiłosiernie. Miał nie raz ochotę podejść do jego wypasionej fury, wyciągnąć za fraki i obić gębę. Powstrzymywał go jednak fakt, że Marisa wtedy skreśliłaby go na dobre, gdyż wyglądała na szczęśliwą u boku tego przygłupa. Dał jej wolną rękę, gdyż uważał, że tak trzeba. Poza tym gdyby naciskał na nią raczej jego szanse by nie rosły, a malały. Tak, więc nadal zamierzał o nią walczyć, lecz z głową i w miarę taktownie.
************
Poszukiwania trwały, a on o mało nie oszalał w tym czasie. I jak tylko dostał telefon o miejscu jej pobytu natychmiast wybiegł z domu chcąc sprowadzić ją z powrotem tam gdzie jej miejsce. Nie spodziewał się jednak tego, co zastał na miejscu. Warunki, w jakich mieszkała o mało nie powaliły go z nóg. Myśl o tym, że spędziła tu aż tyle czasu przeraziła nawet jego samego. Nie chcąc by dłużej przebywała w tym rozpadającym się domu ruszył w jego stronę. Kiedy usłyszał krzyk dochodzący ze środka wyciągnął broń za paska u spodni i po cichu podbiegł do pierwszego okna? Gdy ujrzał jak jakiś śmierdzący pijak dobiera się do jego kobiety ogarnęła go furia. Nie mógł jednak tak od razu przestrzelić mu głowy, bo w ten sposób mógł uszkodzić też ją. Widząc, że mężczyzna jest zbyt zajęty dobieraniem się do blondynki po cichu wkradł się do środka. Nim tamten dorwał się do ciała Annie przez rozdartą bluzę brunet przystawił mu gnata do głowy.
- Wypie*dalaj od niej, albo cały magazynek wyjebię w twój zasrany mózg! – Wysyczał wściekły przez zaciśnięte ze złości zęby.
Nim zdążyła otworzyć oczy by upewnić się, że dobrze rozpoznała głos wybawcy, padł strzał. Zszokowana otworzyła powieki i spojrzała pod nogi gdzie leżała ofiara. Ten, który jeszcze chwilę temu chciał ją zgwałcić teraz nie żył. A ona zamiast poczuć odrazę z powodu takiego czynu. Poczuła ulgę i dopiero wtedy odważyła się podnieść wzrok na bruneta. Stał naprzeciw niej, w prawej dłoni nadal trzymał pistolet, ale nie to najbardziej przykuło jej uwagę a jego wzrok. Było w nim coś, coś takiego, czego jeszcze nigdy w życiu nie widziała. Ból, strach, współczucie … miłość. Nie … nie to nie możliwe! On … nie zna tego typu uczuć. – Mówiła sobie w duchu nie chcąc robić sobie błędnych nadziei zapytała wprost.
-, Co tu robisz i jak mnie znalazłeś? – Choć starała się by zabrzmiało to gniewnie.
To jednak głos zdradził, jak bardzo się bój i jednocześnie cieszy na jego widok. Widząc jak drży z zimna i strachu nie zamierzał tracić czasu na wyjaśnienia. Zignorował pytanie i wziął ją na ręce.
-, Co robisz? – Zapytała zaskoczona odruchowo obejmując go za szyję.
- Zabieram cię do domu Angel. – Powiedział spoglądając w błękit jej oczu, który tak kochał.
-, Ale… - chciała zaprotestować mówiąc mu, że ona nie ma domu.
Nie dał jej jednak skończyć całując delikatnie w rozciętą wargę. Ta delikatna pieszczota sprawiła, że łzy zebrały się w jej oczach, a sercu narodziła się nadzieja. Szybko jednak zgasła, kiedy uzmysłowiła sobie, do czego tak naprawdę może jej potrzebować. Przestraszona i zła poprosiłaby natychmiast ją puścił. Spełnił jej prośbę nie chcąc narażać na dalszy stres, wciąż pamiętał, co jej zrobił i jak bardzo mu nie ufała. Jak tylko poczuła grunt pod nogami odsunęła się od niego na bezpieczną odległość?
- Nie zabierzesz mnie do żadnego domu Poncho! – Krzyknęła stanowczo. – A jeśli potrzebujesz dziwki to… - zaczęła, lecz nim skończyła stał już przy niej obejmując jej twarz.
- Potrzebuję ciebie … - wyszeptał zagłębiając swój język w jej delikatnych miękkich wargach.
************
Bankiet dłużył mu się niemiłosiernie. Ludzie uśmiechali się do siebie sztucznie, zwracali z taką grzecznością i szacunkiem, że aż go mdliło od tego wszystkiego. I tak jak przypuszczał Melisa nie opuszczała go na krok. Chcąc jakkolwiek się wyluzować i odpędzić myśli od Maite pił kieliszek za kieliszkiem z nadzieją, że zagłuszy w sobie tęsknotę. Liczył też, że dzięki stanowi upojenia da radę jakoś zmieść tą mordęgę, jaką było owe przyjęcie. Znużony, wściekły i już podpity wyszedł na taras chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Jego towarzyszka w tej chwili była tak pochłonięta rozmową z jakąś plastikową blondynką, iż miał nadzieję, że nie spostrzeganie się jego zniknięcia. Niestety, co do tej kwestii także się pomylił czując jak kilka sekund później ktoś rzuca mi się na plecy.
-, Marcos skarbie, jeśli się nudzisz możemy w każdej chwili wyjść w bardziej zaciszne miejsce. – Wyszeptała do jego ucha.
Odwrócił się zdejmując jej dłonie z własnej szyi.
- Masz rację, nudno tu. – Rzekł ironicznie się uśmiechając. – I rzeczywiście mam ochotę uciec gdzieś w bardziej spokojne miejsce, ale sam! – Dodał omijając ją i opuszczając balkon.
Zaraz potem odstawił szklankę na jedną z tac, którą niósł kelner i bez pożegnania opuścił budynek. Dziewczyna nie zamierzała się jednak tak łatwo poddać i szybko pobiegła za nim. Wsiadł do auta i nim zapiął pasy, ona otworzyła z impetem drzwi od strony kierowcy i wcisnęła mu się wprost na kolana.
- Nie igraj ze mną Will. – Ostrzegła za nim zmiażdżyła jego usta swoimi wargami.
Zaskoczony i zdezorientowany przez ilość alkoholu, jaki wypił rozchylił usta pozwalając jej wtargnąć do środka swoim językiem. Wykorzystała jego słabość, że był pijany i szybko rozpięła mu guziki śnieżnobiałej koszuli, a następnie rozporek. Szybko też podciągnęła do góry swoją i tak krótką już sukienkę chcąc jak najszybciej poczuć go w środku odchyliła pasek cienkich stringów i zaczęła szukać pod bokserkami jego nabrzmiałego już członka. Otumaniony trunkami całkiem zapomniał o kontroli nad sobą i pozwolił brunetce na te zuchwałe czyny.
*************
Wściekły, że się późnił uderzył pięścią w tapicerkę. Ale chyba nie tylko to go tak bardzo rozgniewała, lecz namiętny pocałunek, jaki widział pomiędzy blondynką, na którą miał od pierwszego spotkania ochotę a jego wrogiem. Z drugiej zaś strony teraz miał potwierdzenie na to, że Anahi znaczyła dla Hectora więcej niż Vincent wcześniej zakładał. To dawało mu naprawdę przewagę. Blondynka będzie najlepszą kartą przetargową w całej tej wojnie. Pomyślał uśmiechając się pod nosem zadowolony ze swojego planu, który już układał w swojej głowie.

Czy Anahi da się przekonać do powrotu jednym pocałunkiem ?
Czy Dulce uda się spotkać z Chrisem ?
Czy Melisa jest następczynią Leny ?



Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:51, 31 Sty 2012 Powrót do góry

Rozdział 23




Alkohol pozbawił go racjonalnego myślenia i chwilowej samokontroli. Chwilowej, bo kiedy poczuł na swoim członku jej ciepłą dłoń natychmiast zrozumiał, co się dzieje i jak daleko się posunęli. Wściekły oderwał się od niej i załapał brunetkę za ramiona zrzucając z siebie całą siłą, jaką posiadał. Dziewczyna upadła na żwirową dróżkę ocierając sobie tym samym lewą stronę ciała.
- Wypie*dalaj stąd i to już! – Wysyczał wściekły szybko poprawiając części swojej garderoby, które były w nieładzie.
Melisa ze zdartą ręką i nogą uniosła się jak najszybciej poprawiając sukienkę.
- Ty pieprzony sukinsynu, pożałujesz tego zobaczysz! – Zagroziła rzucając się w jego stronę.
Nie zdążyła jednak złapać go za fraki, gdyż zatrzasnął drzwi od auta, następnie odpalił silnik i wyjechał z piskiem opon tak szybko jak by go ktoś gonił. Ta cała sytuacja podziałała na niego jak zimny prysznic, dzięki czemu troszkę prze trzeźwiał. Doskonale wiedział, że groźby dziewczyny nie zostały rzucone na wiatr, miał to jednak teraz głęboko gdzieś. A także, że czeka go starcie z Ponchem jak się dowie o jego zachowaniu w stosunku do dziewczyny. Nie wspominając o wściekłym komisarzu. Miał go udobruchać by przestali koło nich węszyć a tym czasem pogorszył sprawę. Tęsknota za Leną zabijała go od środka coraz bardziej, przestawał panować nad sobą. Nie umiał skupić się na najprostszych rzeczach. Dobrze wiedział, że jak zaraz czegoś nie zrobi, co pomoże mu wrócić, choć trochę do normalności to skończy się to tragicznie.
*************
Nie miała siły na walkę, dlatego też bez wahania oddała mu pocałunek. Po chwili jednak uświadomiła sobie, że w ten sposób daje mu przyzwolenie do zabrania jej z powrotem. Odepchnęła, więc go od siebie.
- Idź już sobie. – Powiedziała odwracając się do niego plecami. – Idź i zostaw mnie w spokoju. Wyrzuciłeś mnie, skrzywdziłeś, więc nie oczekuj, że teraz ci uwierzę w cokolwiek. – Powiedziała łamiącym się głosem.
Przygotował się na to, że nie będzie lekko namówić ją do powrotu. Na zaufanie i wybaczenie z jej strony nawet nie liczył, znając swoje przewinienia w stosunku, co do niej. Nie zamierzał jednak odchodzić stąd bez niej. Sytuacja, w jakiej się znajdowała było jednym z powodów, ale uczucie, jakim ją darzył było najważniejszym i kluczowym powodem, dla którego się tu znalazł.
-, Czyli nie wrócisz ze mną? – Zapytał podchodząc do niej i kładąc ręce na jej ramionach.
- Nie! – Krzyknęła odwracając się do niego przodem. – I przestań mnie dotykać.
- W taki razie nie pozostawiasz mi wyboru. – Rzekł wyciągając ponownie broń za paska u spodni. – Albo pójdziesz ze mną dobrowolnie, albo …
- Albo, co zabijesz mnie?! – Zapytała z kpiną w głosie. – Więc zabij, już mi nie zależy … ja się śmierci już nie boję Poncho! Nie ma siły byś mnie tym zastraszył. – Rzekła wskazując na gnata. – Powiem więcej zabijając mnie wyświadczysz mi przysługę.
Kiedy skończyła mówić, spojrzał na nią z niedowierzaniem, że ta odważna i harda dziewczyna się poddała? Nie skomentował jednak jej słów, a jedynie powtórzył swoją wypowiedź.
- Albo pójdziesz ze mną dobrowolnie, albo będziesz musiała mnie zabić Angel. – Rzekł wciskając jej gnata do ręki. – Bo bez ciebie nie mam zamiaru tam wracać.
Zszokowana spojrzała na pistolet tkwiący w jej dłoni, a potem na twarz bruneta. Chciała wybadać czy jego słowa są poważne czy może to kolejna z jego gier. Niestety jego twarz jak zwykle pozostała kamienna, jedynie w oczach dostrzegła coś na podobieństwo ból i smutku.
- Mam cię zabić, tak? – Zapytała wciąż nie do końca wierząc w to, co się dzieje.
-, Jeśli nie zamierzasz ze mną wrócić to tak. – Odparł poważnie stojąc oko w oko z zdezorientowaną blondynką. – Jeśli mam zginąć to tylko z twojej ręki, ty jedna masz prawo pozbawić mnie życia.
Jego słowa ją ujęły, ale zmęczenie i wyczerpanie oraz duma i uraza pozbawiła ją racjonalnego myślenia. Nie umiała już odróżnić uczciwych zamiarów od nieuczciwych. Wyciągnęła, więc dłoń przed siebie i wymierzyła do niego.
- Nie wahaj się Angel, strzelaj. Oboje dobrze wiem, że sobie na to zasłużyłem. – Powiedział ze spokojem w głosie nie spuszczając z niej wzroku.
Stała przypominając sobie o wszystkim, czego doświadczyła. Gwałt, poniżenie, delikatne i skradzione pocałunki. Odrzucenie ze strony ojca i innych, tułaczka. Ręce trzęsły się jej jak galareta, serce waliło jak szalone, łzy spływały jedna za drugą. Z wolna zaczęła naciskać spust.
- A niech cię jasny szlag trafi Herrera! – Krzyknęła nagle rzucając broń jak najdalej od nich obojga. – Coś ty ze mną zrobił, że nawet nie potrafię cię zabić?! – Zapytała wtulając się w niego.
I tak sprawa stała się jasna. Wziął ją na ręce i zaniósł do samochodu, jak tylko usadził ją na siedzeniu obok siebie, wziął pled leżący na tylnym siedzeniu i ją okrył. Po czym zapalił silnik i ruszył w stronę domu.
************
Siedząc w salonie przed telewizorem zastanawiała się nad swoim postępowaniem, które dla niej samej stało się mało zrozumiałe. Czemu uległa Chrisowi skoro próbowała wybić sobie go z głowy? Po co ta cała zabawa z Damianem skoro doskonale wiedziała, do kogo jej serce należy? To nie było w porządku ani wobec nich ani wobec siebie samej. Wściekła na siebie wstała z kanapy, wyłączyła TV i poszła na górę. Szybko odnalazła swoją komórkę i czym prędzej połączyła się z blondynem.
- Damian masz chwilę by się ze mną spotkać? – Zapytała jak tylko usłyszała jego głos po drugiej stronie.
- Jasne. – Odpowiedział zadowolony, że sama wyskoczyła z propozycją spotkania.
- W takim razie za kwadrans w parku. – Rzekła, po czym się rozłączyła nie dając mu możliwości na jakiekolwiek pytania.
To będzie ciężka rozmowa, ale trzeba było w końcu zakończyć ten cały niepotrzebny teatrzyk. Założyła płaszcz, złapała torebkę i zbiegła na dół do samochodu. Po pięciu minutach była już na miejscu, usiadła w tym samym miejscu, co zawsze i czekała. Minuty dłużyły się niemiłosiernie, a serce ze strachu biło coraz szybciej. I nagle widząc obejmująca się parę strach minął a na jego miejsce poczuła ból. Łzy natychmiast pojawiły się w jej oczach. Chciałaby to, co widzi nie było prawdą, niestety jak tylko podeszła bliżej zobaczyła, że wzrok jej nie zawiódł i mężczyzną tulącym do siebie smukłą blondynkę był Chris. Totalnie załamana, odwróciła się napięcie chcąc wrócić do auta zapominając całkiem, po co tu przyjechała. Nie uszła jednak dwóch kroków jak przed nią nie wiadomo skąd wyrósł Damian.
- Już jestem, o co chodzi skarbie? – Zapytał z uśmiechem na twarzy.
Po tym, co zobaczyła, zerwanie z Damianem okazało się nie ważne. Dlatego też szybko zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała chcąc odwrócić uwagę od tematu oraz zapomnieć o tym, co przed chwilą widziała.
**********
Następnego dnia
Światło słoneczne przedzierające się przez otwarte okno, obudziło ją ze snu. Otworzyła oczy i patrząc w sufit przez chwilę zastanawiała się gdzie jest i co się stało. Nie mogąc zbyt wiele sobie przypomnieć, uniosła się lekko na rękach i oparła i bezgłowie łóżka rozglądając się jednocześnie po pokoju. Nagle jej wzrok padł na fotel stojący koło jej wyrka. Z rozpiętą koszulą do połowy i z lekkim zarostem naprzeciw niej spał brunet. Pozycja, w której zasnął nie była raczej zbyt wygodna, ale zauroczona tym widokiem nie miała serca go budzić. Po raz pierwszy wyglądał na bezbronnego, niegroźnego i tak słodkiego, że chciała napawać się tym widokiem najdłużej jak się da. Im dłużej mu się przyglądała tym szybciej wróciły jej wspomnienia z wczorajszego wieczoru. Tylko, czemu ostatnią rzeczą, jaką pamiętała była chwila jak przykrywał ją kocem? Zastanawiała się. I nagle usłyszała jak ktoś cicho puka do drzwi, a następnie je otwiera i wchodzi.
- Cześć, jak się czujesz? – Zapytała czerwono włosa idąc w jej stronę z tacą wypełnioną śniadaniem i sokiem.
Zaskoczona spojrzała na nią i cicho odpowiedziała nie chcąc zbudzić bruneta.
- Cześć. Chyba już lepiej, ale co …
- To świetnie? Może nie uwierzysz, ale cieszę się, że wróciłaś. – Powiedziała wchodząc jej w zdanie jednocześnie stawiając tacę na jej kolanach. – A teraz jedź musisz nabrać siły by wyleźć z tego łóżka. – Rzekła siadając obok niej.
- Powiedz jak ja się tu znalazłam? – Zapytała nadal nie rozumiejąc jak doszła do sypialni i zdołała się przebrać w czystą i suchą piżamę.
- Ten tam przyniósł cię na rekach całkiem nieprzytomną. – Odparła Dulce wskazując na wciąż śpiącego Alfonsa.
- A to? – Zapytała przestraszona łapiąc się za skrawek koszuli nocnej.
- Bez obaw, ja się tym zajęłam oraz umyciem cię. On tylko położył cię do łóżka, wezwał lekarza i czuwał przy tobie przez resztę nocy, co chyba widać po tym jak śpi. – Dodała posyłając jej szczery uśmiech.
Nie wiedziała, co bardziej ją zaskoczyło. Miłego zachowanie Marisy, która traktowała ją w obecnej chwili jak najlepszą przyjaciółkę. Czy zachowanie bruneta zachowującego się jakby się troszczył o nią? Chyba jedno i drugie zrobiło na niej wrażenie. I już miała coś powiedzieć, kiedy nagle usłyszała dźwięk komórki. Jak na zawołanie obie panie spojrzały w stronę budzącego się Poncha gdyż to właśnie jego telefon dzwonił tak zawzięcie? Wściekły, że ktoś miał czelność przerwać mu sen, wyjął jak najszybciej fona i odebrał. Słysząc wściekły głos komendanta, natychmiast wstał i wyszedł na korytarz. Tym czasem dziewczyny wróciły do rozmowy, w której Mari streściła zalecenia lekarza.
*************
Spał spokojnie, kiedy nagle drzwi do jego sypialni otworzyły się z impetem i do środka wpadł rozgniewany brunet.
- Marcos podnoś dupę musimy pogadać! – Wrzasnął ściągając kołdrę z zaspanego blondyna.
- Za godzinę. – Warknął nie mniej zadowolony nakrywając się z powrotem.
- Nie wku*wiaj mnie, właśnie dzwonił do mnie Bermudez przez ciebie mamy przesrane na Maksa! – Krzyknął uderzając pięścią w blat szafki nocnej. – Powiedz coś ty jej ku*wa zrobił?!
Skacowany William słysząc słowa brata zerwała się na równe nogi.
-, Co za suka! – Syknął sięgając po spodnie wiszące na krawędzi krzesła. – Że też ja zawsze muszę mieć pecha. – Rzekł do siebie pod nosem.
- Pytam, co jej zrobiłeś?! – Warknął brunet trącając blondyna w ramię.
- Nie zerżnąłem jej i tyle! – Wrzasnął prosto mu w twarz.
Zszokowany Poncho spojrzał na niego. Wyznanie brata dziwiło go, ale chyba bardziej jego postępowanie wobec owej laski. Był mężczyzną do tego singlem, więc czemu nie skorzystał skoro pana jak widać sama tego chciała. Nie czaił się tego, więc najzwyczajniej w świecie zapytał.
- A dlaczego? Żal ci było poświęcić fiuta dla dobra sprawy? - Zapytał wściekły. – Przecież ten pies nie da nam teraz spokoju!
- Wiem, ale ku*wa nie cofnę tego! A nawet jak bym mógł to i tak postąpiłabym tak samo. – Rzekł zarzucając koszulę na swoje ramiona. - A wiesz, czemu? – Zapytał spoglądając wprost w jego oczy. - Bo mam dość, dość słuchania ciebie i twoich rozkazów! Dość poświęcania się dla dobra sprawy, ojca czy też ciebie! Dość tego pieprzonego życia … ciągle tylko słyszę zrób to! Zrób tamto, bo tak trzeba, bo tak postępują Herrera!A ja mam to w dupie Hector … w dupie! – Krzyczał gotując się ze wściekłości.
- Odbiło ci, czy może się wczoraj czegoś naćpałeś?! – Zapytał brunet łapiąc go za koszulę. – Co ty ku*wa bredzisz stary, czemu się tak ciska myślałem, że tego chcesz? – Rzekł przyciskając go ściany z nadzieją, że w końcu Marco zacznie panować nad sobą.
- Puszczaj! – Syknął odpychając go od siebie. – Wiesz, czego chcę?! By żyła Karen by tu była i Lena. Chcę wreszcie żyć jak normalny człowiek, móc kochać a nie zabijać … tego właśnie ku*wa chcę! - Krzyknął -Ale czy ciebie to obchodzi? Czy obchodzi cię cokolwiek, wiesz jeszcze jakiś czas temu miałem nadzieję, że tak? Że jeszcze da radę zrobić z ciebie człowieka, ale myliłem się ty jesteś takim samy potworem jak ojciec niczym od niego nie odbiegasz! Niczym! - Rzekł dźgając go palcem w klatkę piersiową.
Emocje były tak silne, że żaden z nich nie panował już nad sobą. Jak tylko brunet usłyszał ostatnie słowa Williama wymierzył mu silny cios prosto w szczękę? Zaskoczony mężczyzna upadł na ziemię, wtedy brat pochylił się nad nim.
- Wystarczyło powiedzieć, że ją też kochałeś! – Wysyczał przez zaciśnięte zęby. – A teraz wypie*dalaj z mojego domu!!! – Rozkazał mierząc go piorunującym wzrokiem.
Blondyn otarł krwawiąca wargę i wstał tak samo groźnie spoglądając w oczy Hectora. Po chwili zaśmiał się kpiąco.
- Z przyjemnością opuszczę to bagno. – Rzekł śmiejąc się cwaniacko i ruszając w stronę drzwi. – Zobaczymy czy nadal będziesz taki mocny jak pewnego dnia zostaniesz sam? – Zapytał wychodząc z pokoju i zatrzaskując za sobą drzwi.
*************
Po rozmowie z Anahi zeszła na dół do kuchni by odnieść na szczęście pustą tacę. Zachowanie brata w stosunku do blondynki nie tylko ją silnie zdziwiło, ale i ucieszyło. Wczoraj, kiedy wniósł ją taką nieprzytomną, opatuloną kocem zauważyła w jego oczach strach i troskę o jej stan. Szczęścia dopełniła resztka, jaka się potem zdarzyła. Poncho nie tylko poprosił Dulce by ją przebrała i umyła na tyle na ile będzie też możliwe to jeszcze tego wieczoru zachowywała się po raz pierwszy jak człowiek i dżentelmen. Takie zachowanie z jego strony rozbudziło w czerwono włosej nadzieję na zmianę. I choć jej sprawy osobiste nie wyglądały najlepiej to rano obudziła się z uśmiechem na twarzy i z przyjemnością zrobiła śniadanie dla Any. Co więcej im dłużej z nią rozmawiała czuła, że jednak jest szansa na przyjaźń? Odstawiła tacę na blat i ponownie ruszyła na górę gdzie nadal czekała na nią Annie.
**********
Kłótnia z bratem zszargała jego nerwy do tego stopnia, że choć miał wielką ochotę zobaczyć się z blondynką powstrzymał się. I zamiast wrócić do jej pokoju ruszył do swojego. Będąc tak wściekłym wolał trzymać się od niej z daleka gdyż obawiał się, że ją wystraszy. Niestety słowa, jakie dotarły do niego mijając lekko uchylone drzwi od pokoju Any zmroziły w nim krew w żyłach. Stanął jak wryty i nasłuchiwał dalszej części rozmowy by mieć pewność czy czasem się nie przesłyszał.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Kurcze Annie skoro już tyle czasu jesteś w ciąży i los uniemożliwił ci jej usunięcie to może to jest znak? – Mówiła Dulce.
- Ty nie rozumiesz ja muszę usunąć to dziecko, po prostu muszę.
-, Który to miesiąc? – Zapytałaby się upewnić czy jest jeszcze czas na taki zabieg jak skrobanka.
- Nie długo będzie drugi.
Usłyszał. Po tych słowach nabrał pewności, co do swojego ojcostwa. Wciąż wściekły wziął głęboki oddech i spokojnie wszedł do pokoju. Natychmiast obie panie spojrzały na niego.
- Mari zostaw nas samych. – Rzekł spoglądając tylko na nią.
Niczego niepodejrzewająca dziewczyna pożegnała się z koleżanką i pośpiesznie opuściła pokój. Anahi niestety nie była tak spokojna jak on czy Dulce gdyż obawiała się, że brunet usłyszał ich rozmowę. Jednak dla zachowania pozorów starała się zachowywać w miarę normalnie.
-, O co chodzi? – Zapytała poprawiając się na łóżku.
Po tym pytaniu przeniósł wzrok na nią. Wyglądał na spokojnego, więc odetchnęła z ulgą.
- Myślałem, że lekarze nawet ci przyszli lekarze ratują życie, a nie je odbierają. – Powiedział nagle opierając się o gzyms stojący koło okna.
- No tak, ale, o co ci konkretnie chodzi? – Zapytała nic nie rozumiejąc z jego wypowiedzi.
- A oto, że chociaż masz zamiar zostać lekarzem, chcesz pozbawiać życia dziecka, mojego dziecka! – Rzekł z naciskiem na ostatnie słowa.
Pobladła. Czyli jednak słyszał ich rozmowę? Pomyślała. Strach zawładną jej ciałem na myśl, że prawda wyszła na jaw i teraz czeka ją piekło. Niewiele myśląc zerwała się z łóżka na równe nogi i bez zastanowienia palnęła.
- A kto ci powiedział, że to ty jesteś ojcem?!
Zaśmiał się ironicznie pod nosem nie dowierzając, że nadal chce zrobić z niego idiotę, chociaż doskonale wyliczył sobie czas i wiedział, że poza nim nie miała innego.
- Ono jest moje i dobrze o tym wiesz! – Rzekł kierując się po woli w jej stronę. – Nie rozumiem tylko, czemu chcesz się go pozbyć? – Rzekła spoglądając w jej błękitny wzrok.
Złość wrzała w nim jak lawa wypływająca z wulkanu, ale starała się zachować spokój na tyle na ile był wstanie. Spokoju jednak nie zdołała zachować blondynka.
- No właśnie, dlatego, że jest twoje chcę je usunąć! – Krzyknęła. – Gdyby ojcem tego dziecka był ktoś inny skakałabym z radości i nawet przez chwilę nie pomyślałabym o skrobance! – Mówiła też zbliżając się ku niemu. – Ale ty … ty nie nadajesz się na ojca … nie potrafisz kochać, współczuć … znasz tylko nienawiść, a ja nie chcę by moje dziecko stało się takie jak ty! Nie chcę wychować potwora, bo taki by się stał gdybyś ty przejął nad nim władzę! – Krzyknęła popychając go krok po kroku. – Nauczyłbyś go nienawiści, zabijania …
- Nie masz pewności, że to będzie syn. – Rzekł starając się ciągle panować nad wzbierającą się w nim kolejną falą wściekłości.
- Nie mam, ale jeśli to córka to tym lepiej, jeśli zakończę jej żywot już teraz przynajmniej nie zrobisz z niej dziwki! – Wysyczała odsuwając się od niego i kierując się w stronę łóżka uważając rozmowę za zakończoną.
- Nie pozwolę … rozumiesz nie pozwolę ci usunąć tego dziecka! – Syknął łapiąc ja za ramię i przyciągając do siebie by mogła spojrzeć mu w oczy w chwili, kiedy jej to mówi.
- Grozisz mi? – Zapytała odsuwając się od niego. – Świetnie! W takim razie musisz mnie zabić, bo to jedyny sposób powstrzymania mnie. – Rzekła cwaniacko się uśmiechając.
Dzisiejsze wydarzenia były ponad jego siły. Słowa, które usłyszał od brata zraniły go, ale te, które usłyszał od Any dobiły go doszczętnie. Nie miał siły się kłócić, nie chciał jej grozić ani zmuszać. I choć jak to mówią był potworem to pragnął tego dziecka tak samo mocno jak tego by Annie mu wybaczyła i dała szansę na związek z nim.
- Czy to jest twoje ostatnie słowo? – Zapytał spoglądając na nią tym razem błagalnym wzrokiem.
- Tak. – Odparła stanowczo olewając jego spojrzenie.
- W takim razie zrób to sama. – Rzekł rzucając jej broń wprost na łóżko. – Bo ja nie potrafię. – Dodał opuszczając jej pokój.
************
Nadszedł wieczór w tej chwili powinna szykować się na kolację z Chrisem. Nie zamierzała jednak nigdzie iść po tym, co widziała wczoraj. Poza tym wydarzenia z całego dnia dobiły ją doszczętnie. Miała żal do Willa być może nawet go nienawidziła za zabicie Leny, ale nie pragnęłaby się wyprowadził. Starcie po między braćmi było silne z tego, co udało się dowiedzieć i gniew, w jakim się rozstali nie sprzyjał, bo teraz by ich pogodzić trzeba by było użyć cudu. Tak naprawdę cud to przydałby się całej jej rodzinie. Ostatnie dni była całkowitym koszmarem, z którego sama nie wiele rozumiała. Lena nie żyła. William, choć sam ją zabił chodził jak struty. Był tak przygnębiony, że w pewniej chwili była pewna, iż był zakochany w jej przyjaciółce. Brunet też ostatnimi czasy dał jej do myślenia. Jak nie warczał na wszystkich to zamykał się w swoim pokoju izolując od wszystkich? Sprowadzenie blondynki upewniło ją w tym, że Anka coś dla niego znaczy. To ją ucieszyło, ale dzisiejsza kłótnia po między nimi ponownie ją zaniepokoiła. Takiego mętliku jak dziś nie miała chyba jeszcze nigdy w życiu. Sama nie wiedziała, komu powinna pomóc i czy w ogóle jest sens pomagania komukolwiek. Jej rozmyślania przerwało ciche pukanie.
- Wejść! – Rozkazała nie zastanawiając się, kto może ją niepokoić o tej porze.
Kiedy do środka wszedł, czekoladowooki, wściekła się?
-, Czego tu? – Zapytała wrogo nastawiona.
- Byliśmy umówieni zapomniałaś? – Zapytał z lekka zdziwiony, że tak go traktuje.
- Może i byliśmy, ale ja nigdzie nie idę. – Rzekła zakładając ręce na piersi.
- Przecież mi obiecałaś. – Powiedział ze smutkiem.
- Wcale nie, a zresztą mam prawo zmienić chyba zdanie czyż nie? – Zapytała unosząc brwi.
- Wiesz, co mam dość tych twoich humorków, więc lepiej od razu powiedz mi, o co chodzi? Przynajmniej będę wiedział, czemu zachowujesz się tak. – Rzekł siadając na łóżku obok niej.
Oparł dłonie na kolanach i spuścił głowę w dół oddychając głęboko chcąc zapanować nad zdenerwowaniem.
- No słucham?
- Nie ma, co wyjaśniać … nie idę na tą kolację i koniec! I nie mów mi, że będzie ci przykro z tego powodu, bo za pewne ta blondynka, z która cię wczoraj widziałam dostarczy ci więcej wrażeń niż ja! – Krzyknęła rzucając w niego wielką puchową poduszką.
Kiedy to zrobiła spojrzał na nią groźnie, po czym zaczął się śmiać w wniebogłosy?
- I czego się cieszysz idioto?! – Zapytała uderzając go w ramię swoją małą piąstką.
Zamiast odpowiedzieć złapał ją za nadgarstek i pocałował w usta. Po czym wziął na ręce i ruszył w stronę wyjścia.
- Ej no, pytałam, czemu się cieszysz? I gdzie ty mnie do cholery niesiesz?! – Zapytała widząc, że opuszczają jej sypialnię.
- Idziemy na kolację tak jak zaplanowaliśmy to wcześniej. – Odparł spokojnym tonem uśmiechając się od ucha do ucha.
- Zwariowałeś?! Ja nie mam butów na nogach poza tym wkurwia mnie ten twój uśmieszek, więc albo mi powiesz, z czego tak …
- Powiem ci jak już zjemy kolację. – Rzekł opuszczając mury domu.
Nadal była wściekła, ale szarpanie się z nim nie miało sensu, bo i tak by jej nie puścił. Poza tym nie miała butów a boso nie było by przyjemnie dreptać po drużce wysypanej grubym żwirem. Zrezygnowana czekała na dalszy rozwój akcji. Już po chwili znowu wprawił ją w osłupienia, kiedy zamiast do samochodu zaniósł ją do domku stojącego za murami willi. W tym domu gościło się ważnych klientów, którzy bywali u nich czasem przyjazdem. Na ogół stał pusty i każdy mógł z niego korzystać. Chris tego wieczoru wykorzystał go do własnych celów. Po przekroczeniu progu, postawił ją i gestem ręki zaprosił do salonu po środku, którego stał okrągły stół nakryty dla dwóch osób. Cały pokój tonął w balasku świeczek i koszy pełnych czerwonych róż. Z mini wieży płynęła spokojna nastrojowa muzyka. Zaskoczona i zauroczona spojrzała na niego pytająco.
- Rozumiem, że ci się podoba. – Rzekł odsuwając przed nią krzesło. – To dobrze, bo teraz najważniejsze. – Powiedział biorąc do rąk pudełko, które stało na kominku, a którego ona jakimś cudem nie zauważyła.
-, Co to? – Zapytała zaraz po tym jak usiadła na on przykucnął przy niej.
- Twój prezent. – Odparł stawiając go jej na kolanach. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Dulce Mariso Espinoza Herrera. – Rzekł całując ją w policzek.
Po tych słowach z jej oczu popłynęły łzy, wzruszona rzuciła mu się na szyję. Odkąd żyła nikt, ale to nikt nie urządzał jej urodziny. W świecie, w którym się wychowała nie obchodziło się czegoś takiego, co więcej nikt nie pamiętał nawet o czymś takim. Dlatego ten gest tak bardzo nią poruszył.
- Mała nie płacz, liczyłem na uśmiech na nie łzy. – Rzekł próbując jakoś rozładować napięcie.
Uśmiechnęła się lekko i spojrzała na niego z wdzięcznością.
- To z radości głupku! – Rzekła ocierając policzki. – Dziękuję. – Dodała zatapiając swoje usta w jego słodkich wargach.
************
Od kłótni z brunetem nie wyszła z sypialni na krok. Siedziała pod kołdrą z pistoletem w ręku zastanawiając się na całą rozmową oraz wydarzeniami wczorajszego i dzisiejszego dnia. Najbardziej jednak starała się wyjaśnić sobie jego słowa., W takim razie zrób to sama, Bo ja nie potrafię.”. Co takiego miał na myśli mówiąc to? Od kiedy taki twardziel nie potrafi zabijać? Od kiedy dziecko, którego jeszcze ona sama nie widziała na oczy może być takie ważne? Czemu tak bardzo mu zależało na tym by je urodziła? Czemu w ogóle sprowadził ją tu ponownie? Te i wiele innych pytań ciągle zaprzątały jej głowę. Czując, że zaraz oszaleje jak nie znajdzie na nie odpowiedzi, wstała. Narzuciła na siebie szlafrok i zbiegła na dół mając nadzieję zastać go w gabinecie. Kiedy go tam nie zastała, ponownie weszła na górę? Stanęła przed drzwiami jego sypialni i bez pukania nacisnęła klamkę otwierając je na całą szerokość. Widząc ciemność panującą w pokoju chciała się już wycofać myśląc, że i tu go niema. Nagle światło księżyca wpadające przez okno pozwoliło jej dojrzeć jego postać. Stał przy oknie oparty o filar ze szklanką w dłoni. Nie pytając o pozwolenie weszła do środka i po cichu zamknęła za sobą drzwi. Myślała, że za tą zuchwałość zaraz usłyszy jakieś gorzkie słowa, ale brunet nawet nie drgnął jak by nie wiedział, że ona tu jest.
- Przyszłam oddać ci twoją własność. – Powiedziała kładąc broń na stoliku zaraz przy wejściu.
Milczał wciąż wpatrując się w coś za oknem.
- Poncho posłuchaj ja… - zaczęła, lecz wtedy on przerwał jej wchodząc w słowa.
- Wiesz, że miałem brata? – Ni to zapytał ni to stwierdził. – Młody był tylko dwa lata ode mnie młodszy, dopóki się nie pojawił moje życie było takie bezbarwne. Miałem kolegów, ale dopiero przy nim czułem, że żyję. Nawet to, czego uczył mnie ojciec stało się znośniejsze, kiedy pojawił się David. – Mówił dalej, co jakiś czas upijając łyk trunku ze swojej szklanki. – Miał blond włosy jak Will i niebieskie oczy jak matka. Był nieśmiały, wszystkiego się bał a jedyne, co lubił to strzelanie z procy do puszek po piwie i tulenie się do każdego. Początkowo mnie to wkurzało, bo u nas nikt tego nie robił. Matka nie uważała nas za synów, dla ojca liczyła się tylko władza i pieniądze. Ciągle tylko nam rozkazywała, szturmowałbyśmy stali się tacy jak on. Każdy sprzeciw był srogo karany. Dzięki miłości Młodego (czyt. David), bezwarunkowej miłości, jaką mnie darzył dałem radę przetrwać każdą noc spędzoną w zimnej piwnicy pełnej szczurów. To dzięki niemu jakoś zniosłem odrzucenie przez matkę oraz wszystko to, co zafundował nam stary.
Początkowo nie rozumiała, czemu tak nagle zaczął o tym mówić. I nawet nie zamierzała tego słuchać, ale z każdym słowem, w którym czuła coraz to większy ból w jego głosie rezygnowała z wyjścia.
-, Chociaż od zawsze byłem silny i odważny to jednak byłem dzieckiem i jak każdy bałem się. Nie chciałem poddać się woli ojca uważając jego poczynania za okrucieństwo. Cierpiałem za siebie i za Młodego, bo i jego nie ominęła szkoła ojca. Kiedy zaczął stosować na nim swoje szkolenia, zrozumiałem, że dla Davida muszę być twardy? Dla niego musiałem dać radę gdyż on sam znosił to gorzej niż ja. Kiedy coś zawalił brałem winę na siebie, żeby tylko nie dostał batów lub nie musiał siedzieć w tej cholernej zimnej ciemnej piwnicy? – Rzekł zaciskając dłoń na tkwiącej w niej szklance. – Robiłem wszystko by go chronić za miłość, której nie podarował mi nikt inny tylko on.
Nie widziała jego twarzy, ale w jego słowach było tyle bólu, tęsknoty, że nawet ona sama zaczęła ją czuć. To nie było koniec, a ona już miała mokre policzki od spływających łez.
- A i tak nie uchroniłem go przed najgorszym.
- Czyli? – Zapytała z ledwością.
- Pewnego dnia ojciec kazała nam po raz pierwszy zabić człowieka. To miał być nasz ostatni test nim uzna nas za gotowych by go zastąpić po jego śmierci. Kiedy wręczył nam broń do ręki byłem pewny, że Młody nie da rady? Niestety nie mogłem tej akcji wziąć na siebie, bo nad nami stał ojciec. Przyprowadził ofiarę, młoda dziewczyna … miała może jakieś z siedemnaście lat i wyglądała jak przysłowiowa dziwka. Mimo to była kobietą czyjąś córką, sam nie chciałem i nie byłem gotowy na zabicie kogokolwiek. Ale ojciec powiedział wyraźnie albo zginie ona, albo ten, który stchórzy. I tak jak się spodziewałam … David się rozpłakał.
Przerwał na chwilę czując jak jej dłoń spoczywa na jego ramieniu. Czuła, że zaraz usłyszy coś straszniejszego niż do tej pory, dlatego chciała tym gestem jakoś dać mu wsparcie.
- Zapłakany wybiegł na podwórko i pobiegł do stodoły. Wściekły ojciec przerwał egzamin, mi kazał wrócić do pokoju, a jego zaczął szukać razem ze swoimi ludźmi. Wiedziałem, co będzie jak go znajdą, dlatego zamiast do pokoju drugim wyjściem pobiegłem do niego by zabrać go w inne bezpieczne miejsce. Niestety nie zdążyłem. Kiedy tam wpadłem David leżał na ziemi w kałuży krwi, ojciec stał nad nim z gnatem w dłoni?
-, Czyli on go…
- Zabił go … zabił, chociaż był jego synem. Chciałem podbiec do niego i przytulić do siebie z nadzieją, że się ocknie. Niestety jeden z ludzi ojca złapał mnie za fraki i wyciągnął na zewnątrz. Nie dali mi szansy pożegnania z nim…, bo prawdziwi mężczyźni tego nie robią. – Wysyczał zaciskając zęby tak mocno, że aż poczuł ból szczęki.
- Boże tak mi przykro. – Powiedziała wtulając się w jego plecy z całej siły i obejmując go.
- Miałem dziesięć lat… rozumiesz dziesięć, a David osiem! Miałem ochotę go zabić … wypatroszyć, … ale byłem za mały i za słaby wobec takiego człowieka jak on. I wtedy zrozumiałem, że muszę stać się taki jak on by go pokonać. Zamknąłem swoje serce na wszystkie uczucia, które mogą ranić, które ojciec uważał, za godne tylko słabego człowieka. I w ten sposób oto stałem się potworem … takim samym potworem, który mnie stworzył. – Powiedział i w tej chwili szklanka w jego ręce pękła kalecząc go.
Spojrzał na ciemną ciecz spływającą po jego palcach i wypuścił resztki szkła na dywan.
- Stałem się taki i nawet sam nie wiem, kiedy się w tym wszystkim zatraciłem. Kiedy pojawiłaś się ty … taka spontaniczna, harda, odważna a do tego piękna? Z tym cudownym błękitem w oczach czułem, że przepadnę. Imponowałaś mi, przyciągałaś jak magnez … próbowałem … walczyłem ze sobą. Starałem się nie poddać temu, co tak dawno ukryłem na dnie serca…, ale nie potrafię już dłużej. Nie dam rady Angel. – Rzekł odwracając się do niej przodem ignorując ból dłoni.
-, Czego nie dasz rady Poncho? – Zapytała przeciągając dłonią po jego policzku.
- Nie dam rady tak żyć… sam… bez ciebie. Chcę się zmienić, chcę byś dała mi szansę, choć dobrze wiem, że na nią nie zasłużyłem. Chcę byś urodziła to dziecko i wychowała je razem ze mną…
- Nie Hector! Nie proś mnie oto … ja nie mogę …ja… po tym, co zrobiłeś… - powiedziała odsuwając się od niego.
- Zasługuję na śmierć. – Dokończył za nią.
- Właśnie! I sama nie rozumiem, czemu cię nie zabiłam skoro nie raz miałam okazję. – Rzekła już bardziej do siebie niż do niego.
- Może twoje miłość jest silniejsza niż nienawiść do mnie? – Zapytał spoglądając w jej oczy.
***************
Tego wieczoru zaskoczył ją jeszcze nie raz. Szczególnie, kiedy okazało się, że posiłek, którym ją uraczył robił on sam. Dopiero teraz chyba miała okazję poznać go naprawdę. Tańczyli, śmiali się, rozmawiali o rzeczach tak przyjemnych, że zapomniała, w jakim tak naprawdę świecie żyje. Wciąż miała wątpliwości, co do tego czy powinna dać mu szansę, ale podjęła jednak ryzyko. I kiedy po raz kolejny kołysali się rytm wolnego kawałka spojrzała mu głęboko w oczy i powiedziała to, na co od dawna czekał.
- Kocham cię. I jeśli wciąż mnie chcesz, jestem gotowa dać nam drugą szansę.
Po tych słowach zatrzymał się, odgarnął kosmyk jej włosów opadających na policzek.
- Boże Mała nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy. – Rzekł obejmując jej twarz w swoich dłoniach. – Ja ciebie też kocham i przysięgam, że tym razem cię nie zawiodę. – Powiedział z radością na twarz, po czym wpił się w jej usta.
Może i oszalała dając mu ta szansę. Może znowu nadejdzie dzień, że tego pożałuje. Ale co takiego miała do stracenia? Nic! Jej serce i tak już było okaleczone. Zatopiła swój język w jego wargach i całkiem poddała się pocałunkowi jak i magii tej nocy. Pragnęła go, czuła, że i on jej pragnie, lecz powstrzymuje się z całych sił. Doskonale wiedziała, że jeśli pierwsza nie zrobi kroku na przód Chris nie posunie się dalej. Tak, więc nie pozostało jej nic innego jak przejąć inicjatywę. Zsunęła mu z ramiona marynarkę, zaraz potem jej palce powędrował do guzików przy jego koszuli. Zrozumiał, do czego dąży. Odsunął się na chwilę od jej ust.
- Jesteś pewna? – Wychrypiał próbując złapać oddech.
- Tak. – Wyszeptała zrywając z niego koszulę nie mogąc rozpiąć tych cholernych guzików.
Kiedy poczuł jak jej gorące usta i wilgotny język przesuwają się po jego nagim torsie jęknął? Cholernie miły dreszcz obezwładniła na chwilę jego ciało. Chciał jednak by ta noc należała do niej, by to ona skorzystała z tej przyjemności. Dlatego też szybko zapanowała nad rosnącym pożądaniem i wziął ja na ręce kierując się w stronę sypialni.
- Nie. – Powstrzymała go jednym krótkim słowem. – Chce zrobić to tu… w blasku świec. – Dodała po chwili widząc jego zdziwioną minę.
Zawrócił, więc i delikatnie ułożył ja na miękkim białym puchowym dywanie. Drżąc z pożądania czekała zniecierpliwiona patrząc jak wolno zsuwa z niej błękitną sukienkę. Każde muśnięcie jego dłoni ja swoich ramionach, udach czy brzuchu przyprawiało ją o dreszcze pełne gorącej fali. Największy płomień pożądania poczuła, gdy jego gorący oddech oraz wilgotny język zaczął pieścić jej twarde i stojące sutki. Wygięła się wtedy w łuk zanurzając dłonie w jego ciemnych miękkich włosach. Jego dłonie błądziły wolno i delikatnie po każdym skrawku jej ciała zjeżdżając coraz niżej i niżej. Jak tylko ręka Cuksa znalazła się na jej wilgotnym już łonie to nawet koronkowe majteczki nie ukryła jak bardzo jest gotowa i jak silnie go pragnie? Chcąc dać jej jeszcze więcej przyjemności i rozkoszy, przerwał na chwilę pieszczoty jej jędrnych piersi i uniósł się by pozbawiać ją skąpej dolnej części bielizny, gdyż górnej nie miała już od samego początku kolacji. Zdjął je najszybciej jak się dało, zadrżała widząc jego pełne podziwu spojrzenie. Widząc, jakie męczarnie znosi ułożył się ponownie obok niej opierając jedną dłoń na łokciu. Przejechał palcem wzdłuż zaczynając od zagłębienia między piersiami a kończąc na wzgórku łonowym. Jak tylko jęknęła delikatnie wsunął do środka dwa palce? Po kolejnym jęku tym razem dużo głośniejszym ponownie wpił się w jej usta. Wiła się coraz bardziej będąc coraz bliżej spełnienia. Czując jak jej muszelka pulsuje silniej i częściej, nagle wyjął palce. Teraz ona przerwała namiętny pocałunek piorunując go wzrokiem.
- Czy chcesz bym oszalała? – Zapytała ledwo łapiąc oddech.
- Ależ skąd skarbie. – Rzekł prawie zrywając z siebie spodnie i bokserki.
Ujrzawszy go całkiem nagiego, jej wzrok natychmiast powędrował między jego umięśnione nogi. Stojący i mocno nabrzmiały członek doskonale świadczył o tym, że i on był gotowy. Załapała go za kark i przyciągnęła do siebie.
- Weź mnie wreszcie Chris, … bo zaraz oszaleję. – Wyszeptała błagalnie do jego ucha.
Skoro dostał pełne zaproszenie nie było już, na co czekać. Kolanem rozchylił jej uda i ułożywszy się wzdłuż niej pokrywając ją całym swoim ciałem, wszedł w nią jednym zdecydowanym ruchem nie zapominając o czułości i delikatności. Czując jego męskość, wygięła się w łuk wbijając paznokcie w jego ramiona. Nogami oplotła jego biodra i jak tylko zaczął poruszać się w niej, ona zaczęła współgrać z nim chcąc jak najszybciej dojść do szczytu. Przez cały czas obserwował jej twarz napawając się jej szczęściem. W chwili, gdy nadeszło spełnienie wtulił twarz w jej ramiona.
***********
Jego opowieść naprawdę poruszyła ją do żywego. Co więcej pozwoliła bardziej zrozumieć jego zachowanie i postępowanie? Ale czy to wystarczyłoby przestać go nienawidzić po gwałcie jak się na niej dopuścił? Czy faktycznie tak naprawdę kochała go bardziej niż nienawidziła? To, że nie potrafiła go zabić nie koniecznie musiało oznaczać, iż tak mocno go kocha. Przecież być może nie zrobiła tego gdyż najzwyczajniej w świecie brzydziła się morderstwami. Był tylko jeden sposób by się przekonać, co tak naprawdę w tej chwili czuje do niego. I choć nie do końca wiedziała czy znajdzie w sobie na tyle siły by poddać się temu testowi nie miała wyjścia jak tylko spróbować. Spojrzała jeszcze raz na jego twarz i oczy, które z oczekiwaniem czekały na odpowiedź.
- W takim razie przekonajmy się czy silniej cię kocham czy nienawidzę. – Rzekła zarzucając mu ręce na szyję i wsuwając mu język do gardła.
Jak tylko przylgnęła do niego, zaskoczony objął ją w tali zapominając o wciąż krwawiącej dłoni? I zaczął z namiętnością i czułością oddawać jej pocałunek. Nie rozumiał, co buziak ma wspólnego z uczuciami, ale zaraz zrozumiał, że blondynce nie chodziło o to. Czując jak jej drżące dłonie zsuwają z niego rozpiętą już śnieżnobiałą koszulę, zrozumiał, że miała na myśli seks. Tylko to było czymś, co pozwoliłoby jej zrozumieć swoje uczucia. Jeśli będzie wstanie znieść jego dotyk dłoni i ust na swoim ciele, jeśli nie ucieknie i wytrwa do końca. Będzie to oznaczało, że wygrała miłość. Jeśli jednak zwieje stanie się jasne, że wciąż go nienawidzi i nie jest wstanie zapomnieć o raz mu wybaczyć.

Czy Any spędzi tę noc z Hectorem ?
Co zrobi Damian na wieść o tym ,że Dulce wróciła do Chrisa ?
I dokąd pójdzie William po kłótni z bratem ?



Rozdział 24


Czując jak dłonie blondynki błądzą po jego plecach mięśnie natychmiast mu się spięły. Pragnął jej, ale nie uważałby to był dobry czas na seks. Drżała być może z podniecenie, on jednak nie był przekonany, co do tej tezy. Czuł, że to raczej strach opanował jej ciało. Za krótki czas upłyną by mogła tak łatwo mu wybaczyć, wiedział o tym. Poza tym była zbyt słaba i powinna się oszczędzać. Z każdym pocałunkiem coraz bardziej się zatracał, ale w końcu z całej siły zebrał się w sobie i lekko ją odsunął. Spojrzała zdziwiona nie bardzo wiedząc, czego ma oczekiwać.
- Zaczekaj umyję dłoń. – Rzekł wskazując na skaleczenie.
Przez to wszystko zapomniała o tym. Kiedy zapalił światło i jej oczom ukazały się dość spore plamy krwi na dywanie? Szybko zerknęła w stronę jego ręki.
- Pokaż. – Rzekła łapiąc go za nadgarstek.
- Daj spokój to tylko draśnięcie. – Rzekł zabierając dłoń i wchodząc do łazienki.
Jak dla niej rana wyglądała na poważną, ale brunet nie należał do mężczyzn, którzy by się roztkliwili nad czymś takim? Ona zaś nie zamierzała tego tak zostawić, weszła do środka pomieszczenia, w którym zamknął się Alfonso.
- Już nie krwawi. – Powiedział widząc jej karcące spojrzenie.
- Krwawi czy nie, pokaż. – Powiedziała biorąc znowu dłoń w swoje ręce.
-, Ale ty jesteś uparta. – Wzdychnął kręcąc głową.
Po obejrzeniu dokładnie rany sięgnęła po apteczkę znajdującą się w szafce nad umywalką. Otworzyła ją i szybko wyszukała czegoś, czym mogłaby wyjąć ułamek wciąż tkwiącego tam szkła. Kiedy się z tym uporała, opatrzyła go i na koniec zawiązała bandażem?
- No i gotowe! – Rzekła z uśmiechem na twarzy zadowolona ze swojej pracy.
Odwzajemnił uśmiech, po czym oboje opuścili łazienkę. Był pewny, że ten szalony pomysł z testem zniknie z jej głowy, ale mylił się, gdyż po chwili znowu zarzuciła mu ręce na szyję.
-, Czyli teraz możemy skończyć to, co zaczęliśmy. – Rzekła z lekko drżącym głosem.
- Nie Angel. – Odparł stanowczo. – Nie będziemy się kochać. – Dodała widząc jej pytające spojrzenie.
Sama nie wiedziała jak ma to odebrać. Czyżby już jej nie chciał? Zastanawiała się patrząc na niego. Kiedy wziął ją za rękę poprowadził w stronę łóżka, bez słowa ruszyła za nim? Gdy posadził ją na brzegu łóżka i usiadł obok spojrzała na niego z wyczekiwaniem. Bała się tego, co usłyszy, oraz tego, co mógł wymyślić. Postarała się jednak uspokoić i wysłuchać w spokoju tego, co miał zamiar powiedzieć. O ile nie chodziło mu o coś więcej? Bo, że być może planuje kolejny gwałt przeleciała jej taka myśl przez głowę mimowolnie. Oczy pełne strachu i obawy dały mu odpowiedź na to, co już wcześniej podejrzewał.
- Widzisz Angel nadal się mnie boisz, nie ufasz mi… i nie potrzeba seksu by się o tym przekonać. – Rzekł głaszcząc ją po ramieniu. – Nie chcę byś zmuszał się do czegoś, co cię rani… nie chcę byś narażała siebie i dziecko na taki stres. Nie rób czegoś wbrew sobie … nie dla mnie. – Powiedział spuszczając głowę by nie widziała ile ta prośba go kosztuje.
- Prosiłeś o szansę… przynajmniej ja tak to odebrałam, a teraz…
- Prosiłem. Ale jeśli każde zbliżenie ze mną ma cię krzywdzić … wolę cię stracić, lecz wiedzieć, że jesteś szczęśliwa. – Mówił patrząc w jej cudowne oczy.
- A więc mam odejść? Tak…, bo już sama nie wiem. – Odparła całkiem skołowana.
- Nie.. Chcę żebyś została. Mieszkała tu, urodziła to dziecko i żyła tak jak ty tego będziesz chciała, a jeśli chodzi o mnie to chcę prosić cię jedynie oto byś dała mi szansę wspólnego wychowywania tego malca. – Powiedział lekko dotykając jeszcze jej płaskiego brzuszka.
- A ty, co z tobą? – Zapytała łamiącym się głosem, gdyż wzruszył ją ten drobny gest z jego strony.
- Będę tu mieszkał, ale przysięgam nie ingerować w twoje życie. Obiecuję jak najmniej wchodzić ci w drogę byś czuła się tu swobodnie. Tylko błagam, błagam cie nade wszystko nie usuwaj tej ciąży. – Rzekł klękając przed nią na kolanach.
Zaskoczył ją. Tak bardzo, że nie wiedziała, co powiedzieć i nie chodziło tu tylko o prośbę nie usuwania dziecka, ale też cała reszta, jaką zrobił dzisiejszego wieczoru. Sam fakt, iż się przed nią otworzył świadczyła, że skorupa twardziela pękała. Moment, w którym miał okazję ją wykorzystać, lecz tego nie zrobił też był godny pochwały. Jego próba zatrzymania jej przy sobie, a jednocześnie bez siebie na pewno wiele go kosztowała o ile była szczera. I gdyby go nie znała od najgorszej strony jego postawa były by godna pochwały. Ale miał rację, wciąż mu nie ufała oraz gdzieś w głębi jej serca i duszy lęki nie ustąpiły. Mętlik w głowie zamiast się uspokoić, ponownie się rozszalał. Skołowana, jedyne, na co było ją w tej chwili stać to wstać i opuścić jego pokój. I tak też zrobiła, podniosła się, ominęła go bez słowa i wyszła. Przegrał. I chociaż bolało go to jak cholera zrozumiał i uszanował jej decyzję. Mogła go nie chcieć i nie zamierzał zmuszać jej do tego, ale o dziecko i tak będzie walczył. Za wszelką cenę musi namówić ją do tego by to maleństwo będące częścią jej i jego pozostało przy życiu.
*************
Po upojnym seksie siedzieli w łóżku, do którego trafili na końcu swojej wędrówki seksualnej i popijali wino. Czerwono włosa sącząc trunek z zamyśleniem patrzyła przed siebie. To nie uszło uwadze Chrisa.
- Ej Mała skąd ta smutna minka? – Zapytał łaskocząc ją delikatnie w nosek kciukiem palca.
- Nie smucę się tylko myślę. – Rzekła poważnie nawet na niego nie patrząc.
-, O czym? – Zapytał zabierając jej kieliszek z ręki i odstawiając go na szafkę nocną razem ze swoim.
- Ej oddaj to! – Burknęła niezadowolona.
- Mała, pytałem o coś? – Zapytał przygniatając ją swoim ciałem tak by mogła spojrzeć mu w oczy.
-, Kim była ta blondyna z parku? – Wypaliła bez ceregieli.
Zaśmiał się widząc jej zazdrość.
- Nikt ważny. – Odparł całując ją w usta.
- Kim?! – Warknęła zmartwiona, że może nie potrzebnie dała mu szansę.
- Ty zazdrośnico … no dobra to Vanessa. – Odparł widząc jak go musztruje spojrzeniem.
- Czyli? – Zapytała czekając na więcej szczegółów.
- Aleś ty uparta. – Wzdychnął zrezygnowany. – Van to prywatny detektyw wynajęty przez Willa. – Odparł spokojnie.
- W taki razie, czemu ty, a nie on się z nią spotyka? – Zapytała unosząc znacząco brwi.
- Na jego prośbę prowadzę razem z nią pewne śledztwo. – Wyjaśniłby ją uspokoić. – Niestety kochanie nie mogę powiedzieć, o co chodzi. – Rzekł uprzedzając jej następne pytanie.
-, Ale… - zaczęła, lecz niedane jej było skończyć.
- Nie ma żadnego, ale. Skończ to przesłuchanie, które nie ma sensu, gdyż ja kocham tylko ciebie. – Rzekł wpijając się w jej usta.
Tak mocne argumenty wystarczyłyby zakończyła przesłuchiwać swojego ukochanego. Co prawda była zazdrosna i miała powody ku temu by mu nie ufać pamiętając o jego wcześniejszych wybrykach? Lecz w tej chwili był całkowicie przekonana, że mówi prawdę. Odwzajemniła z ochota pocałunek licząc na dużo więcej i nie zawiodła się. Kolejna porcja gorącego seksu została zapewniona.
*************
Kilka godzin jazdy samochodem i to w dodatku na kacu wykończyły go. Dlatego zaraz po wejściu do swojego domu w Houston rzucił się na kanapę stojącą w ogromnym salonie. Nawet nie zapalał światła, by reszta domowników nie spostrzegła się jego obecności.Nie wyglądał najlepiej i raczej nie chciałby ktokolwiek widział go teraz w takim stanie. Zmęczony, nadal skacowany z rozciętą wargą nie prezentował się najlepiej, co nie obyłoby się bez pytań. A nie miał ochoty teraz na nie odpowiadać i cokolwiek tłumaczyć. Poza tym miał zbyt wiele spraw do przemyślenia nim spotka się ze swoimi współlokatorami. Leżąc w ciemnym pokoju, patrzył tępym wzrokiem w sufit zastanawiając się, co dalej? Nagle jego rozmyślania przerwało piszczenie automatycznej sekretarki. Miał ochotę cisnąć nią o ścianę, ale gdy dotknął aparatu niechcący uruchomił odtwarzanie.
- Cholera Will mają nas… mają! Wpadło czterech obładowani gnatami po zęby i nas zabrali! Piiiiiiiiii
Tyle usłyszał nim ktoś odebrał Igorowi jego komórkę. Wściekł zerwał się na równe nogi i zapalił lampkę. Dopiero teraz dostrzegł bałagan panujący w salonie. Widać, że ktoś tu walczył, gdyż mały stolik na kawę leżał przy kominku całkiem połamany. Ślady krwi prowadziły aż do kuchni, w której panował jeszcze gorszy burdel. Ze złości uderzył pięścią w blat stołu.
- Poncho, jeśli to twoja sprawka pożałujesz! – Zasyczał zaciskając pięść tak silnie, że aż pobielały mu kostki.
**************
Leżała w łóżku próbując zasnąć, ale na marne. Wciąż w jej głowie plątały się myśli. Ojciec bruneta był potworną bestią, nie wyobrażała sobie jak można wytrzymać z kimś takim, chociaż godzinę a co dopiero tyle lat. Te tortury, śmierć brata naprawdę były zbyt dużym przeżyciem. I nic dziwnego, że w taki oto sposób odbiło się to Alfonsa życiu. Im dłużej o tym wszystkim myślała, tym gorzej się czuła wiedząc, ze jego tak naprawdę on właśnie w tej chwili jej potrzebuje. Chociaż nie powiedział tego otwarcie, nie poprosił oto to jednak wiedziała, że te zwierzenia dużo go kosztowały. Usiadła na łóżku i spojrzała w okno, blask księżyca wpadła teraz do jej pokoju. Dotknęła odruchowo swojego brzucha i pogładziła delikatnie.
- Jak myślisz mały … czy ten przystojniak zasługuje na szansę? – Zapytała patrząc na swoje dłonie leżące na brzuchu.
Zrezygnował z niej, lecz nie pozbawił domu. Obecnie jedynego, jaki posiadała. Chciał się poświęcić dla niej. Myślała i myślała patrząc w gwiazdy cały czas nie przestając głaskać swojego brzuszka.
- Dobra wygrałeś mały. – Rzekła zrzucając z siebie kołdrę.
Jak tylko ta opadła na drugi kraniec łóżka, wstała i opuściła pokój? Już po chwili stanęła przed drzwiami do pokoju bruneta. I tak jak wcześniej weszła bez pukania. Jak zwykle w pokoju panował półmrok, mimo to podeszła wolno do jego łóżka i wślizgnęła się pod kołdrę? Zamyślony drgnął, gdy dotknęła jego ramienia.
- Angel? – Zapytał odwracając się w jej stronę.
- Mogę zostać na noc… w moim pokoju straszy. – Skłamała.
Nie widziała zbyt dobrze jego twarzy, gdyż światło nocy nie padało akurat na łóżko, ale miała wrażenie, że się uśmiechną. I zamiast odpowiedzi przygarnął ją do siebie wtulając się w nią. Ciepło jej ciała i zapach włosów oraz perfum działa jak narkotyk. Przytulił głowę do jej pleców i obejmując w tali zaczął zasypiać.
- Hector…
- Tak Angel? – Zapytał słysząc jak wymawia jego imię.
- Urodzę to dziecko. – Powiedziała jeszcze bardziej wtulając się w jego silne ramiona.
***************
O kłótni braci wiedział jak tylko do niej doszło. Poza Dulce miał tam jeszcze jednego informatora. Na kobiety nie zawsze można liczyć i Vincent o tym wiedział ,dlatego też posłał tam Andresa. Który relacjonował mu wszystko to co przeoczyła czerwonowłosa. Awantura między braćmi Herrera jak najbardziej mu odpowiadała , by jednak podkręcić atmosferę postarał się by doszło do jeszcze większego piekła między nimi. Zdradzając miejsce pobytu Igora i jego towarzyszki tym samy zaczął krwawą wojnę między braćmi. Bo za pewne postępek blondyna nie spodoba się Hectorowi. Zaś dla Guzmana taka wojna była na rękę licząc ,że oni sami się powybijają nawzajem dzięki czemu on szybciej odzyska to co straciła jego rodzina.
*************
Trochę nie rozumiał postępowania szefa, ale rozkaz to rozkaz. Pojechał do Huston i sprowadził do Meksyku tych dwoje uciekinierów, co to od dawna przetrzymywał blondyn w swoim domu. Mężczyzna wyglądała na kogoś, kto z takimi jak ona miał już nie raz do czynienia. Dziewczyna zaś była najwyraźniej przerażona, ale mimo to walczyła jak lwica próbując nie dać się złapać. Chyba byli parą skoro szatyn tak strasznie im groził, za zrobienie jej jakiejkolwiek krzywdy. No i całą drogę trzymał ją w objęciach. Bastian próbował rozkminić myślenie Massima zastanawiając się, po co mu ta dwójka skoro i tak potem oddał ją w ręce ludzi Poncha. I im dłużej o tym myślał tym mniej rozumiał. Było mu tym ciężej czując na sobie wzrok porwanej kobiety. Patrzyła tak dziwnie jak by z wyrzutem a zarazem niedowierzaniem. Rozzłoszczony warknął;
- I co się tak gapisz głupia!
Po tym dziewczyna odwróciła wzrok i do końca drogi nawet na niego nie zerknęła.
**************
Wciąż leżąc otworzyła oczy i spojrzała na zegarek stojący na szafeczce. Było południe, a ona nadal była w łóżku. Doskonale zdawała sobie sprawę w czyim pokoju się znajduję teraz tylko zastanawiała się czy on nadal leży obok niej? Nie wiedzieć, czemu troszkę bała się spojrzeć w drugą stronę z obawy, iż nie będzie wiedziała, co powiedzieć, kiedy on zapyta, czemu spędziła z nim noc? Mimo wszystko nie mogła tak leżeć aż do wieczora. Przekręciła się, więc na drugi bok i spostrzegła, że poza nią na łóżku nie ma nikogo więcej. Widać brunet wstał wcześniej i uciekłby ominąć rozmowy, której bała się i ona. Lekko rozczarowana uniosła się do pozycji siedzącej i w tym monecie dostrzegła czerwoną różę oraz kartkę leżącą na jego poduszce.
Dziękuję za wczoraj.
Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy to, że zostałaś.
Dziękuję też za to, że dałaś mi szansę zostać ojcem.
Ta róża to taki mały prezent na dobry początek dnia.
Poncho.

Tych kila krótkich zwykłych słów, oraz róża napełniły ją szczęściem. Teraz już była pewna, że ją kocha i naprawdę chce się dla niej zmienić. Nie powiedziała, że z nim będzie, ale nie zamierzała go też skreślać. Da mu szansę, lecz na razie będzie wiedziała o tym tylko ona. Pomyślała uśmiechając się pod nosem i wdychając zapach świeżego kwiatka.
************
Wczorajszy wieczór był najcudowniejszym dniem w jej życiu. I jeśli myślała, że taki dzień nie może się powtórzyć myliła się. A udowodnił jej to nie, kto inny jak Cuks zaczynając dzień od przyniesienia jej śniadania do łóżka. Coraz bardziej jego zmiana się jej podobała. Po skończonym posiłku, który zaowocowała jeszcze szybkim seksem weszli pod prysznic. Dopiero potem ogarnęli się trochę i ruszyli do swoich obowiązków. Ona musiała rozmówić się z Damianem jak najszybciej, on zaś dostała jakiś pilny telefon od Vanesy i musiał jechać do miasta. Szczęście na pewno tego dnia sprzyjało jej jak nigdy, gdyż Damian o dziwo jej wyznanie przyjął spokojnie, co więcej zaproponował przyjaźń taka samą, jaka łączyła ich wcześniej nim spróbowali związku. Czerwono włosa niczego nie podejrzewając zgodziła się bez namysłu. Zadowolona z takiego obrotu sprawy wróciła do domu. Niestety tam rozszalało się kolejne piekło.
***********
Zostawił ją śpiącą w swoim pokoju. Miała ochotę zostać tam razem z nią, ale nie dość, że obowiązki wzywały to tak naprawdę nie wiedział tez, czego się spodziewać po jej przebudzeniu. Tak, więc jak tylko wziął prysznic i ubrał się w świeże ciuchu zszedł na dół zostawiając ją jedynie z kartą i różą. Nie wiedział jak podziękować jej za wczorajszą noc, co więcej nie był pewny czy potrafiłby słowami to zrobić. Tak, więc nie ryzykując popełnienia gafy załatwił to w taki sposób mając nadzieję, iż się nie pogniewa za to. Myśl o tym, że nią dała mu szansy wciąż bolała, ale radość z pozostawienia malucha w swoim łonie uszczęśliwiła go. Szkoda tylko, że nie wszystko układało się tak jak chciał. Kłótnia z Willm wciąż chodziła mu po głowie. Dobrze wiedział, że brat miał sporo racji w tym, co mówił. Tyle, że przez niekontrolowane emocje go stracił. Właśnie miał do niego dzwonić po raz kolejny by z nim pogadać o wczorajszym zajściu, kiedy do gabinetu wpadł Chris.
- Mamy problem. – Wysapał próbując złapać oddech po tym jak biegł.
Brunet nawet nie pytając, o co chodzi, wstał i poszedł w miejsce gdzie poprowadził go Ucker. Kiedy wszedł do holu i zobaczył klęczących na podłodze uprowadzonych wszystko się w nim zagotowało?
- Zdrajca! – Wysyczał do siebie.
- Hector nim zrobisz coś głupiego muszę powiedzieć ci coś ważnego. – Rzekł Cuks spoglądając na kumpla.
- Do gabinetu z nimi! – Rozkazał wskazując swoim ludziom na ofiary. – Nie teraz Chris, najpierw to pogadam sobie z moim zdradzieckim braciszkiem. – Zagrzmiał srogo.
Chociaż tamten wciąż próbował nalegać na rozmowę, brunet wcale go nie słuchał. Sięgnął do kieszeni spodni i czym prędzej wyjął swój telefon i wybrała numer do Marcosa. Mężczyzna chyba nie bardzo miał ochotę z nim rozmawiać, gdyż Alfonso musiał kilka razy próbować się dodzwonić. W końcu ostro wnerwiony odebrał.
- Czego?! – Zapytał wściekły.
- W tej chwili masz tu przyjechać! – Rozkazał brunet słysząc głos po drugiej stronie.
- Pierdol się! – Warknął Will.
- Masz godzinę, inaczej skończę to, co ty spaprałeś. – Wysyczał wściekły zaciskając dłoń na aparacie.
-, O czym ty pieprzysz? – Zapytał za bardzo zdenerwowany by zastanawiać się, o co chodzi tym razem.
- Spiesz się Will … inaczej twoja Lena zginie z mojej ręki. – Zagroził, po czym się rozłączył.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:55, 31 Sty 2012 Powrót do góry

Rozdział 25



Kiedy wbiegł do wnętrza domu w holu czekał tam już na niego Poncho? Obok niego stał jeszcze Chris i Javier. Spojrzał gniewnie na brata i bez ceregieli zapytał;
- Gdzie ona jest?!
Jego głos był srogi i stanowczy. Brunet uśmiechną się z ironią na twarzy i kątem oka zerkną na broń trzymaną przez blondyna.
- Widzę, że się przygotowałeś – skwitował krótko.
- Przestań pieprzyć i mów gdzie jest Lena?! – Zagrzmiał zbliżając się w jego stronę.
- Powiem ci, ale najpierw mam dla ciebie prezent. – Powiedział wymierzając mu cios prosto w szczękę. – To za zdradę chyba rozumiesz, że musiałem. – Rzekł, kiedy masował sobie skaleczoną dzień wcześniej dłoń.
Głowa blondyna jedynie odwróciła się w drugą stronę po ciosie, jaki dostał od brata. Jak tylko odwrócił ją z powrotem, wsadził broń za pasek u spodni i rzucił się na bruneta z łapami? Złapał go za koszulę i przycisną do ściany tracą już cierpliwość.
- Gadaj gdzie ja trzymasz?! – Wysyczał wściekły. – Chcę ją najpierw zobaczyć, a potem możesz mnie zabić, jeśli chcesz! – Rzekł patrząc groźnie w jego tak samo rozwścieczone spojrzenie.
- Rany boskie przestaniecie! – Krzyknęła wchodząca do domu Dulce. – Czy już zawsze w tym domu tak będzie? – Zapytała spoglądając na nich wszystkich. – Bo jeśli tak … to od razu nie każdy z nas strzeli sobie kulkę w łeb! – Krzyknęła wpychając się między nimi dwoma.
- Nie wtrącaj się! – Krzyknęli we trzech.
Czerwono włosa spojrzała na braci, po czym na Chrisa karcącym wzrokiem.
- Właśnie, że będę i tak w tym domu jest istna rzeźnia to jeszcze wy…
- Dobra koniec! – Rozkazał Alfonso odpychając od siebie blondyna. – Javier przyprowadź ich, a wy się uspokójcie już. – Rzekł wskazując palcem na Marcosa i Mari.
- To chyba wy powinniście się uspokoić. – Skwitowała Dul.
William nie zdążył odpowiedzieć na jej uwagę jak do holu weszła May i na jego widok rzuciła mu się w ramiona. Przytulił ją mocno do siebie zapominając o całej widowni.
- Boże jak ja za tobą tęskniłem… nic ci nie jest skarbie? – Zapytał macając ją wszędzie.
- Ja za tobą też. – Wyszeptała mocno się w niego wtulając. – Nie nic mi nie jest. – Dodała widząc jego zmartwioną twarz.
Zszokowana Mari stała wpatrzona w tulącą się do siebie parę nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Nie chodziło o ich zażyłość tylko fakt, że opłakana przyjaciółka stoi teraz od niej cała i zdrowa na wyciągniecie ręki. Ocknęła się dopiero, kiedy brunet chrząknął chcąc przypomnieć o obecności innych.
- Ekhym… może starczy tych czułości mamy do pogadania. – Rzekł zwracając się do Willa. – Dulce zabierz Lenę na górę niech się rozgości na nowo. – Zwrócił się do nadal zaskoczonej siostry.
Po tych słowach ruszył do gabinetu, zaś cała reszta wymieniła zdziwione spojrzenia. Po czym blondyn jeszcze raz pocałował brunetkę.
- Idź … ja zaraz wrócę. – Rzekł wypuszczając ją z ramion.
- Oby, bo i ja mam z tobą do pogadania. – Powiedziała Mari spoglądając na niego z wymownie.
Nie musiał pytać, o czym, gdyż doskonale wiedział. Ominął je tylko i ruszył w kierunku pokoju, w którym znikł kilka sekund temu brat.
- Boże May nawet nie wiesz jak ja się cieszę, że ty żyjesz! – Krzyknęła Dul, kiedy zostały już same. – Rany jak ja tęskniłam za tobą. – Dodała przytulając się do niej.
- Ja za tobą też. – Rzekła brunetka wtulając się w ramiona przyjaciółki.
**********
- No, więc co teraz? – Zapytał blondyn siadając naprzeciw brata. – Zabijesz mnie! – Skwitował z ironią w głosie.
- Gdyby nie to, że Chris nagrał mi już sprawę pewnie bym to zrobił. Jednak to, czego się dowiedziałem zmieniło moje plany. – Powiedział spoglądając na niego z powagą.
- To znaczy? – Zapytał nie bardzo rozumiejąc.
- To znaczy, że miałeś rację Marco… Guzmanowi nie chodziło o Lenę. Jego wtyką jest ktoś inny. – Wyjaśnił Ucker podając mu informacje, które zebrała Vanessa.
Blondyn wziął teczkę i papierek po papierku zaczął przeglądać akta. Owszem wskazywały one na niewinność brunetki, ale nadal nie wyjaśniały, kto jest informatorem. Jedynie mówiły więcej o życiu Leny. Will zamknął teczkę.
-, Czyli nadal nie wiemy, kto jest kapusiem… a przez twój egoizm i zaniedbanie o mało nie zabiłem niewinnej dziewczyny! – Warknął wskazując palcem na Alfonsa.
- O mało … na szczęście twoje, moje jak i Leny nie zrobiłeś tego. Widać tym razem serce okazało się silniejsze. – Skwitował krótko.
- Przestań kpić, bo wku*wiasz mnie jeszcze bardziej! Wydałeś rozkaz nie mając solidnych dowodów i gdyby nie mój zdrowy rozsądek … zabiłbym ją! – Krzyknął wściekły na samą myśl popełnienia błędu.
- Masz rację popełniłem błąd, który mógł kosztować Matę życie… sam jestem wściekły na siebie, że tak łatwo dałem się podpuścić temu palantowi! – Warknął uderzając pięścią w blat biurka. – Ale na szczęście ona żyje, więc może przestańmy to roztrząsać i zajmijmy się tym, co potrzeba! – Powiedział spoglądając mu z powagą w oczy.
- Ja ci już powiedziałem … wypadam z tego interesu. – Odparł blondyn mierząc go podobnym wzrokiem.
- Ok. jak chcesz … tylko najpierw zapytaj swoją ukochaną, kto ją porwał z twojego domu w Houston. – Rzekł wstając za biurka. – Ba na pewno nie ja to zrobiłem. – Dodał nalewając sobie wishki.
- Więc ku*wa, kto?! – Zapytał wściekły.
- Ludzie Guzmana. - Wtrącił się Luca.
- Zaraz ja tu czegoś nie kumam … jego ludzie uprowadzili ją i Igora, więc jakim cudem znalazła się u ciebie? – Zapytał lustrując go uważnym wzrokiem.
- Moi ludzie znaleźli ją i Igora pod bramą. O resztę musisz wypytać ich. – Odparł upijając łyk trunku. – Masz dziesięć minut na rozmowę z nimi potem jedziemy do tego skurwysyna czas złożyć mu wizytę.
**********
Na widok Leny z radości aż podskoczyła do góry by zaraz potem rzucić się w jej ramiona. Kogo, jak kogo, ale za nią tęskniła najbardziej gdyż ona, jako jedyna okazała jej pierwsza serce. Zresztą dla niej każdy już w tym domu był już jak rodzina. No jedynie, kogo unikała szerokim łukiem był Chris. Mężczyzna też nie specjalnie garnął się do widywania się z nią. Od bruneta wiedziała, iż stracił pamięć czasem i ona pragnęła doświadczyć tego, co Cuks z nadzieją, że wtedy wszystko było by łatwiejsze. Niestety każdy przeżyty ból nadal tkwił w jej głowie. Z każdym jednak dniem zaczęła mieć nadzieję, że w końcu los się do niej uśmiechnie szczególnie, że Poncho ostatnio dał jej dowody na chęć zmiany swojego postępowania. W tej chwili jednak nie zamierzała roztrząsać tego czy jego zamiary były szczere czy nie. Po wyściskaniu i wycałowaniu brunetki we trzy usiadły na łóżku.
- No dobra opowiadaj gdzieś ty się podziewała! – Zwróciła się do Maite z uśmiechem na twarzy.
- Wiesz, co Annie opowiem ci, ale może innym razem dziś wolałabym o tym zapomnieć. – Odparła uprzejmie brunetka.
- Jasne, rozumiem.
- No, ale wy chyba macie mi sporo do powiedzenia? – Rzekła spoglądając raz na blondynkę raz na czerwono włosą.
- To znaczy? – Zapytała Dulce nie bardzo rozumiejąc, o czym mówi przyjaciółka.
- No widzę, że wasze relacje uległy zmianie czy może się mylę? – Zapytała spoglądając na obie z zaciekawieniem.
Dziewczyny spojrzały na siebie z lekkim uśmiechem na twarzy.
- No masz, … co prawda jeszcze nie jesteśmy przyjaciółkami, ale chyba wszystko zmierza w dobrą stronę. – Odparła Marisa.
- Dokładnie … Mari ostatnio bardzo mi pomogła, gdy ciebie nie było. – Odparła spoglądając na czerwono włosą z wdzięcznością.
- To świetnie, bo we trzy możemy stworzyć świetny duet. – Odparła uśmiechnięta Lena.
- Chyba trio? – Zapytała Dul.
- Duet …trio …pal go licho ważne, że razem! – Krzyknęła brunetka tuląc je do siebie.
W czasie, kiedy we trzy cieszyły się swoją obecnością rozmawiając na różnego rodzaju tematy, blondyn rozmówił się z Igorem. To, co usłyszał z jego ust rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Teraz już nie miał wątpliwości, że jedyną osobą, która powinna ponieść karę był Massimo.
***********
Spokojnie pracował sobie w swoim gabinecie, kiedy do środka wparował zdyszany Yoel. Spojrzał na niego piorunującym wzrokiem, za czelność przeszkadzania mu. Jednak nim zdążył wyrazić swoje niezadowolenie mężczyzna uprzedził go najnowszą informacją.
- Szefie mamy gości! – Zakomunikował. – Przyjechał Herrera ze swoimi.
Vincent uśmiechnął się cwaniacko pod nosem i wstał od biurka.
- No, więc chodźmy ich przywitać. – Rzekł klepiąc po ramieniu blondyna. – Chociaż nie… ty się nie pokazuj! – Rozkazał zostawiając go w holu.
Kiedy wyszedł przed domu brunet natychmiast puścił jednego z jego ludzi, który uparcie próbował powstrzymać ich przed wtargnięciem na teren posiadłości? Zmierzył swojego rywala wściekłym wzrokiem.
- Myślałeś, że będziesz cwańszy niż twój ojciec?! – Wysyczał Alfonso ruszając w stronę Vinca. – Sądzisz, że jesteś dużo silniejszy od niego i tymi swoimi beznadziejnymi pomysłami mnie pokonasz?! Mylisz się Guzman … z ciebie gorsza ciota niż z twojego starego, a i on nie był wstanie nas powstrzymać jak wiesz … tak, więc lepiej dla ciebie jak spakujesz swoje manatki i wyniesiesz się tam skąd cię przywiało szczurze! – Warknął stając naprzeciw niego.
Przeciwnik Poncha, choć w środku aż kipiał ze złości, uśmiechnął się.
- Nie rozumiem, o jakich pomysłach mówisz Herrera. – Odparł ze spokojem w głosie.
- No jebnę mu zaraz! – Warknął William zaciskając pięści ze złości.
- Posłuchaj sukinsynu … udajesz twardziela, ale tak naprawdę wiesz, że jesteś za słaby by mnie pokonać, a więc wymyśliłeś sobie, że jak namieszasz tu i tam to sami powybijamy się nawzajem! – Powiedział brunet popychając go.
- Tym czasem śmieciu przejrzeliśmy twoją grę … i doradzam ci to samo, co mój brat. Zabieraj dupę w troki i wypie*dalaj stąd dopóki masz jeszcze ku temu okazję. – Wtrącił się blondyn łapiąc go za wraki i wbijając w niego wściekły wzrok.
Widząc to czterej uzbrojeni ludzie Massima wyciągnęli broń i wymierzyli w stronę braci.
- Puść go inaczej dostaniesz kulkę w łeb, albo twój brat! – Krzyknął jeden z nich.
- Oj nie był bym tego taki pewny. – Odparł Chris trzymając na muszce z całą załogą ludzi Guzmana jak i jego samego.
- Dobra Hector spokojnie… powiedz swoim by opuścili broń i pogadajmy jak cywilizowani ludzie. – Rzekł dając znak skinieniem głowy by i jego podwładni opuścili gnaty. – Wróciłem, bo w końcu to jest miasto, w którym się urodziłem, umówmy się, że ani ja tobie ani ty mi nie będziemy sobie wchodzić w drogę. Ty załatwiaj swoje interesy, a ja swoje to, co było po między naszymi ojcami puść w zapomnienie ok.? – zapytał poprawiając szmaty jak tylko blondyn go puścił.
- No on mnie ku*wa za debila! – Warknął brunet spoglądając na Marcosa. – Posłuchaj no … dziś dam ci szansę i nie zrobię ci krzywdy! Ale jak jeszcze raz mi się narazisz to cię zabiję, jasne?! Nie myśl, że uwierzę w te brednie, którymi próbujesz mnie karmić. I zapamiętaj sobie jedno … tkniesz kogoś ode mnie a drogo za to zapłacisz! – Warknął popychając go tak mocno, że mężczyzna aż wylądował na schodach.
- Idziemy chłopaki. – Powiedział blondyn ruszając za bratem krok w krok.
**********
Dzisiejszy dzień wykończył ją, wzięła, więc szybki prysznic i wskoczyła do łóżka. Była wręcz pewna, iż szybko zaśnie. Niestety sen nie nadchodził gdyż wspomnienia ostatnich tygodni zaczęły nagle dręczyć ją po głowie. Dopiero teraz z jakiś nieokreślonych powodów dopadły ją wyrzuty sumienia. To dziwne, że dopiero teraz. Być może, dlatego, że przez ostatnie tygodnie miała zbyt dużo czasu na przemyślenia i jeszcze powrót pod dach, w którym nie raz przeżyła piekło zmienił jej nastawienie. Nie żeby tak raptem przestała kochać Marcosa, ale jednak czuła, iż robi błąd brnąc w ten związek. Przecież nadal chciała pomścić śmierć siostry, co do tego jej plany nie uległy zmianie. Ale czy nie William by jej wybaczył gdyby zabiła jego brata, jeśli okaże się, iż to on zabił jej siostrę? I co gorsza czy będzie potrafiła zabić jego samego gdyby to jednak on okazał się katem Karen? Po tym, co dla niej zrobił, jej odpowiedź powinna być prosta. Nie! Jednak strata rodziny za bardzo siedziała jak cierń w jej sercu i stąd naszły ją wątpliwości. Była mu wdzięczna za to, że kiedy Poncho kazał ją zabić on zaryzykował własne życie i wywiózł ją daleko, każąc się ukryć. Poza tym on jeden okazał jej wiele serca, podarował miłość tak wielką, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie czuła, a jednak wahała się. Nagle czyjeś pukanie do drzwi wybiło ją z tego natłoku myśli. Usiadła na łóżku.
- Proszę. – Powiedziała cicho poprawiając nocną koszulę, która odkryła kawałek jej jędrnej piersi.
Po tych słowach w drzwiach pojawił się blondyn. Na jego widok od razu na jej twarzy zagościł promienny uśmiech.
- Mogę? – Zapytał niepewny czy ma ochotę na jego towarzystwo o tak późnej porze.
- Oczywiście! – Odparła klepiąc dłonią w łóżko zapraszając by wszedł dalej niż tylko do pokoju.
Zadowolony szybko zamknął za sobą drzwi od środka i szybkim krokiem przemierzył przestrzeń ich dzielącą. Usiadł po prawej stronie, gdyż na lewą przesunęła się ona.
- Jak się czujesz? – Zapytał spoglądając w jej oczy.
- Po za tym, że jestem zmęczona… czuje się dobrze. Tylko… tylko nadal nie rozumiem, czemu mamy oddzielne sypialnie? – Zapytała pochylając się w jego stronę by złożyć mu pocałunek na ustach.
- Myślałem, że wolisz zachować swoją prywatność. – Odparł obejmując ją w tali i przysuwając do siebie.
- Kusząca propozycja … aczkolwiek zbyt długo cię nie widziałam by na nią przystać. – Odparła zanurzając dłoń w jego blond włosach i pogłębiając pocałunek, który z muśnięć po chwilę przerodził się w namiętny taniec ich języków.
- Na taką odpowiedź liczyłem.- Wychrypiał łapiąc oddech między pocałunkami.
Osunęła się od niego na chwilę. Zrzuciła kołdrę, wtedy on położył się płasko na całej długości łóżka pozwalając by siadła na niego okrakiem. Zaraz potem rozpięła guziki jego koszuli i napawając się widokiem jego umięśnionego ciała czekała na jego ruch. Marcos będąc za bardzo podnieconym by bawić się w długa grę wstępną szybko ściągnął z niej koszulę nocną, która i tak mało zakrywała jej ciała. Gdy jego oczom ukazały się jej jędrne piersi oraz stojące już z rosnącego podniecenia sutki uniósł się lekko na łokciach i zachłannością pochwycił ustami jeden z nich. Czując gorący oddech oraz wilgotność języka na swoim ciele wygięła się w łuk odchylając do tyłu. Zataczał kółka, przygryzał delikatnie, całował doprowadzając ją z każdą sekundą do coraz większego szaleństwa. Nie mogąc już wytrzymać powróciła do pozycji prostej i szybkim ruchem ściągnęła z niego koszulę, a następnie zajęła się dolną częścią garderoby. Nie ułatwiał jej tego cały czas zachęcająco całując ją to w szyję to drażniąc sutki muśnięciami czy też dotykiem dłoni. Kiedy w końcu uporała się z jego spodniami oraz bokserkami pozwoliłaby on zdjął jej cienkie koronkowe majteczki? Zrobił to z takim pośpiechem jak by za chwilę miał spłonąć z pożądania, jakie go ogarnęło. Zachwycona, iż jej partner jest tak rozpalony postanowiła jeszcze troszkę go podrażnić tak jak on czynił to całkiem nie dawno. Pchnęła go z całej siły by znowu poległ na plecach i schodząc językiem od szyi aż po sam dół delektowała się smakiem jego rozpalonego ciała. Po dotarciu do podbrzusza blondyna przystanęła i spojrzała na niego przebiegle, a jednocześnie zalotnie. Wstrzymał oddech wiedząc, do czego zmierza jego ukochana. Kiedy wzięła do ręki jego nabrzmiałego już członka, a potem zanurzyła go w swoich wargach mruknął wypuszczając powietrze i zanurzając dłonie w jej włosach? Jej wilgotny język zataczał kółka, usta zaciskały i rozluźniały się, co jakiś czas przyprawiając go prawie o utratę świadomości. W końcu nie wytrzymał, złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Jej ciało w całości pokryło jego. Odgarnął z twarzy jej włosy, które opadły wprost na jego zasłaniając całą widoczność.
- Przegięłaś kobieto… teraz będziesz musiała kochać się ze mną całą noc. – Wyszeptał spoglądając w jej oczy.
I nim zaprotestowała przewrócił ja na plecy tak by teraz to on mógł być górą. Rozsunął kolanem jej zaciśnięte uda, udostępniając sobie tym drogę do jej mokrej muszelki. Nim wszedł w nią stanowczo jednym pchnięciem najpierw splótł obie dłonie z jej rękoma układając ja na wysokości jej głowy. Czując jego wtargnięcie jęknęła i wygięła się w łuk zaciskając palce. Jej nogi szybko zacisnęły się wokoło jego bioder. Zniewolił ją chcąc w ten sposób odegrać się za jej gierki, nie miała nic przeciwko gdyż tak naprawdę ta forma zabawy jeszcze bardziej ją podnieciła. Widząc jej zadowolenie zaczął poruszać się w niej rytmicznie początkowo wolno, lecz z każdym pchnięciem jego ruchy stawały się szybsze. Nie pozostając bierna włączyła aktywność swoich bioder łapiąc z nim ten sam rytm. Dzięki czemu już po chwili oboje szczytowali unosząc się aż do nieba.


Rozdział 26


Poranek był tak samo miły jak i noc. Wspólny prysznic dał im jeszcze chwilę nacieszyć się sobą nim każde ruszyło do swoich obowiązków. William po tym jak Poncho i Chris wyjaśnili mu to i owo postanowił zostać. Zmiana branży wymagała sporego zaangażowania. Tak, więc on jak i reszta męskiej załogi miała sporo roboty na dziś. Tym czasem Maite dowiedziawszy się, że w sobotę idzie na bal razem z blondynem udała się na zakupy. Co prawda jej garderoba była zapełniona po brzegi, lecz nie znalazła tam nic stosownego na takie przyjęcie? Zjadła, więc szybkie śniadanie i zaraz po nim udała się na miasto. Czasy, kiedy wszędzie musiała chodzić z obstawą minęły odkąd została kobietą Marcosa, za co była mu wdzięczna. Miała jednak ochotę na towarzystwo którejś z dziewczyn. Niestety ani Anahi, ani Dulce nie mogły jej towarzyszyć. Blondynka nadal musiała uważać na siebie poprzez ostatnie wydarzenia, jakie ją spotkały, a czerwono włosa zaś na prośbę bruneta zajęła się papierkową robotą. Lena nie mając wyboru pojechała sama. Łażenie po sklepach nie było jej żywiołem, ale chciała wyglądać jak najlepiej odwiedzała, więc sklep za sklepem w poszukiwaniu czegoś extra. Po trzech godzinach bez sensownego latania w końcu natrafiła na odpowiednią kreację, zakpiła ją i po wyjściu ze sklepu ruszyła do samochodu. Mijając kamienicę nagle poczuła jak ktoś łapie ją za ramię i wciąga w bramę. Chciała już krzyknąć, ale nie zdążyła gdyż napastnik zatkał jej usta swoją dłonią. Przerażona spojrzała na niego jak tylko stanął oko w oko z nią.
- Powinnaś już nie żyć?! – Wysyczał spoglądając ze złością w oczach.
-, Ale żyję! – Warknęła jak tylko zabrał dłoń. – Ty akurat powinieneś się z tego cieszyć! – Dodała odpychając napastnika.
Spojrzał na nią zdziwiony nic nie rozumiejąc. W sumie nic do niej nie miał, nie znał jej, więc było mu obojętne to czy laska żyje czy nie. Ale słysząc plan swojego szefa był pewny, iż dziewczyna zginie tak samo jak bracia Herrera tym czasem oni żyli, a i dziewczyna była cała. Jednak jej stwierdzenie, że on powinien się z tego cieszyć zbiło go z tropu. Skoro jej nie znał to niby, czemu miała go obchodzić jej życie? Zastanawiał się. I nim zdążył zadać pytanie, które go tak nurtowało, ona pierwsza otworzyła usta udzielając mu odpowiedzi.
- Nie rozumiesz Basti?! Jestem twoją siostrą! – Rzekła z cwaniackim uśmiechem na twarzy.
Szok, jaki ukazał się na jego twarzy przeszedł wszelkie wyobrażenia brunetki. Była jednak zbyt zła na niego by powitanie, którego oczekiwała zostało spełnione. Dla niej brat, którego znikł, a człowiek, który w tej chwili stał przed nią był obcy. Nie popierała tego, co robił i kim się stał. A już na pewno nie tego, że pracował dla Guzmana. Zszokowany brunet jak tylko przetrawił ową wiadomość i odzyskał głos. Uradowany rzucił się jej na szyję.
- Lena … moja Lenka …Boże, chociaż ty żyjesz! – Mówił tuląc ją jak najmocniej.
Przypomniawszy sobie jak ją ostatnio potraktował odepchnęła go. Miała łzy w oczach ze wzruszenia, ale wściekłość była tak silna, że musiała mu wygarnąć.
- Żyję! Jednak nie cieszy mnie twój widok tak jak bym chciała, coś ty z siebie zrobił Bastian?! W jakieś ty gówno wpadł?! – Zapytała z wyrzutem.
- Ja … a ty to, co inna?! Mieszkasz u Herrerów, chociaż wiesz, że któryś z nich zabił Karen! – Wrzasnął wściekły.
- No właśnie i dlatego tam zamieszkałam, by szybko dowiedzieć się, kto za tym stoi! A ty, … co do śmierci Kari ma Guzman?! – Zapytała mrożąc go wzrokiem.
- Dzięki niemu pokonam ich, sam na pewno nie dałbym rady! Poza tym Vincent dobrze płaci i dba o swoich.
- Ja jestem sama pod dachem wrogów … sama też zamierzam wymierzyć im sprawiedliwość! Nawet gdybym miała zapłacić za to życiem … nie zamierzam upaść tak nisko jak ty! – Warknęła dźgając go paznokciem w klatkę piersiową.
- A co z nami? – Zapytał zakładając ręce na piersi.
- Szukaj mordercy tak jak ja…, kto pierwszy go znajdzie wymierzy mu sprawiedliwość. A jeśli chodzi o relacje po między nami to zmienią się o ile ty zmienisz stanowisko, które zająłeś. A teraz żegnaj! – Powiedziała opuszczając bramę i nie dając mu możliwości zabrania głosu.
************
Z każdym dniem czuła się coraz lepiej. Brunet jak i reszta otoczyła ją troskliwą opieką, sama atmosfera w domu bardzo się zmieniła. Alfonso dotrzymywał słowa i starał się nie wchodzić w drogę. Ona jednak bardzo za nim tęskniła i czasem to jego unikanie doprowadzało ją do szału. Kiedy zaglądał do jej sypialni by dowiedzieć się o jej samopoczucie i stan była pewna, że wizyta potrwa dłużej niż dziesięć minut? Za każdym jednak myliła się. Wyglądało to tak jak by się jej bał. Dziś miała zamiar o tym z nim pogadać. Jednak wydarzenia z południa pokrzyżowały jej plany. Z rana spokojnie zjadła śniadanie w towarzystwie dziewczyn, potem one zajęły się obowiązkami, a Any wróciła grzecznie do pokoju by się nie forsować. Poza ludźmi pilnujących domu, których znała sporadycznie nikogo nie było. Nie wiedząc jak umilić sobie czas włączyła telewizor, ale zaraz dźwięk telefonu przerwał jej ową czynność, jaką było oglądanie. Usiadła na łóżku i sięgnęła po słuchawkę.
- Halo?! – Zapytała, kiedy nikt przez kilka sekund nie raczył się odezwać po tym jak odebrała połączenie.
- Zabiłaś ją … zabiłaś! – Nagle usłyszała głos zrozpaczonego i wściekłego ojca.
-, Ale tato…
- To twoja wina … twoja wina, że matka popełniła samobójstwo! – Krzyknął do słuchawki.
Zbladła, nagle zabrakło jej oddechu. Pragnęłaby jego słowa były tylko kłamstwem.
- Tato, co ty mówisz? – Zapytała z ledwością w głosie.
- Moja ukochana się zabiła, bo nie mogła znieść, że jej córka została dziwką! Zniszczyłaś nam życie, zadowolona jesteś?! – Zapytał z wyrzutem i sarkazmem w głosie. – Zniszczyłaś i tego nigdy ci nie wybaczę! – Dodał rzucając słuchawką nim blondynka zdążyła cokolwiek powiedzieć w swojej obronie.
Łzy leciały jej jak oszalałe. Całe ciało drżało, serce rozpadało się na miliardy małych kawałeczków. Zdenerwowana i zrozpaczona wybiegła z pokoju w poszukiwaniu kogoś, do kogo mogłaby się przytulić. Niestety nawet Dulce, która miała ślęczeć nad papierami gdzieś się ulotniła. Zdruzgotana nie wiedząc, co ze sobą zrobić pobiegła na, zewnątrz, ale i tam na nikogo nie trafiła. Myśli były tak skołowane, że nie zastanawiała się nad tym, co robi i dlatego pobiegła do bramy. Ze względu na to, iż nikt jej nie pilnował otworzyła ją i uciekła. Biegła przed siebie chcąc być jak najdalej od piekła, które zrujnowało jej całe życie.
***************
Z tak zwanej burdel mamy raptem awansowała na księgową. Hector naprawdę się zmienił początkowo Dulce myślała, że to chwilowe zaćmienie umysłu przez brata, ale im dłużej go obserwowała czuła, że tym razem jest to zmiana na stałe. Co prawda wolno postępująca, ale jednak, co niezmiernie ją to cieszyło? Anahi była najbardziej wdzięczna gdyż Marisa szybko pokapowała się, iż to zasługa blondynki? William ponownie zyskał jej zaufanie po tym jak okazało się, że Lena żyje jednak czerwono włosa nie omieszkała go z policzkować za to, że i ją oszukał. Może i to było dla dobra brunetki, ale ona przez niego wylała masę łez. Marcos nie miał jej tego za złe gdyż doskonale wiedział, co musiała przejść przez jego oszustwo. Sprawy po między nią a Cuksem układały się jak najlepiej, czyli jej życie nagle zaczęło nabierać sensu. Po skończonej pracy, uznała, iż czas na odpoczynek i wyruszyła na miasto. Przed bramą spotkała Maite wracającą z zakupów, więc zabrała ją ze sobą. Ze względu na zmiany, jakie zaszły w domu w tak krótkim czasie postanowiła urządzić dziś kolacje dla całej szóstki. Lenie jak najbardziej ten pomysł się spodobał i dlatego bez wahania ponownie udała się na zakupy. Zapomniała nawet o zajściu z Bastim. Kiedy one robiły zakupy w największym supermarkecie, panowie załatwiali swoje sprawy? Zaś rywalizacja (czyt. Guzman) skupił się na ich obserwacji. Zamierzał na razie dać wrogowi satysfakcję i udać, iż posłuchał jego gróźb.
**************
WIECZÓR
Pomysł Marisy bardzo się jej podobał. Chętnie pomogła w zakupach i potem miała razem z nią urządzić kolację. Do tego czasu mogła wreszcie udać się do pokoju na spoczynek po kilku godzinnym lataniu. Jak tylko weszła do pokoju rzuciła torby z zakupami na łóżko i ruszyła do łazienki chcąc wziąć prysznic? Zrzucając po drodze swoją garderobę będąc jedynie w bieliźnie już miała wejść do środka łazienki, gdy nagle jej wzrok przystanął na złotym prostokątnym pudełku. Cofnęła się do szafki, na której ono stało. Popatrzyła chwilę, po czym wzięła do rąk. Usiadła na łóżku, lekko posuwając torby i podniosła wieko pudła. Nie wiedzieć, czemu z deka się bała ujrzeć jego zawartości, ale w końcu rozsunęła papierek i nagle jej oczom ukazała się cudowna kreacja. Wzięła ją do rąk i stanęła przed lustrem chcąc przyjrzeć się jej czy pasuje. Ledwo przyłożyła ją do siebie jak drzwi do pokoju się otworzyły i stanął w nich blondyn.
- No …no, jeśli za każdym razem po powrocie będę widział cię w takiej kreacji to chyba zacznę wychodzić częściej. – Powiedział zawadiacko lustrując jej prawie nagie ciało wzrokiem.
- Mówisz o sukni, którą mi podarowałeś? – Zapytała udając, iż nie wie, o czym mówi jej ukochany.
Uśmiechnął się, wszedł całkiem do środka i zamknął drzwi. Kilka szybkich kroków jak znalazł się przy niej i pochwycił w ramiona. Zaskoczona upuściła kreację zarzucając mu ręce na szyję śmiejąc się radośnie.
- Nie skarbie, ale o twoim boskim … seksownym ciałku. – Rzekł skradając się jej pocałunki.
- No jasne, wy jak zwykle tylko o jednym! – Rzekła próbując udać naburmuszoną. – Ciało, ciało i nic więcej się dla was nie liczy!
Spojrzał na nią uważnie i postawił na podłodze. Spoważniał i złapał za dłonie, po czym spoglądając w jej cudne oczy rzekł.
- Twoje ciało to tylko dodatek do tego, co kocham naprawdę. Lena może nie miałem okazji jeszcze udowodnić ci tego jak bardzo jesteś dla mnie ważna, ale obiecuje poprawie się.
Nie wytrzymała i wskoczyła na niego zarzucając mu dłonie na szyję oraz oplatając nogami jego biodra.
- Ty głuptasie … wiem, że mnie kochasz tak mocno jak ja ciebie. – Powiedziała, po czym wpiła się w jego usta.
Chwilę potem leżeli już na łóżku turlając się namiętnie całując i z szybkim tempem zrzucając z blondyna garderobę, która zawadzała im w przejścia do czegoś konkretnego. Do wieczora mieli kilka godzin i zamierzali je wykorzystać sekunda po sekundzie. Czasu nie tracili też Chris i Dul. Zaraz po powrocie Ucker porwał swoją ukochaną na kolejny kurs tańca. Tak dobrze słyszycie … nadal tam chodzili. Taniec, który dzisiaj ćwiczyli wyzwolił w nich ogromne pożądanie, przez co nawet nie dojechali do domu, kiedy rzucili się na siebie. Samochód to może nie najwygodniejsze miejsce, ale co się nie robi, gdy hormony szaleją. Na ich szczęście, a szczególnie szatyna Dulce miała dość wygodną spódnicę i podwinięcie jej oraz ściągnięcie koronkowych stringów nie zajęło mu zbyt dużo czasu. W tym czasie ona uporała się z rozpięciem jego koszuli, oraz rozporka. Ucker będąc już wstanie gotowości rozsunął suwak jej gorsetu i gdy tylko opadł, dorwał się zachłannie do jej sterczących już sutków. Wygięła się, a z gardła wyrwał się jej długi i dość głośny jęk. Automatycznie uniosła pośladki do góry razem z biodrami i zaraz potem jej ciasna aż wilgotna dziurka opadła na jego nabrzmiałego do granic wytrzymałości członka. Teraz on jęknął, po czym szybko złapał ją za pośladki i zacisnął na nich dłonie. Dziewczyna zaczęła poruszać się raz w górę raz w dół. Jej tempo z wolnego stawało się coraz to szybsze i szybsze. Jego wilgotny język błądzący po jej piersiach wzmagał tylko pożądanie i extazę, która rosła z sekundy na sekundę. I tak oto chwilę później unosili się w do chmur czując jak silne orgazmy obezwładniając ich ciała.
***********
Przez cały dzień nie miał czasu do niej zajrzeć. Od rana latał i załatwiał sprawy związane z dostawą broni i narkotyków. Poza tym musiał jeszcze odebrać zapłatę za dziewczyny, które sprzedał oraz omówić wywózkę tych, które miały trafić do zagranicznych kupców. Po powrocie wziął prysznic i zaszył się w gabinecie by przemyśleć to i owo. Nie tylko związane z biznesem, ale też życiem prywatnym. Koło 18.00 Wszedł do jej pokoju by jak zwykle dowiedzieć się o jej stan, a także zaprosić na kolację, którą przygotowały dziewczyny. Niestety blondynki nie było w pokoju. Zaczął, więc szukać jej po całym domu, pytać wszystkich oto czy ktoś ją widział lub wie gdzie jest. Każdy słysząc o zaginięciu Anahi był zaskoczony i razem z brunetem zajęli się poszukiwaniami zapominając o reszcie. Dochodziła 20.00 Kiedy zorientowali się, iż nie ma jej na terenie posiadłości? Poncho wściekły wsiadł wreszcie w samochód i ruszyła na miasto. Zaraz za nim ruszył William oraz Chris. Objechali całe miasto, wstąpili do każdego baru, restauracji, szpitala, komisariatu i nic. Do domu wrócili koło 23.00. Marcos jak i Lucas zasiedli do kolacji razem z dziewczynami i chociaż nikt nie miał apetytu to jednak żal było zmarnowania im tego. Tym czasem Alfonso usiadł na schodach domu i czekał z nadzieją, że blondynka wróci sama. Mijały minuty, a on dostawał szału martwiąc się coraz bardziej. Kiedy poczuła jak na jego dłonie spadają pierwsze krople deszczu, zerwał się na równe nogi i ponownie usiadł za kierownicą? Dojechał do bramy, wysiadłby ją otworzyć i wtedy jego oczom ukazała się skulona postać idąca w stronę bramy. Było zbyt ciemno by ocenić, kto jest po drugiej stronie, szybko wyszedł poza nią i stanął przyglądając się z uwagą. Jak tylko postać stanęła w świetle latarni jego serce zabiło szybciej i nim zdążył podejść do blondynki ona rzuciła mu się w ramiona szlochając?
- Przytul mnie … błagam przytul!
Nie musiała prosić gdyż zrobił to od razu jak tylko poczuł jej ciało przylegające do jego.
- Przepraszam…ja nie wiedziałam, co robić… gdzie iść… - mówiła łkając coraz mocniej i tuląc się do niego.
- Ciii… nie płacz Angel, proszę nie płacz. – Rzekł głaszcząc ją po mokrych już włosach.
Jej łzy sprawiały, że jego serce tak samo płakało. Najchętniej odebrałby od niej ból, który czuła, chociaż nie wiedział nawet, czym był spowodowany. To jednak teraz nie miało znaczenia, a uspokojenie jej było najważniejsze.
-, Choć zabiorę cię do domu. – Szepnął w jej ucho biorąc na ręce.
- Poncho... – Szepnęła przez łzy.
- Tak? – Zapytał spoglądając w jej oczy.
- Ja nie chcę tam wracać… nie dziś błagam. – Powiedziała spoglądając zbolałym wzrokiem w jego oczy.
Nie odpowiedział, podszedł do auta i najdelikatniej jak potrafił usadził ją w nim. Następnie otworzył szeroko bramę, wsiadł do samochodu i odjechał nikomu nic nie mówiąc.


Rozdział 27


Po dojechaniu do hotelu zamówił pokój z dwoma sypialniami i nim winda zawiozła ich na trzydzieste piąte piętro zadzwonił do rezydencji by poinformować o odnalezieniu blondynki. Dziewczynom kamień spadł z serca, a i panowie odetchnęli z ulgą. Będąc już na górze w pokoju nie wytrzymał tego, że ciągle cierpiała i zapytał;
- Powiedz mi wreszcie, kto cię skrzywdził, a zabiję skurwiela gołymi rękoma!– Krzyknął kucając obok niej.
- Mój ojciec. – Wyszeptała ściągając mokrą bluzkę. – On zadzwonił dziś do rezydencji i powiedział, że … że moja matka zabiła się przez mnie! – Wykrzyknęła zanosząc się ponownie płaczem.
Zamurowało go. Po raz pierwszy nie wiedział, co powiedzieć oraz zrobić. Czuł się taki bezsilny, usiadł, więc obok niej i przygarnął do siebie otaczając ramieniem.
- Tak mi przykro Angel. – Szepnął całując ją w czoło.
Kołysał ją głaszcząc po włosach chcąc uspokoić. Kilka minut później poczuł jak głowa dziewczyny opada na jego kolana. Widząc, że zasnęła, wziął ja na ręce i delikatnie ułożył na posłaniu. Przykrył kołdrą, ucałował w policzek, po czym poszedł do swojej sypialni. Rankiem, kiedy się obudziła brunet siedział na krześle przy jej łóżku i wpatrywał się w nią.
- Jak się czujesz? – Zapytał z troską w głosie, gdy tylko go dostrzegła.
- Trochę lepiej, ale… nie mogę znieść myśli, że nawet jej nie pożegnam. – Powiedziała odwracając głowę by nie widział, że znowu ma ochotę płakać.
- Jak to nie pożegnasz? – Zapytał nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli.
- Ojciec nie powiedział mi, kiedy pogrzeb. Poza tym pewnie by mnie z niego wyrzucił … nienawidzi mnie. – Dodała łamiącym się głosem za wszelką cenę próbując powstrzymać łzy.
Wstał, podszedł do niej i usiadł obok. Dotknął jej brody i wymusiłby na niego spojrzała.
- Angel… nie znam go, ale jestem pewny, że to nieprawda. – Rzekł ocierając kciukiem spływające łzy.
Chciała już coś powiedzieć, ale w tym momencie zadzwoniła komórka bruneta. Nie chętnie wstał, wyjął telefon z kieszeni spodni i odebrał. Tym czasem Anahi wysunęła się z pod kołdry i powolnym krokiem podreptała pod prysznic. Kiedy wyszła z łazienki Alfonso właśnie wręczał napiwek kelnerowi? Usiadła, więc przy okrągłym stole, na którym stało świeżo rozłożone śniadanie. Sięgnęła po sok i nim powiedziała cokolwiek usłyszała.
- Jedz, bo za godzinę wyruszamy. Smacznego. – Powiedział zajmując miejsce naprzeciw niej.
- Czy musimy? Wolałbym zostać tu jeszcze, chociaż do jutra. – Powiedziała upijając łyk.
- Nie wracamy do domu, jeśli oto się martwisz. – Rzekł nalewając sobie czarnej jak smoła kawy.
- W takim razie, dokąd jedziemy? – Zapytała zbita z tropu.
- Na pogrzeb twojej mamy. – Odpowiedział z powagą i troską.
************
Bal jak to bal. Jeśli ktoś lubi takie klimaty, sztuczne uśmiechy, zwroty grzecznościowe. Snobizm to jest to odpowiednia impreza dla niego. Lecz jeśli ktoś za tym nie przepada to tylko się nudzi i męczy. I to właśnie tego wieczora spotkało Willa i Maite. Żeby jednak szanowny pan Perez ich nowy klient zakupił jak najwięcej towaru musieli się przełamać i znieść mało lubianą atmosferę. Wspólne towarzystwo umiliło im czas przynajmniej do połowy przyjęcia. Niestety potem pojawiła się Melisa. Nadal czując żal i gniew w stosunku, co do blondyna podeszła i bez zbędnych ceregieli wypaliła.
- Teraz rżniesz tą dziwkę, chociaż jeszcze całkiem nie dawno posuwałeś mnie! – Warknęła mierząc ich oboje wściekłym wzrokiem.
Po tych słowach zaskoczona brunetka spojrzała pytająco na ukochanego.
- Lena nie słuchaj jej … ona kłamie. – Powiedział z błaganiem w oczach.
- Ty pieprzony draniu … wypierasz się, że bzyknąłeś mnie kilka dni temu w swoim aucie! – Krzyknęła mając za nic tłum ludzi, którzy nagle zwrócili na nich uwagę.
- Przestań kłamać do cholery! – Wrzasnął wściekły.
-, Jeśli ktoś kłamie to ty! – Warknęła dźgając go paznokciem w klatę. – No mała, zapytaj go … - rzekła zwracając się w stronę May.
Dziewczyna jednak zbyt wściekła, opuściła już salę balową mając gdzieś wyjaśnienia.
- Zapłacisz mi za to! – Zagroził wybiegając za brunetką.
Lisa wcale nie przejmując się jego słowami upiła łyk trzymanego w dłoniach drinka i zaczęła się histerycznie śmiać. Blondyn biegł szybko i tylko, dlatego udało mu się dogonić Maite nim wsiadła do auta.
- Skarbie daj mi wyjaśnić. – Powiedział łapiąc ją za ramię.
- Puść! – Krzyknęła wyrywając się. – Tą szmatę dorwę i zapłaci mi za ten cyrk, a ty nie pokazuj mi się na oczy … zdradziecki palancie! – Warknęła wsiadając do samochodu i zatrzaskując za sobą drzwi.
Marcos próbował je otworzyć, ale brunetka szybko włączyła blokadę. Wsadziła kluczyki i czym prędzej odjechała z pod domu Pereza zostawiając blondyna z zaskoczeniem na twarzy.
**********
Cały dom opustoszał została tylko ona i Chris. Nie wliczała ludzi, którzy pilnowali rezydencji tak, więc tylko ona i jej ukochany mogli sobie spokojnie poleżeć przed telewizorem. Ucker jednak miał inne plany, co do owego wieczoru. Nie pytając ją o zgodę wziął ją na ręce jak tylko rozsiadła się wygodnie na kanapie.
- Ej kochany, a co ty wyprawiasz! – Krzyknęła zaskoczona.
- Porywam cię. – Szepnął jej do ucha idąc w stronę samochodu.
Co prawda nie wiedziała, dokąd, ale ucieszyła się, chociaż nie do końca była przekonana czy dżinsy to odpowiedni strój w miejsce, do którego ją zabiera? Tak, więc zarzuciła mu ręce na szyję i pozwoliła się zanieść do auta. Po kwadransie, kiedy stanęli przed kinem spojrzała na niego pytająco.
- No, co, nie lubisz kina? – Zapytał lekko przygaszony bojąc się, że jego pomysł okaże się niewypałem.
- Ależ lubię! Nie sądziłam jednak, że … no, że ty lubisz i chodzisz w takie miejsca. – Rzekła zgodnie z prawdą.
- Kochanie, ale ja sam tego nie wiem. Pomyślałem jednak, że fajnie będzie wyrwać się z domu tak jak reszta naszej załogi. – Odpowiedział posyłając jej jeden z tych swoich czarujących uśmiechów.
Nie odpowiedziała tylko lekko pochyliła się w jego stronę i ucałowała w usta.
- Kocham cię. – Powiedziała jak tylko skończyli się całować.
Kiedy nie odpowiedział posmutniała? Mimo to, gdy wysiadł z auta i otworzył jej drzwi wysiadła i pozwoliła się zaprowadzić do kina. Przez cały seans nie puszczał jej dłoni. Bawiła się świetnie na owej komedii romantycznej, na którą ją zabrał, jednak wciąż po głowie chodziło nurtujące pytanie. Czemu nie potwierdził, że też ją kocha? Liczyła, że może po wyjściu z kina jakoś napomknie na ten temat, ale on wziął ją za rękę i ruszył bez słowa. Spacer! To była kolejna część jego planu jak widać tylko, że ona straciła już chęć na cokolwiek. Tulił ją, całował opowiadał jakieś zabawne historyjki. Uśmiechała się nie chcąc psuć wieczoru takim drobiazgiem, ale było jej mimo wszystko przykro. Była tak zamyślona, iż nawet nie zauważyła, kiedy znaleźli się przy pięknie oświetlonej fontannie. Nie zdziwiłoby ją to gdyby nie fakt, że poza fontanną był też tam napis ułożony z płatków róż. Początkowo nie wiedziała, co tam pisze gdyż stali za daleko. Z bijącym sercem podeszli bliżej. Jemu biło ono szybko ze zdenerwowania jej zaś z zaskoczenia. Kiedy już stanęli na tyle blisko by mogła odczytać wyraz dokładnie, Chris klęknął przed nią? Spojrzała zszokowana unosząc do góry brwi.
-, Ale co ty robisz? – Zapytała nie zdążywszy przeczytać napisu.
- Przeczytaj. – Odparł wskazując na płatki róż.
Zdezorientowana zrobiła to, o co poprosił.
- KOCHANIE CZY WYJDZIESZ ZA MNIE? TWÓJ CHRIS. – Przeczytała na głos.
Zaraz potem ponownie spojrzała na ukochanego, który w tej chwili nie tylko klęczał, ale też trzymał w dłoniach czerwone pudełeczko z pierścionkiem. Ze wzruszenia oczy zaszły jej łzami.
- Duluś ja wiem, że nie jestem święty przynajmniej z tego, co mówiłaś, ale…
- Ciii… - szepnęła, po czym kucnęła obok niego i pocałowała namiętnie w usta.
To wystarczyłoby zrozumiał, iż się zgadza. Szczęśliwy objął ją w pasie, wstał i przyciągną do siebie nie przerywając pocałunku.
***********
Ten dzień był nie mniej cięższy od poprzedniego, ale dzięki brunetowi jakoś go przetrwała. Tak naprawdę gdyby nie jego wsparcie i to wszystko, co dla niej zrobił, pewnie już dawno targnęłaby się na swoje życie. On jednak nie tylko jakimś cudem dowiedział się o pogrzebie to jeszcze razem z nią pojechał tam. Przestraszona i zrozpaczona bała się wejść do kościoła. Alfonso jednak objął ją ramieniem, który dodał jej odwagi i wtedy bez kłopotu weszła do środka. Wszyscy zaraz zwrócili na nich uwagę, nikt jednak nie szepnął ani jednego złego słowa. Usiadła obok ojca, który początkowo zmierzył ją zimnym wzrokiem, ale potem jakby zapomniał o jej grzeszkach wziął za rękę w chwili, kiedy ksiądz, żegnał jej matkę a jednocześnie jego żonę. Po mszy, przenieśli się na cmentarz Poncho przez cały czas wspierał ją i nie odstępował na krok chcąc bronić przed każdym w razie ataku. Nie doszło jednak do tego. Być może zasługą był fakt, iż każdy uszanował tak tragiczny moment tej ceremonii. Być może ogarnął ich strach wiedząc, kim jest człowiek stojący obok Anahi ramię w ramię. To w tej chwili było jednak nie ważne. Pożegnała matkę tak jak tego chciała. Po wszystkim myślała, iż wrócą teraz do rezydencji po, mimo, że nadal jakoś nie miała ochoty tam wracać. Lecz nie pisnęła tym razem o tym słowem nie chcąc nadużywać jego cierpliwości. Brunet jednak nie zawiózł jej tam gdzie była wręcz pewna, że wylądują. Ponownie znaleźli się w hotelu. Od wyjazdu z hotelu na pogrzeb, aż do powrotu nie zamienili ani słowa. Po wejściu do pokoju hotelowego nadal panowała cisza. Usiadła na kanapie w salonie i zdjęła buty, tym czasem on nalał wody mineralnej do dwóch szklanek. Podał blondynce jedną z nich i sam upił łyk rozsiadając się w fotelu stojącego na lewo od sofy.
- Chyba powinnaś iść spać. – Rzekł widząc jak ziewa.
- Chyba tak. – Odparła wypijając wodę jednym haustem i wstając z kanapy. – A ty? – Zapytała spoglądając na niego widząc, iż raczej ma inne plany niż ona.
- Ja muszę wykonać kilka telefonów. – Odparł sięgając do kieszeni marynarki po swój aparat.
- W takim razie dobranoc. – Rzekła, po czym ruszyła ku swojej sypialni.
- Dobranoc. – Odparł odprowadzając ją wzrokiem do samego pokoju.
Jak tylko zniknęła odłożył komórkę, bo tak naprawdę tylko skłamał? Nie miał nic do załatwienia, nie wiedział jednak, jakich użyć słów by w końcu, choć troszkę się uśmiechnęła. Przez cały dzień widząc jej cierpienie, sam też cierpiał. I chociaż miał ochotę na jej towarzystwo nawet gdyby miała do końca życia milczeć to pozwolił jej odejść widząc jak bardzo jest zmęczona i sądząc, że Any sama ma dość jego towarzystwa. Dopił gazowaną wodę i zgasił światło, po czym stanął w oknie zastanawiając się nad swoim życiem. Ostatnio dość często to robił, a powodem było to, iż wreszcie czuł się wolny. Po tym jak się jej zwierzył jego serce odzyskało w pewnym sensie jakąś wolność. Z drugiej zaś strony było jeszcze coś, co go przytłaczało i bolało. To, że zmarnował swoje życie, a także wielu innych ludzi. Krzywdy, które wyrządził nawet nie były do naprawienia. I to najbardziej go bolało. Pragnął się zmienić, ale czy ktoś taki jak on potrafi? Tego nie wiedział, lecz zamierzał próbować. Zamyślony patrzył na gwiazdy zastanawiając się nad tym, od czego zacząć i ile będzie musiał zrobić by, choć trochę stać się lepszym. Nagle drgnął czując jak jej ciepłe dłonie spoczywają na jego klatce piersiowej, a głowa wtula się w jego plecy. Weszła tak cichutko, iż nawet nie słyszał szmeru otwieranych drzwi, a może myśli tak bardzo zagłuszyły go. W każdym bądź razie ucieszył się z jej obecności, a tym bardziej z tego, że jej ciepłe drobne ciało tuliło się do niego. Nie wiedzieć, czemu nie miał odwagi odwrócić się w jej stronę.
- Myślałem, że śpisz. – Powiedział starając się by ton głosu nie zdradził tego jak szybko bije mu serce.
- Próbowałam. – Odparła jeszcze bardziej przylegając do jego pleców. – Jednak dopóki tego nie zrobię chyba nie uda mi się zasnąć. – Dodała po chwili łapiąc oddech, który i tak był zbytnio przyspieszony z powodu takiej bliskości po między nią, a brunetem.
- Czego? – Zapytał tym razem odwracając się w jej stronę.
Puściła go i szybko zapaliła lampkę stojącą na stoliku obok sofy. Zaraz potem wróciła na swoje miejsce i patrząc mu prosto w oczy powiedziała.
- Chciałam ci podziękować. Przepraszam, że nie zrobiłam tego od razu, … ale to chyba z obawy przed tym, iż znowu się rozpłaczę. Teraz jednak chcę byś wiedział, że jestem ci ogromnie wdzięczna za wszystko, co przez ostatnie dni dla mnie zrobiłeś, szczególnie dziś. – Dodała mrugając oczami chcąc rozgonić napływając łzy.
- Angel …
- Nie protestuj Poncho… te podziękowania naprawdę ci się należą. – Rzekła, po czym stanęła na palcach i lekko cmoknęła go w policzek. – Dziękuję.
On i tak uważał, iż nie zasługuje na żadne podziękowania, dlatego spuścił głowę nic nie mówiąc.
- Być może to wszystko, co teraz robisz jest tylko snem lub moim wymysłem, ale mimo to dziękuję, chociaż nie znam powodu, dla którego to zrobiłeś. – Dodała widząc jego brak reakcji, następnie odwróciła się napięcie i ruszyła w stronę swojego pokoju.
- Zrobiłem to…, bo cię kocham Angel. – Szepnął tak cicho, iż ledwo usłyszała.
***********
Za nim znalazł się w domu zajęło mu to jakieś trzydzieści minut. Gdyby nie fakt, że brunetka porwała jego samochód pewnie były dużo wcześniej. Niestety jak tylko, Maite zabrała auto on by ją dogonić zadzwonił po taxi. Nim po niego przyjechała i zawiozła do rezydencji upłynęło właśnie pół godziny. Nadal zdenerwowany pobiegł na górę w poszukiwaniu Leny. Dziewczyny jednak nie było, by nie latać bezsensownie po całym domu podszedł do pierwszego z ludzi stojących na dworze i zapytał czy ktokolwiek ją widział całkiem nie dawno w domu.
- Tak szefie była, ale po jakiś dziesięciu minutach wyszła i odjechała. – Odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Dokąd?
- A tego to nie wiem szefie. – Odparł wzruszając ramionami.
- Wzięła coś? – Zapytał mając nadzieję na jakieś konkrety.
- Chyba nie. – Odparł na owe pytanie też nie znając odpowiedzi.
- Ku*wa to, co wy do ch*ja tu robiliście, że nikt nic nie wie i nie widział?! – Zapytał zły.
- Szefie, ale…
- Dobra nie ważne. – Warknął wchodząc do domu i machając ręką na ochroniarza by zakończył swoją wypowiedź.
Szybko pobiegł na górę jeszcze raz. Zajrzał do szafy. Na szczęście wszystko było na swoim miejscu, odetchnął z ulgą i wyjął komórkę z kieszenie wybierając jej numer. Niestety nadal nie odbierała po mimo tego, że telefon miała włączony. Wściekły cisnął nim na łóżko. Tym czasem brunetka siedziała przy stoliku w małej kawiarence czekając na brata. Jak tylko się zjawił od razu przeszła do rzeczy?
- Przenocujesz mnie? – Zapytała pukając długimi paznokciami o blat stolika ze zdenerwowania.
- Ty mówisz poważnie? – Zapytał przypominając sobie ich ostatnią rozmowę.
- Posłuchaj Basti … jesteś moim bratem i chociaż nie popieram tego, co robisz ani tego, dla kogo pracujesz. Lecz w tej chwili naprawdę cię potrzebuję. – Powiedziała zgodnie z prawdą.
- A powiesz mi, chociaż co się stało? – Zapytał nie tyle z ciekawości, co z troski.
- Nie mam siły ani ochoty, ale myślę, że zrozumiesz, kiedy powiem, że zamierzam ci pomóc dokonać zemsty na Herrerach! – Rzekła zaciskając serwetkę w swojej pięści.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:57, 31 Sty 2012 Powrót do góry

Rozdział 28


Nie zrobił tego nie umyślnie czy też specjalnie by skruszyć jej uraz do niego. Powiedział, że ją kocha, bo tak czuł i w końcu pragnął to wykrzyczeć nie tylko jej, ale całemu światu. O tym, iż jest w niej zakochany wiedział już od dawna. Początkowo sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać, próbował stłamsić te uczucia, które go ogarniały w stosunku, co do blondynki. Potem, kiedy uświadomił sobie, że za późno chciał się jej pozbyć. Ten plan też się nie powiódł. I dzięki Bogu gdyż teraz mógł ją mieć u swego boku. Może nie była jego partnerką, ale sam fakt przebywania w jej pobliżu cieszył go. Nie wyznał Any wcześniej tego, co czuje, gdyż nie chciałby pomyślała, że to kłamstwo. Poza tym chciał być do końca pewny. Teraz był pewny i to od dnia, kiedy zniknęła na tych wiele godzin, a on jej szukał. Strach oto, że może ją stracić i już nigdy nie ujrzeć uświadomiła mu, że bez niej jego życie nie ma sensu. Dziś to powiedział teraz wszystko zależało już tylko od Annie. Która w tej chwili stała do niego plecami? Powiedział to tak cicho, iż ledwo, co usłyszała i tak naprawdę nie do końca była pewna, że zrozumiała dobrze. Policzyła w myślach do dziesięciu zastanawiając się czy ma go poprosić o powtórzenie tego, co powiedział. Lecz kiedy odwróciła się przodem do bruneta on teraz z dumnie podniesioną głową spojrzał w jej oczy i powtórzyła.
- Kocham cię Angel.
Po tych słowach podeszła wolnym krokiem do niego nie spuszczając ani na chwilę wzroku z jego twarzy. Im bliżej była jej serce szalało jak i rozum. On też nie mógł zapanować na biciem własnego serducha. Najbardziej jednak przerażała go myśl, iż go odrzuci. Widząc jej wzrok czuł niepokój. Kiedy stanęła przed nim dosłownie ze trzy centymetry od niego poczuł obezwładniający go strach? Pierwszy raz się bał i to tak bardzo jak ci, którzy boją się mając lufę przystawioną do skroni. Poczuł oddech na swoim policzku, przez co przebiegł go miły dreszcz na całym ciele. Nastawił się na wykład a tym czasem to, co zrobiła całkiem go zaskoczyło. Swoimi smukłymi palcami zaczęła rozpinać z wolna guzik po guziku jego koszuli. Jej twarz zbliżyła się do jego szyi, a język zaczął jeździć od ucha w dół. Wilgotność jak i gorący oddech sprawił, że zaczął roztapiać się w pożądaniu. Nie drgnęła mu jednak nawet ręka by jej dotknąć gdyż bał się ją spłoszyć. Poza tym czekał na kolej wydarzeń chcąc się upewnić, iż dobrze odczytuje sygnały. Kiedy jej smukłe dłonie rozpięły ostatni guzik i zaczęły zsuwać koszulę z jego ramion był już pewny, czego chce Angel? Wsunął dłoń w jej miękkie blond włosy i trzymając za kark przyciągnął do siebie wpijając się namiętnie w jej usta. Rozchyliła chętnie wargi i pozwoliłaby jego język wtargnął do wnętrza jej ust tym samym odwzajemniając z chęcią pocałunek. Przylgnęła do jego pół nagiego ciała i zaczęła paznokciami jeździć po plecach z odrobiną zaborczości, ale też lekkości. Mięśnie bruneta natychmiast się napięły pod wpływem pieszczoty, która wzmagała w nim rosnące pożądanie. Jego druga wolna ręka chwyciła pasek szlafroka i szybko go rozwiązała, po czym wsunęła się pod niego i obejmując dziewczynę w tali przyciągnął jeszcze bardziej do siebie. Zadrżała. Czuła ciepło jego dłoni, wibrujący język, który dawał jej przyjemność i zero strachu. On zaś odebrał to inaczej i zaraz przerwał pocałunek.
- Przepraszam Angel … zapomniałem się. – Rzekł odsuwając się od niej na bezpieczną odległość.
- Nieprawda. – Odparła szybko i wpiła się w jego usta ponownie przylegając do gorącego ciała Hectora. – Dobrze wiesz, czego chcę. – Dodała na chwilę odrywając się od jego ust.
- Jesteś tego pewna? – Zapytał nie chcąc znowu ją skrzywdzić lub narazić jakikolwiek stres.
Odsunęła się od niego lekko i patrząc w oczy powiedziała;
- Jestem. – Odparła splątując jego dłoń ze swoją.
Jak tylko ich dłonie połączyły się ruszyła w stronę sypialni, a on za nią? Idąc krok w krok za blondynką czuł jak jego serce bije z każdą sekundą coraz mocniej i głośniej. Anahi, chociaż czuła nadal strach oraz nie do końca była pewna tego, co robi była tak poruszona tym, że wreszcie się przed nią otworzył, iż postanowiła spróbować przełamać swój strach oraz obdarzyć go zaufaniem. Doskonale zdawała sobie sprawę jednak z tego jak bardzo ryzykuje. Czuła, że może zostać skrzywdzona w razie gdyby chciała się raptownie wycofać mimo to postanowiła owe ryzyko ponieść w imię miłości. Jak tylko drzwi sypialni zamknęły się za nimi, puściła go? Odwróciła się do niego i spojrzała prosto w oczy pragnąć cokolwiek z nich wyczytać. Wyglądał na zdenerwowanego tyle, że tym razem jego zdenerwowanie jak by wypływało ze strachu a nie złości. W jego spojrzeniu widziała łagodność i miłość, co napełniło ją większą odwagą. Zsunęła, więc wolno ze swoich ramion szlafrok i idąc tyłem skierowała się w stronę łóżka nawołując go palcem wskazującym. Gdy się już do niej zbliżył weszła na łóżko i na jego rogu klęknęła. Złapała go za pasek u spodni i przyciągnęła do siebie, kiedy ciało bruneta przywarło do niej zarzuciła mu ręce na szyję delikatnie musnęła jego usta by wiedział, iż jest gotowa na więcej. Wtedy objął ją w tali i podniósł do góry lekko cofając się do tyłu, co spowodowało, że jej nogi zawisły nad podłogą. Wpił się w jej usta z pełną namiętnością. Nie protestowała tylko z chęcią odwzajemniła pocałunek zanurzając dłonie w jego włosach, jednocześnie zarzucając mu nogi na biodra i oplatając go wokoło nich. Tak bardzo jej pragnął, iż najchętniej rzuciłby ją natychmiast na łóżko zdzierając tą cienką nocną koszulę i posiadł. Przestraszony swoich myśli natychmiast oderwał się od jej ust i delikatnie postawił na miękkim dywanie.
- Przepraszam Angel nie mogę. – Powiedział odsuwając się od niej na bezpieczną odległość.
Zaskoczona patrzyła na niego z niedowierzaniem. On wielki Alfonso Hector Herrera spanikował, bał się czy po prostu udawał chcąc tym samym ukryć kłamstwo o tym, iż rzekomo ją kocha? Do tej pory sądziła, że właśnie oto mu chodzi, uśpić jej czujność miłymi gestami i zaciągnąć do łóżka tyle, że tym razem tak by wyglądało, że sama się na to zgodziła. Patrzyła w jego oczy, śledziła mimikę twarzy, ale na marne jak zwykle nic nie dało się wyczytać.
- A więc skłamałeś mówiąc, że mnie kochasz. – Rzekła nagle siadając zasmucona na brzegu łóżka.
Łzy cisnęły się do jej oczu tak, więc schyliła głowę w dół by ich nie dostrzegł. Nie chciałaby musiał znowu kłamać lub urządził jej awanturę. Zapadła cisza, która chociaż trwała ledwo kilka krótkich sekund jej wydawała się wiecznością. I nagle poczuła jak jego dłoń unosi jej podbródek wymuszając by na niego spojrzała.
- Nie kłamałem kocham cię i właśnie, dlatego nie mogę się teraz z tobą przespać. – Rzekł spokojnym i troskliwym głosem.
- Nawet, jeśli ja chcę? – Zapytała nadal nie bardzo rozumiejąc jego oporów.
- Pozwól, że ci coś wyjaśnię … do tej pory bzykałem panienki gdzie popadnie. Kibel, gabinet, auto … wszędzie nie zważałem na ich potrzeby. Nie bawiłem się w gry wstępne czy też delikatność. Jeśli chodzi o zbliżenia seksualne zawsze byłem zwierzęciem, o czym sama się przekonałaś. – Powiedział pochylając głowę ze wstydu. – Nie wkładałem w to uczuć, nie dawałem nic z siebie tylko brałem. Lecz teraz, kiedy zrozumiałem jak bardzo jesteś dla mnie ważna pragnę by ta chwila była wyjątkowa. Nie chcę niczego zepsuć, a na to muszę być gotowy w tej chwili obawiam się, że moje ciało… nie jest wstanie zapanować nad sobą tak jak i moje żądze, dlatego…
-, Dlatego wolisz poczekać? – Dokończyła za niego wchodząc mu w słowo.
- Już raz cię skrzywdziłem … więcej tego nie zrobię. – Odpowiedział całując jedną z jej dłoni.
Nie sądziła, że jeszcze czymś ją zaskoczy w końcu znała go od najgorszej strony. Tym czasem właśnie ten gest z jego strony naprawdę ją zaskoczył. Co więcej poczuła jak wokoło jej serca robi się ciepło na myśl, iż wreszcie jej ukochany się zmienia? Uszanowała jego decyzję, sama też odetchnęła z ulga gdyż nie do końca była pewna czy temu podoła, chociaż całując się z nim była wręcz przekonana, że da radę się u oddać. No, ale skoro nic z tego nie wyszło być może los dawał jej znać, iż jeszcze nie jest gotowa. Tak czy siak seksu nie uprawiali, ale na jej prośbę Poncho zasnął u jej boku.
********
Jej brat chętnie zgodził się na to by zamieszkała u niego. Była wręcz pewna, że zabierze ja do domu Guzmana jakież było jej zdziwienie, kiedy auto zatrzymało się pod niewielką kamienicą. Mieszkanie nie było zbyt wielkie gdyż posiadło pokój z kuchnią i łazienką, ale jak dla jednej osoby było jak najbardziej odpowiednie. Szybko się rozgościła i jak tylko wyjaśnił jej to i owo na temat jego pracy u Vinca oraz jakie ma dowody dotyczące zamordowania Karen pożegnał się z nią i pojechał do rezydencji swojego szefa zostawiając ją samą. Siedząc na sofie wpatrywała się w okno. To, co zrobił William zniszczyło jej wszystkie nadzieje na lepsze życie. I nie chodziło tu o pieniądze, bo one akurat nie miały dla niej tak naprawdę znaczenia. Bolało ją to, że jedyny mężczyzna, któremu odważyła się zaufać zawiódł ją. I chociaż znając ród Herrerów już od dawien dawna powinna być przygotowana na takie typu niespodzianki to jednak nie spodziewała się tego ze strony Marcosa po tym, co dla niej uczynił. Zaryzykował życie, utratę rodziny tylko po to by z nią być. Więc czemu w chwili, kiedy ona się ukrywała on ją zdradził z byle szmatą? Zastanawiała się. Nie widziała nic, a nic sensownego w jego postępowaniu, nawet była chwila, kiedy zaczęła wątpić w ów zdradę. Jednak nie wiedzieć, czemu po części czuła, że kobieta miała rację. Mając mętlik w głowie w końcu położyła się do łóżka chcąc zasnąć i przestać się zadręczać. Tym czasem blondyn szalał szukając ją po ulicach Meksyku. Po wielogodzinnych poszukiwaniach i próbach połączenia się z Leną, które były daremne wrócił do domu. Wziął prysznic i początkowo próbował usnąć, ale myśli o niej nie dawały mu spokoju, dlatego też po dwu godzinnym wierceniu się z boku na bok wstał. Usiadł w fotelu z karafką najmocniejszego trunku i zaczął pić.
**********
Na takie oświadczyny czekała wydawałoby się wieczność. I dlatego bez wahania od razu się zgodziła. Nie ważne już było, iż nic nie pamiętał. Ona w tej chwili czuła, że nawet, jeśli jego pamięć kiedyś wróci do normalności ona nadal pozostanie tym, kim jest teraz. Wcześniejsze wątpliwości stopniowo znikały, a dziś zniknęły na dobre. Szczęśliwa leżała w jego objęciach po kolejnym namiętnym acz czułym seksie i wpatrywała się w jego twarz. Spał tak słodko, jego serce biło spokojnie i miarowo, co dawało jej poczucie jeszcze większego bezpieczeństwa. Może jej życie nigdy do końca nie będzie tak spokojne jak by chciała, ale jak widać nawet będąc córką mafiozo mogła być szczęśliwa. To szczęście dawał jej właśnie Chris. Pogłaskała go delikatnie po policzku, po czym przytuliła głowę do jego piersi i zamknęła oczy. Nie minął kwadrans jak odpłynęła już do krainy Morfeusza.
************
Rankiem, kiedy otworzył oczy cała głowa bolała go niemiłosiernie. Tak alkohol w dużych ilościach nie sprzyjał. Uświadamiając sobie jednak, że wczorajsza sytuacja na przyjęciu nie była sen, a rzeczywistością. Zapomniał o bólu i powlókł się pod prysznic. Po orzeźwiającej kąpieli, ubrał się w świeże ciuchy i zszedł napić się kawy w między czasie ponownie dzwoniąc do Maite. Dziś też nie miał szczęścia, dziewczyna tak jak i wczoraj tak i dziś nie odbierała. Nie mając wyjścia z kubkiem kawy powędrował do pokoju siostry i opowiedział jej o wczorajszym zajściu na przyjęciu mając nadzieję, że Dulce pomoże mu odnaleźć Lenę. Niestety przyjaciółka także i od niej nie odbierała połączeń. Marisa, więc wskazała mu kilka miejsc, w których być może ukryła się May. Z nadzieją William pojechał w owe miejsca, ale w żadnym nie odnalazł swojej ukochanej. Przed powrotem do domu wstąpił jeszcze do Melisy chcąc rozmówić się z dziewczyną. To był błąd …Lisa nie tylko trzymała się swojej wersji to jeszcze nasłała na niego ludzi ojca, których sama po cichu opłacałaby obijali gęby tym, co wchodzą jej w drogę. Może i Marcos był silnym mężczyzną i posiadał dość szybki refleks, ale bójka z siedmioma facetami nie mniejszymi od niego okazała się jego zgubą. Walczył do końca wymierzając każdemu cios za ciosem. Ale ów banda miała przewagę i dlatego też udało im się go w końcu obezwładnić i stłuc do nieprzytomności. Na tym jednak jego pech się nie skończył, gdyż będąc całkiem nie przytomnym trafił w ręce wroga. Vincent nie tylko ucieszył się z takiego nabytku, ale postanowił jeszcze trochę podręczyć chłopaka nim odda go na stracenie temu, komu najbardziej zależało na jego śmierci. Doskonale wiedział, że Lena jak i Bastian się ucieszą z takiego prezentu, choć za pewne też i zdziwią sądząc, że Massimo nic, a nic nie wie o ich planach oraz o tym, kim są. Guzman wiedział wszystko, tak samo jak Poncho. No może nie do końca wszystko, gdyż były sprawy, o których żaden z nich nie miał pojęcia, chociaż były pod ich nosem. Przyjedzie jednak dzień, kiedy wszystkie karty zostaną odkryte i wygra tylko najsilniejszy.
*************
Chociaż u nich wszystko układało się szczęśliwie to jednak nie potrafiła do końca się cieszyć, kiedy jej bracia mieli kłopoty lub przyjaciele. Odejście Leny bardzo ją zmartwiło, jednak, jako jedyna nadająca się do pracy pilnowała interesu razem z Chrisem. To wszystko zbytnio ją przytłaczało, mimo, że Ucker bardzo jej pomagał i starał się podtrzymać na duchu. Tym bardziej nie miała ochoty na spotkanie z Damianem. Ostatnio jakoś nie miała na to czasu, a zaś dziś nawet ochoty. Jednak tak bardzo nalegał i miał przejęty głos, więc trudno było jej odmówić tym bardziej, że to on tak naprawdę pomógł jej stanąć na nogi. Tak, więc koło południa pojechała na spotkanie w wyznaczone miejsce. Co prawda nie podobało się jej, iż to ma być w pokoju hotelowym, ale cóż skoro pragnął pogadać bez świadków przystała na jego prośbę? Początkowo opowiadał jej o dziewczynie, która zawładnęła jego sercem, lecz wybrała innego. Nie wymienił jej imienia tak, więc Marisie nawet przez chwilę nie przyszło do głowy, iż chodzi właśnie o nią. Potem jednak temat diametralnie się zmienił w pogawędkę o gangach narkotykowych. Ponoć pojawili się nowi nabywcy i handlarze. Tu akurat Dulce połapała się, że chodzi o jej braci po, mimo, że Damian nie podał nazwisk. Ona nie chcąc wkopywać ich nawet nie pisnęła słowa na ten temat. Udała, że nie wie rozumie, o co chodzi jej przyjacielowi. Ten nie chcąc by nabrała podejrzeń nie drążył tematu na siłę. Nie zamierzał jednak tak łatwo odpuścić, gdyż musiał zdobyć potrzebne mu informacje, ale uznał, że w innym terminie przyciśnie czerwono włosą. Najpierw musiał sprawić by się mu oddała. Ta bajka o miłości była celowa. Celowo też nie podał imienia owej ukochanej. Ale jego plan zdobyci jej wolnymi krokami zbliżał się ku spełnieniu. Czekał tylko, aż Dul przestanie być taka czuja i wtedy zamierzał zaatakować.
************
Następnego dnia, kiedy obudziła się sama w pustym mieszkaniu uświadomiła sobie jak bardzo brakuje jej blondyna. I chociaż wciąż miała mieszane uczucia to emocje z wczorajszego wieczoru opadły i postanowiła jednak pojechać do Willa i dać mu szansę wyjaśnienia całej tej przykrej sytuacji. Wzięła, więc szybką kąpiel, wypiła kawę i pojechała natychmiast do rezydencji. Nie zastała jednak ani Marcosa ani Dulce. Odczekała, więc godzinę z Chrisem, a kiedy żadne z nich się nie pojawiło zaczęli na zmianę z Uckerem wydzwaniać do blondyna. W końcu zrezygnowana uznała, że lepiej jak wróci do domu niż zjawi się Basti. Ledwo doszła do auta jak rozdzwoniła się jej komórka. Będąc pewna, że to ukochany szybko nacisnęła zieloną słuchawkę.
- No wreszcie, nawet nie wiesz jak się martwiłam! – Powiedziała w pośpiechu do telefonu.
- Lena spokojnie … nie ma powodu do obaw przecież mówiłem, że odezwę się w południe. – Rzekł Bastian.
- No tak, ale…
- Dobra nie ważne, posłuchaj mam super wieści. – Powiedział z zadowoleniem w głosie.
- No słucham. – Rzekła mało szczęśliwa w obecnej sytuacji.
- Dorwałem w końcu tego, kto zabił Karen. – Rzekł podekscytowany. – Weź, więc samochód i przyjedź do magazynu tego samego, w którym przetrzymywaliśmy ciebie i tego całego Igora. – Dodał po chwili nie słysząc reakcji ze strony siostry.
On mówił jak najęty ona zaś stała jak zahipnotyzowana i próbowała uspokoić łomoczące serce. Niestety nie biło ona z radości, iż wreszcie jej sny o dorwaniu kata jej siostry się spełniły. Biło ze strachu oraz dziwnego niepokoju, który poczuła słysząc ów informację. Wiele razy wyobrażała sobie ta chwilę, kiedy staje oko w oko z mordercą i bez mrugnięcia okiem strzela mu prosto w oczy. I może gdyby tym kimś był ktoś inny niż członek rodziny Herrera cieszyłaby się. Ale mając tą świadomość, że przyjdzie jej zabić bruneta sprawiając tym samym ból Dulce serce bolało. A myśl, że być może owej zbrodni dopuścił się William, serce rozrywało się jej na strzępy. Wtedy nie tylko będzie musiała zranić czerwono włosą, ale też siebie samą. I jeśli da radę to zrobić i zabije blondyna jej życie już nigdy nie powróci do normalności. Z ledwością pożegnała Eliasa (drugie imię Bastiana) i na chwiejących się nogach wsiadła do samochodu. Nim go odpaliła, pomodliła się jeszcze by mordercą nie okazał się Marcos. Następnie przekręciła kluczyk w stacyjce i z piskiem opon odjechała.
**************
Ostatnie dni naprawdę były koszmarem. Dla Chrisa może nie całkiem gdyż on od pewnego czasu czuł się jak w niebie po mimo tego gdzie mieszkał i w jakim, zawodzie” się obracał czuł się szczęśliwy. A to wszystko za sprawą Dulce. Tylko ona podtrzymywała go jeszcze w tym bagnie inaczej już dawno by zwiał, nawet za cenę śmierci. Nie mógł jednak tego zrobić zostawiając ją z tym wszystkim samą, zaś ona nie chciała uciec razem z nim. Rozumiał czy też nie rozumiał jej powodów postanowił zostać. I w na różne możliwe sposoby umilić jej życie, pewne swojej miłości oświadczył się pragnąc założyć rodzinę. Po części miał nadzieję, że kiedy wezmą ślub i postarają się o potomka Marisa sama uzna, że odejście stąd będzie najlepsze. Do tego czasu cieszył się tym, co ma. Co więcej czuł, że jego pamięć zaczyna stopniowo wracać? Coraz częściej widział jakieś obrazy w swojej głowie. Jeszcze nie do końca jasne i zrozumiałe, ale jednak już coś tam świtało. Z jednej strony bał się odkryć prawdę na swój temat zaś z drugiej liczył na to, że uda mu się zrozumieć wiele rzeczy związanych z Dulce, pracą i całym tym dziwnym życiem, w które się wkopał. Nie przypuszczał nawet, że ta wiedza przerośnie jego samego.
**************
Oparty o ramę krzesła, na którym siedział z lekko odchyloną głową do tyłu cichutko pojękiwał, kiedy brunetka umiejętnie zanurzała jego członka w swojej buzi. Co jakiś czas spoglądał na jej twarz chcąc się napawać widokiem swojego kutasa w jej ponętnych wargach? To jeszcze bardziej go podniecało im dłużej patrzył jak połyka jego nabrzmiałego członka tym szybciej poruszał biodrami chcąc jak najszybciej napełnić jej usta spermą. Kobieta dławiła się przy każdym mocnym pchnięciu czując jego członka przy swoich migdałkach, ale jej oczy wręcz błagały o jeszcze. Widząc, że Melisa jest tak samo rządna seksu jak on czuł, iż nie pozwoli mu skończyć w ten sposób i nie mylił się gdyż po chwili kobieta wstała z pozycji klęczącej i okrakiem usiadła na jego udach. Jej sterczące sutki zaczęły ocierać się o jego nagą klatkę piersiową zaś pośladki o uda tym samym jej cipka drażniła główkę jego członka. Usta, które jeszcze chwilę temu zabawiały się z jego penisem teraz całowały jego wargi z taką łapczywością jak by zaraz miało jej zabraknąć powietrza. Nie mogąc już znieść tej zabawy ścisnął jej pośladki i lekko unosząc nabiła na swojego fiuta. Zdobił to tak szybko i stanowczo, że z jej gardła wydarł się niepohamowany głośny jęk. Jej ciało wygięło się w łuk tak silnie, iż głowa prawie dotykała podłogi. Wtedy mocno złapał ją za biodra i zaczął stymulować nią w taki sposób by jego członek zanurzał się i wynurzał z jej cipki. Z każdym pchnięciem ruchy stawały się coraz szybsze Lisa nie chcąc pozostać bierna sama też nabrała tempa u nosząc się na jego twardym maszcie to raz w górę to raz w dół. Po kilku sekundach jej ciało ogarnął wstrząs pod wpływem orgazmu, jaki owładną jej ciało. W tym momencie słychać już było tylko jęki tych dwoje. Zaspokojeni, szybko się ubrali i jak by nigdy nic usiedli na kanapie ze szklaneczkami Whisky.
- No, więc teraz już możemy wznieść toast za nasze zwycięstwo! – Rzekła brunetka figlarnie i dumnie spoglądając na mężczyznę.
- Nie nazwałbym tego zwycięstwem, a raczej małą cząstką naszego perfidnego planu Liss! – Odparł lubieżnie spoglądając na jej krągłe piersi opinane przez obcisłą sukienkę.
- Oj Vinc przestań być taki drobiazgowy … ciesz się, że wreszcie jednego z Herrerów masz już z głowy. – Powiedziała cwaniacko się uśmiechając.
- Marcos był pestką Meliso … z Hectorem tak łatwo nie pójdzie. – Rzekł upijając łyk.
- Ty chyba we mnie nie wierzysz Massimo. Skoro potrafiłam sprawić by ta dziwka Lena zabiła własnego ukochanego … to tym bardziej sprawię, a raczej sprawimy, że blondyna zabije bruneta. – Powiedziała, po czym wybuchła szyderczym śmiechem.
-, Ale najpierw muszę pozbyć się tego bękarta z jej łona nim zostanie moją kobietą.

Rozdział 29



Zatrzymała auto pod samym magazynem chciała jeszcze chwilę posiedzieć nim wejdzie do środka gdyż nadal nie wiedziała, co ma zrobić. Nie była do końca pewna czy w tej chwili i w tych okolicznościach będzie wstanie zabić któregokolwiek z Herrerów. Nie miała jednak zbyt dużo czasu na zastanawianie się gdyż po chwili na zewnątrz pojawił się nie, kto inny, a jej brat. Wsiadła, więc szybko z samochodu i wolnym krokiem na chwiejących się nogach ze zdenerwowania.
- Jak go dorwałeś? – Zapytała próbując zachować naturalny ton głosu.
- Czysty przypadek. – Odparł wzruszając ramionami. – Tak naprawdę ten sukinsyn wpadł w ręce mojego szefa, który troszkę się nim zabawił, a potem oddał go mnie. – Wyjaśnił zadowolony z takiego obrotu sprawy.
- A skąd Guzman wiedział? – Zapytała zdziwiona.
- Wiedział, nie wiedział… Lena czy to ważne? Teraz chyba najważniejsze jest zabić tego śmiecia. – Odparł zaciskając pięść na samo wspomnienie o blondynie.
-, Co zamierzasz? – Zapytała czując jak jej serce podchodzi do gardła na myśl, że zaraz ujrzy twarz tego, który zabił jej siostrę.
- Jak to, co … zabiję chuja i tyle! – Warknął zniecierpliwiony pytaniami zadawanymi przez brunetkę. – No chyba, że ty chcesz to zrobić siostra? – Zapytał wyciągając broń z kabury podając jej do ręki.
Drżącą dłonią wzięła pistolet i z szybko bijącym sercem ruszyła w stronę drzwi prowadzących do magazynu. Bastian z cwaniackim uśmiechem na twarzy spojrzał na nią z podziwem i ruszył zaraz za Leną. Ta jednak nim weszła do środka przystanęła, obejrzała się za siebie i tonem nieznoszącym sprzeciwu zwróciła się do brata.
- Zostań tu … załatwię to sama, ale najpierw chcę zamienić z nim dwa słowa!
Ten rozkaz nic, a nic go nie ucieszył, ale przystał na niego. Brunetka dopiero wtedy pchnęła drzwi i odważnie weszła do środka. We wnętrzu panowała praktycznie ciemność jedyne światło to żarówka zwisająca po środku popękanego sufitu. Promienie z niej padały na siedzącego na przyśle mężczyznę. Nie musiała podchodzić zbyt blisko by go rozpoznać te blond włosy jak i posturę Williama znała aż za dobrze. Jego głowa zwisała w dół, ręce miał związane z tyłu krzesła, a nogi przypięte kajdankami do nóg krzesełka. Łzy natychmiast napłynęły jej do oczu. Jej myśli jak i serce zaczęły szaleć. Nie mogła znieść myśli, że człowiek, którego kochała z całego serca okazał się mordercą. Miłość i chęć wymierzenia sprawiedliwości walczyły ze sobą teraz w jej głowie i sercu. I pewnie jeszcze długo by stała tak zastanawiając się, co ma zrobić gdyby nie fakt, że Marcos, który wcześniej był nieprzytomny nagle się ocknął. Wzięła, więc głęboki oddech i ruszyła do przodu by ujrzał jej twarz jak tylko uniesie głowę. I tak też zrobił jak tylko stanęła naprzeciw niego. Uniósł głowę i od razu ich spojrzenia spotkały się. Łzy, które wcześniej spływały po jej policzkach otarła szybko nim stanęła przed ukochanym. Na twarzy zaś pojawił się wyraz pogardy i nienawiści do mężczyzny, który ja zawiódł.
- Lena, co ty tu robisz?! – Zapytał zatroskanym głosem.
Nie odpowiedziała tylko w skupieniu przyglądała się mu. Dopiero teraz będąc tak blisko dostrzegła, że ukochany poważnie oberwał. Jego rozwalona warga, łuk brwiowy wskazywały na ślady walki, którą z kimś stoczył. Zaś ślady krwi na koszuli oraz grymas bólu na twarzy przy każdym wypowiedzianym słowie uświadomiły jej, że najprawdopodobniej w trakcie walki oberwał od większej ilości przeciwników. I owszem ludzie Melisy nie tylko poczęstowali go mocnymi ciosami z pięści, ale też paroma dobrymi kopniakami. Czując jednak nie dosyt Guzman kazał jeszcze swoim ludziom poznęcać się trochę nad ów znienawidzonym wrogiem. I tak pół żywego oddał go w ręce Bastiana by ten zabił go tak jak pragnął tego od dawna. I chociaż serce jej się ściskało to starała się zachować jak najbardziej kamienną i chłodną twarz.
- Kochanie, co tu robisz … jak mnie znalazłaś? – Zapytał ponownie widząc jak dziewczyna milczy. – Lena cholera jasna słyszysz mnie?!
- Słyszę. – Odpowiedziała nagle i chociaż bardzo się starała to drżący ton głosu zdradził, że wcale nie jest jej łatwo z tą sytuacją.
- No, więc nie stój tak tylko uciekaj stąd … uciekaj za nim wróci ten facet. – Odparł myśląc, że dziewczyna przyszła go uratować.
-Dlaczego… powiedz mi, dlatego to zrobiłeś? – Zapytała nagle ignorując jego słowa.
- Skarbie, ale, o czym ty mówisz? – Zapytał nie bardzo rozumiejąc.
Nie zdążyła jednak odpowiedzieć mu, gdyż zniecierpliwiony Basti nagle wszedł do środka.
- Cholera Lena, co ty mu bajkę na dobranoc opowiadasz?! – Zapytał wściekły widząc, że siostra nadal nie zabiła blondyna.
Słysząc imię ukochanej wypowiedziane z ust bruneta, Marcos dopiero pojął, że ów mężczyzna i jego ukochana znają się o to dość dobrze.
- Zostaw nas Basti …
- Dobra, ale cholera nie zawal szansy, która dał nam Guzman! – Powiedział wchodząc jej w słowo nim zdążyła skończyć to, co chciała powiedzieć.
Po tych słowach brunet wyszedł, a blondyn spojrzał na nią z niedowierzaniem w oczach. I nim powiedziała cokolwiek rzekł.
- A jednak Poncho miał rację...
Początkowo nie pojęła, o co chodzi Willowi, ale w trakcie rozwiązywania mu rąk mężczyzna skończył mówić to, co zaczął.
- To ty jesteś tym cholernym szpiegiem Guzmana, który pomaga mu nas wykańczać! Ty mu donosisz o wszystkich naszych poczynaniach … Boże, ale ja byłem głupi. – Rzekł kręcąc głową z niedowierzania pocierając jednocześnie uwolnione dłonie.
Jak tylko odwiązała mu ręce ponownie stanęła naprzeciw niego bez słowa słuchając jego oskarżeń? Kiedy podniósł głowę, rzuciła mu kluczyk od kajdanek? Mimo, że wściekłość przepełniała go niezmiernie poczuł nagłą wdzięczność za to, że mimo wszystko go uwalnia. Pewny swego szybko otworzył zamek w kajdankach i uwolnił nogi. Następnie chciał wstać, ale dziewczyna szybko przystawiła mu pistolet do skroni.
- Nawet nie próbuj! – Warknęła tym razem trzymając pewnie wycelowanego gnata.
Nie zważając na jej rozkaz prychnął pod nosem ironicznie i podniósł się do pionu.
- Chcesz mnie zabić, zrób to… ja się śmierci nie boję. – Powiedział patrząc jej w oczy. – Żałuję tylko, że sam darowałem ci życie. – Dodał po chwili.
- No jasne! - Prychnęła złośliwie rozkładając ręce. - Przecież to nie w twoim typie zostawiać bezbronne kobiety przy życiu! – Warknęła.
- Ty mi jakoś nie wyglądasz na bezbronną. – Odgryzł się.
-, Bo i nie jestem, ale moja siostra była, a ty ją zabiłeś pieprzony draniu! – Krzyknęła. – I dlatego teraz zginiesz! – Dodała na koniec naciskając spust.
**************
Od samego rana bolała go głowa, a obrazy pojawiające się w niej, co chwila ukazywały się coraz to częściej i wyraźniej. Chcąc jakoś uśmierzyć ból wziął tabletkę i ruszył pod prysznic zimna woda spływająca po nagim ciele na jakiś czas uspokoiła atak bólu. Lecz po wyjściu z kabiny ponownie bólu w całej głowie nasiliły się z tego wszystkiego aż ukląkł na zimnej posadzce ułożonej z kafelków. I wszystko to, co do tej pory było dla niego niewiadome nagle stało się wiadome. Całe życie, każdy jego szczegół przypomniał mu się ze zdwojoną siłą. Przerażony wspomnieniami wybiegł z łazienki i nie wiele myśląc w tej chwili sięgnął po pistolet. Nagle drzwi do jego pokoju otworzyły się i stanęła w nich z promiennym uśmiechem na twarzy czerwono włosa.
- Cześć kochanie! Wyspałeś się? – Zapytała radośnie ruszając w jego kierunku.
- Zostań tam! – Rozkazał wymierzając do niej z broni.
Stanęła jak wryta nic nie rozumiejąc i spojrzała na niego nie tylko zaskoczonym, ale i pytającym wzrokiem.
- Oszalałeś?! – Zapytała zdezorientowana.
Przez chwilę milczał nie bardzo wiedząc, co zrobić. Po kilku sekundach spojrzał na nią zimnym wzrokiem i rzekł;
- Wynoś się stąd!
- Słucham?! – Zapytała jeszcze bardziej oszołomiona jego zachowaniem.
- Powiedziałem wyraźnie … wynoś się stąd! – Warknął.
-, Ale dlaczego … co się stało?
- Przypomniałem sobie Dul… przypomniałem sobie jak do mnie strzelałaś. – Odparł spokojnie, lecz w jego głosie dało się słyszeć więcej gniewu niż wyrażała sama twarz.
Zbladła. Łzy natychmiast stanęły jej w oczach. Nie miała zamiaru go za to przepraszam po, mimo, że po tym zdarzeniu targały nią wyrzuty sumienia. Ale sam zasłużył na coś takiego z jej strony i dlatego nie myślała nawet przez chwilę o przeprosinach. Łzy były spowodowane tym, że nagle wszystkie jej marzenia i nadzieje nagle prysły jak bańka mydlana. Skoro odzyskał pamięć i ma jej za złe to, co zrobiła znaczy, że znowu jest tym samym Cuksem, co kiedyś.
- I co zamierzasz zrobić? – Zapytała drżącym od emocji głosem. – Zabijesz mnie…
- Nie! – Odparł szybko. – Chcę jedynie żebyś wyszła i nigdy więcej nie przekraczał progu tego pokoju. – Dodał po chwili.
- A co z nami? – Zapytała niepewnie czy powinna w ogóle zadać to pytanie.
- Z nami koniec. – Odparł z powagą w głosie jak i na twarzy.
***************
Zaraz po wejściu do pokoju Ricardo rzucił mu małą fiolkę na łóżko.
-, Co to jest szefie? – Zapytał biorąc do ręki ów przedmiot.
- Coś dla panny Anahi. – Odparł z cwaniackim uśmiechem na twarzy. – Jak tylko ta lalunia wróci z tym frajerem masz zacząć aplikować jej ów lek. – rzekł siadając na brzegu wyra zaciągając się dymem z cygara? – Tylko każdego dnia podawaj jej po trzy krople do jakiegoś napoju tak by nie wiedziała, że ją czymś faszerujesz.
- Dobrze szefie. – Rzekł brunet obracając fiolkę w dłoni i spoglądając na czerwoną zawartość będącą w środku. – A do czego to jest? – Zapytał nagle z czystej ciekawości.
- Nie interesuj się tylko rób, co mówię! – Syknął unosząc się do góry. – Pamiętaj trzy krople raz dziennie, … bo jak dasz za dużo zamiast zabić bachora zabijesz ją!
- Myślałem, że właśnie oto szefowi chodzi. – Odparł troszkę zaskoczony.
- Nie bęcwale … Anahi ma być cała kretynie inaczej sam cię zatłukę! – Warknął wychodząc z pokoju.
Zdobycie leku który pomoże wywołać poronienie nie sprawiło mu żadnego problemu. Przekonany ,że William nie żyje wziął się za stopniową eliminację Alfonsa stanowiącego nadal wielkie zagrożenie dla niego jak i jego ludzi. Pierwszym elementem planu było pozbawienie go nienarodzonego dziecka. Tym bardziej ,że chrapka na blondynkę z dnia na dzień rosła w nim coraz bardziej. Kiedy dziewczyna straci coś co ich obecnie łączy Poncho na pewno ciężko to zniesie ,a wtedy jego siły i czujność osłabną. Sama blondynka trawi do szpitala dzięki czemu nadarzy mu się okazja spotkania z nią. Na samą myśl o tym uśmiechną się cwaniacko pod nosem.
**************
Przez całą drogę powrotną do domu zastawiała się nad wydarzeniami z ostatnich kilku dni. Śmierć matki strasznie nią wstrząsnęła tym bardziej, że ojciec obarczył ją winą. Dzięki Hectorowi jakoś udało się jej trzymać. Troska i opieka, jaką jej ofiarował uświadomiła jej, że mężczyzna naprawdę się zmienił. Sam fakt, że nie wykorzystał jej po mimo okazji, jaką miał dużo dla niej znaczyła. Wyznanie miłości z jego strony za pewne było nie lada wyczynem i dlatego też i ten fakt doceniła. I chociaż sama bardzo go kochała to jednak nadal miała mieszane uczucia, co do tego czy brunet jest odpowiednim partnerem dla niej. Przecież życie u jego boku będzie ciągła walką o coś lub z kimś. Czy ona Anahi Portilla była gotowa zastać kobieta mafiozo? Kobietą, mężczyzny, który ją skrzywdził? Sama nie była pewna czy dobrze robi i czy da radę to znieść, ale na dzień dzisiejszy tylko on potrafił ukoić jej ból. Tylko przy nim zasypiała spokojnie bez koszmarów, dlatego też postanowiła wejść do końca w ten dziwaczny i niebezpieczny związek. W końcu jak to kiedyś jej ojciec powiedział, Jesteś dzieckiem niebezpiecznych gier”. Powtarzał jej to zawsze, gdy wpadała w jakieś kłopoty z powodu swojego silnego charakteru. Ta odwaga, która niegdyś posiadała zawsze wpędzała ją w kłopoty. Ale czy to ją czegoś nauczyło? Widać nie skoro nadal pcha się tam skąd powinna jak najszybciej wiać.
*************
William był szybszy i dlatego kulka, która była przeznaczona dla niego trafiła jedynie w ścianę. Poza tym nawet jak by się nie odchylił i tak by go nie trawiła gdyż Lena celowo spudłowała chcąc zobaczyć jego reakcję nie przewidziała jednak, że Marcos złapie jej nadgarstek, w którym trzymała broń i przyciągnie ją do siebie. Czując silny uścisk mężczyzny na ręku poluzowała ją i pistolet z hukiem upadł na podłogę obok ich nóg. Chciała się wyrwać, ale szybko odwrócił ją do siebie plecami i zaklinował dłonie w mocnym uścisku swoich ramion.
- Myślałaś, że się wymigasz May … sądziłaś, że jesteś silniejsza ode mnie eee?! – Zapytał szepcząc jej do ucha zjadliwym tonem. – Widzisz skarbie może raz udało ci się zrobić mnie w konia, ale tym razem nie łyknę jakieś mdłej bajeczki o śmierci siostry doskonale wiem, że jesteś szpiclem Guzmana. – Rzekł sycząc ze wściekłości.
Był tak zły, zawiedziony i rozczarowany, że ból nie sprawiał mu już żadnej trudności. I chociaż serce biło mu jak szalone czując jej kruche ciało przylegające do niego to nawet na chwilę nie poluzował uścisku. Całkiem zdezorientowana tak szybkim obrotem sytuacji stała spokojnie i słuchała, a kiedy skończył nie zdążyła mu wykrzyczeć prawdy, gdyż zaniepokojony hałasem do środka wpadł Basi. Na widok siostry trzymanej w uwięzionych ramionach blondyna wyciągnął spluwę.
- Puść ją! – Warknął celując w głowę Marcosa.
- Powiedz mu żeby wyszedł … inaczej skręcę ci kark Lena. – Ostrzegł Will.
Nie wiedzieć, czemu wierzyła w jego słowa i dlatego też zrobiła, co kazał. Elias niechętnie po kilku minutowej negocjacji z Maite wyszedł.
- Zrobiłam, co kazałeś, a teraz albo mnie puść.
- Zrobię to, ale najpierw posłuchasz, co mam do powiedzenia. – Odparł na tyle głośno by zrozumiała, że ma się nie sprzeciwiać. – Kiedy cię puszczę pojedziesz do tej plugawej skurwysyńskiej świni i powiesz, żeby kopał sobie grób? Sama zaś zrób podobnie, bo kiedy Poncho i ja tam wpadniemy rozkurwimy się wszystkich pod rząd. A teraz zmiataj nim się rozmyślę i ukręcę ci łeb! – Warknął wypuszczając ją z uścisku.
Szybko jednak odwróciła się w jego stronę i z zamachu wymierzyła mu siarczysty policzek.
- To za Karen świnio! – Warknęła spoglądając na niego mrożącym krew w żyłach wzrokiem. – Powinnam cię zabić jak tylko tu weszłam i zobaczyłam, kto przyczynił się do jej śmierci, ale ze względu na to, co dla mnie zrobiłeś wahałam się …z powodu tego, co do ciebie czuję miałam mieszane uczucia teraz jednak widzę, że niepotrzebnie! – Krzyknęła patrząc jak zaskoczony pociera piekący policzek. – Nie jestem jego szpiegiem … nigdy nie byłam i nie będę, ale z chęcią poczekam na ciebie i twoją bandę idiotów by zobaczyć jak przelewa się wasza krew za życie mojej siostry oraz reszty niewinnych osób, które zabiliście lub wykorzystaliście! – Syknęła zaciskając dłonie na jego koszuli. – A teraz żegnam podły skurwysynu! – Powiedziała puszczając pomiętą koszulę i czym prędzej opuszczając magazyn.
************
To, że stał się bardziej troskliwszy oraz ludzki wobec Anahi nie oznaczało jednak, że zapomniał, kim naprawdę jest. Dlatego też, kiedy wszedł do domu i zobaczył zapłakaną Dulce, która rzuca się w ramiona Angel oraz Chrisa schodzącego w dół z walizką zachował zimną krew i nie czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia złapał chłopaka za szmaty.
-, Co tu jest ku*wa grane hym…?! – Zapytał wściekły, że po długiej nieobecności w domu wraca zastając coś takiego.
- Wyprowadzam się! – Warknął Cuks.
Brunet nie wiele puścił natychmiast kumpla i bez ostrzeżenia zacisnął pięść, po czym przyłożył mu zdrowo w twarz.
- Zapomnij o tym… zostajesz tu i ani słowa sprzeciwu! – Rzekł stanowczo. – A ty przestań płakać i oboje razem ze mną do gabinetu … oczekuję wyjaśnień! – Rzekł spoglądając raz na jedno raz na drugie.
Chcąc nie chcąc każde z nich bez słowa ruszyło do gabinetu. On zaś spojrzał na blondynkę.
- Idź do pokoju i odpocznij jak się rozmówię z tymi …tam i zajrzę do ciebie. – Rzekł z troską w głosie.
Nie odpowiedziała tylko skinęła głową i nim ruszyła do sypialni cmoknęła go w policzek i szybko wbiegła na górę. On zaś wszedł do gabinetu i widząc posępne miny pokłóconej dwójki przeszedł od razu do rzeczy.
- A więc które z was powie mi, co tu się dzieje?
Na zadane pytanie czerwono włosa od razu wybuchła płaczem, Hector widząc, że siostra nie jest wstanie o tym rozmawiać kazał wrócić jej do sypialni. Jak tylko wyszła powtórzył pytanie spoglądając na Uckera? Ten wziął głęboki oddech i nie chętnie odpowiedział na pytanie.
- Zerwałem z nią. – Rzekł starając się zachować obojętny ton.
- A dlaczego? – Zapytał brunet nie bardzo rozumiejąc postępowania kumpla.
-, Bo strzelała do mnie to chyba wystarczający powód. – Stwierdził, Cuks. – Poza tym, co cię to *** obchodzi … to moje życie i będę z nim robił, co chcę. – Warknął zaciskając dłonie na poręczach fotela.
- Acha, … czyli moja siostra była dobra, kiedy chciałeś ją dymać, a teraz, kiedy wiesz, że próbowała cię zabić masz ją w dupie?! – Zapytał na razie dość spokojnym tonem.
- Dokładnie! – Odparł jakby nigdy nic.
Poncho natychmiast rzucił mu się do gardła i zaciskając ręce na jego szyi spojrzał na niego wściekłym wzrokiem.
- Posłuchaj gnoju … tak naprawdę żyjesz dzięki niej! Gdyby nie to, że moja siostra kocha cię ponad życie ja sam dawno rozjebał bym ci ten głupi zakuty łeb! – Wysyczał dusząc go z lekka.
Lucas próbując się bronić złapał go za nadgarstki i starał się odciągnąć jego ręce, lecz gniew, jako panował w brunecie zwiększała jego siłę, dlatego też Cuksowi ciężko było odepchnąć dłonie przeciwnika.
- Myślisz frajerze, że nie wiem o tym jak to kazałeś jej na boku zarabiać. Sądziłeś, że skoro dla mnie pracujesz to puszczę ci płazem zmuszanie mojej siostry do kurwienia się tylko po to byś dodatkowo sobie zarobił?! Zdradziłeś mnie Chris … zdradziłeś i gdyby nie to, że ona pierwsza strzeliła do ciebie sam dawno bym to zrobił tyle, że teraz zamiast siedzieć tu wąchałbyś kwiatki od spodu! – Wysyczał puszczając go, kiedy zaczął robić się siny na twarzy.
W czasie, kiedy Chris kaszlał próbując złapać jednocześnie powietrze Alfonso usiadł w fotelu po drugiej stronie biurka.
-, Dlatego też by odpokutować swoje winy zostaniesz. Jasne?!
- Jak słońce! – Burknął wściekły.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:59, 31 Sty 2012 Powrót do góry

Rozdział 30


Czy podjęła słuszną decyzję zgadzając się na zamieszkanie u Guzmana? Raczej nie, bo wtedy daje Williamowi tym bardziej myśleć, że była szpiegiem Vinca. Ale jego słowa jak i postawa zbytnio ją zraniłyby teraz mogła zastanawiać się czy nad rozważnym postępowaniem. Poza tym tu była dużo bezpieczniejsza niż w domu Bastiana gdzie zostawała sama w chwili, kiedy on pracował. Nie żeby się bała Marcosa, ale dla spokoju własnego brata wolała być blisko niego. Poza tym tak naprawdę drżała właśnie o jego życie bardziej niż o swoje. Jak tylko pokazano jej sypialnie od razu się w niej zamknęła? Starał się nie myśleć, ale na próżno. Ciągle widziała przed oczami twarz siostry, kiedy to ostatni raz się widziały, a potem twarz ukochanego, który z nienawiścią w oczach patrzyła na nią, kiedy odchodziła. Mimowolnie łzy spłynęły po jej policzkach, szybko jednak je otarła.
- To jeszcze nie koniec Will… ja tak łatwo nie odpuszczam. – Powiedziała sama do siebie zaciskając małą piąstkę na prześcieradle. – Zapłacisz mi i za śmierć Karen i za moje łzy! –Wycedziła przez zaciśnięte zęby.
*************
Kiedy stał tak nad nim i obaj mierzyli się mrożącymi krew w żyłach spojrzeniami miał ochotę zatłuc go za swoją głupotę? Może sam nie był lepszy i też popełnił wiele błędów, których nie powinien, ale dzięki Angel stał się inny. Zaś Chris po, mimo, że Dulce ukarała go postrzałem zmądrzał jedynie na czas amnezji, a teraz, gdy pamięć wróciła … razem z nią jak widać wróciła też głupota. I faktycznie gdyby nie fakt, że czerwono włosa umarła by z rozpaczy za tym sukin gnatem zatłukłby go za jej krzywdy. A także za krzywdę blondynki, do której się dopuścił ona sam przez wprowadzenie go w błąd przez Uckera. Nie rozumiał tylko, czemu chłopak tak łatwo mu uległ, chociaż ewidentnie pomysł pozostania wcale mi się nie podobał. Ze strachu? Wykluczone! Chris bądź, co bądź nie bał się Alfonsa, gdyż zbyt długo się znali. No, więc czemu? Zbyt długo nie musiał czekać na odpowiedź. Gdyż sam zainteresowany jakby czytając mu w myślach rzekł;
- Pamiętaj, że jeśli ona będzie cierpiała to … będzie to tylko i wyłącznie twoja wina Poncho! Bo ja … właśnie, dlatego, że pamiętam, co jej zrobiłem chciałem stąd odejść. – Dodał na koniec, po czym w pośpiechu opuścił gabinet.
Brunet słysząc te słowa, poderwał się szybko z miejsca i wybiegł za nim chcą by ten jaśniej powiedział, co ma na myśli, ale w holu zatrzymał go William, który resztkami sił dotarł po trzech godzinach spaceru do domu.
- Miałeś rację Hector…Lena była szpiegiem. – Wysapał próbując złapać oddech gdyż resztki sił zaczęły go opuszczać.
-, Co takiego? – Zapytał Poncho marszcząc z niedowierzania brwi. – I co ci się do cholery stało?! – Zapytał widząc stan, w jakim był obecnie blondyn.
*************
Wiedział, że zerwanie z nią pociągnie za sobą kolejną lawinę jej cierpienia, ale nie mógł przecież trwać u jej boku po tym, co jej zrobił. Przed wypadkiem był draniem, skończonym skurwysynem skoro nie szanował kobiety, która kochała go z całego serca. Nie wiedział, czego nie może sobie bardziej wybaczyć … tego, że igrał z jej uczuciami sypiając jak z dziwką, chociaż wiedział, że dziewczyna go kocha? Czy tego, że sam kazał się jej sprzedawać? Każdy występek prosił się o kulkę w łeb. Każda jej łza o pomstę do nieba. Tyle, że jego śmierć tak naprawdę nic by nie załatwiła. Rany zadane Dulce nie znikną, z pamięci nie wymarzą się wspomnienia tylko, dlatego, że Chris się zabije. Wiedział o tym i tylko, dlatego do tej pory nie nacisnął na spustu. Porzucił ją uważając, że ktoś inny da jej to, czego ona sam nie mógł. A słowa Alfonsa uświadomiły mu, że musi zostać by, choć trochę naprawić to, co zepsuł, ale od niej musi trzymać się z daleka. Nie chciałby ponownie doszło do jakiegoś nieszczęścia, gdyż tak naprawdę sam nie wiedział, co obecnie czuje. Czy miłość, która ją obdarzył była prawdziwa czy to tylko chwilowa utrata pamięci sprawiła, że czerwono włosa nagle stała się dla niego kimś ważnym? W końcu to ją pierwszą zobaczył po przebudzeniu. I chociaż przyjdzie mu to ciężko to postara się by Dulce odnalazła szczęście i spokój nawet gdyby miał by to być ktoś inny niż on.
*****************
Było grubo po 20.00 I chociaż spała w dzień tak naprawdę była bardzo zmęczona, dlatego też postanowiła tak wcześnie się położyć. Ostatnie dni dały jej w kość po, mimo, że brunet zadbał oto by nie popadła w stan depresji czy też wiecznego płaczu. Ale sam smutek też nie działał na nią najkorzystniej, a szczególnie na dziecko. I to właśnie też dla malucha starała się dbać o siebie i nie denerwować. Nie zdążyła jednak dobrze nakryć się kołdrą jak do jej pokoju ktoś zapukał.
- Proszę. – Odpowiedział w pośpiechu z nadzieją, że to Poncho.
I nie myliła się to był brunet. Tyle, że jego twarz nie wyglądała na specjalnie zadowoloną. Dopiero, kiedy się odezwał zrozumiała, że nie ma, czego się bać.
- Angel przepraszam, że przeszkadzam …
- Nie przeszkadzasz! – Odpowiedziała szybko wchodząc mu w zdanie.
-, Ale czy mogłabyś opatrzyć Williama? – Zapytał takim tonem jak by naprawdę martwił się stanem blondyna. - Bo ten cholerny lekarzyna jak na złość gdzieś przepadł! – wysyczał wściekły klnąc w duchu swojego pracownika.
Nie odpowiedziała tylko od razu wstała i założyła kapcie, po czym ruszyła w stronę bruneta.
- A szlafrok? – Zapytał widząc jej kusą nocną koszulę.
- No tak … zapomniałam. – Odparła lekko zawstydzona.
Szybko wróciła do łóżka i sięgnęła po puchowy szlafroczek by narzucić go na siebie, czym prędzej. Kiedy była już wystarczająco odziana, wziął ją za rękę i zaprowadził do pokoju blondyna? Mężczyzna, który wcześniej był pełen furii teraz spał jak zabity.
- A tak się rzucał, że jak tylko weźmie prysznic pojedzie tam i ich powybija. – Rzekł brunet jak by do siebie.
-, Kogo? – Zapytała zaciekawiona słysząc ową wypowiedź.
- Nie zawracaj sobie tym głowy okej? – Odparł spokojnie podając jej apteczkę.
Chociaż ciekawość ją zżerała nie zapytała o nic więcej tylko spokojnie usiadła obok Marcosa i najdelikatniej jak umiała zaczęła opatrywać mu rany. Tym czasem Poncho usiadł w fotelu naprzeciw łóżka i patrzył jak zahipnotyzowany na to, co robi jego kobieta. Tak jego…, bo chociaż oficjalnie nie było powiedziane, że zostali parą to oni sami wiedzieli, że ich serca już należą do siebie. Kwadrans tyle zajęło jej nakładanie opatrunków. Kiedy skończyła brunet podziękował i sam zajął się sprzątaniem opakowań? Gdy opuścili sypialnię blondyna, ucałował ją w policzek.
- Dziękuję. – Rzekł lekko się uśmiechając. – A teraz idź spać.
- A ty? – Zapytała z nadzieją, że wtuli się w jego ramiona przed zaśnięciem.
- Przyjdę później … mam coś do załatwienia. – Odparł spoglądając na nią.
- Okej. W takim razie dobranoc. – Dodała, po czym ucałowała go delikatnie w usta.
**************
Może nie powinna wychodzić z Damianem będąc tak zdruzgotana po tym jak Chris ją porzucił, ale uważała, że w tej chwili to jedyne wyjście by jakoś zapanować nad łzami. I nie myliła się. Choć przez te kilka godzin chłopak tak bardzo się nią zajął, iż zapomniała o bólu i łzach. Co więcej dał jej kilka rad, które porządnie wzięła sobie do serca i co więcej zamierzała z nich skorzystać? Damian miał rację była twarda, udowodniła sobie to nie raz. Tak, więc czemu i nie tym razem? Wystarczyło zacisnąć zęby i pokazać temu draniowi, że jego rzekoma miłość nic ją nie obeszła szczególnie jego porzucenie. A najlepszym na to lekarstwem jest kolejny facet. Nie musiała go nawet szukać daleko, Damian nadal był niż zainteresowany i chociaż ona traktowała go inaczej niż by chciał. To i tak zamierzała skorzystać na związku z nim. Nie musiała nawet prosić o powrót wystarczył jeden pocałunek i facet znowu był jej. Co rzecz jasna spotkało się to z jego strony z ogromnym entuzjazmem, gdyż ponownie będzie mógł wyciągać od niej informacje na temat wrogów Guzmana? Biedna dziewczyna zawsze trafia z deszczu pod rynnę.
*************
Jego spokojny poranek a szczególnie śniadanie zakłócił nie, kto inny jak Hectro Herrera, który bez zapowiedzi wpadł z całą swoją bandą ludzi na jego posesję. Wściekły wstał od stołu i wyciągnął broń, po czym z cwaniackim uśmiechem na twarzy w pośpiechu wyszedł do holu, z którego to wołał go brunet. Kiedy stanął naprzeciw niego jak najszybciej jego ludzi otoczyli go chcąc obronić? Wkurzonego blondyna to jednak nie powstrzymało ani trochę. Odepchnął dwóch stojących naprzeciw niego i bruneta, po czym złapał Vinca za szmaty i przyłożył mu z główki prosto w twarz. Nie minęła sekunda jak przy jego głowie znalazła się lufa pistoletu, zaś reszta ludzi zaczęła mierzyć do siebie nawzajem.
- Doradzam się uspokoić. – Rzekł grubym i poważnym głosem brunet mierzący do blondyna.
Mężczyzna nic nie mówiąc odwrócił się po woli i spojrzał z ironią na Bastiana na widok jego gęby w ogóle się nie zastanawiając przyłożył mu z pięści w twarz.
- Taka ku*wa jak ty nie będzie mi rozkazywała! – Warknął blondyn.
Chłopak, chociaż powinien spodziewać się ciosu tak naprawdę był zaskoczony i dlatego padł jak długi. Wtedy, Marcos kopnął broń mężczyzny jak najdalej i zaczął go tłuc ile wlezie. W tej chwili nie miało dla niego znaczenia, że Elias jest bratem kobiety, która kocha. Reszta spokojnie przyglądała się całej sytuacji gdyż każdy, każdego miał na muszce. Mężczyźni walczyli zawzięcie okładając się wzajemnie pięściami. I najprawdopodobniej któryś któregoś by w końcu zabił jednak strzał, który nagle padł wprawił wszystkich w osłupienie. Wszystkie pary oczu zwróciły się ku schodom.
- Tknij go jeszcze raz, chociaż palcem, a tym razem na pewno nie spudłuję! – Zagroziła Lena mierząc Williama pełnym nienawiści wzrokiem.
- Powinienem skręcić ci łeb, kiedy miałem okazję! – Wysyczał puszczając Bastiego.
-, Co tu się ku*wa dzieje?! Wypie*dalać z mojej posiadłości i swoje porachunki załatwcie gdzie indziej! – Krzyknął nagle Massimo.
- Milcz! – Warknęła cała trójka (czyt. Poncho, William, Lena)
- Nie to ku*wa jakieś jaja?! Jesteście u mnie…
- Mam to głęboko w dupie wiesz! – Warknął brunet popychając go tyłu. – To ty cwelu zacząłeś ta wojnę, chociaż kazałem ci się zmywać, więc teraz odpowiesz za każdy czyn, jakiego się dopuściłeś! – Wysyczał Alfonso mierząc wprost w czoło przeciwnika.
-, O czym ty ku*wa mówisz? – Zapytał udając jak zwykle niewinnego.
- A o tym chuju, że ty i twoi ludzie wzięli mnie na przekopki, a potem ten sukinsyn (czyt. Basti) zaciągnął mnie do jakiejś rudery i razem z nią! – William wskazał na Maite. - Próbowali zabić! Mało tego napuściłeś tą lalunię by nas szpiegowała! – Krzyknął wściekły blondyn kierując się w stronę Guzmana.
- Zostaw sam go zabiję z przyjemnością. – Powiedział Poncho w ostatniej chwili powstrzymując Markosa przed rzuceniem się na Vinca.
- Zabij… tylko ty też żywy stąd nie wyjdziesz! – Odparł cwaniacko się uśmiechając Massimo widząc swoich ludzi w gotowości.
Alfonso miał to jednak gdzieś, zignorował słowa rywala i pociągnął za spust. W jednej chwili dało się słyszeć aż dwa strzały. Początkowo w ogóle nie było widać, kto tak naprawdę oberwał. Dopiero, kiedy Hector złapał się za ramię, a jego broń wypadła na podłogę Chris spostrzegł, że to ich szef krwawi. Zaś Guzman cały i zdrowy stoi i śmieje mu się w twarz.
- Dobra robota Młody. – Rzekł nagle Elias.
Wtedy oczy Poncha skierowały się w stronę osobnika, który był na tyle odważny by do niego strzelić. Na widok niebieskich oczu, które wpatrywały się w niego z nienawiścią i dziwną intensywnością poczuł dziwny skurcz w żołądku. Obaj teraz patrzyli na siebie jak zahipnotyzowani nie dochodziło ich ani to, ze reszta rzuciła się sobie do gardła, ani odgłosy padających strzałów. Wtargnięcie policji, która zjawiła się nie wiadomo skąd i kiedy przerwało ową strzelaninę. Odgłos strzału i krzyk komisarza uspokoił wszystkich.
- Herrera zabieraj swoich ludzi i wypierdaj stąd nim wsadzę cię do paki! – Rzekł komisarz Bermudez. – A ty następnym razem lepiej pilnuj swojej posiadłości Guzman! – Warknął spoglądając na niego z pogardą. – Liczę do trzech i ma was tu nie być inaczej zapuszkuję każdego z osobna! – Dodał mierząc wściekłym wzrokiem bruneta i jego bandę.
- A gdybym cię tak sprzątnął głupi glino, co wtedy? – Zapytał Alfonso podnosząc swoją broń.
-, Jeśli jesteś głupcem zrób to. Tylko pamiętaj … wtedy nie tylko policja z Meksyku, ale całego stanu zacznie cię ścigać. – Odparł ze stoickim spokojem ojciec Melisy.
Poncho doskonale wiedział, że Bermudez ma rację i tylko, dlatego odpuścił, gdyż nie chciał kolejnych kłopotów poza tymi, które już i tak miał. Skinieniem głowy kazał wycofać się swoim ludziom.
- Jeszcze się spotkamy Guzman! – Warknął w stronę zadowolonego Massima.
- No nie wątpię. –Odparł szczerząc się cwaniacko.
- A ty … lepiej pilnuj córeczki, bo wiesz w tych czasach może stać się jej coś złego. – Dodał patrząc prosto w oczy Bermudeza, po czym wyszedł tak szybko, że mężczyzna nawet nie zdążył zareagować.
**************
Kiedy wróciła do domu powitała ją jedynie Annie, która właśnie grzała sobie mleko na kakao? Zmartwiona ciszą i nie wielką garstką ochroniarzy zaniepokoiła się.
- Gdzie wszyscy? – Zapytała nawet nie witając się jak należy z przyjaciółką.
- Dokładnie nie wiem, ale pojechali załatwić coś ważnego. – Odparła wsypując brązowawy proszek do czerwonego kubka.
- A jak się czujesz? – Zapytała z troską spoglądając na wciąż bladą blondynkę.
- Na pewno lepiej niż ty. – Odparła spoglądając wymownie na czerwono włosą.
Fakt po miętolone ubranie, rozczochrane włosy oraz lekko rozmazany makijaż był wstanie zdradzić, że spędziła tą noc dość intensywnie. I faktycznie tak było. Razem z Damianem jeździła od klubu do klubu i w każdym z nich wypiła przynajmniej po trzy drinki. A, że objechali ich chyba z pięść tak, więc teraz jej kac był ogromny, a pustka w głowie świadczyła o tym, iż w rezultacie urwał się jej film. Najgorsze było to, że rano obudziła się w hotelu obok Damiana całkiem naga. Czy z nim spała? Tego nie wiedziała, gdyż pamięć szwankowała, a mężczyzna spał, kiedy wychodziła. Przez chwilę chciała go obudzić i zapytać czy między nimi do czegoś doszło, ale nie do końca będąc pewna czy chce poznać odpowiedź, zgarnęła swoje ubrania i jak najciszej udała się do łazienki. Tam szybko się ubrała i wyszła z hotelu łapiąc po drodze taksówkę. Siedząc przy stole z głową podpartą na dłoni przytaknęła, Anahi iż ma rację. Ta tylko lekko się uśmiechnęła i nie pytając o nic podała jej szklankę z gorącym kakao.
- Wypij … na kaca nie pomoże, ale …
- Dzięki. – Odparła Dulce posyłając jej szczery uśmiech.
- Wiesz, co Duli, odpuść go sobie, a jestem pewna, że sam wróci. – Powiedziała Any łapiąc przyjaciółkę za rękę. – Chociaż tak naprawdę odradziłabym ci tego faceta, ale jak to mówią, serce nie sługa”. – Dodała myśląc nie tylko o Chrisie, ale też Ponchu.
- Serce nie sługa, a my to skończone idiotki. – Odparła Marisa wiedząc, co ma na myśli blondynka.
- Zjesz coś? – Zapytała nagle Annie.
- Nie dzięki … idę pod prysznic, bo teraz tylko on jest wstanie postawić mnie na nogi. – Odparła Dul wstając od stołu. – Ale ty kochana coś zjedz, bo wyglądasz mało korzystnie. – Dodała ruszając ku wyjściu z kuchni.
- I kto to mówi? – Rzekła Anahi uśmiechając się z ironią.
*************
Po wyjściu braci Herrera sprzątnięcie tego pierdolnika, który zostawili zabijając kilku ludzi Vinca zajęło im kwadrans. Tym bardziej, że poza ludźmi Massima wśród zabitych byli też ludzi Hectora. Cudem było, że ci wyżej postawieni żyli, chociaż odbyła się tu niezła strzelanina. Ona sama uszła z życiem tylko, dlatego, że kiedy ta chryja się zaczęła schowała się za duży filar i stamtąd strzelała, choć tak naprawdę sama nie wiedziała, do kogo. Przecież nie była ani po stronie Guzmana ani Herrerów, a jedynie starała się obronić brata. I chyba tylko, dlatego strzelała do wszystkich bez wyjątku, kto zbliżył się do Elisa, choć na krok. Nie wiedziała czy jej postrzały był śmiertelne, ale całe to zajście dało jej do zrozumienia, że wpadła w jeszcze większe gówno niż dotychczas. W oczach Williama teraz tym bardziej stała się wrogiem skoro mieszkała pod dachem Vincenta i brała udział w strzelaninie. A Massiomo, chociaż przyjął ją pod swój dach to tak naprawdę nie wiedziała, co facet sobie wyobraża na jej temat i jakie ma plany wobec niej? Przecież tu nikt za darmo nie mieszka. W tej chwili jednak miała to gdzieś. Pragnąc się uspokoić i przemyśleć sobie kilka spraw zmieniła ubranie i nikomu nic nie mówiąc opuściła rezydencję. Spacer po mieście przynajmniej na chwilę pomoże jej zapomnieć, że nie jest zwykłą dziewczyną, która może wieść ciche i spokojne życie.
*************
Przy czerwono włos ej udawała się nic się nie dzieje. Ale prawda była inna, odkąd Alfonso wraz z chłopakami opuścił posiadłość ogarnęło ją dziwne i przerażające uczucie niepokoju. Dodatkowo, chociaż tak naprawdę nic się nie działo, co jakiś czas lekko pobolewał ją brzuch, ze względu na to, że bóle nie były jakieś straszne i uporczywe nic nie wspomniała o tym brunetowi by dodatkowo go nie martwić. Jej zdaniem miał i tak wystarczająco problemów, mimo, że jej o nich nie mówił to widziała i słyszała to i owo, chociaż on nawet o tym nie wiedział. Bladość twarzy tłumaczyła sobie ostatnimi przeżyciami związanymi ze śmiercią matki. I tak jak myślała jej złe przeczucia nie były daremne gdyż jakiś czas po przyjściu Marisy wrócili chłopcy. Widząc zakrwawioną koszulę bruneta przeraziła się, dodatkowo krew na twarzy Williama i ślady walki lub brak kilku ludzi świadczyła, że cała banda brała udział w jakiejś poważnej bitwie. Przerażona szybko podbiegła do Hectora.
-, Co to jest? – Zapytała jakby z wyrzutem łapiąc go za nadgarstek zranionej dłoni.
- Nic poważnego. – Skwitował krótko wysuwając rękę z jej lekkiego uścisku.
-, Ale…
Nie zdążyła jednak skończyć zdania gdyż Hector szybko znikł w drzwiach swojego gabinetu. Niewiele myśląc ruszyła za nim i bez pukania wtargnęła do środka. Spojrzał na nią kątem oka z miną jak by miał zaraz zabić, ale nie odezwał się ani słowem, kiedy zamknęła drzwi i podeszła bliżej niego.
- To tylko draśnięcie. – Powiedział, kiedy ponownie dotknęła jego zakrwawionej ręki.
- Możliwe, ale chcę na to zerknąć. – Odparła siadając mu na kolana by móc swobodnie rozpiąć mu koszulę.
- Angel w tej chwili wolałbym być sam. – Odparł starając się zachować spokój i odezwać jak najłagodniej.
- Mylisz się… chcesz żebym tu z tobą była, ale boisz się do tego przyznać. – Rzekła zsuwając z jego ramion górną część garderoby.
Otworzył usta by coś powiedzieć, ale uprzedziła go.
-, Co się dzieje Alfonso? – Zapytała widząc nie tylko złość, ale i smutek w jego oczach.
Nie odpowiedział tylko odwrócił głowę w stronę okna i zamknął oczy pozwalając by jej delikatne palce jeżdżące po jego ramieniu koiły ból.
- Idę apteczkę. – Odezwała się nagle wstając z jego kolan.
Nie uszła jednak daleko, kiedy przemówił.
- Miałaś kiedyś wrażenie, że patrzysz na kogoś całkiem obcego, a czujesz jak byś tą osobę znała od lat? – Zapytał nadal spoglądając w okno.
Odwróciła się i cofnęła wracając ponownie na jego kolana.
- Tak. Wielu ludzi tak ma, że poznaje kogoś, a ma wrażenie jakby znali się od dawna. – Odpowiedziała biorąc go pod brodę chcąc zmusić go do spojrzenia w jej błękitne oczy.
- Nie Angel nie o tym mówię. – Rzekł zaciskając zdrową dłoń na poręczy fotela. – Był tam chłopak … nie znam go, nie zamieniłem z nim ani słowa, ale kiedy na niego spojrzałem, gdy mnie postrzelił… miałem wrażenie, że go znam. Rozumiesz? – Zapytał sam nie do końca rozumiejąc tego, co wtedy się zdarzyło po między nim, a młodszym od siebie blondynem.
Chociaż próbowała to faktycznie nie rozumiała, do czego zmierza Hector. Jej milczenie wystarczyłoby udzielić jej więcej informacji.
- Chodzi oto Angel, że kiedy spojrzał na mnie tymi swoimi niebieskimi oczyma miałem wrażenie jak bym patrzył w oczy Davida.
Po tych słowach trudno było ukryć zdziwienie wywołane na jej twarzy.
- Tak wiem … to bzdura, bo on nie żyje, ale …
- Myślę, że nadal nie przeżyłeś jego straty, a kiedy ujrzałeś kogoś, choć w malutkim stopniu podobnego do niego odczułeś jego brak i stąd takie wrażenie. – Odparła wchodząc mu w zdanie.
Nie odpowiedział tylko objął ją w tali i wtulił się w nią jak mały bezbronny chłopczyk. Przytuliła go bez słowa sprzeciwu wsuwając dłonie w jego włosy i całując w czubek głowy. Bicie jej serca oraz zapach perfum szybko pozwolił mu się uspokoić i zapomnieć o tym, co przed chwilą go trapiło.
**************
Gdy tylko Poncho wraz z Anahi zamknęli się w gabinecie Chris razem z Marcosem wydali rozkazy reszcie załogi i spisali nazwiska tych, którzy zginęli na miejscu. Rannym kazali iść do Andresa na opatrzenie ran. Następnie razem udali się do salonu z butelką Burbona. Rozsiedli się wygodnie na kanapie i z polanych do pełna kieliszków wypili jednym haustem dość mocny trunek.
- Sku*wysyn przeciągnął gliniarzy na swój front! – Warknął William stawiając szkło na blat stolika. – Ale ja mu tego płazem na pewno nie puszczę … nawet gdybym miał za gnidę spędzić resztę życia w więzieniu! – Rzekł nalewając sobie kolejną kolejkę.
- Takiego to trzeba na tortury, bo kulka w łeb to jedynie przysługa. – Rzekł Ucker upijając łyk nowo nalanego drinka.
- Tobie też by się przydały kolego. – Powiedział blondyn wymownie spoglądając na bruneta. – Nabroiłeś i to ostro.
- Nie ja jeden jestem grzesznikiem, o ile wiem ty też święty nie jesteś. – Odparł patrząc na niego cwaniacko.
- Mówisz o Lenie? – Zapytał nie bardzo czując się winny tego, że się rozstali.
- Nie o Lenie, a o Karen. – Skwitował Chris obracając kieliszek w dłoni.
- A ty skąd o tym wiesz?! – Zapytał wściekły podnosząc się nagle do pionu.
- Mam swoje źródła Will. I powiem ci, że robisz błąd uważając, Maite za szpiega … ona tak naprawdę chciała tylko pomścić śmierć siostry, którą ty sam zabiłeś. – Dodał dumny ze swojego sprawozdania, które zszokowało, Marcosa.
- Skąd ty to ku*wa wszystko wiesz … i dlaczego do cholery jasnej nie powiedziałeś mi o tym wcześniej!!! – Warknął blondyn łapiąc Cuksa za fraki jego czarnej bluzy.
****************
Kiedy już się uspokoił namówiła go by pozwolił opatrzyć sobie ranę jak nie przez nią to przez Andresa? Brunet jednak zdecydowanie wolał jej opiekę niż lekarzowi, który znikał nagle nie wiadomo gdzie i kiedy. Nie bardzo mu ufał, ale po tym jak jego wieloletni doktor od czasu Felixa zginął w pożarze, który podłożył Guzman nie miał wyjścia jak zatrudnić Roberta, który został polecony przez dość zaufaną osobę, jaką była Ashley córka kolejnego mafiozo, który działa już poza Meksykiem i który od lat był przyjacielem ich rodziny. Nie chcąc robić kłopotu blondynce razem z nią poszedł do kuchni po apteczkę, a potem oboje udali się do jego sypialni. Usiadł na krześle by łatwiej było jej się dostać do rany, która jak dla niego wcale nie była groźna. I faktycznie, kiedy Any obejrzała draśnięcie uznała to za błahostkę, którą jednak trzeba było zdezynfekować by nie dostało się czasem do niej zakażenie. Kiedy tak skupiła się na jego ranie on zaś skupił swoje spojrzenie na jej bladej twarzy? Mimo, że nie wyglądała najlepiej dla niego była mimo wszystko bardzo piękna, taka skupiona, poważna i cicha intrygowała go tak samo jak wtedy, gdy była roześmiana, szalona czy też wściekła. Nie wiedział czy to przez ciążę czy nie, ale jej oczy po mimo wielu kłopotów, jakie ją ostatnio spotkały nadal cudownie błyszczały. Jej zapach za każdym razem, gdy go czuł przyprawiał go o zawrót głowy, a delikatne i kruche ciało o szybsze bicie serca i przyjemne ciarki rozpływające się po całym jego ciele. Widział to spojrzenie pełny pożądania, miłości, a także troski i smutku. Ten smutek zwrócił jej uwagę najbardziej. Co prawda Poncho od zawsze był mało mówny, rzadko się zwierzał o ile w ogóle? Nigdy nie mówił jej o kłopotach czy sprawach związanych z jego, interesem” czy też wrogami. Mało, co otwierał się też uczuciowo, ale te małe kroczki, które do tej pory uczynił pozwoliły poznać już jego tę łagodną część. I wiedziała, że w tej chwili, chociaż tego nie mówił, cierpiał. Nie mogąc dłużej na to patrzeć skończywszy opatrywanie usiadła bez zapowiedzi na jego udach okrakiem tak by jego oczy mogły być centralnie zwrócone na jej twarz.
- Wiesz wolę, kiedy twój wyraz twarzy jest kamienny. – Rzekła patrząc mu w jego hipnotyzujące jak magnez zielono piwne oczy. – Chociaż wtedy nie wiem, co chcesz zrobić i o czym myślisz, ale przynajmniej moje serce nie pęka widząc jak cierpisz. – Dodała delikatnie głaszcząc jeden z jego policzków.
-, Dlaczego uważasz, że cierpię? – Zapytał lekko zaskoczony, a jednocześnie zadowolony, że tak się martwi o niego.
W końcu do tej pory nikt się martwił oto, co czuł i o czym myślał, ani oto, czego chciał. Aż tu nagle pojawiła się Angel i jego cały świat runą jednocześnie budując za sobą nową przyszłość.
- Widzę to w twoich oczach Hector. W sobie można zmienić prawie wszystko, nauczyć się panować nad wieloma rzeczami, ale oczy są zwierciadłem duszy czy tego chcesz czy nie. I dlatego też to jedyna rzecz, jaką posiada człowiek, nad którą nie ma kontroli … no chyba, że je sobie wydłubie. – Dodała z lekkim uśmiechem na twarz słysząc na koniec, jaką głupotę palnęła na końcu zdania.
Nie odpowiedział tylko zaciekawiony, a jednocześnie jakby zamyślony patrzyła na nią i z uwagą słuchał jej słów. Kiedy skończyła tak jak blondynka lekko się uśmiechną, a fala gorąca, która go zalała widząc jej szeroki śliczny uśmiech sprawiła, że zapomniał się? Po wpływem chwili wsunął dłoń pod jej długie jasne włosy i trzymając za kark przyciągnął do siebie wpijając się w usta z taką namiętnością, że aż sam był zaskoczony swoim zachowaniem. Zaskoczona drgnęła, lecz nie wycofała się tylko rozchyliła wargi i z przyjemnością odwzajemniła ten słodki i namiętny pocałunek. Jej dłonie spoczęły na jego ramionach obejmując szyję, zaś ciało jeszcze bardziej przylgnęło do jego klatki piersiowej. Cieniutka bluzeczka, którą na sobie miała nie wystarczyłaby nie mogła poczuć ciepła jego ciała, które wręcz parzyło. Jego język wędrował po wnętrzu jej usta tak intensywnie a zarazem delikatnie, że natychmiast ogarnęło ją pożądanie. Po raz pierwszy od chwili gwałtu zamiast strachu czy obrzydzenia czuła przyjemne dreszcze przechodzące przez jej ciało. Pragnęło go, chociaż nie sądziła, że jeszcze kiedyś nastąpi coś takiego. Nawet wtedy, gdy chciała sama się z nim kochać nie czuła tego, co teraz. Tam, mimo, że tego nie okazała tak naprawdę wahała się i nie do końca była pewna tego, na co się zgadza. Na szczęście wtedy to Poncho zachował się jak należy i odmówił jej spędzenia nocy. Kiedy tak błądziła dłońmi po jego nagich plecach i ramionach czuła jak mięśnie napinają się pod wpływem takiego samego pożądania, jakie w tej chwili czuła ona sama? Była pewna tego, co czuje brunet, gdyż nie tylko reakcja jego ciał czy pocałunek, ale jego twardy nabrzmiały członek, który teraz wpijał się w jej udo świadczył o owym podnieceniu. Serca biły im szybko i nie równo, oddechy stały się szybsze, jego ręce nie wiadomo, kiedy powędrowały pod jej cieniutki materiał w poszukiwaniu nabrzmiałych od podniecenie piersi. Delikatne, a zarazem silne palce bruneta błądzące po jej plecach sprawiły, że natychmiast wyprostowała kręgosłup tym samym wypinając piersi do przodu. Jej sterczące sutki otarły się o jego tors. Wtedy to przerwał pocałunek i spojrzał na nią z lękiem w oczach. Jej bliskość, zapach, dotyk sprawił, że znowu obudziła się w nim bestia. Nie chcąc ją skrzywdzić, delikatnie zdjął ją z siebie. Sięgnął po koszulę leżącą na łóżku, po czym wyszedł bez słowa zostawiając ją zaskoczoną i rozpaloną we własnym pokoju.
****************
- Przestań wreszcie drwić kobieto! – Warknął wściekły zaciskając swoją silną dłoń na jej ramieniu.
- Zabieraj te łapki głupia szujo! – Syknęła. – Pamiętaj, gdy nie ja … ty i twoi ludzie wąchaliby już kwiatki od spodu. – Rzekła z cwaniackim uśmiechem na twarzy.
- Nie prosiłem o pomoc. – Odparł siadając na kanapie ze szklanką mocnego trunku.
- Wiem, ale uznałam, że taka ciota jak ty nie da sobie rady bez mojego ojca. – Powiedziała pewna swego siadając obok Vincenta.
Wściekły złapał ją za kark i patrząc prosto w oczy wycharczał.
- Pewnego dnia ukręcę ci łeb suko!
Zamiast strachu w jej oczach zobaczył rozbawienie, co potwierdził jej histeryczny śmiech.
- Rany Massimo weź mnie nie rozśmieszaj … beze mnie jesteś nikim!
Miał dość jej zuchwalstwa, pewności siebie i tego, że pokazała więcej jaj niż on sam. Odstawił spokojnie szklankę na stolik, po czym złapał ja za szyję i ścisnął jak najmocniej. Zaskoczona upuściła swojego drinka wprost na biały puchowy dywan. Kiedy jego ręka zaciskała się coraz mocniej na jej szyi oddech zaczynał słabnąć? I pewnie by ją udusił gdyby nagle w drzwiach salonu nie stanęła Ash.
- Hej gołąbki dość tej waszej niegrzecznej zabawy … wróciła Ash! – Powiedziała z powagą na twarzy, chociaż usta lekko zadrgały w ironicznym uśmiechu.
Guzman natychmiast puścił Melisę i spojrzał w stronę wysokiej brunetki. Nim cokolwiek powiedział panna Bermudez wymierzyła mu siarczysty policzek.
- Następnym razem urwę ci jaja! – Syknęła podnosząc się z kanapy i ruszając w stronę Ashley. – Jakże miło cię widzieć skarbie… może ty coś zaradzisz na jego bezmózgowie. – Rzekła całując koleżankę w policzek.
- Oj Vini Vini... Widzę, że znowu sobie nie radzisz. – Powiedziała idąc wolnym i seksownym krokiem w jego stronę. – Powiedz jak chcesz pokonać Hectora skoro on wpada do ciebie jak do siebie hm?
- Ash mówiłam, że ten palant na nic się nie zda… wielki mafiosa, a trzęsie portkami gorzej niż moja zmarła babcia.
- Daj spokój Lisa… zaskoczyli nas i tyle. – Powiedział sięgając po drinka by uniknąć wzroku wściekłej Ash.
- Orzesz *** i on jeszcze mówi to tak spokojnie! – Krzyknęła Melisa. – Wypie*dalam stąd nim stracę cierpliwość i sama zabiję tego pa szczura!
Kiedy wyszła brunetka będąca także jego wspólniczką zmierzyła go morderczym wzrokiem?
- Guzman … dałam ci najlepszych ludzi. Wpuściłam Roberto do domu Alfonsa, wskazałam Damianowi gdzie podziewa się ta ruda suka. Dostarczyłam ci wszystko, czego potrzebowałeś, a ty ku*wa, co… nie potrafisz zająć się braćmi Herrera jak należy?! – Krzyknęła łapiąc go za krawat i mocno przyciągając do siebie.
Wzrok, który w niego wbiła wręcz mroził. Pot na czole nie świadczył jak najlepiej o jego odwadze. Przełknął ślinę jak najciszej i zgrabnie wyswobodził materiał z jej uścisku.
- Dobra zawaliłem, ale …
- Nie ma żadnego, ale Massimo! – Warknęła podnosząc się do pionu. – Masz ich ku*wa wszystkich jak najszybciej zlikwidować, jasne?! No może nie wszystkich …Ponchem zajmę się sama. – Dodała poprawiając swoje długie lśniące czarne jak węgiel włosy.
************
Wściekły na kumpla rzucił się na niego z łapami jak tylko znaleźli się w garażu. Dłonie zaciśnięte na bluzie blondyna tylko pogorszyły sprawę, bo choć był dużo szczuplejszy to taki ktoś jak Elias nie był dla niego przeszkodą nie do pokonania. Odepchnął go od siebie, po czym przyłożył mu z całej siły pięścią w twarz. Gdy ten placami opadł na maskę samochodu David złapał go za nadgarstki i przycisnął do maski auta.
- To nie ty ku*wa jesteś moim szefem tylko Vincent, więc ch*j ci do tego, czemu nie zabiłem Hectora! – Warknął wściekły. – Może i jestem snajperem i zabijanie nie sprawia mi żadnego kłopotu, ale mam swój honor i swoje zasady Basti! – Dodał puszczając go.
-, Co ty pieprzysz stary?! Jakie ku*wa zasady? – Zapytał brunet podnosząc się do pionu. – Kiedy jesteś podwładnym twoje własne zasady są tyle warte, co gówno spuszczone w klopie? – Warknął chcąc przypomnieć Młodemu, na jakim stanowisku jest.
-, Jeśli chcesz to swoje spuść w tym klopie, ale ja… zamierzam nadal trzymać się swoich czy ci się to podoba czy nie! – Syknął niebiesko oki.
- A może ty jesteś szpiclem i dlatego nie zabiłeś tego palanta?! – Zapytał nagle Bastian spoglądając na kumpla z podejrzliwością w oczach.
- Nie zabiłem go, bo lubię patrzeć w oczy swojej ofierze, a nie strzelać w jego plecy! – Zagrzmiał David wychodząc jak najszybciej z garażu, gdyż miał dość tej głupiej rozmowy.
- Sku*wiel! – Warknął brunet kopiąc przednie koło samochodu chcąc wyładować, choć trochę złości.
***********
Od zajścia w sypialni nie widziała go nawet na chwilę, mimo, że szukała go po całej rezydencji. Dopiero Dulce uświadomiła ją, że brunet pojechał gdzieś nikomu nic nie mówiąc. Tak, więc do końca dnia spędziła czas właśnie w towarzystwie czerwono włos ej. Wieczorem do godziny dwudziestej czekała wtulona w poduszkę z nadzieją, że zajrzy do niej przed snem, bo o spędzeniu wspólnej nocy w jego ramionach wiedziała, że po owym zajściu może jedynie pomarzyć. Nie mogąc już dłużej uleżeć w łóżku w oczekiwaniu na jego przyjście postanowiła zejść na dół i wyjść na świeże powietrze, bo nawet sen nie chciał przyjść. Jej myśli ciągle błądziły w około osoby bruneta. Zsunęła się, więc z posłania i narzucając na siebie atłasowy szlafrok opuściła sypialnię. Już na korytarzu usłyszała melodię dochodzącą z dołu. Nie do końca była przekonana, w którym pokoju rozwiewa ów muzyka, ale na pewno nie pochodziła z wieży czy też innego sprzętu grającego, a z najprawdziwszego fortepianu. Zaciekawiona, kto o tej porze postanowił oddać się graniu ruszyła za dźwiękiem. Jakież było jej zdziwienie, kiedy za czerwono –brązowymi drzwiami, które otworzyła najciszej jak się da zobaczyła Alfonsa. Pochłonięty graniem na tym cudownym instrumencie nawet nie słyszał jak weszła do środka. Był tak skupiony, że w ogóle nie zauważył jej obecności. Stanęła cichutko za jego plecami i nadal zaskoczona niecodziennym widokiem wsłuchiwała się w płynącą melodię. Kiedy grał wydawał się taki spokojny i bezbronny? W tej chwili był kimś, kogo można było jedynie pokochać, a nie się lękać. Wzbudzał zaufanie zamiast strachu. Zauroczona zapomniała o wszystkich przykrościach, jakie spotkały ją do tej pory, a w jej głowie przelatywały jedynie obrazy przypominające jej najpiękniejsze chwile, jakie z nim spędziła. Tak bardzo ją oczarował nowym odkryciem swojego drugiego ja, że kiedy przestał grać ona pierwsza podeszła do niego. Stając naprzeciw bruneta zaskoczyła go. Spojrzał pytająco w jej błękitne oczy, a gdy otworzył usta by zapytać; Jak długo tu jest? Blondynka uprzedziła go zadając pytanie, którego się nie spodziewał.
-, Kto cię tego nauczył?
- Jeden z ludzi mojego ojca. – Odparł nadal patrząc w jej oczy.
- Piękne. – Rzekła krótko zamykając wieko fortepianu by zaraz potem na nim usiąść. – Czy znasz coś jeszcze? – Zapytała spoglądając na niego z podziwem.
- Nie… Toni nauczył nas tylko tego. – Odparł opierając dłonie o wieko i podnosząc się do pionu na taką wysokość by jego oczy były na tym samym poziomie, co jej.
- Nas?- Zapytała zaciekawiona z lekkim drżeniem w głosie czując jego gorący oddech na swoim policzku.
- Mnie i Davida. – Odpowiedział przenosząc wzrok na jej czerwone słodkie usta. – Nie powinnaś tu wchodzić. – Dodał czując, że jeśli zaraz Any nie opuści tego miejsca tym razem on nie da rady nad sobą zapanować i zrobi coś, czego znowu będzie żałował.
- Szukałam cię. – Powiedziała czując jak taksuje spojrzeniem wewnętrzną stronę jej odsłoniętych ud.
Krótka koszula nocna jak i zwiewny szlafrok osłaniał jej uda, kiedy była w pozycji stojącej, ale siedząc odkrywały wszystko poza trójkącikiem znajdującym się po między jej nogami.
-, Jeśli chcesz zapytać, dlaczego...
- Nie chcę o nic pytać Poncho. – Powiedziała wchodząc mu w słowo i zsuwając się z pokrywy fortepianowej.
-, Więc czego chcesz Angel? – Zapytał cicho niechcący muskając wargami jej policzek, kiedy wstała z pozycji siedzącej.
- Ciebie. – Wyszeptała wprost do jego ucha.
Ciepły oddech, który rozszedł się po jego szyi sprawił, że zadrżał. I nim wykonał jakikolwiek ruch Anahi zaczęła delikatnie całować jego szyję jednocześnie rozpinając guziki jego śnieżnobiałej koszuli. Walczył ze sobą i swoimi żądzami, ale ta kobieta doprowadzała go do szaleństwa. Czy chciał czy nie każda komórka jego ciała zaczęła płonąć żądzą? Obudziły się w nim wszystkie pierwotne instynkty czując pieszczoty, a także zapach jej skóry czy też delikatny dotyk jej słodkich ust na swojej skórze. Jego ciało mimo wolnie naparło na nią przyciskając pośladki do wieka czarnego błyszczącego fortepianu. Jęknęła, gdy poczuła jego twardą męskość i gorący tors przylegający do jej także gorącego ciała. Drżącymi dłońmi rozwiązał jej sznureczek od szlafroka by zaraz potem zsunąć go z niej. Kiedy wykonywał tę czynność Any zaprzestała pocałunków na jego szyi i z figlarnym spojrzeniem patrzyła wprost w jego oczy? Gdy materiał upadł na podłogę, a ona została jedynie w krótkiej białej jakże prześwitującej koszulce, oszalał z namiętności widząc jej smukłe, delikatne i idealne ciało. Wpił się w jej usta chcąc zasmakować jej słodkości, a kiedy nasycił się smakiem jej ust. Przegryzł je delikatnie wzbudzając w ukochanej jeszcze większe pożądanie. Po chwili jego koszula opadła pod ich stopy. Teraz nie było już odwrotu od granicy, którą oboje przekroczyli. Rzucili sobie jedno krótkie spojrzenie chcąc się upewnić, że oboje chcą tego samego. Po czym blondynka zarzuciła mu ręce na szyję i splotła palce na jego karku. Westchnęła, gdy wsunął język w jej wargi by ponownie poczuć ich smak. Jego silne dłonie nagle pochwyciły jej jędrne pośladki unosząc delikatnie w górę. Zarzuciła mu szybko nogi na biodra i oplotła nimi chcąc zatrzymać go na zawsze. Posadził ją na klapie fortepian drżała, lecz tym razem nie ze strachu, a podniecenia, jakie w niej wzbudzał każdym dotykiem czy też pieszczotą. Nie sądziła, że jeszcze kiedyś będzie potrafiła odczuwać coś takiego zamiast strachu i obrzydzenia. Skupiona patrzyła jak zsuwa z niej ostatnią część garderoby, czyli koronkowe majteczki w kolorze błękitu. Nie czuła wstydu tym bardziej, że w pokoju panował pół mrok mimo to mogła spokojnie napawać się widokiem jego wspaniałych mięśni ramion oraz klatki piersiowej. Nie chcąc dłużej zwlekać gdyż cała płonęła złapał dłonią za pasek u spodni. Rozpięła go, a także rozporek i ściągnęła z niego pospiesznie jak by bała się, że ostygnie. Następnie przyciągnęła go do siebie z całej siły, jaką obecnie posiadała. Jego nagie ciało natychmiast przylgnęło do niej.
- Boisz się? – Zapytał tak cicho, że prawie szeptem.
- Nie. – Odpowiedziała patrząc na niego z podziwem, miłością oraz zaufaniem w oczach.
Na taką odpowiedź czekał. Wszedł w nią jednym płynnym ruchem, krzyknęła z rozkoszy, a on poczuł jak zaciska się na jego twardym członku. Była taka gorąca, wilgotna i ciasna, że bał się, iż eksploduje nim na dobre się rozpędzi. A przecież to ją chciał zaspokoić jej dać przyjemność, którą odebrał jej za pierwszym razem. Była jego nie tylko kobietą, ale też partnerką i ukochaną i to jej szczęście było teraz na pierwszym miejscu. Wiła się by poczuć go całego w sobie i jęczała w proteście, gdy się wycofywał. Jej smukłe nogi zaciskały się na jego udach tym sam pomagając jej stymulować, chociaż po części jego ruchy. Dłonie położyła mu na tors chcąc dotykać każdy skrawek napinającego się mięśnia, oddychała coraz szybciej, a jej paznokcie z chwilą wybuchu wbiły się głęboko w jego ramiona. Ciałem wstrząsnął nieopanowany spazm, a jęki stały się tak głośne, że gdyby nie zamknął pocałunkiem jej ust pewnie cała rezydencja nakryłaby ich na tej intymnej sytuacji. Widok wijącej się z rozkoszy i spełnienia blondynki wystarczyłby szczytował razem z nią. Gdy po wszystkim wtuliła swoją twarz w jego ramię poczuł wilgoć na jej policzkach. Zaniepokojony dotknął podbródka Annie, a gdy jej oczy wyłapały jego spojrzenie zobaczył spływające łzy po jej policzkach.
- Angel czy zrobiłem coś nie tak? – Zapytał kciukiem ścierając słone łzy.
- Nie Poncho, to ze szczęścia. – Odparła zgodnie z prawdą.
Tej nocy kochali się raz jeszcze tylko tym razem już w sypialni, do której zaniósł ją Alfonso. Rankiem, kiedy wstała jej ukochany właśnie opuszczał łazienkę z radosnym uśmiechem na twarzy powitał ją czułym pocałunkiem. Po tak słodkim powitaniu brunet zszedł do kuchni by przynieść śniadanie do sypialni, Anahi zaś pobiegła pod prysznic. Kwadrans później wszedł, lecz nim zdążył dobrze zamknąć drzwi taca wypadła mu z rąk. Taca jak i jej zawartość nie tylko narobiła ogromnego bałaganu, ale hałasu. Lecz to nie miało teraz znaczenia, a fakt, że jego ukochana z grymasem bólu trzymała się za brzuch, a po jej udach spływały cieniutkie stróżki krwi.

Rozdział 31



Po raz już chyba setny czytała dokumenty które wręczył mu Chris po tym jak skoczyli sobie do gardeł. William i Lucas nigdy zbytnio za sobą nie przepadali. Jednak wspólna praca do czegoś zobowiązywała i tylko dlatego jako tako tolerowali się wzajemnie. Z czasem przywykli do swojej wzajemnej obecności dzięki czemu razem pracowało im się dobrze. O śmierci Karen wiedział tylko Poncho dlatego też Marcos wściekł się na myśl o tym ,że i Ucker odkrył to o czym każdy z rodziny Herrera pragną zapomnieć. Wiedział już ,że popełnił błąd oskarżając Lenę o szpiegostwo nie wiedział tylko ja teraz naprawić zaistniałą sytuację. Co gorsza był winny śmierci jej siostry ,a to na pewno nie stawiało go w dobrym świetle. I nawet jeśli udałoby mu się ją przeprosić za oszczerstwo to i tak był na straconej pozycji. Mimo to zamierzał porozmawiać z dziewczyną i wystarać się o przebaczenie. Nie musiałby tego robić gdyby chciał wysłuchać Chrisa. Już miał sięgnąć po słuchawkę kiedy nagle do jego pokoju wpadła przestraszona Dulce.
- Bierz auto i chodź Anahi krwawi ! – krzyknęła spoglądając na zaskoczonego blondyna.
*************
Rankiem kiedy zeszła na dół czekała ją nie miała niespodzianka. Z uśmiechem na twarzy weszła do kuchni by napić się porannej kawy jednak widok znienawidzonej brunetki odebrał jej i dobry humor i chęć na cokolwiek. Melisa widząc Lenę w domu Vinca była nie mniej zdziwiona niż sama Maite. Obie piorunowały się wzrokiem dobre kilka minut , póki do kuchni nie wszedł Bastian napięcie tylko rosło.
- Cześć dziewczyny ! – rzekł zadowolony mijając siostrę.
- Co ta zdzira tu robi ?! – zapytała Lisa mierząc wściekłym wzrokiem Eliasa.
- Mieszka nie widać ? – odparł jakby nigdy nic nalewając sobie kawy.
- Miała nie żyć …
- Ale żyje i póki tu mieszka musisz odzywać się do niej z szacunkiem. – powiedział mężczyzna zajmując miejsce przy stołu kuchennym.
W tym samym momencie do pomieszczenia wszedł Massimo.
- Co tu ku*wa jest grane … dlaczego ta suka żyje i w dodatku tu mieszka ?! – zapytała kierując wzrok na kochanka i wspólnika.
Mężczyzna jednak nie zdążył odpowiedzieć kiedy Lena złapała z całej siły brunetkę za włosy.
- Suką jesteś ty obrazisz mnie raz jeszcze ,a wydłubię ci oczy szpikulcem do lodu zdziro ! – warknęła patrząc wprost w oczy rywalki.
Melisa miała już się odwinąć i uderzyć May jednak dziewczyna wyczuła jej intencję i puściła szybko jej kudły po czym wymierzyła jej cios wierzchem dłoni. Zaskoczona panna Bermudez wpadła w ramiona Guzmana.
- Trzymaj tą dziwkę dopóki nie opuszczę twojej posiadłości inaczej zabiję jak psa ! – syknęła opuszczając kuchnię.
Będąc już na schodach prowadzących na górę do jej pokoju poczuła jak ktoś łapie ją za ramię już miała się odwinąć myśląc ,że to jej wróg jednak czując dość silny uścisk powstrzymała się. Odwróciła się spokojnie i spojrzała w pytający wzrok brata.
- Gdzie do cholery ty się wybierasz ?! – zapytał mało zadowolony z tego co usłyszał.
- Wynoszę się stad nie zamierzam mieszkać pod jednym dachem z tym ścierwem. – warknęła na samo wspomnienie o brunetce.
- Dokąd ?
- Pójdę mieszkać do twojego mieszkania ,a jeśli ci to przeszkadza to pod most ,ale na pewno nie będę znosić tej szmaty.
- Ale Melisa tu nie mieszka , ona tylko…
- Ku*wa Basti mam gdzieś co ona tu robi !!! Wyprowadzam się i już. – rzekła tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Spakowała się najszybciej jak to możliwe i kiedy zasiadła za kierownicą samochodu pożyczonego od brata usłyszała dźwięk swojej komórki. Widząc nazwisko Herrera zawahała się jednak po kilki sekundowym namyśleniu nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Czego ?! – warknęła chłodno.
- Any jest w szpitalu. – usłyszała nim odpaliła silnik auta.
*************
Tych kilka godzin o mało nie doprowadziło go do szaleństwa nawet wsparcie Willa , Dulce i Leny nie było wstanie go uspokoić. Ulgę poczuł widząc wychodzącego lekarza z sali. Natychmiast podbiegł do niego chcąc dowiedzieć się co z dzieckiem i jego ukochaną. Doktor spojrzał na wszystkich obecnych ,a potem na niego.
- Zapraszam do mojego gabinetu musimy poważnie porozmawiać. – rzekł patrząc na niego ze zmartwieniem na twarzy.
- No ,ale co z nimi ? – zapytała nagle czerwonowłosa.
- Na chwilę obecną sytuacja jest opanowana. – odparł , po czym bez słowa ruszył do swojego gabinetu.
Hector nie czekając na ruszył za nim. Będąc już w gabinecie usiadł na wskazanym miejscu i czekał. Jego cierpliwość była na wyczerpaniu i dlatego kiedy lekarz kolejne kilka minut przeglądał wyniki badań zaciskał szczękę chcąc powstrzymać się przed zrobieniem mu krzywdy ,że tak długo trzymał go w niepewności.
- No więc sprawa nie wygląda najlepiej. – rzekł nagle podnosząc na niego wzrok. – Tak jak powiedziałem już wcześniej na razie sytuacja została opanowana ani dziecku ani pannie Anahi nic nie jest… jednak zagrożenie nadal istnieje.
- Jak mam to rozumieć ? – zapytał brunet przerzucając w dłoniach kluczyki od samochodu.
- Pańska żona nadal może stracić maleństwo o ile nie zacznie o siebie dbać. – powiedział patrząc na niego z powagą by Poncho miał świadomość ,że to nie żarty. – W tej chwili na przynajmniej dwa tygodnie musi zostać w szpitalu , potem do końca ciąży prawdopodobnie będzie musiała leżeć w łóżku inaczej wątpię by donosiła ją do końca.
- Rozumiem. Wie pan co wywołało ten stan ? – zapytał chcąc się upewnić czy to nie on sam przyczynił się do owego krwotoku.
- Na pewno stres ,ale w największym stopniu leki które pańska żona ostatnio zażywała. – odparł zerkając raz jeszcze na wyniki.
- Leki ?! Przecież brała je pod okiem specjalisty więc chyba nie powinny jej zaszkodzić skoro on sam je jej zapisał. – rzekł podając mu spis tego co Anahi brała w czasie ciąży.
Doktor wziął listę i szybko rzucił okiem na nią po czym na wykaz leków które podało mu laboratorium. Z niezadowoleniem pokręcił głową.
- Wszystkie poza jednym zgadzają się i gdyby nie ten ostatni pewnie do doszło by do tego , jednak Miniatural to lek który powoduje nie tylko poronienie ,ale w większej ilości też prowadzi do śmierci.
Słysząc to pięści same zacisnęły się brunetowi , a serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi na myśl o tym ,że mógłby stracić nie tylko dziecko ,ale też Angel. Nie miał pewności czy lekarz którego zatrudnił celowo podał to blondynce czy był to przypadek jednak nie zamierzał zostawić tego bez echa. Najspokojniej jak potrafił wysłuchał zaleceń lekarza oraz wszystkiego co miał mu do powiedzenia ,a kiedy opuścił jego gabinet od razu poszedł do sali w której leżała Any.
- Wciąż śpi. – powiedziała Dul puszczając jej dłoń.
- Co powiedział ci w końcu ten lekarz ? – zapytał Marcos sam zmartwiony stanem dziewczyny.
- Może trzeba zawieść ją do innego szpitala… - wtrąciła się Lena stojąca nad łóżkiem przyjaciółki.
- Nie ma takiej potrzeby. – skwitował krótko siadając obok ukochanej i łapiąc ją za dłoń. – Zostawcie nas potem wszystko wam opowiem ze szczegółami. – rzekł spoglądając na nich prosząco.
W chwili kiedy opuszczali pokój Annie otworzyła oczy. Posłał jej uśmiech chcąc by wiedziała ,że najgorsze minęło. Angel jednak nie do końca pamiętając co się stało nagle zaczęła płakać.
- Poncho ja… ja nie chciałam … nie chciałam tego dziecka ,ale potem. Potem je pokochałam …a teraz …O Boże przepraszam ! – mówiła coraz to bardziej szlochając.
Patrzył na nią zastanawiając się czy dobrze rozumie to co chce mu powiedzieć. A kiedy zrozumiał ,że ukochana nawet nie zdaje sobie sprawy z tego ,że dziecku nic nie jest usiadł na brzegu łóżka i wziął ją w swoje ramiona.
- Angel uspokój się maluchowi nic nie jest. – powiedział ocierając jej łzy.
- Naprawdę ?! – zapytała unosząc głowę do góry i spoglądając w jego oczy.
- Tak kochanie. – odpowiedział całując ją delikatnie w usta.
Kiedy blondynka się uspokoiła brunet najłagodniej jak potrafił przekazał wszystko to co dowiedział się od lekarza. Ominął tylko fakt ,że jego niekompetentny lekarz próbował zabić ją i dziecko podając jakiś dziwny lek. Do końca dnia nie opuścił jej na krok ,a gdy zasnęła postawił koło Sali dwóch ochroniarzy i pojechał do rezydencji zająć się sprawą niegodziwego doktorka.
****************
Razem z Chrisem i Ponchem wróciła do domu. Wydarzenia z rana na tyle ją wymęczyły ,że zamiast iść na umówione spotkanie z Damianem podreptała od razu na górę. Wzięła prysznic i wskoczyła do łóżka. I chociaż godzina nie była zbyt późna sen pojawił się natychmiast. Jednak po nie całej godzinie obudził ją dźwięk telefonu. Pierwsze dwa połączenia odrzuciła nawet nie zerkając na wyświetlacz. Lecz osoba dzwoniąca była na tyle natrętna ,że kolejne już odebrała.
- Co się stało ? – zapytała zaspanym głosem nadal leżąc pod kołdrą.
- Skarbie musimy jednak spotkać się dziś i to natychmiast. – usłyszała zdenerwowany głos swojego chłopaka.
- Ale Damian ja…
- Wiem ,że jesteś zmęczona ,ale to naprawdę pilne ! – powiedział najbardziej przekonująco jak tylko mógł.
- No dobra daj mi godzinę. – szepnęła wyczołgując się wolno z łóżka.
Zaraz jak tylko się rozłączył przemyła twarz zimną wodą i szybko ubrała się w czystą sukienkę. Zrobiła lekki makijaż i czym prędzej opuściła sypialnię. W drodze do auta wpadła na Uckera stojącego na schodach rezydencji.
- A ty dokąd ? - zapytał spoglądając na zegarek w swoim telefonie.
- Nie twój interes ! – burknęła starają się go ominąć.
- Nie pytam z troski tylko z obowiązku. – skłamał łapiąc ją za ramię by mu nie uciekła.
- Puść i odpierdol się ode mnie ! O ile wiem nic nas nie łączy więc *** ci do tego dokąd idę , ja nie zabraniam ci sypiania z twoimi dziwkami !- warknęła wyrywając dłoń.
- Z nikim nie sypiam. – rzekł w obronie.
- Ale ja tak i właśnie idę na ostre bzykanko. – powiedziała z cwaniackim uśmiechem na twarzy. – Tak więc nara ! – dodała dumnie ruszając do samochodu.
Nie zatrzymywał jej już gdyż to mógłby wywołać awanturę ,a tego dziś im trzeba nie było. Mając jednak złe przeczucia odczekał chwilę i sam wsiadł do auta i ruszył jej śladem.
****************
Ledwo zamknęła za sobą drzwi jak zaraz usłyszała pukanie. Rzuciła torebkę na sofę i podeszła by je otworzyć jakież było jej zdziwienie na widok blondyna. W szpitalu pozbyła się go dość szybko kiedy próbował zagadać do niej. Starała się go unikać na tyle na ile pozwalała przestrzeń szpitalnego korytarza. Była pewna ,że jasno zrozumiał ,iż nie chce z nim rozmawiać. Widząc go w drzwiach swojego mieszkania zdała sobie sprawę ,że Marcos nie zamierza tak łatwo odpuścić. Oboje byli uparci i tak jak on nie miał zamiaru dać jej spokoju tak ona nie zamierzała z nim rozmawiać.
- Nie wiem skąd masz ten adres ,ale wynoś się stąd natychmiast ! – warknęła popychając go by zamknąć drzwi.
- Lena…
- Powiedziałam już. – rzekła stanowczo mierząc go zimnym jak lód wzrokiem.
- Czyli mnie nie wysłuchasz? – zapytał trzymając nogę między framugą ,a drzwiami by nie mogła ich zamknąć.
- Nie !!! – krzyknęła zniecierpliwiona.
- W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru. – rzekł i siłą wtargnął do środka zamykając za sobą drzwi.
Kiedy odwrócił się w jej stronę zobaczył broń wycelowaną wprost w niego. Uśmiechnął się co jeszcze bardziej ją rozzłościło.
- Moja cierpliwość ma swoje granice Will masz trzy sekundy inaczej tym razem strzelę ci prosto w oczy.
- Oddaj tą broń kobieto bo dobrze wiem ,że tego nie zrobisz. – powiedział wyrywając jej pistolet z dłoni. – A teraz siadaj i posłuchaj.
- Bezczelny jesteś!– powiedziała zakładając ręce na piersi. – Cholera jasna kiedy ty zrozumiesz ,że …
- Chciałem przeprosić . – powiedział wchodząc jej w zdanie. Zamilkła.
- Ty chyba sobie ze mnie kpisz ?! Zabiłeś mi siostrę ,a teraz myślisz ,że zwykłe przepraszam wystarczy ? - powiedziała oburzona.
- Za zabicie Karen nie zamierzam cię przepraszać. – powiedział stanowczo. – Tylko za to ,że uznałem cię za szpiega Guzmana.
Zatkało ją. Po tych słowach poczuła ,że nadzieja jaką jeszcze żywiła , iż w tym człowieku są jakieś ludzkie uczucia prysła jak bańka mydlana. Rozczarował ją po raz kolejny teraz nawet gdyby był ostatnim facetem na tej planecie ,a ona miała by się smażyć w piekle nie było mowy o wybaczeniu. Jej wściekłość osiągnęła szczyt podeszła do niego i z całej siły wymierzyła mu siarczysty policzek. Następnie zamachnęła się by uderzyć go po raz kolejny kiedy przy pierwszym nawet nie drgnął. Marcos jednak był szybszy , złapał brunetkę za nadgarstek i władczo przyciągnął do siebie.
- Wystarczy ! – syknął poważnie spoglądając jej w oczy. – Zabijając Karen wyświadczyłem jej przysługę. – rzekł starając się zachować spokój.
**************
Kiedy usiadła do stolika od razu zamówiła dla niej kieliszek wina. Uśmiechnęła się w podziękowaniu i jak tylko kelner odszedł zapytała.
- Co się stało Damianie ?
I wtedy jego urocze spojrzenie zmieniło się diametralnie. Teraz patrzył z powagą i chłodem przez co poczuła się dość dziwnie. I gdy już chciała powtórzyć pytanie z jego ust padły słowa których się nie spodziewała.
- Twój brat za dwa dni dostanie dość dużą porcję koki , chcę wiedzieć gdzie i o której dokładnie godzinie oraz z kim będzie wymiana. Masz dobę na to by zdobyć wszystkie potrzebne informacje i mi je przekazać.
Patrzyła na niego nie wierząc w to co słyszy. Jej miły , sympatyczny i zawsze pomocny Damian nagle zmienił się w kogoś takiego jak jej bracia. Teraz już nie był miły ,a władczy i stanowczy. Jego spojrzenie mówiło czerwono włosej ,że to nie jest żaden żart ,a realna rzeczywistość. Człowiek którego uważała za przyjaciela okazał się wrogiem. Wściekłość opanowała jej ciało niczym wybuch wulkanu.
- Co to Ku**a ma znaczyć ?! – zapytała nie mniej oburzona od samej wściekłości.
- Nie mam czasu na wyjaśnienia poza tym nie muszę tego robić.
- Tak jak ja nie muszę donosić ci na własną rodzinę. – syknęła podnosząc się z miejsca.
Szybko złapał jej nadgarstek i ścisnął go na tyle mocno ,że ponownie opadła na krzesło.
- Nie rób przedstawienia bo kiedy mnie wkurzysz zabiję cię nawet tu ,a potem wyjdę jakby nigdy nic i wyobraź sobie ,że nikt nie nawet nie zatrzyma. – rzekł z pełną powagą i cwaniackim uśmiechem na twarzy.
Wiedziała ,że to co mówi jej prawdą po mimo , iż nie znała jego prawdziwej tożsamości. Nie zamierzała jednak dać się zastraszyć byle komu. Skoro dała sobie radę z tak silnym przeciwnikiem jakim był Ucker którego kochała to tym bardziej da sobie radę z mężczyzną takim jak Damian.
- Zrobisz co chcesz ,ale ja nie będę szpiegowała ! – warknęła przez zaciśnięte zęby. – I to ty bój się o swoje życie , bo kiedy ja zginę moim bracia cię dorwą. – powiedziała mierząc go wzrokiem pełynm jadu nienawiści.
Gdy zaczął się śmiać wstała od stołu i ruszyła ku wyjściu. Nie była pewna czy zdąży nim mężczyzna postanowi strzelić tak jak zagroził. Zamiast strzału usłyszała tylko.
- W takim razie pożegnaj się szybko z przyjaciółkami bo jeszcze dziś moi ludzie złożą im wizytę.
Zesztywniała wiedząc co znaczą te słowa. Szybko cofnęła się do tyłu.
- Nie odważysz się !
- Ja nie ,ale mój szef owszem. – rzekł cwaniacko śmiejąc się pod nosem. – Lena miała już dawno wąchać kwiatki od spodu ,ale daliśmy jej szansę. Drugiej na pewno nie dostanie ,a jeśli chodzi o piękną blondyneczkę która skradła serce twojemu braciszkowi … to jestem pewny ,że Guzman pozbędzie się jej z przyjemnością gdyż wtedy ten skurwiel (Hector) się załamie co da nam przewagę.
Słysząc pewność w jego głosie , widząc ten chłodny wzrok wiedziała ,że wpadła w potrzask. Owszem mogła pobiec do domu i wszystkim powiedzieć Alfonsowi i Williamowi ,ale zbyt dużo ryzyka wchodziło w grę. Nie chcąc narażać przyjaciółek spojrzała na niego z pogardą.
- Zgoda. Dostaniesz to czego chcesz ,ale wara od moich przyjaciółek i rodziny , jasne ?!
*************
Rankiem kiedy otworzyła oczy i zobaczyła przed swoimi oczami ogromny kosz z bukietem czerwonych róż natychmiast na jej twarzy zagościł uśmiech. Uniosła się lekko na łokciach chcą powąchać jedną z nich i wtedy drgnęła na widok przyglądającego się jej z uwagą blondyna.
- Kim jesteś ? – zapytała przestraszona , gdyż widziała go po raz pierwszy.
- Powiedzmy ,że posłańcem. – odparł krótko z dystansem w głosie.
- Przysłał cię Hector ?
- Nie. – rzekł podpierając ścianę i wpatrując się w nią z intensywnością przez co czuła się jak w pułapce.
- Więc kto i po co ?! – zapytała tym razem z paniką w głosie.
- Przyniosłem kwiaty od Massima. Prosił bym przekazał ci życzenia szybkiego powrotu do zdrowia , a także ma nadzieję na spotkanie.
- To miłe z jego strony ,ale czemu w takim razie nie przyszedł tu sam ? – zapytała chociaż doskonale znała odpowiedź na zadane pytanie.
- Dziś nie mógł ,ale znając jego nie długo złoży ci wizytę. A teraz skoro wywiązałem się z obowiązku pójdę już. – dodał ruszając do wyjścia.
- Zaczekaj ! Jak masz na imię ?
Zaskoczyła go i być może dlatego automatycznie odpowiedź wyrwała mu się z ust.
- David.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:53, 01 Lut 2012 Powrót do góry

Nic długiego i szałowego ,ale obecnie nawet nie mam czasu i głowy do pisania. Za błędy przepraszam ,a także postaram się następny rozdział napisać deko dłuższy i lepszy. Miłego czytania Smile


Rozdział 32




Restaurację opuściła jak rozwścieczony byk miała ochotę kogoś rozszarpać ,a najlepiej samego Damiana za numer który jej wyciął.
- Co za ch*j jebany ! – Zaklęła uderzając dłonią w dach auta.
- Co randka się nie udała z ideałem ?- Zapytał stając za jej plecami.
Aż podskoczyła słysząc jego głos. Zaskoczona odwróciła się i na spojrzała na Lucasa z mordem w oczach.
- Śledziłeś mnie idioto ?! – Zapytała z oburzeniem gotowa trzasnąć go za ten czyn.
- Owszem. – Odparł bez cienia wstydu. – Jesteś siostrą mojego szefa i…
- Daruj sobie te żałosne gadki ! Dobrze wiem ,że co innego skłoniło cię do szpiegowania. – Burknęła odsuwając się od niego na bezpieczną odległość.
- Skoro tak mówisz. – Rzekł wzruszając ramionami.
- Ku*wa mać czego ty ode mnie chcesz hm ?! – Zapytała coraz to bardziej wściekła kiedy zachowywał tak stoicki spokój.
- Co ten palant chciał od ciebie ? – Zapytał z powagą tym samym kończąc żarty.
- To nie twoja sprawa palancieee ! – Warknęła otwierając drzwiczki swojego auta.
- Posłuchaj Dulce widziałem was przez szybę i nie wyglądało mi na to by ci się oświadczał. Więc lepiej gadaj czemu ten sukinsyn ci groził ?! – Syknął zatrzaskując samochodowe drzwi nim zdążyła wejść do środka.
- Spie*dalaj ! Nie jesteś kimś przed kim muszę się tłumaczyć. Ty wiele razy mi groziłeś , poniżałeś w o wiele gorszy sposób niż zrobił to dziś Damian więc przestań zgrywać teraz bohatera i zejdź mi z drogi ,a najlepiej usuń się z mojego życia , jasne ?!!! – Krzyknęła odpychając go na tyle mocno by upadł na chodnik.
Skorzystała z okazji i szybko wsiadła do środka zablokowując drzwi. Następnie wsadziła kluczyk i odpaliła , kiedy podbiegł do okna zaśmiała się.
- Otwieraj te pieprzone drzwi ! –Warknął walnąć w szybę pięścią.
- Fuck You ! – Powiedziała pokazując mu środkowy palec prawej ręki mając z tego nie zły ubaw.
Jeszcze przez kilka metrów śmiała się jak szalona chociaż nadal w środku kipiała ze złości. Gdy pierwsze łzy zaczęły spływać po jej policzkach , zatrzymała auto zjeżdżając na pobocze. Żal , rozczarowanie ,złość , gniew , tęsknota , zranione uczucia czuła to wszystko na raz. Miała wrażenie jak by się dusiła z natłoku tak silnych i bolesnych emocji. Nie chciała płakać ,ale za nic nie mogła się powstrzymać. Jej życie było jak bagno gdy tylko próbowała się z niego wygrzebać tym bardziej ją pochłaniało. Każdy poznany mężczyzna zawsze musiał okazać się nic nie wartym skurwielem. Zawodzili jej zaufanie , oszukiwali , wykorzystywali starała się być silna ,ale im więcej kopniaków od życia dostawała stawało się to coraz trudniejsze. Damianem nie przejmowała się aż tak bardzo. Najbardziej brakowało jej Chrisa człowieka który był zerem ,ale którego kochała tak mocno ,że chociaż ją krzywdził ona wciąż pragnęła z nim być. Chciała też mu powiedzieć o groźbach jednak za bardzo bała się zemsty Damiana na swoich przyjaciółkach i tylko to powstrzymała ją od wyznania prawdy. Nie chciała robić tego czego oczekiwał od niej blondyn jednak póki nie wymyśli planu który pomoże jej uchronić Lenę i Any będzie musiała donosić na swoich braci. Chyba ,że najpierw sama siebie zabije co było by jakimś rozwiązaniem by zakończyć tą potworną mękę.
**************
Usiadła na kanapie ze łzami w oczach nie mogąc uwierzyć w to co przed chwilą usłyszała. Mężczyzna którego pokochała z całego serca właśnie powiedział ,że zabił jej siostrę tym samym wyświadczając jej przysługę. Chociaż w jego oczach błysnął ból to ton głosu poza gniewem nie wyrażał odrobiny skruchy. I to chyba najbardziej ją zabolało. Miała Williama za kogoś innego niż okazała się w rzeczywistości po mimo ,że wiedziała z jakiej pochodzi rodziny liczyła ,iż jest inny. A teraz okazał się najgorszy. Bo jak inaczej nazwać człowieka który zabił niewinną dziewczynę i jeszcze śmie twierdzić ,że zrobił to dla jej dobra. Gdy tak płakała stał i przez chwilę nie wiedział co zrobić. W końcu przykucną przy niej.
- May ?
- Zostaw mnie … słyszysz zostaw mnie i wyjdź ! – Krzyknęła odpychając jego ręce które wyciągnął by złapać jej dłonie.
- Proszę posłuchaj mnie choć przez chwilę. – Rzekł tym razem ze spokojem i smutkiem w głosie.
Kiedy widział jej cierpienie sam cierpiał. Wcześniejsza złość wyparowała nie wiadomo kiedy. Pragnął wziąć ją w ramiona przytulić i pocieszyć na każdy możliwy sposób ,aby tylko przestała płakać. Kochał ją i wcale nie chciał ranić ,ale bywał gwałtowny i czasem szybciej mówił niż myślał szczególnie kiedy sytuacja wymykała mu się z pod kontroli. Ona zaś nie ułatwiała mu i stąd powiedział to co powiedział zachowując przy tym zimną krew. A przecież tak naprawdę śmierć Karen jego samego bolała nie mniej niż ją. Przyszedł czas na prawdę usiadł więc obok chcąc opowiedzieć czemu zrobił to co zrobił.
- Kochałem ją Lena … ja naprawdę ją kochałem ,ale…
- Ja nie chcę tego słuchać , wyjdź ! – Krzyknęła podrywając się z kanapy na równe nogi. – Jesteś takim samym sku*wysynem jak twój ojciec i brat ! – Syknęła odpychając go od siebie kiedy chciał podejść. - Zabijacie , kłamiecie nie macie szacunku dla nikogo czemu niby mam cię słuchać … no powiedz czemu ?!!! – Krzyczała coraz to głośniej zalewając się łzami. - Sądzisz ,że jak opowiesz mi ze szczegółami przyczyny jej śmierci to coś zmieni ?! – Zapytała ocierając twarz i przybierając zimny ton głosu.
- Zmieni czy nie ja chcę byś poznała prawdę ! – Krzyknął wreszcie łapiąc ją za ramiona i potrząsną lekko by się opanowała.
- Powiedziałam nieee ! – Wrzasnęła wyrywając się. – A teraz wypad z mojego domu i z mojego życia ! – Rzekła wskazując palcem na drzwi. – Powinnam cię zabić a nie pozwolić odejść ,ale to by była zbyt słaba kara. – Dodała patrząc mu pustymi oczami prosto w twarz.
- Nie musisz zabijać by mnie zniszczyć. – Powiedział czując ,że i tym razem przegrał to co było dla niego najważniejsze. – Wystarczy fakt ,że cię straciłem.
Jego głos zadrżał wypowiadając te słowa , oczy były pełne bólu , ale nie uwierzyła ,że mówi prawdę. Nie chciała i nie mogła uwierzyć bo wtedy za pewne by przepadła. Milczała nadal wskazując na drzwi.
- Ku*wa mać Lena zabiłem ją bo tak chciała ! – Krzyknął uderzając pięścią w blat stołu przy którym stał. – Obiecałem jej to … obiecałem ,że kiedy będzie cierpiała ja pomogę umrzeć jej godnie i spokojnie.
Po mimo ,że kategorycznie zabroniła mu wyjaśnień on postawił na swoim. To co usłyszała chcąc nie chcąc zaciekawiło ją.
- Ale jak… dlaczego … skąd ? – Jąkała się sama nie wiedząc o co dokładnie chce zapytać.
- Została trzy krotnie zgwałcona i dotkliwie pobita …
Powiedział a w jego głosie dało się słyszeć ból , gorycz ,żal i gniew ,a także smutek.
- Na jedną niewinną osóbkę wysłał trzech cholernie zbudowanych mężczyzn. Przywiązali jej ręce do łóżka , zakneblowali buzię by nie pobudziła swoim krzykiem całego domu i zaczęli się zabawiać. Jeden po drugim podchodził i ją gwałcił. Pobili ją tak dotkliwie ,że sam nie wiem jakim cudem dożyła poranka. – Powiedział zaciskając pięści tak mocno aż kosteczki u palców zaczęły mu robić się białe.
Nie patrzył już w jej oczy tylko na podłogę czując jak łzy spływają po policzkach. Nie wstydził się ich ,ale nie chciał by pomyślała ,że płacze chcąc wzbudzić w niej litość. Sama też płakała , gardło zacisnęło się jej tak bardzo ,że pytania jakie nasuwały się w jej głowie utknęły w przełyku. Nagle poczuła jak blondyn wciska jej do ręki białą kartkę.
- Ona wiedziała w jakie bagno się pakuje od samego początku , poczytaj. – Rzekł podnosząc się z kanapy.
Rozłożyła podany list i już chciała czytać , Marcos jednak przerwał jej jeszcze mówiąc;
- Kochałem ją i kocham ciebie ,pamiętaj o tym.
Nie patrzyła na niego nie dała rady , on zaś podszedł do drzwi ostatni raz obejrzał się za siebie by spojrzeć na ukochaną. Chwilę później usłyszała dźwięk zamykanych drzwi. Odszedł. Zostawił ją z tysiącem pytań i myśli. Z bólem ,żalem i gniewem w sercu. Drżącymi dłońmi trzymała liścik i czytała go mając nadzieję ,że chociaż on udzieli jej po części odpowiedzi na niektóre pytania.
Ja Karen Perroni przysięgam cię kochać ponad wszystko i za wszelką cenę dbać o twoje dobro ,a także oddać nawet własne życie w twojej obronie. Przysięgam też spełnić każdą złożoną ci obietnicę. W zamian oczekuję tego samego. Tym samym daję ci prawo odebrania mi życia. Jeśli mam umrzeć kiedykolwiek to tylko z twojej ręki. Twoja na zawsze Karen.
***************
- Macie znaleźć tego sku*wysyna i to jak najszybciej ! – Krzyknął uderzając pięścią w blat dębowego biurka. – Obszukajcie cały Meksyk ,a nawet jego okolice. – Rozkazał spoglądając na całą piątkę którą wezwał do siebie.
- Szefie ,a jeśli będzie się stawiał ? – Zapytał jeden z nich spoglądając na bruneta.
- Zafunduj mu kulkę tylko tak by dotarł do mnie żywy , sam chcę zatłuc skurwiela gołymi rękami ! – Syknął zaciskając szczękę ze złości. – Max weź Terrensa i zmieńcie Fabiana i Conora w szpitalu ,a ty Juan zajmij się razem z Chrisem tą dostawą bo ja teraz nie mam do tego głowy. – Powiedział siadając ponownie za biurkiem.
Po otrzymaniu rozkazów panowie jak najszybciej opuścili gabinet Alfonsa zaś zaczął przeszukiwać internet w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji na temat Roberta. Skoro był lekarzem i to ponoć bardzo sławnym to na bank coś powinien znaleźć. I znalazł ,ale tylko to co uzyskał nim go zatrudnił. Teraz żałował ,że nie sprawdził faceta tak jak należy. Ale skoro Ashley ręczyła za niego to przecież nie mógł nie uwierzyć córce szefa mafii który wielokrotnie korzystał z usług Andresa. Wściekły na brak jakiegoś tropu , opuścił pomieszczenie. Szybkim krokiem udał się na górę. Będąc już na końcu korytarza zapukał co kiedyś nie było w zwyczaju i nie czekając na zaproszenie wszedł do środka. Leżący na łóżku mężczyzna natychmiast poderwał się do pionu.
- Igor jesteś mi potrzebny. – Usłyszał zaraz jak tylko niespodziewany gość zamknął za sobą drzwi.
- Skoro tak to wal od razu o co chodzi ?
- Musisz przeprowadzić śledztwo … chcę wiedzieć wszystko o tym facecie ! – Powiedział rzucając mi na stolik niebieską aktówkę.
Mężczyzna nie pytając o nic więcej szybko wziął papiery do ręki i zaczął przeglądać.
- Przecież to wasz lekarz. – Odparł po chwili nie bardzo rozumiejąc po co ma go sprawdzać.
- Gówno,a nie żaden lekarz ! – Warknął Poncho. – Jebaniec podawał się za doktorka ,a tak naprawdę pierdolony szpicel z niego ,a nie lekarz. Zresztą to jest mało ważne teraz potrzebuję jakiegokolwiek haczyka by dorwać jego oraz jego wspólników ! – Warknął odpalając papierosa.
- Dlaczego zakładasz z góry ,że nie działał sam ? – Zapytał szatyn zdziwiony pewnością w głosie bruneta.
- Powiedzmy ,że kieruje się intuicją. – Odparł podejrzewając już czyja to może być sprawka.
Niestety nie miał żadnych dowodów więc nie mógł od tak wparować na posiadłość Guzmana tym bardziej ,że facet miał w obecnej chwili gliniarzy za swoich sprzymierzeńców. Jeszcze jakiś czas Hector spędził w pokoju Igora ,a kiedy wyszedł ruszył w kierunku swojej sypialni. Chciał wziąć prysznic oraz chwilę odpocząć za nim znowu pojedzie do szpitala.Zamyślony i zmęczony przemierzając korytarz nawet nie zauważył stojącego na dole gościa. Kobieta jednak będąc bardziej spostrzegawcza sama zakomunikowała swoją obecność.
- Hector czy ja naprawdę jestem aż taka brzydka ,że nie potrafisz mnie zauważyć ? – Zapytała tym samym zatrzymując bruneta w pół kroku.
Odwrócił się natychmiast w stronę słodkiego melodyjnego głosu. Przez chwilę stał i obserwował kobietę jak by nadal nie wierzył ,że stoi teraz i tymi swoimi brązowymi oczami lustruje go od góry do dołu.
- No świetnie nawet nie łaska się przywitać z dawną znajomą. – Burknęła udając , iż się pogniewała.
- Ashley … ja… cholera jasna nie spodziewałem się ciebie tu. – Odpowiedział nagle mając już pewność ,że wzrok go nie myli. Czy chciał czy nie musiał zejść na dół i powitać Ash bez względu na to jak się czuł. Kiedy stanął naprzeciw niej wyciągnął ramiona by mogła się do niego przytulić jak to zawsze mieli w zwyczaju się witać. Brunetka miała jednak inne plany gdyż od razu objęła go za twarz i niespodziewanie wpiła się w jego usta. Zszokowany zdębiał na moment ,a potem odtrącił ją od siebie tak gwałtownie ,że gdyby nie złapał ją za nadgarstek w ostatniej chwili upadła by.
- Co ty odpie*adalasz ?! – Zapytał głosem pełnym gniewu.
- No co ? Teraz już jestem pełnoletnia więc zmieniłam metody witania się. – Rzekła beztrosko jak by się nic wielkiego nie stało. - Chyba mi wolno skoro jesteśmy przyjaciółmi ? – Zapytała szczerząc się jak małe dziecko.
- Nie wolno ! – Syknął gniewnie. – Owszem jesteśmy przyjaciółmi , szanuję ciebie i twojego ojca ,ale to nie daje ci prawa do…
- Dobra … zapomnij ! Zagalopowałam się ,ale obiecuję więcej się to nie powtórzy. – Powiedziała chcąc go uspokoić.
Zrobiła swoją słynną minkę niewiniątka i uwierzył. Uśmiechnął się już spokojniejszy i zaprosił ją do salonu. Ona zadowolona ,że bruneta dał się nabrać jak dziecko uśmiechnęła się pod nosem cwaniacko. ,, Jeszcze będziesz mój Hector ,a kiedy dostanę to czego chcę odetnę ci łeb skurwysynu ! „ mruknęła pod nosem obserwując jak nalewa jej drinka.
- Słyszałam ,że masz kłopoty. – Powiedziała chcąc zmienić temat i zrobić wszystko by jak najszybciej zapomniał o incydencie który nie dawno miał miejsce.
- Ja ?! – Zapytał zdziwiony spoglądając na nią kątem oka.
- Tak … z Guzmanem. – Odparła odbierając z jego dłoni szklankę trunkiem.
- To śmieć , nim nie warto się przejmować. – Odpowiedział siadając obok niej.
- A jeśli ma większą władzę niż jego ojciec ? – Zapytała niby od niechcenia.
- Gdyby tak było już dawno leżałbym pod ziemią ,a jak na razie żyję tak więc bez obaw. – Odparł tak swobodnie jak by mówili o pogodzie.
- Dobra zmieńmy temat powiedz co tam u ciebie ? Jak interesy i…
- Lepiej jak ty opowiesz co u ciebie i ojca ? – Zapytał wchodząc jej w słowo.
Owszem znali się długo na tyle długo ,że mógł jej ufać. Jednak nie ufał tak jak by chciał lub tak jak powinien. Dlatego też wolał nie wchodzić w szczegóły swojego życia. Ashley po mimo buzi słodkiej dziewczynki jakoś nie wzbudzała w nim tego co Angel. Na myśl o blondynce szybko zerwał się z kanapy.
- Cholera jasna ! – Syknął zły.
- Coś się stało ? – Zapytała zaskoczona jego nagłym wybuchem.
- Byłem umówiony i zapomniałem … wiesz co Ash przepraszam cię ,ale …
- Jasne rozumiem , wpadnę innym razem. – Odpowiedziała mu skończyć wytłumaczenia się gdyż wyczuła do czego zmierza.
Szybko cmoknęła go w policzek i wyszła. On zaś pobiegł na górę wziął szybki prysznic tak jak planował zrobić to wcześniej , po czym pojechał do szpitala.
***********
Przycisnął go do maski samochodu mając w dupie tłum gapiów którzy wyszli z restauracji widząc ,że na zewnątrz toczy się bójka. Skoro Dulce nie pisnęła pary z ust ,sam postanowił się dowiedzieć o co gościowi chodziło ? Damian jednak nie zamierzał ulec groźbom Chrisa i tak oto zaczęła się bitwa na pięści. Sprytniejszy Lucas w końcu powalił rywala na łopatki jego sportowego auta.
- Masz się trzymać od niej z daleka , jeśli stanie się jej krzywda przysięgam ,że wydrę ci falki z tej twojej sku*wysyńskiej dupy ! –Warknął Ucker pochylając się nad blondynem.
- Pie*dol się ! – Syknął tamten. – Tobie nie chodzi o jej dobro ,ale boli cię ,że już nigdy więcej nie będzie twoja czyż nie ?! – Zapytał śmiejąc mi się w twarz. – Spieprzyłeś sprawę i dobrze o tym wiesz ,a ja wiem… że teraz jest moja i tylko moja więc będę ja pieprzył ile wlezie. – Wycharczał złośliwie ocierając rękawem marynarki spływająca krew z rozbitego nosa.
Teraz nerwy puściły mu już do końca wyciągnął gnata i przystawił mu do czoła. Nie zdążył jednak pociągnąć za spust jak poczuł ,że jemu też ktoś właśnie przystawił pistolet do głowy.
- Zostaw go ! – Usłyszał rozkaz z ust szczupłego blondyna.
Kiedy się odwrócił i zobaczył kilka lat młodszego od siebie blondyna parsknął śmiechem.
- Wypie*dalaj do mamusi jeśli nie chcesz dzielić grobu z tą szują ! – Warknął Chris patrząc na chłopaka morderczym wzrokiem.
Ten zaś nawet nie drgnął tylko pstryknął palcami jak by wzywał kelnera ,a już po chwili z czarnego samochodu zaparkowanego po drugiej stronie ulicy wysiadło czterech mężczyzn.
- Masz trzy sekundy nim moim koledzy zrobią z ciebie sieczkę. – Odezwał się David.
Cuks widząc ,że rywal ma obrońców zrezygnował z wsadzenia mu kulki między oczy. Nie żeby bał się śmierci ,ale dopóki cokolwiek groziło Dul on musiał żyć i tylko dlatego odpuścił. Spojrzał ostatni raz na zadowolonego z takiego obrotu sprawy Damiana.
- To nie koniec ch*ju , nawet w piekle się z tobą policzę ! – Syknął odchodząc w stronę swojego samochodu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:43, 29 Kwi 2015 Powrót do góry

Rozdział 33



Po jego wyjściu siedziała dłuższą chwilę wpatrując się w liścik który dostała od Marcosa. Wszystko wskazywało na to ,że blondyn nie zabił jej dla przyjemności. Jednak morderstwo zawsze pozostanie morderstwem. Łzy spływały jej po policzkach bezustannie. Chciała je powstrzymać ,ale nie potrafiła. W końcu podjęła decyzję. Wstała i pobiegła do sypialni wyciągnęła z pod łóżka walizkę i zaczęła się pakować. Muszę wyjechać … na jakiś czas. Muszę sobie wszystko przemyśleć , nabrać dystansu. Powtarzała w myślach nie do końca przekonana czy to dobre posunięcie. Tyle ,że w obecnej chwili nie widziała innego rozwiązania.
- Kochałem ją i kocham ciebie , pamiętaj o tym.
Te słowa wciąż brzmiały w jej głowie jak jakieś przekleństwo. Nie chciała pamiętać … wręcz przeciwnie pragnęła zapomnieć o tym co ich połączyło. A tym bardziej co ich rozdzieliło. Przeklinała dzień w którym pokochała Williama. Gdyby trzymała uczucia na wodzy teraz nie cierpiałaby tak. Jej serce rozpadało się na miliardy drobniutkich jak potłuczone szkło kawałeczków. Jej dusza aż paliła z bólu. Łzy zaś spływały jedna po drugiej jak niekończąca się lawa. Bez składania wrzuciła kilka najpotrzebniejszych rzeczy do walizki i ruszyła ku drzwiom. Nim je jednak zdążyła otworzyć staną w nich Bastian.
- Po cholerę ci to ?! – Zapytał widząc ,że siostra najwidoczniej się dokądś wybiera.
- Wyjeżdżam , na kilka dni. – Oznajmiła chłodno.
- To wina tego… fiuta , tak? - Zapytał jeszcze bardziej na wspomnienie o blondynie.
- Nie twoja sprawa ! – Warknęła.
Po czym ominęła go i wyszła zatrzaskując za sobą drzwiami.
**********
Ciągłe leżenie w łóżku nie leżało w jej naturze i dlatego dostawała wręcz kota na myśl ,że przez najbliższy miesiąc nie będzie jej dane ruszać się gdziekolwiek. Może łatwiej było by jej to znosić gdyby leżała w domu. Niestety na razie nie było to możliwe. Zasmucona spoglądała na róże od Guzmana jednak jej myśli błądziły wokoło bruneta. I nim się spostrzegła ktoś dotknął jej policzka. Przestraszona drgnęła ,gdyż nie słyszała nawet jak się zbliżał. Dopiero kiedy jej wzrok dostrzegł kto jest jej gościem na twarzy pojawił się szeroki uśmiech ,a oczy rozbłysły radością.
- Hej Maleńka. – Powiedział lekko całując ją w usta jak by była z porcelany.
- Cześć. – Odparła szybko łapiąc go za kark i przyciągając do siebie , by po chwili zmiażdżyć jego usta namiętnym pocałunkiem.
Po zaspokojeniu swojej żądzy puściła go.
- Tak masz mnie całować ,a nie jak …
- Skąd masz te kwiaty ? – Zapytał nagle nim skończyła swoją wypowiedź.
- Od Guzmana. – Odpowiedziała ze swobodą i obojętnością w głosie.
Słysząc nazwisko swojego największego wroga zagotowało się w nim. Już miał ochotę wziąć ją za ramiona i mocno potrząsnąć oraz zabronić przyjmowania czegokolwiek od tego człowieka. Powstrzymał się jednak wiedząc ,że to mogłoby ją zdenerwować ,a przecież musiała się oszczędzać. Usiadł więc obok łóżka na dość niewygodnym taborecie i najspokojniej jak potrafił zapytał;
- Kto je tu przyniósł ?
Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Jeśli dobrze zrozumiałam to jeden z jego ludzi. – Odparła cały czas uważnie go obserwując.
- Wszedł tu czy któryś z chłopaków ci to…
- Nie , on sam tu wszedł. – Odpowiedziała przerywając mu w trakcie pytanie ,gdyż wiedziała do czego zmierza.
- Angel … lepiej jak będziesz trzymała się od tego faceta z daleka. – Powiedział spokojnym a zarazem rozkazującym tonem na tyle łagodnie by pojęła lecz nie wpadła w szał.
Zaskoczona spoglądała teraz na niego z szeroko otwartymi oczami. To ,że obaj panowie się nie lubili zauważyła już wtedy na przyjęciu. Nadal jednak nie wiedziała co jest przyczyną takiej nienawiści po między nimi. Nie wiedziała i w sumie nie chciała wiedzieć. Zbyt wiele kłopotów miała na swojej głowie by się jeszcze przejmować ich utarczkami. I chociaż kochała Alfonsa to jednak nie zamierzała rezygnować ze znajomości z Massimem. Może zbyt długo i zbyt dobrze nie znała faceta ,ale z jakiś nie znanych jej dla niej samej przyczyn czuła do niego sympatię. Był chyba jedynym facetem który tak szybko wzbudził jej zaufanie. Doskonale też zdawała sobie sprawę ,że Ponchowi jej wybór się nie spodoba. Mimo to spojrzała na niego z powagą i stanowczym głosem powiedziała ;
- Wasz konflikt mnie nie interesuje. Jeśli macie kłopot z porozumieniem się ,wasz problem. Ja nie mam nic do niego i dlatego też nadal zamierzam utrzymywać z nim kontakty. A ty , mój drogi jeśli chcesz by twoje dziecko przyszło na świat zdrowe , lepiej odpuść.
Grała nie fair ,gdyż w tej chwili korzystała z tak zwanego szantażu. Nie lubiła tego , jednak to był jedyny sposób na to by Hector nie protestował. I udało się. Brunet natychmiast zmienił temat , lecz w duszy przeklinał siarczyście swojego wroga. Kombinując już jak odizolować swoją ukochaną od tego nic nie wartego śmiecia.
- Dobra , lepiej powiedz jak się czujesz ? – Zapytał z troską w głosie.
- Lepiej. Dużo lepiej i chętnie poszłabym już do domu. – Odparła poprawiając kołdrę.
- Wiem. I sam chętnie bym cię tam zabrał ,ale przez najbliższe czternaście dni to nie będzie możliwe. – Odpowiedział przybliżając się w jej stronę.
- Zwariuję tu ! – Burknęła niezadowolona pod nosem.
- Angel , to dla dobra…
- Tak … tak dla dobra dziecka ! – Rzekła wchodząc mu w zdanie.
- I twojego. – Dodał głaszcząc ją po policzku.
Już miał się pochylić by ją pocałować lecz nagle do środka wszedł ochroniarz.
- Szefie , można na chwilę prosić ? – Zapytał niepewnym głosem.
Był wściekły ,że mu przeszkodzono ,a także dlatego ,że ochrona wchodzi bez pukania. Jednak ze względu na blondynkę wstał bez słowa i wyszedł na korytarz. Jak tylko drzwi się za nim zamknęły , złapał go za poły marynarki i mocno potrząsną.
- Co ty ku*wa ,sobie wyobrażasz ? – Wysyczał kipiąc ze złości. – Jakim prawem …
- Szefie był tu Guzman ! – Usłyszał nagle z ust przestraszonego człowieka.
Po tych słowach natychmiast go puścił.
- Kiedy i po co ?! – Zapytał lustrując tym razem obydwóch swoich ludzi.
- Przed chwilą i… Chciał widzieć się z pańską dziewczyną. – Odparł jeden z nich.
- Zabiję skurwysyna ! – Warknął zaciskając obie ręce w pięści.
Następnie wbiegł jak szalony do windy która właśnie zatrzymała się na ów piętrze.
*************
Ledwo weszła do pokoju i zamknęła drzwi kiedy znowu się otworzyły i stanął w nich wściekły Lucas. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć złapał ją pod ramię.
- Kim jest twój szanowny przyjaciel Damian ?! – Zapytał wymuszając na niej kontakt wzrokowy.
- Puszczaj ! – Warknęła próbując uwolnić się z uścisku , jednak zbyt mocno ją trzymał.
Westchnęła i z sarkazmem w głosie zapytała.
- A co , chcesz się z nim umówić ?
- Przestań się zgrywać i mów kim on Ku**a jest ?! – Syknął lekko nią potrząsając.
- Facetem ,moim kumplem …
- Pytałem o jego zawód. – Przerwał jej w pół zdania srogo spoglądając w oczy.
- Nie wiem ,a poza tym puszczaj do cholery nie mam ochoty na przesłuchania ! – Krzyknęła zniecierpliwiona.
Doskonale wiedziała do czego Lucas zmierzał , czego chciał się dowiedzieć. Jednak przez wzgląd na dobro przyjaciółek jak i swojej rodziny musiała zachować w tajemnicy kim jest Damian. Co prawda najchętniej podzieliła by się ów informacjami na temat blondyna. Zrzuciła by z serca kamień który jej ciążył ,ale niestety wtedy wydała by wyrok na swoich najbliższych. Chris jednak nie był głupi ,a także nie należał do osób które łatwo się poddają. Znał czerwono włosą zbyt dobrze by wyczuć ,że próbuje coś ukryć. To w jaki sposób się szarpała i unikała pytań dał mu jeszcze bardziej powód do tego by ją przycisnąć i cokolwiek z niej wydobyć. Złapał ją nagle za drugie ramię i przyciągnął do siebie. Teraz stojąc twarzą w twarz mierzyli się wzrokiem. Z jej oczu wręcz trzaskały pioruny , on zaś stał niewzruszony i głęboko się w nie wpatrywał. Sekundy wydawały się wiecznością , serce biło jej jak szalone. Sądziła ,że furia jaka w niej panowała sprawi ,iż Lucas odpuści. Tym czasem stało się inaczej , to on sprawił ,że nagle złość wyparowała ,a na jej miejsce nadeszło pożądanie. Nagła zmiana w jej spojrzeniu sprawiła ,że i jego serce zaczęło bić inaczej niż przed sekundą. Jej czerwone jak malina wargi zachęcały do pocałunku. Tak bardzo pragnął to zrobić ją pocałować. Zamknął jednak oczy i z całych sił powstrzymał się przed tą pokusą. Zaraz potem wypuścił ją z uścisku i bez słowa opuścił jej pokój.
- Cholerny palant ! – Krzyknęła wściekła i rozgoryczona siadając na łóżku.
Nie mogła jednak w tej chwili zawracać sobie głowy Chrisem , gdyż miała dużo poważniejszy problem… DAMIAN ! I jego groźby. Musiała obmyślić jakiś plan by ten sukinsyn się od niej odczepił. Siedziała i myślała , jednak nic konkretnego nie przychodziło jej do głowy. Z tej całej bezsilności łzy mimowolnie zaczęły spływać po jej policzkach. Zdruzgotana położyła się na łóżku , wtuliła w poduszkę i dała upust swoim emocjom.
************
Już raz znosił ból po stracie ukochanej osoby. I nie sądził ,że kolejny raz będzie bolał jeszcze bardziej niż wtedy. Niestety, bolało i to cholernie ! Serce ściskało go tak mocno ,że prawie brakło mu tchu. Zaciśnięte gardło prawie rozdzierało mu krtań , a oczy piekły od zbierających się w nich łez. Powstrzymywał je , chociaż nie przychodziło mu to łatwo. Musiał jednak to zrobić by spokojnie i w całości dojechać do domu. Nie liczył na zrozumienie ,ale miał gdzieś głęboko w duszy miał nadzieję ,że go wsłucha i wybaczy. Tymczasem ona ewidentnie nie potrafiła tego zrobić. Nie mógł mieć pretensji ,ani żalu. Bo doskonale ją rozumiał , on sam pewnie zareagowałby podobnie. Tylko co poradzić skoro serce aż rwało się do niej. Jak zapomnieć ? Jak pogodzić się z tym ,że już nigdy nie będzie mógł wziąć ją w ramiona , zasmakować jej słodkich ust i usłyszeć jak bardzo go kocha ? Ze złości uderzył z całej siły pięścią w klakson i przycisnął pedał gazu chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Droga dłużyła mu się niemiłosiernie. Przed oczami ciągle widział jej zapłakaną i zawiedzioną twarz. Oczy pełne nienawiści i pogardy. Wspomnienia cudownych chwil i upojnych nocy w jej ramionach wracały jak bumerang. Z tego wszystkiego jego oczy same zaszkliły się łzami. Zacisnął szczękę chcąc je powstrzymać , lecz nie zdążył gdyż jedna z nich zdążyła samotnie spłynąć po jego policzku.
***********
Przebiegł cały parking , oraz teren szpitala jednak po Guzmanie nie było ani śladu. Widać dość szybko się zwiną ,ale Hector nie zamierzał mu popuścić. Wizyta w jego własnym domu była nieunikniona. Teraz jednak musiał wrócić do Anahi , by nie wzbudzić w niej podejrzeń ,ani jej nie denerwować. Mógł mu wiele przepuścić ze względu na ochronę ze strony policji , ale tego ,że zbliżył się do jego kobiety nie zamierzał mu darować. Wziął kilka głębokich oddechów na uspokojenie i wrócił do sali.
- Co się stało ? –Zapytała jak tylko przekroczył próg pokoju.
- Nic szczególnego. – Odparł obojętnie chcąc uniknąć tematu.
- Kłamiesz. – Skwitowała krótko.
Znała go za dobrze by pozwolić sobie na takie uniki. Wyraz jego twarzy mógł być spokojny ,ale oczy ? Oczy ,zawsze zdradzały to co czuł. Stąd też wiedziała kiedy się w niej zakochał po mimo ,że on sam zawzięcie próbował to ukryć i się przed tym obronić. Lecz czy przed miłością jest wstanie obronić się ktokolwiek ? Wątpię , a wy ?
- Angel …
- No dobra , nie było pytania. – Powiedziała widząc jak bardzo woli nie rozwijać tego tematu.
- Kocham cię. – Powiedział przysuwają się do niej i muskając jej usta.
Były takie słodkie ,że trudno było się w nich nie zatopić. Zawsze kiedy ich dotykał pragnął więcej i więcej. Wsunął więc dłoń w jej długie blond włosy i przyciągnął do siebie tym razem miażdżąc jej wargi namiętnym pocałunkiem.
************
Stał przy oknie i spoglądał na gwiazdy. W ręku trzymał szklaneczkę koniaku który popijał łyk po łyku chcąc uspokoić skołatane nerwy. Kochał ją … kochał szaleńczo to nie podlegało dyskusji. Nie mógł jednak z nią być … chciał ,ale nie mógł. Za bardzo ją skrzywdził , a taka kobieta jak Dulce zasługiwała na kogoś dużo lepszego. Tylko unikanie jej ,było najtrudniejszym zadaniem w jego życiu. Każdy najbliższy kontakt z tą kobietą sprawiał ,że jego zmysły szalały. Jej zapach , piękne czekoladowe oczy , słodki uśmiech sprawiały ,że marzył zamknąć ją w swoich ramionach tylko dla siebie. Rzeczywistość jednak była inna , on musiał ją chronić … chronić nie tylko przed takim DAMIANEM ,ale także przed samym sobą. Najbardziej właśnie przed samym sobą i tylko dlatego zerwał zaręczyny. Wiedział ,że sprawi jej tym po raz kolejny ból , ale to było jedyne wyjście by go znienawidziła. Czy aby na pewno tego chciał ? Czy chciał by go nienawidziła ? NIE ! Pragnął by go kochała. Lecz gdyby pozwolił sobie z nią być , mógłby skrzywdzić ją dużo gorzej. Odkąd przypomniał sobie kim był , jak żył i jak się zachowywał nie ufał sam sobie. I dlatego musiał trzymać ją jak najdalej od siebie. Z zamyślenie wyrwał go nagle dźwięk otwieranych drzwi. Obejrzał się i zdziwiony spojrzał na stojącą w nich czerwono włosą.
- Namyśliłaś się i postanowiłaś jednak się wyspowiadać ? - Zapytał lustrując ją od góry do dołu.
Nie odpowiedziała tylko podeszła wolnym seksownym krokiem do niego po czym zarzuciła mi ręce na szyję.
- Kochaj się ze mną Chris. – Wyszeptała mu po czym wpiła się w jego usta.


Rozdział 34



Po mimo bólu i złości wiedziała, że nie może wyjechać bez pożegnania. Anahi i Dulce znaczyły dla niej bardzo wiele. To dzięki nim przetrwała to piekło, w jakim była. Jak tylko zamówiona taksówka podjechała pod szpital po zapłaceniu należności za przejazd wysiadła i wolnym krokiem ruszyła ku wejściu do ów szpitala? Czuła, że spotka tam bruneta jednak tym razem liczyła na cud. Niestety nie zdarzył się, bo będąc już na piętrze oddziału patologii ciąży wpadła na Hectora.
- Wyjeżdżasz? – Zapytał spoglądając na walizkę trzymaną w ręku brunetki.
- Nie twoja sprawa! – Syknęła lodowatym tonem starając się go ominąć.
- Nie wybaczyłaś mu? – Zapytał zagradzając jej drogę.
- Ch*j ci do tego! – Warknęła zniecierpliwiona i wściekła.
- To mój brat, zależy mi na jego szczęściu. – Odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Gówno prawda! Ty nigdy z nikim się nie liczyłeś Poncho … Nie wiesz, co to szczęście i miłość! Nie interesują cię uczucia innych, znam cię, więc, nie zgrywaj raptem dobrego człowieka! – Powiedziała odsuwając się na bezpieczną odległość.
- Myśl o mnie, co chcesz, wisi mi to! Wiem, jaki byłem czy jestem… wiem ile wyrządziłem krzywd! William jednak jest inny…
- Nawet mi o nim nie wspominaj! Owszem jest inny, zabija niewinne kobiety z zimną krwią własnymi rękoma, ty przynajmniej zlecałeś to swoim ludziom. Jednak jak by nie patrzył obaj jesteście mordercami! Cieszę się, że wreszcie uciekłam z tego przeklętego piekła, a teraz wybacz. Śpieszę się. – Rzekła ponownie próbując go wyminąć.
- Mylisz się May, piekłem będzie życie bez niego. Czemu mu nie wybaczysz, skoro go kochasz? – Zapytał spoglądając wprost w jej oczy.
- Zabił mi siostrę czy to za mały powód?! – Warknęła zaciskając dłoń coraz mocniej na rączce bagażu.
- A, powiedział ci, jak to było? Powiedział, że zrobił to, by ulżyć jej w cierpieniu? – Zapytał łapiąc ją pod ramię.
- Powiedział! – Krzyknęła wyrywając się z uścisku. – Przestań mi tu pieprzyć Hector, mógł wezwać karetkę!
- Oto chodzi, że nie mógł! - Wrzasnął tracąc po woli cierpliwość. - Poza tym, było już za późno nim by dojechali ona i tak by umarła.
- Kłamiesz! – Krzyknęła nie chcąc dopuścić do siebie prawdy.
- Posłuchaj… Williama nie było, kiedy to się stało. Był w delegacji, ojciec celowo go tam posłałby wymierzyć jej karę. Wiedział, że przy Marcosie tego nie zrobi. Następnego dnia jak tylko Will wyjechał, stary nasłał na nią trzech ludzi. Nie tylko ją zgwałcili bestialsko, ale też podbili. W całej posiadłości było słychać jej krzyki i błaganie o litość, nikt jednak nie poszedł jej na pomoc. Bo każdy się bał. Poza tym, kto by chciał nastawiać głowę za zwykłą dziwkę? Została na cała noc w sypialni i konała w bólu, upokorzeniu i męczarni. Ojciec zabronił wzywać pomoc, każdy, kto nie posłucha rozkazu miał zostać zabity. Los chciał, że William wrócił już następnego dnia rano, tak jakby przeczuwał coś złego. Kiedy zobaczył Karen, oszalał z rozpaczy? Początkowo próbował ją ratować, złapał za telefon by wezwać pogotowie, ale powstrzymała go. To ona poprosiłaby ją zastrzelił. Zgodził się, wcześniej jednak zdążyła powiedzieć, kto jej to zrobił. Nim ją zabił, pożegnał się z nią obsypał pocałunkami … płakał. ***, żebyś ty widziała jak on płakał! Potem wstał, wyjął gnata i z zamkniętymi oczami strzelił prosto w jej serce. Następnie wyszedł z pokoju nie oglądając się za siebie i wystrzelał tych, co ją tak skrzywdzili. Na ojca rzucił się gołymi pięściami i żeby nie ludzie Felixa, też by go zabił. On ją kochał … Naprawdę ją kochał. Zabiłby ulżyć jej w męczarniach obciążając tym samym swoje sumienie.
- I co potem? – Zapytała ocierając łzy, które mimowolnie spływały po jej policzkach.
- Wyjechał… Zabrał jej ciało, wyszedł z domu nie zabierając ze sobą nic poza martwą Karen. I zniknął na kilka lat, dopiero niedawno wrócił. Resztę już znasz.
Po tych słowach ustąpił jej drogi i odszedł. Stała zszokowana i zdruzgotana. Głowa pękała od kłębiących się myśli, łzy spływały po policzkach bezwiednie. Sama już nie wiedziała, komu i w co ma wierzyć. Usiadła na krześle chcąc uspokoić się nim wejdzie do pokoju Any. Zrobiła to dopiero po kwadransie. Jednak przyjaciółka od razu zorientowała się, że coś nie gra. Wtedy brunetka ponownie wybuchła płaczem i wtuliła się w blondynkę.
- Zabił ją! Zabił, a ja się w nim ku*wa zakochałam!
***********
Zaskoczony jej słowami i pocałunkiem przygarnął ją do siebie obejmując w tali. Tak bardzo tęsknił za nią, za jej ustami słodkimi jak mleczna czekolada. Za delikatnym dotykiem, który przyprawiał go o szybsze bicie serca. Pragnął jej! Co do tego nie miał wątpliwości? Jednak rozum dał znać o sobie i w chwili, kiedy jej dłoń powędrowała w stronę jego rozporka, opamiętał się. Delikatnie, lecz stanowczo odsunął ją od siebie.
- Wyjdź! – Rozkazał wskazując na drzwi.
- No proszę, największy Casanova nie chce mnie zerżnąć! – Zakpiła śmiejąc się mu w twarz by powstrzymać napływające łzy, po tym jak ją odrzucił.
- Powiedziałem wyjdź! – Rzekł ignorując jej zachowanie.
- Ku*wa Lucas, co z Tobą, chcę byś mnie bzyknął, a ty odmawiasz?! – Zapytała z lekka wściekła.
- Masz od tego swojego, Damiana! – Odpowiedział udając obojętność.
- Zazdrosny? – Zapytała z nutką nadziei w głosie.
- Chyba śnisz! Powiedziałem ci już, ty i ja … to skończona bajka. A, teraz bądź tak miła i wypie*dalaj! – Rozkazała po raz kolejny, po czym odwrócił się w stronę okna.
- Boże! Jaka ja, byłam głupia licząc, że może mnie pokochać… Przecież taki drań jak Ty, nie umie kochać?
- Masz rację nie umiem! I jeśli liczyłaś na cud to się ku*wa przeliczyłaś! Mam nadzieję, że chociaż teraz zrozumiałaś, że byłaś tylko moją zabawką i jak każda zabaweczka znudziłaś mi się!
Tym razem wystarczyłoby uciąć tą bolesną i bezsensowną dyskusję. Opuściła jego pokój. Dopiero wtedy pozwolił sobie by łzy długo powstrzymywane spłynęły po policzkach. Kochał ją … kochał tak samo mocno jak i był zazdrosny. Nie był jednak jej wart, za wyrządzone wcześniej krzywdy, o których niestety sobie przypomniał, postanowił trzymać ją jak najdalej od siebie. Chciał ją chronić przed sobą i takimi samymi draniami jak on. Każdego dnia pilnował jej jak najdroższego diamentu. W każdej chwili był gotowy zabić każdego, kto ze chce ją skrzywdzić. Nawet samego siebie. Dziś skłamał, że jej nie kocha tylko po to by chronić ją przed sobą. Wcale nie traktował jej jak zabawki, no może na początku, ale potem jego uczucia naprawdę stały się szczere. Niestety krzywdy i okrucieństwa, jakie jej wyrządził nie pozwalały mu z nią być. Wściekły i rozżalony usiadł na łóżku, spuścił głowę starając się uspokoić. Dopiero dźwięk telefonu przywołał go do porządku. Otarł łzy, odchrząknąłby jego ton głosu nabrał naturalnej barwy i dopiero wtedy odebrał wciąż dzwoniącą komórkę.
-, Co masz?! – Zapytał słysząc znajomy głos po drugiej stronie.
- Miałeś rację to szpieg, a dokładnie jeden z ludzi Guzmana. – Usłyszał po drugiej stronie aparatu.
- Ku*wa! – Zaklął uderzając w blat nocnego stolika.
- To nie wszystko on chce by was sprzedałaby potem mogli zaatakować pierwsi. – Dodał znajomy głos.
- Znasz miejsce i czas spotkania? – Zapytał przechadzając się nerwowo po pokoju.
- Jeszcze nie, to będę wiedział dopiero jutro. - Usłyszał w odpowiedzi.
- Dobra daj znać w razie, czego będę ją śledził.
- Jasne, odezwę się jutro.
Po odłożeniu komórki ruszył pod prysznic zastanawiając się czy powinien o wszystkim poinformować chłopaków? Doszedł jednak do wniosku, że z takim śmieciem jak Damian poradzi sobie sam. Nie chciał też mówić, Ponchowi, gdyż wiedział, że on sam ma obecnie sporo na głowie. Williama także skreślił z listy, blondyn jedynie by na siebie sprowadził nieszczęście będąc w tak kiepskim stanie. Rozstaniu z Maite nie działało na niego korzystnie. Cuks o tym wiedział i dlatego na tyle na ile da radę postanowił sam rozprawić się z ludźmi Masima. Po orzeźwiającym prysznicu, usiadł na krześle i zaczął szykować broń i amunicje. Dwie godziny później położył się w nadziei, że zaśnie. Nie przyszło mu to łatwo, bo wciąż czerwono włosa zaprzątała jego głowę, lecz w końcu około czwartej nad ranem odpłynął do krainy Morfeusza.
****************
Rozmowa z Leną pewnie niewiele pomogła i dziewczyna nie ze chce wybaczyć blondynowi. Brunet jednak wiedział, że musi spróbować. Wcześniej taka sytuacja niewiele by go obchodziła, kiedyś jeszcze sam by zabił Maite za to, że próbuje uwieść jego brata. Teraz jednak sam wiedział jak to jest kochać kobietę. Wciąż nie mógł uwierzyć, ze taka krucha niewinna istotka tak mocno zawładnęła jego sercem. A, tak się bronił …Tak bardzo starał się jej nie ulec jej wdziękom. Nie udało się, przepadł. Dziś dziękował jej za to, że tak go odmieniła. Czasem jednak tęsknił za chwilami, kiedy był twardym, nieustępliwym człowiekiem bez grama uczuć. Wtedy taka sytuacja jak cierpienie Williama by go nie obchodziła. Wtedy też nie szalałby z zazdrości o Anahi wiedząc, że kręci się koło niej Guzman. Sam fakt, że byli wrogami był nie lada powodem to tego, ze Hector nie chciał go widzieć w pobliżu blondynki. Dziś już nie miał siły rozmówić się z Vincem , ale jutro miał zamiar złożyć mu wizytę. Po kilku minutach jazdy swoim BMW serii 7 podjechał na podjazd swojej rezydencji, po zaparkowaniu wysiadł i ruszył do wnętrza domu. Już miał wejść na górę wprost do swojej sypialni, ale widok siedzącego Williama w salonie ze szklaneczką koniaku powstrzymał go. Przez chwilę zastanawiał się czy powinien do niego zagadać, czy jednak pozwolić mu by został sam z własnymi myślami. W końcu uznał, że lepiej jak dotrzyma mu towarzystwa.
- Mogę się przyłączyć? – Zapytał wkraczając do salonu.
- Jak chcesz. – Odpowiedział wzruszając ramionami obojętnie.
Po tych słowach poszedł do stolika i z jednej z karafek nalał sobie tego samego trunku, który popijał brat. Po czym usiadł obok niego.
- Daj jej czas. – Powiedział spoglądając na coraz bardziej zalanego blondyna. – Wyjedzie, poukłada sobie wszystko i zobaczysz, że kiedy zrozumie, iż nie miałeś złych intencji. Wybaczy ci.
Blondyn spojrzał na niego z niedowierzaniem na twarzy. Nie wiedział, co bardziej go dziwi słowa wypowiedziane przez bruneta czy chęć pocieszenia go?
- Może lepiej będzie, kiedy faktycznie o mnie zapomni. – Odparł po chwili namysłu. – Uczucie Karen do mnie skończyło się tragicznie, nie chcę by to samo spotkało May.
-, Co ty bredzisz Marco, wtedy żył ojciec, teraz go nie ma!
- I co z tego?! Zobacz jak wygląda nasze życie! Handlujemy dziwkami, dragami, bronią … na każdym rogu czai się wróg! Zawsze znajdzie się ktoś, kto ze chce ją skrzywdzić choćby po to by dopiec mi! A ja nie chcę by kolejna kobieta, która kocham, zginęła, bo zakochała się w niewłaściwym człowieku!
- Jesteś od tego by ją ochronić. Ja za swoją kobietę oddam własne życie!
- Ja, za swoją też! Tylko tu nie oto chodzi Poncho, to, że mamy giwery, masę ludzi pod naszym władaniem nie oznacza, że jesteśmy Bogami! Choćbyś chciał i starał się ja nie wiem nie upilnujesz jej na sto procent, przykład … twoja laska właśnie leży w szpitalu i walczy o życie swoje i twojego dziecka! Gdzie wtedy byłeś?!
- W domu, ale….
- No właśnie, ale nie wziąłeś pod uwagę, że mamy tu szpicla, który ku*wa czyha na życie twojej kobiety!
- Dobra, wygrałeś! Masz rację nie dopilnowałem tego, zawaliłem! Teraz jednak będę bardziej czujny i nigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji, a ty … skoro chcesz z niej rezygnować, rezygnuj! Tylko zastanów się wcześniej czy potrafisz bez niej żyć?!
Po tych słowach opuścił salon wściekły jak gdyby stanął twarzą w twarz z najgorszym wrogiem, a ten by go wyśmiał. Czemu się wkurzył? Bo doskonale wiedział, że blondyn ma rację. Związek Anahi z takim człowiekiem jak on był skazany na masę kłopotów. O siebie wcale się nie bał. Zbyt długo siedział w tym, by nagle zacząć bać się któregokolwiek ze swoich wrogów. Jednak teraz nie był sam …miał Anahi, a niebawem na świecie miało pojawić się jego dziecko. Nie chciał ich stracić tak jak stracił Davida. Nie potrafił jednak zrezygnować z Angel. Wcześniej tak się wzbraniał przed miłością do niej, a teraz nie umiał bez niej żyć. Będąc w sypialni poszedł pod prysznic wciąż myśląc o tej sytuacji. Zimna woda otworzyła mu umysł i pomogła podjąć decyzję. Zatrudni dodatkowych ludzi, non stop będzie jej pilnował, a jeśli choć raz pojawi się ryzyko, że może ją stracić usunie się z jej życia. Dopóki jednak będzie wstanie jej upilnować zrobi to. Przed pójściem spać zadzwonił jeszcze do szpitala by upewnić się, że z Angel wszystko okej. Od ludzi dowiedział się, że Maite dopiero niedawno opuściła jej salę. A także, że jego ukochana właśnie zasnęła. Uspokojony wypił drinka i sam położył się do łóżka.
*******************
Wczorajszy płacz tak ją wykończył, że nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła. Dopiero jej dzwoniąca komórka postawiła czerwono włosa na nogi.
- Słucham? – Powiedziała zaspanym głosem przecierając oczy jedną dłonią tym samym jednocześnie się przeciągając.
- Za dwie godziny w hotelu, La Noche”. – Usłyszała znajomy i od niedawna znienawidzony głos Damiana.
Nim otworzyła buzię by odpowiedzieć połączenie zostało zakończone. Niechętnie zwlokła się z łóżka i podreptała pod prysznic. Kwadrans później wkroczyła do sypialni i zaczęła się ubierać. Czerwona sukienka podkreślająca najważniejsze atuty jej seksownego ciała miała pomóc w odwróceniu uwagi od tematu, który interesował blondyna. Szpilki na wysokim obcasie dla podkreślenia jej seksapilu i makijaż na zakończenie. Rozpuszczone włosy i mogła spokojnie złapać każdego faceta w swoje szpony. Damian jednak nie był byle, kim i tu wiązało się ryzyko. Bo jeśli nie ulegnie jej urokowi i nie da się złapać w pułapkę jest zgubiona. Przed wyjściem sięgnęła jeszcze po małą czarną torebeczkę, w której miała już gotową broń i wyszła. Jak na złość natknęła się na Lucas, który w tym samym momencie, co ona opuszczał swój pokój? Na jej widok przystanął zaskoczony i zaczął lustrować ją od góry do dołu.
- No i co się gapisz baranie! – Warknęła wściekła przypominając sobie wczorajszy wieczór w jego sypialni.
- Idziesz zarabiać pod latarnię? – Zapytał uszczypliwie widząc jej strój.
Nie chciał jej urazić, jednak musiał zachowywać pozory nie zainteresowanego jej osobą, by uwierzyła musiał być uszczypliwy.
- Daruj sobie! – Warknęła. – Idę poszukać prawdziwego mężczyzny, który ma dużo więcej w spodniach niż Ty i który przeleci mnie bez wahania. – Dodała uśmiechając się figlarnie.
- Aha, czyli wybierasz się na Marsa! Powodzenia w szukaniu ufoludków. – Rzekł puszczając do niej oczko.
Po czym ruszył do przodu w kierunku schodów by udać się do kuchni. Doprowadzona do furii zagrodziła mu drogę. Już miała na języku kilka nie stosownych słów w jego kierunku, ale widok jego czekoladowych oczu sprawił, że zamiast go zbluzgać zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała. Zaskoczony dał się po raz kolejny złapać i odwzajemnił pocałunek. Kilka sekund później oderwała się od jego ust, niechętnie, ale jednak.
- Jeszcze kiedyś będzie ci mnie brakować. – Powiedziała już spokojnym tonem i odwróciwszy się do niego plecami zeszła na dół.
Odprowadził ją wzrokiem i dopiero, gdy opuściła dom zbiegł na dół. Wcześniejszy zamiar zjedzenia śniadania poszedł w niepamięć. Odczekał przy drzwiach wejściowych nie całe pięć minut, po czym wsiadł do auta i ruszył. Sprawa była zbyt pilna by tracić czas na posiłek. Tymczasem Dulce w drodze do hotelu modliła się z kilkanaście razy o powodzenie w załatwieniu sprawy dotyczącej Damiana. Będąc już pod wyznaczonym miejscem przeżegnała się po raz ostatni, po czym wysiadła i ruszyła do wejścia. Recepcjonistka po usłyszeniu jej imienia wezwała do siebie szczupłego bruneta i kazała zaprowadzić Marisę do pokoju, w której czekał już zniecierpliwiony blondyn. Im bliżej pokoju tym bardziej ręce się jej pociły. Serce z każdą sekundą przyspieszało. Denerwowała się, ale nie miała wyjścia musiała stanąć oko w oko z tym śmieciem, który wpakował ją w to gówno. Gdy młodzieniec podprowadził ją pod drzwi podziękowała i nie pukając weszła do środka.
- Spóźniłaś się! – Warknął Damian jak tylko zamknęła za sobą drzwi.
- Troszkę, ale czy to ważne? – Zapytała pochylając się nad nim.
Fotel, w którym siedział zrobił się nagle ciasny, a powietrze duszne. Nerwowo przełknął ślinę, co dało jej pewność, że wpadł w jej pułapkę. Złapała go, więc za krawat i lekko poluzowała.
- Gorąco tu, czyż nie? – Zapytała celowo szepcząc do jego ucha.
- Bardzo. – Wyspał się kładąc swoje dłonie na jej udach.
- Pomóc ci się rozebrać? – Zapytała muskając jego ucho koniuszkiem języka.
Jego dłonie natychmiast powędrowały pod jej sukienkę w poszukiwaniu jędrnych pośladków. Oszołomiony jej zachowaniem oraz zapachem perfum początkowo nie widział jak sięga do torebki leżącej na stoliku obok fotela, w którym siedział. Dopiero, kiedy niezdarnie straciła ją dłonią opamiętał się i spojrzał na ów przedmiot, z którego wypadł niewielki pistolet C25. Spojrzał na nią morderczym wzrokiem i nim zdążyła się odsunąć dostała w twarz z pięści. Zamroczona upadła na podłogę i wtedy poczuła jak jego ciało nagle przygniata jej drobną figurę. Chociaż twarz bolała ją niemiłosiernie, a z wargi sączyła się krew nie miała czasu o tym myśleć tylko zaczęła się bronić wyczuwając jego zamiary. W chwili, kiedy zamierzał wepchnąć jej język do gardła pociągnęła go po twarzy swoimi długimi paznokciami. Syknął. Tym atakiem tylko bardziej go rozjuszyła złapał ją za obie dłonie i kolanami przygniótł do podłogi, po czym wymierzył siarczysty policzek wierzchem dłoni. Szarpała się i broniła na różne sposoby jak tylko potrafi kobieta. Niestety napastnik był silniejszy i kiedy całkiem ją obezwładnił poddała się. On zaś leżąc na niej pochylił się do jej ucha.
- Sądziłaś suko, że mnie pokonasz?! Ty głupia ku*wo, myślałaś, że jesteś cwańsza ode mnie?! – Zapytał zaciskając zęby na płatku jej ucha.
- Puszczaj ch*ju! – Syknęła starając się jednak jeszcze jakimś cudem wyswobodzić.
Owy protest spotkał się z kolejnym policzkiem i kolejnym, a kiedy z jej oczu pociekły łzy złapał za poły jej sukienki i rozerwał jednym szybkim ruchem.
- Tylko mnie tknij, a moi bracia obedrą cię ze skóry plugawa świnio! – Warknęła, po czym splunęła mu w twarz.
Już zacisnęła zęby gotowa przyjąć kolejny cios w twarz z jego strony wiedząc, że coraz bardziej go prowokuje, ale tym razem usłyszała jedynie jego śmiech.
- Twoi bracia to idioci, którzy myślą, że są Bogami, a tak naprawdę są nikim! Ciebie zaś traktują jak ku*wę … nie dziwne, bo nią jesteś, więc nie sądzę by ruszyli palcem by cię ochronić. A, teraz ci powiem, co zrobię… zerżnę cię, potem zrobisz mi loda, następnie ładnie wyśpiewasz wszystko, co chcę wiedzieć, a na koniec cię zabiję dziwko! – Warknął zaciskając dłoń na jednaj z jej piersi.
- Nie zdążysz. – Usłyszał za swoimi plecami i nim zareagował wystrzał z pistoletu roztrzaskał jego głowę.
Jego ciało nie opadło jednak na czerwono włosą, bo Chris drugą dłonią trzymał wroga za kołnierz marynarki. Po wystrzale pchnął go obok ciała zszokowanej Dulce. Nim dziewczyna otrząsnęła się z szoku brunet zdjął swoją marynarkę i podał Marisie.
- Załóż to. – Rozkazał, po czym zajął się sprzątaniem ciała.
-, Co robisz?! Jak … skąd?…
- Cholera, nie gadaj tylko ubieraj się i wypie*dalaj stąd dopóki nie ma glin! – Rzekł okręcając zwłoki w hotelowy dywan.
- A ty? – Zapytała nadal nie do końca pojmując, co się przed chwilą stało.
- Masz! – Powiedział ignorując jej pytanie i rzucając w jej stronę kluczyki do swojego auta. – Weź mój samochód, ja wrócę twoim. Wychodząc nie zatrzymuj się i nie odpowiadaj na zaczepki czy pytania kogokolwiek. – Rozkazał stając na wprost niej. – W razie gdybym najdalej za dwie godziny nie wrócił, daj to Hectorowi. – Dodał wręczając duża grubą kopertę.
-, Ale…
- Żadne, ale Dul! Nie ma czasu na pytania, idź. – Powiedział otwierając jej drzwi.
Zacisnęła dłoń na kluczykach i ostatni raz spojrzała w jego oczy. W końcu odwróciła się i wyszła na korytarz nim doszła do winy drzwi ponownie się otworzyły.
- Dulce. – Zawołał, przystanęła i odwróciła się w jego kierunku.
Wtedy podszedł do niej i nim zapytała, co chce on przyciągnął ją do siebie.
- Zapomniałem o czymś. – Rzekł i zmiażdżył jej usta namiętnym pocałunkiem.


Rozdział 35



Rozmowa z Anahi pomogła podjąć jej decyzję. Wyjazd to najlepsze, co teraz mogła zrobić, by nabrać dystansu i poukładać sobie wszystko, a potem zadecydować czy chce wracać i ratować swój związek z Willem czy też zacząć żyć na nowo w innym miejscu. Pozostawała jeszcze kwestia Bastiana w końcu to jej brat, z którym nie miała kontaktu od dawna, a teraz, gdy go odnalazła nie powinna po raz kolejny go porzucać. Wiedziała też, że on sam nie pozwoli jej znowu zniknąć z jego życia. Teraz jednak nie zamierzała myśleć, ani o blondynie ani o Eliasie. Po śniadaniu wzięła się za rozpakowywanie, gdyż wczoraj dojechała do hotelu bardzo późno i będąc zbyt zmęczoną od razu poszła spać. Rio miasto wiecznej zabawy i karnawałów. Dlaczego właśnie tu przyjechała? Bo właśnie tu… uznała, że szybciej dojdzie do siebie. Zabawa bywa dobrym sposobem na złamane serce i zapomnienie o koszmarze, jaki przeżyła przez te lata mieszkając w domu Herrerów.
*******************
Nie potrafił bezczynnie czekać, aż wróg całkiem zmąci niewinny umysł jego kobiety. Dobrze wiedział, że Guzman próbuje jej zrobić wodę z mózgu. Następnego dnia wstał skoro świt i zabrawszy ze sobą kilku swoich ludzi, udał się tam gdzie go nie proszono. Na teren wroga. Nie powstrzymało go ani wycie policyjnych syren sygnalizujących przekroczenie dozwolonej prędkości, ani żelazna brama zabezpieczająca wjazd na posesję Guzmana. Kilka mocniejszych ruchów terenowego jeepa i brama otworzyła się z głośnym łoskotem. Jechał prosto przed siebie, nie zważając na zadbany, świeżo przystrzyżony trawnik, rozgniatając kołami piękne kwiaty. Zatrzymał się dosłownie kilka centymetrów przed marmurową fontanną.
- Proszę, proszę...Kogo my tu mamy! – Vincent we własnej osobie kroczył dumnie po jasnym chodniku. – Ale jakoś sobie nie przypominam, żebym Cię zapraszał...
Brunet wysiadł ze swojego auta i kilkoma susami dopadł Massimo, łapiąc go za kołnierz koszuli. Przycisnął go do ciemnych, okazałych drzwi, za którymi znajdowało się wnętrze luksusowej rezydencji Guzmana.
-, W co ty ku*wa grasz, co? – Ryknął – Dobrze wiem, co kombinujesz! I nie myśl, że Ci to daruję. Za samo zbliżenie się do Angel powinienem Ci oberwać jajca, tak żebyś konał z bólu...Nie mówiąc już o twojej śmierdzącej grze!
- Zawsze lubiłem twoją bezpośredniość Poncho...
- Nie nazywaj mnie ku*wa Poncho! Dla Ciebie; pan Herrera, to raz. Dwa, masz się nie zbliżać do mojej kobiety! Ona jest moja i nikt nie ma prawa dotykać jej bez mojej zgody!!!
- Wybacz...Poncho...Ale nie mam zamiaru Cię prosić o pozwolenie. Nie licz, że kiedykolwiek to nastąpi. Z resztą z tego, co mi wiadomo do niedawno sam traktowałeś ją jak kurwę, którą w istocie jest, więc nie rozumiem, o co Ci...
Nie zdążył wymówić ostatniego słowa. Silne uderzenie z pięści trafiło go w twarz. Głowa opadła mu na bok, zachwiał się. Kilkanaście sekund minęło, nim odzyskał całkowitą równowagę. Ludzie Guzmana rzucili się do ataku, ale Massimo natychmiast ich odwołał chcąc rozegrać to sam na sam.
- Nigdy więcej nie powiesz tak o mojej ukochanej. Nigdy. – Oczy bruneta pałały ogromną nienawiścią. Gdyby jego wzrok mógł zabijać, Vincent z pewnością leżałby już martwy u jego stóp.
- Ukochana?! Ula lala …Hector czyżbyś przepadł, Ty zawsze twardy i niepokonany dałeś się złapać w sidła małej bezbronnej blondyneczce? – Kpił śmiejąc się mu w twarz ocierając krwawiącą wargę. – No cóż po jedno ci się nie dziwię, może to ku*wa, ale zajebiście seksowna. Sam mam ochotę ją posiąść …na przykład siłą. Patrzył bym wtedy jak się wije i błaga bym tego nie robił …- Prowokował dalej a z jego twarzy nie schodził złośliwy uśmieszek. Obojętne mu było, ile jeszcze razy Hector mu przyłoży. I tak kiedyś to pomści. Teraz chciał się napawać jego bezbronnością. Bo gdy w grę wchodziła Anahi, w istocie stawał się bezbronny. I Massimo o tym wiedział. Teraz oto poznał jego słaby punkt i zamierzał to wykorzystać, by go zniszczyć.
–, Co wtedy zrobisz, Poncho? Będziesz jej bronił? Czy obrócisz się na pięcie i zostawisz ją jak śmiecia? Przyczynisz się do jej śmierci, tak jak to było z Davidem? – Zapytał wiedząc, że teraz uderzy w najczulszy punkt bruneta.
- Nie waż się wymawiać jego imienia! – Wysyczał rzucając się do niego ponownie z pięściami. Wypowiedziane imię sprawiło, że Herrera wpadł w szał i zaczął okładać go pięściami nie zważając na to czy zabije ów wroga czy też nie.
Massimo widząc, że nadszedł czas by się bronić dał znać swoim ludziom, którzy natychmiast zdjęli z niego bruneta po, mimo, że obstawa Hectora także wtrąciła się do akcji. Czterech starało się uspokoić Alfonsa, ale z marnymi skutkami. To jednak dało czas Guzmanowi na podniesienie się z ziemi. Wypluł krew. Miał rozwalony łuk brwiowy i pękniętą wargę. Silny kopniak w klatkę piersiową złamał kilka żeber.
- Pozwól, że coś Ci uzmysłowię – Wysapał zdenerwowany, lecz wciąż z uśmiechem na twarzy. – Ja wiem wszystko. Nic się przede mną nie ukryje...Wiem o Davidzie, o Anahi...Wiem, że bzykasz tę dziwkę, kiedy najdzie Cię chcica, a ona się nie opiera no, bo cóż...To ku*wa...
Nie wytrzymał. Przywarł się i po raz trzeci rzucił się na swojego wroga. Przyłożył mu prawym sierpowym. Teraz leżał u stóp Poncho i mimo iż wróg miał nad nim przewagę nie zmienił wyrazu twarzy i mówił dalej, rozniecając płonącą w brunecie nienawiść.
- A może sama mi się odda? Może będzie błagała, żebym ją zerżnął, tak jak ty to zrobiłeś...A jeśli nie, sam wezmę to, na co mam ochotę...Nie będę pytał, po prostu pochwycę to delikatne ciało i wejdę w nią. Będzie krzyczała i płakała, ale nie przestanę. I będzie mi z tym dobrze...
Tego było już za wiele wyciągnął spluwę i wycelował w niego. Vincent na chwilę wstrzymał oddech. Poncho nacisnął spust, ale kula o dziwo trafiła obok. On zaś poczuł okropny ból w dłoni, a jego broń upadła mu pod nogi po tym jak inna kula trafiła go w nadgarstek. Zapadła cisza, a w wszystkie oczy nagle zostały skierowane w stronę, z której padł strzał. Każdy patrzył na niego zaś on patrzył jedynie w oczy bruneta. Poncho także patrzył w ów niebieskie oczy, które tak bardzo kojarzyły mu się ze spojrzeniem jego zmarłego brata. I chociaż miał ochotę zabić młodziaka za to, że go postrzelił jakaś siła wyższa go powstrzymała. Strach? O nie …to na pewno nie był strach. Niestety, jakie uczucie towarzyszyło brunetowi w chwili, kiedy to darował życie Młodemu było nieznane jemu samemu. W jakiś dziwny sposób spojrzenie blondyna w rezultacie speszyło Hectora, mężczyzna nie potrafił dalej wpatrywać się w te oczy odwrócił, więc wzrok i skierował go na Guzmana.
- Spróbuj tylko położyć na niej łapy, a zobaczysz jak szybko Ci je odrąbię i wcisnę do gardła! – Wysyczał starając się powstrzymać krwawienie z nadgarstka. – Nie pogrywaj ze mną Vincent! Nie pogrywaj, bo przegrasz! – Zagroził ignorując obecność masy ludzi stojącej obok nich.
- Możesz mi obskoczyć sku*wysynu! – Syknął Guzman patrząc wściekłym wzrokiem na Hectora.
Olał ludzi, snajpera, który całkiem niedawno go postrzelił i bolącą dłoń i wściekły rzucił się do Massima. Przygwoździł go łokciem do drzwi i zaciśniętymi zębami wysyczał.
-, Jeżeli jeszcze raz zbliżysz się do niej…, zatłukę Cię jak psa. Będziesz umierał długo, błagając o szybką śmierć! – To mówiąc puścił go i wsiadł do swojego samochodu. Odjechał z piskiem opon.
- Zobaczymy jeszcze, kto tu będzie błagał o śmierć. Kto kogo zatłucze jak psa?.. – Wycharczał patrząc za oddalającym się jeepem. Mimo bólu trawiącego jego ciało, pozwolił sobie na śmiech...
****************
Cała dygotała wsiadając do auta Lucasa, przez ów zajście. Nie wiedziała skąd się tam wziął, ale w obecnej chwili była mu za to wdzięczna. Owszem była gotowa zapłacić własną głową by tylko obronić rodzinę, ale zapomniała obmyślić plan B w razie gdyby jej plan A nie wypalił. I gdyby nie Chris teraz pewnie nie dość, że byłaby zgwałcona to zamiast ciała Damiana musieliby zbierać jej ciało. Odpaliła silnik i z piskiem opon odjechała z pod hotelu. Nie cały kwadrans zajął jej dojazd do domu. Wysiadając z samochodu wpadła wprost na blondyna.
- Gdzieś Ty ku*wa była?! – Zapytał łapiąc ją pod ramię.
- W solarium. – Wypaliła bez namysłu.
- Ku*wa, co się dzisiaj z wami dzieje, każdy znika i nawet nie łaska powiedzieć ze cały ten pie*dolnik został na mojej głowie! – Warknął rozkładając ręce wskazując na cały obszar posiadłości. – Co ja ku*wa jestem … i dlaczego ty do cholery masz podartą kieckę?! – Zapytał odsłaniając marynarkę, którą miała na sobie czerwono włosa.
- Przytyłam i jak wsiadałam do auta to pękła mi no i…
- Przestań pie*dolić bzdury i robić ze mnie debila Dulce! – Warknął zwężając brwi ze złości. – Marsz do domu. – Rozkazał widząc, że ochrona z zaciekawieniem zaczyna im się przyglądać.
- Ja pie*dolę Will, odjebało ci po jej odejściu czy to kac tak daje ci w kość?! – Zapytała ironicznie sama nie mając dobrego humoru.
- Wypie*dalaj do domu, albo zaraz sam cię tam zaniosę! – Syknął miażdżąc ją swoim wściekłym wzrokiem.
Wiedziała, że trafiła w czuły punkt i jeśli dalej będzie się z nim spierała lub wygadywała głupoty może się to dla niej skończyć fatalnie, ustąpiła, więc. Ruszyła do środka, a brat za nią. Będąc już w holu skierowała się wprost do sypialni, ale nawet nie postawiła nogi na pierwszym stopniu jak blondyn złapał ją za nadgarstek.
- Do salonu. – Powiedział tonem nieuznającym sprzeciwu i wciągnął ją, po czym posadził na kanapie. – Gadaj! – Rzekł pochylając się nad nią. Spojrzała na niego ze zdziwionym i pytającym wyrazem twarzy.
- Gadaj gdzieś była i gdzie reszta?! – Powtórzył pytanie zaciskając dłonie na poręczy sofy.
- Najpierw się uspokój, okej? – Powiedziała widząc, że z nim nie wygra i czy chce czy nie musi mu o wszystkim powiedzieć.
- Gadaj! – Wrzasnął.
- Ku*wa byłam na spotkaniu z Damianem! – Odgryzła się tym samym tonem, co Marcos. – I nie wrzeszcz na mnie też miałam ciężki poranek! – Dodała odpychając go od siebie.
- Gdzie Poncho i co się ku*wa dziś do cholery dzieje, że o tak wczesnej porze nikogo tu nie ma? – Zapytał już spokojniejszym tonem.
- Nie wiem gdzie on jest. Wiem tylko gdzie jest Chris, a przynajmniej gdzie był. - Odpowiedziała wstając z kanapy. – Pojechałam do hotelu na spotkanie z Damianem, a Lucas za mną … teraz jednak nie wiem gdzie on jest, bo po tym jak zabił tego sku*wysyna kazała mi spie*dalać do domu, a sam zajął się ukrywaniem ciała. – Wyrzuciła z siebie ów informacje jak z karabinu.
- Możesz jaśniej, bo chyba czegoś tu nie rozumiem. Dlaczego Ucker zabił tego pajaca?
-, Bo dowiedział się, że Damian to szpieg Guzmana i widział jak ta sku*wysyńska świnia chciała mnie zgwałcić. – Wyznała jak na spowiedzi.
Blondyn słysząc owe wyznanie nie odezwał się słowem, ale zaciśnięta szczęka oraz pięści mówiły same za siebie. Wkurwił się.
- I dobrze, że zajebał tego gnoja inaczej ja bym to zrobił. – Wyznał po chwili starając się by jego głos brzmiał naturalnie, chociaż był poruszony do głębi.
- Tak, tylko teraz nie wiem czy on wróci … wyjeżdżając z pod hotelu widziałam gliniarzy, a także ochroniarzy Guzmana. Will, Lucas mnie zranił i to bardzo, ale nie chcę by coś mu się stało. – Wyznała szczerze biorąc brata za rękę i patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
-, Który to hotel? – Zapytał wiedząc, na co liczy czerwono włosa.
- La Noche. – Rzuciła z wyrazem ulgi na twarzy.
- Pojadę tam, a ty zostań w domu i jak Hector wróci …
- Tak, wiem. Mam mu też o tym powiedzieć.
Po tych słowach blondyn wstał i opuścił salon. Ona zaś nalała sobie drinka i wypiła go jednym haustem, po czym pobiegła do sypialni. Tam w pierwszej kolejności schowała kopertę, którą dał jej Cuks, następnie zrzuciła z siebie podarte ubranie i poszła pod prysznic. Dwadzieścia minut później siedziała w kuchni w swoim domowym dresie i czekała. Czekała i czekała wyglądając, co chwila przez okno frontowych drzwi. Kiedy zegar wybił godzinę?11.00 W drzwiach stanął brunet.
- Gdzie…
Zaczęła pytanie, lecz nie skończyła widząc krwawiącą dłoń drugiego z braci.
- Poncho, co ci się …
- Podaj mi apteczkę. – Syknął zaciskając zęby, gdyż ból stawał się nie do zniesienia.
- Apteczkę?! – Zapytała z niedowierzaniem, bo ewidentnie owa rana wymagała konsultacji z lekarzem a nie apteczki.
- Tak ku*wa… apteczkę! – Warknął.
Nie miała siły kłócić się z kolejnym zrobiła, więc posłusznie, co kazał. On w tym czasie obandażował nadgarstek z podartej przez siebie koszuli, następnie wyjął odkażacz do ran i zdezynfekował postrzelone miejsce. Na jego szczęście kula przeszła na wylot, wystarczyło, więc zszyć sobie ranę. Widząc jak brat wyciąga z szafki nitkę i igłę nie wytrzymała.
- Ochujałeś?! Chcesz sobie sam to zszywać?! –Zapytała zszokowana.
- Gdyby była Angel, ona by to zrobiła, ale jak wiesz leży w szpitalu, więc…
-, Więc wezwij lekarza! – Rozkazała.
Co natychmiast spotkało się z jego srogim spojrzeniem?
- Zajmij się sobą Mała, okej? Jeśli przeraża cię to, co mam zamiar zrobić, wyjdź. – Dodał wbijając sobie igłę pod skórę.
To było ponad jej siły, opuściła kuchnię. Owszem wiele już widziała i krwi i ran, ale jakoś widok szyjącego sobie rękę brata zwykłą igłą był za wielkim ciosem. Udała się, więc do swoje sypialni. Ledwo usiadła na łóżku jak do jej uszu dobiegły krzyki, nie musiała sprawdzać, gdyż wiedziała, że to brunet. Brak znieczulenia był wystarczającym powodem by tak kląć na całe gardło. Zatkała uszy i siedziała tak myśląc o tym gdzie podział się Marcos i czy Chris wróci razem z nim?
************
Właśnie spacerowała ulicami Rio oglądając każdy zakątek tego wspaniałego miasta, kiedy nagle wychodząc ze sklepu kobieta wpadła na nią.
- Przepraszam Panią najmocniej. – Powiedziała szczupła blondynka po pięćdziesiątce.
- Nic nie szkodzi. – Odpowiedziała Maite posyłając jej jeden ze swoich uroczych uśmiechów.
- Cholera, a ja to się zawsze obkupię i potem taszcząc te zakupy nie widzę ludzi i takie tego skutki.
- Ależ naprawdę nic się nie stało, proszę Pani. – Uspokajała widząc zdenerwowanie ze strony kobiety zbierającej z ziemi swoje pakunki.
Brunetka przykucnęła i zaczęła zbierać drobiazgi, które wypadły starszej Pani z torebki. Tamta zaś nadal chowała porozrzucaną bieliznę nowo zakupioną paplając na okrągło przeprosiny. Szminka, perfumy, dokumenty, telefon wrzucała drobiazg za drobiazgiem chcąc pomóc owej Pani. Nagle jej dłoń znieruchomiała widząc zdjęcie mężczyzny będącego na nim. Serce zaczęło bić jej szybciej, a w oczach pojawiły się łzy. Kobieta natychmiast to zauważyła.
-, Co się stało? – Zapytała przestraszona, że może jednak w jakiś sposób skrzywdziła Lenę.
- Nie nic… nic zupełnie nic. – Wydukała starając się powstrzymać cisnące się łzy. – To chyba Pani. – Dodała oddając zdjęci do ręki kobiety.
- To mój syn. – Rzuciła mimochodem blondynka.
- Syn?! – Powtórzyła jak echo May spoglądając na Livię.
- Tak. Niestety … nie żyje. – Dodała ze smutkiem na twarzy wkładając jego zdjęcie do torebki i podnosząc się do pionu.
Lena zaskoczona owymi informacjami zrobiła to samo. Teraz stojąc naprzeciw kobiety i widząc jej smutek malujący się na twarzy zaczęła się zastanawiać czy nie powinna wyznać prawdy o tym, iż blondyn żyje.
- No nic, będę leciała. Jeszcze raz przepraszam i dziękuję za pomoc. – Powiedziała matka jej ex faceta i odwróciła się napięcie.
- Przepraszam, ma Pani czas? – Zapytała nagle brunetka. – Wypiłybyśmy razem kawę. Ja zapraszam. – Dodała, kiedy kobieta z pytającym spojrzeniem odwróciła się w jej stronę.
- No cóż, chyba mam. – Odpowiedziała Liv widząc błagające spojrzenie Leny. – Ale, skorzystam z zaproszenia, jeśli powie mi Pani, dlaczego widok mojego syna tak bardzo Panią poruszył.
***************
Opatrunek założony, ale utracona krew jak i owy dość bolesny zabieg dały o sobie znać. Zbyt wyczerpany zamiast pojechać do szpitala położył się do łóżka by zregenerować siły. Tymczasem wściekły i poturbowany Guzman postanowił działać. Oko za oko … ząb za ząb! Pomyślał zaraz po tym jak brunet opuścił jego posiadłość. I jakąś godzinę później już po opatrzeniu ran wsiadł do auta i udał się do Anahi w odwiedziny. Obezwładnienie ochrony było pestką. Namieszanie w głowie blondynce okazało się większym wyzwaniem. Kiedy wszedł do jej Sali od razu spojrzała na jego poobijaną twarz i ze szczerą troską w głosie zapytała?
-, Co ci się stało?
- Był u mnie twój macho. – Wyjaśnił siadając obok lóżka nie pytając o pozwolenie. – Anahi ja wiem, że Ty go kochasz, ale uwierz mi ten facet to świr. – Ciągnął widząc jak patrzy na niego nie do końca rozumiejąc, co chce jej powiedzieć. – Wpadł do mnie z rana i bez słowa na mnie napadł. Groził mi śmiercią za zbliżanie się do Ciebie … powiedział, że zabije każdego, kto zbliży się do jego kurwy, bo tylko on ma prawo cię rżnąć.
- Milcz! – Warknęła słysząc owe brednie. – Poncho jest, jaki jest, ale nie wierzę by …
- Byś była dla niego zerem?! – Zapytał pochylając się ku niej. – A, zapomniałaś już o gwałcie … o tym jak cię poniżył, zerżną jak zwykłą kurwę?! Liczyłaś, że jak udasz wariatkę on zmięknie i ruszy go sumienie? Błąd! Wielki błąd Angel … ten facet nie ma sumienia, bo nie ma uczuć.
- Nieprawda! – Krzyknęła chcąc bronić ukochanego i nie słuchać tego, co wygaduje Massimo.
On jednak widząc, że dziewczyna mięknie, napawał się widokiem jej cierpienia i ciągnął swoją grę dalej.
- Ten sukinsyn nigdy nikogo nie kochał … nawet brata sprzedał własnemu ojcu i potem spokojnie patrzył jak tamten go zabija! On także pomógł ojcu w zabiciu Karen, bo nie chciałby William stracił głowę dla zwykłej kurwy. To on cię zgwałcił … doprowadził do śmierci twojej matki i bądź pewna, że jeszcze zabije ci ojca, a potem Ciebie, gdy się mu już znudzisz.
Siedziała słuchając owych bredni. Jednak czy aby na pewno to były kłamstwa? Przecież faktycznie zgwałcił ją… poniżył. Potraktował jak kurwę … to przez to, że ją więził jej matka nie wytrzymała napięci i zmarła. To przez zmuszenie do owego zawodu jej ojciec zapomniał, że ma córkę. Całe jej życie upadło, bo na jej drodze pojawił się Poncho. Łzy spływały po policzkach, serce rozpadało się na miliony drobnych kawałeczków szkła kaleczących jej duszę. Wspomnienie ów upokorzenia i całego zła, jakie doświadczyła powróciły. Zabrakło jej tchu, przed oczami obraz zrobił się czarny i w pewnej chwili już nie wiedziała, co się z nią dzieje. Obudziwszy się dopiero kilka godzin później zrozumiała, że straciła przytomność. Odzyskała ją po interwencji lekarzy, ale w chwili, kiedy dostała szału musieli ją uspokoić podając środki uspakajające. Zasnęła, a teraz leżała już obudzona i patrzyła na noc panującą za oknem. Obok niej nie było nikogo. Przypomniała sobie natychmiast słowa Guzmana i potok łez ponownie zalał jej twarz. Z ciężkim sercem musiała przyznać facetowi rację. Brunet potraktował ją okrutnie i ona zamiast mu wybaczyć powinna poszukać zemsty. Nie zastanawiając się dłużej i chcąc chronić resztę swojej rodziny, czyli ojca powyrywała wszystkie rureczki i zsunęła się z lóżka. Zarzuciła na siebie szlafrok, po czym podreptała do gabinetu lekarza. Jeszcze nie czuła się zbyt dobrze, ale nawet biegnąca za nią pielęgniarka nie powstrzymała jej przed wtargnięciem do jego pokoju.
- Proszę mnie wypisać na własne żądanie. – Rozkazała stając przy jego biurku.
Lekarz chciał już zaprotestować, jednak blondynka była pierwsza.
- Proszę to zrobić inaczej wyjdę stąd sama bez pańskiego pozwolenia! – Zagroziła.
Chciał czy nie, przystał na jej, prośbę” i wypisał ją. Pół godziny później siedziała już w aucie Vincenta.
- To, co hotel czy jednak skorzystasz z mojej gościnności? – Zapytał odpalając silnik w chwili, kiedy blondynka zapinała pasy.
- Do Ciebie. – Odpowiedziała rozkładając się wygodnie w fotelu.
**************
Wyniesienie ciała tak by nikt nie zauważył nie było łatwym zadaniem, ale Chris do takiego typu zadań był przyzwyczajony. Zawinięte zwłoki, wrzucił do pojemnika z brudną bielizną, którą woziły sprzątaczki pracujące w hotelu. Następnie wsiadł z nią do windy dla personelu i zjechał do samego parkingu. Niestety tam napotkał kłopoty, w chwili, kiedy miał włamać się do któregoś ze stojących tam samochodów na skroni poczuł gnata. Nie musiał odwracać nawet głowy by wiedzieć, kto trzyma go na muszce. Wysiadając już z auta widział ludzi Vincenta. Miał jednak nadzieję, że na tyłach hotelu nie ma żadnych jego klawiszy. Mylił się.
- Zostaw wózeczek i idziesz z nami Uckermann.
Ich było trzech, on jeden, ale nie zamierzał ulegać.
- Pierdol się! – Warknął.
I z łokcia przyłożył temu, który trzymał przy jego głowie broń, dwóm pozostałym przyłożył z pół obrotu nie zdążył jednak już uciec, gdyż pierwszy z mężczyzn kopnął go z całej siły w plecy trafiając w nerki i żebra. Ucker natychmiast padł na kolana czyją potworny ból. W tym czasie drugi z ludzi Guzmana jak tylko się podniósł Przyłożył mu z pięści prosto w twarz a potem jeszcze raz. Na koniec kopnął go na tyle mocno, że Lucas od razu stracił przytomność. To nie był jednak koniec, bo kiedy się ocknął siedział na metalowym niewygodnym krześle przywiązanym na tyle mocno, że nie był wstanie się uwolnić. Ledwo otworzył oczy jak przed nim wyrósł nie, kto inny jak we własnej osobie Massimo.
- Witam w moich skromnych progach Panie Uckermann! – Zagrzmiał ironicznym tonem brunet pochylając się nad swoją ofiarą. – Ładnie to tak zabijać mi ludzi? – Zapytał łapiąc go za włosy i wymuszając kontakt wzrokowy, którego Chris próbował uniknąć.
- Stanął mi na drodze tak jak ty śmieciu, więc go sprzątnąłem. – Odparł z uśmiechem na twarzy, mimo, że cholernie bolały go żebra. – I Ciebie też zabiję, cwelu! – Syknął, po czym plunął mu w twarz.
Guzman natychmiast odsunął się od wroga, wyjął chusteczkę by się otrzeć. Zaś jeden z jego ludzi strzelił go pięścią w szczękę, po czym wyjął nóż, złapał za włosy odchylił mu głowę do tyłu i przeciągnął ostrzem po twarzy czekoladowo okiego.
- To na pamiątkę byś wiedział, że mój szef to świętość! - Syknął łysawy dobrze zbudowany mężczyzna po trzydziestce.
- Mój kutas to świętość, a twój szef to frajer, którego co noc jebią w dupę. – Wycharczał wściekły mierząc nienawistnym wzrokiem Lucas. – A, Ty…
Zaczął, lecz niedane mu było skończyć, gdyż poczuł jak Massimo przypala mu tył pleców palnikiem gazowym. Ogień, co prawda nie dotykał bezpośrednio jego skóry, ale nagrzane krzesło parzyło go miłosiernie. Zacisnął szczękę na tyle mocno, że udało mu się nie wydać okrzyku bólu, jednak miał wrażenie, że za chwilę połamie sobie zęby. I chociaż starał się nie okazać bólu to im dłużej Guzman podgrzewał krzesło tym trudniej było mu utrzymać fason.
- Już nie żyjesz pierdolona gnido… - Syknął przez zaciśnięte zęby nim z jego gardła wydobył się potworny krzyk bólu. – Kurwaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!
- Widzisz Ucker, mógłbym cię zabić od razu i nie słuchać tych bzdur, które pleciesz, ale większą satysfakcję mam z tego jak widzę twoją kurewską mordę w cierpieniu. Poza tym, łatwiej mi będzie zgładzić twojego szefa mając Ciebie u boku. – Rzekł Guzman z satysfakcją na twarzy i pewnością wypowiedzianych przez siebie słów. Po czym zaśmiał się szyderczo, aż echo uniosło się po całym magazynie.
-, Jeśli sądzisz wszo, że przejdę na twoją stronę to od razu rzuć się pod pociąg, bo to się nigdy nie stanie! – Wrzasnął wkurwiony do granic wytrzymałości.
- Owszem przejdziesz, bo inaczej twoją piękną rudą dziwkę spotka coś złego. – Zagroził.
- Tknij ją, a…
- Ćśiiiiii… Na początek ją zerżnę, bo było by grzechem odpuścić sobie taką kobietę, a potem zabiję na oczach twoich i tego szczura Hectora. Zrozumiałeś skurwysynu ?! - Zapytał zbliżając palnik do jego rany na twarzy.




Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:49, 29 Kwi 2015 Powrót do góry

Rozdział 36

Livia okazała się bardzo ciepłą i miłą osobą. Znały się ledwo kilka minut, ale wystarczyłoby brunetka ją polubiła. Siedział teraz w niewielkiej kawiarence i popijały mrożoną kawę, gdyż upał dawał się we znaki. Maite nigdy nie sądziła, że akurat tu w Rio gdzie uciekła przed ukochanym, który ją zawiódł spotka jego matkę. Ni wiedziała też czy w ogóle powinna z nią rozmawiać, ale na wieść, że syn Livi, a tym samym jej były ukochany nie żyje wiedziała, iż musi z nią porozmawiać. Upiła kolejny łyk wsłuchując się z uwaga w opowieść blondynki o tym jak to jej mąż zabił ich syna.
- Felix był typem przywódcy. Zawsze musiało być tak jak on chciał. Kiedy go poznałam nie wyglądał na takiego? Zawsze opiekuńczy, uczynny jednym słowem kochany. Zakochałam się w nim szaleńczo, po nie całym roku wzięliśmy ślub. Rok później urodził się Marcos. Mój mąż od zawsze znikał z domu, ale po narodzinach małego stało się to nagminne. Początkowo nic nie mówiłam, lecz kiedy kupił ogromną posiadłość i zatrudnił masę ludzi, a mnie zaczął więzić przestało mi się to wszystko podobać. Dziwni ludzi zaczęli odwiedzać nasz dom, ludzie Felixa nosili broń, przez co zaczęłam podejrzewać męża o czarne interesy i nie myliłam się. Zaczęłam się buntować to jednak nie skończyło się dobrze, gdyż zaczął mnie bić. Williama zaś zaczął musztrować jak w wojsku. Wiedziałam już, że wpadłam w bagno i postanowiłam uciec. Zajęło mi to trzy miesiące kombinowania jak wydostać się z tego piekła razem z dzieckiem i zostać przy życiu. Którejś nocy nadążyła się okazja, mąż wyjechał zaś ochrona nagle dostała jakieś wezwanie zostało tylko dwóch, więc uciekłam.
-, Więc jak to możliwe, że Pani syn… - Zaczęła, lecz blondynka jej przerwała.
- Livia … mów mi Livia. – Wtrąciła się nim brunetka skończyła pytanie. – Kilka lat później Felix nas odnalazł to był wtedy koszmar. Od razu zabrał mi syna, a mnie dotkliwie pobił. Za nieposłuszeństwo jak to on śmiał powiedzieć. Wylądowałam na intensywnej terapii, nie wiem jak długo tam leżałam nieprzytomna, ale kiedy się ocknęłam jeden z ludzi tego drania poinformował mnie, że Felix jednak daruje mi życie. Jego zdaniem największą kara dla mnie będzie śmierć syna. Nie rozumiałam, co miał na myśli i nawet nie podejrzewałam, że jest zdolny zabić własne dziecko. Dopiero, kiedy ten okropny mężczyzna położył na szafeczce medalik mojego Williama, zrozumiałam. Ten skurwiel zabił nasze dziecko! – Po tych słowach kobieta zamilkła na chwilę, wyjęła chusteczkę i otarła spływające łzy.
Lena sama poczuła jak mimowolnie po jej policzkach spływają łzy. Otarła je wierzchem dłoni, po czym złapała Livię za rękę na znak, że bardzo jej współczuje.
- Potem ten oprych wyszedł. Ja wpadłam w depresję, z której leczyłam się dwa lata. Kiedy stanęłam na nogi wyjechałam do Rio i każdego dnia modliłam się by ten sku*wysyn zdechł w potężnych męczarniach? Modliłam się też oto by nigdy mnie już więcej nie szukał. Teraz wiem, że ta ku*wa nie żyje. Szkoda tylko, że Bóg nie wymierzył mu sprawiedliwości nim moje dziecko straciło życie. – Dodała na zakończenie.
Po skończonej opowieści Maite siedziała w milczeniu zastanawiając się czy powinna powiedzieć jej prawdę o blondynie. Owszem była jego matka i jak widać bardzo go kochała, a więc miała prawo znać prawdę. Jednak Lena wahała się, bo przecież syn, którego zapamiętała kobieta nie istniał. Ten kochany jasnowłosy chłopczyk, o którym z uśmiechem na twarzy opowiadała jej kobieta stał się takim samym draniem jak jego ojciec. Co więcej był mordercą? Więc jakże miała jej powiedzieć prawdę słysząc, jaki koszmar Livia przeżyła przez swojego męża. Teraz miała spokojne i poukładane życie i May nie miała prawa go niszczyć. Zatracona w zamyśleniu nie słyszała jak Livia do niej mówi. Dopiero, kiedy kobieta ją szturchnęła ta się ocknęła.
- Przepraszam zamyśliłam się, o co pytałaś?
- Pytałam, czemu zdjęcie mojego syna wywołało u Ciebie łzy? - Powtórzyła pytanie matka jej ex.
Patrzyła na nią przez chwilę w milczeniu, aż w końcu przemówiła.
-, Dlatego, że twój syn, a jednocześnie mój były facet zabił mi siostrę. – Wyrzuciła z siebie jak z karabinu.
- Nie rozumiem… Jak przecież William…
- On żyje Livio … Żyje i ma się dobrze. Jednak poszedł w ślady ojca i nie jest już twoim małym słodkim Marcosem, a bezwzględnym mordercą.
*****************
Minęło dwie godziny odkąd rozstała się z Chrisem w hotelu i godzina, od kiedy William pojechał go szukać. Nadal żaden z panów się nie pojawił, został jej, więc ostatni krok. Przekazanie Hectorowi koperty. Wyjęła ją ze skrytki i już miała ruszyć do pokoju bruneta, gdy nagle w holu pojawił się blondyn.
- No i co?! – Zapytała zmartwiona zbiegając jak szalona po schodach.
- Nic. – Odparł wzruszając ramionami.
- To znaczy? – Zapytała nieusatysfakcjonowana.
- Byłem w tym hotelu, wszedłem do pokoju, który mi wskazałaś i zastałem tam jedynie sprzątaczkę. Nie było śladów walki, żadnych glin wszystko wyglądało tak jak by się nic nie stało. Zacząłem, więc pytać ludzi o Lucasa. Niestety ani sprzątaczki ani recepcjonistka i reszta załogi hotelu go nie widziała.
- Ku*wa przecież to nie igła! – Wrzasnęła cała roztrzęsiona. – Gdzie on może być w takim razie? – Zapytała nie bardzo wiedząc gdzie mógł przepaść Chris.
-, Co tam masz? - Usłyszała nagle widząc jak Marcos spogląda na ów kopertę.
- Dał mi to Ucker. – Odpowiedziała wręczając mu ów pakunek.
Will od razu rozdał papier i wyjął jego zawartość. Szybko przebiegł wzrokiem po ów dokumentach.
- Ku*wa! – Krzyknął wściekły, a jego wzroku od razu zamienił się w gniewny.
- Co?! – Zapytała przerażona reakcję brata.
- Ta pie*dolona gnida chce nas wpie*dolić do puchy i pozbawić wszystkiego, na co zapracował nasz ojciec. I jestem pewien, że to on ma Lucasa. – Syknął zgniatając ze złości ów trzymane papierki.
- Tito! – Dało się słyszeć nagle krzyk z góry schodów. – Zbieraj ludzi … jedziemy do Guzmana upie*dolić mu jajca. – Rzekł brunet, który niewiadomo skąd pojawił się przy barierce na samej górze schodów.
-, Czyli już wiesz? – Zapytała czerwono włosa spoglądając na schodzącego Poncha. – Tylko skąd?
- Ten ch*j dzwonił do mnie przed sekundą i bezczelnie zakomunikowała, że ma Angel i Uckera. – Wysyczał.
-, Czyli co, wojna? – Zapytał, Marcos.
- Nadszedł czas na zawsze skończyć przechwałki tego skurwysyna.
**************
Spodziewała się ogromnej willi, a tym czasem domek wyglądał na niewielki. I pilnowało go tylko czterech ludzi, co bardzo zdziwiło Anahi. Przecież Guzman obracał się w tym samym świecie, co Poncho, więc wszystko powinno wyglądać inaczej. Z ciekawości zapytała, więc;
- To twoja forteca?
- Fortecę mam gdzieś indziej, to jest tylko domek dla gości. – Odpowiedział parkując auto przed ów domem.
- Mówiłeś, że zabierzesz mnie do siebie. – Rzekła nie bardzo rozumiejąc, czemu zmienił plany.
- I jesteś u mnie. Wybacz, że zabrałem cię do głównego domu, ale tam Hector by cię znalazł, a chyba tego nie chcesz? – Zapytał z cwaniackim uśmieszkiem na twarzy. – Tu będziesz miała spokój, a także bezpieczeństwo, którego ostatnio ci brak. Moi ludzie, których zaraz ci przedstawię będą do twojej dyspozycji. Ja zaś będę tu zaglądał tak często jak się da i informował cię o poczynaniach twojego ex kochanka.
- Jego życie jak i on sam mnie nie interesują, ale masz rację tu być może wreszcie zaznam spokoju, którego potrzeba mi i mojemu dziecku. – Odparła.
- Masz zamiar je urodzić? – Zapytał nagle przypominając sobie o ów bachorze, którego pragnął zgładzić tak samo jak cały ród Herrera.
Zapadło milczenie. Wahała się, co bardzo ucieszyło Vincenta. Jednak po chwili odpowiedź, która padła wywołała w nim gniew, postarał się jednak tego nie okazać.
- Owszem, bo w sumie to maleństwo nie jest niczemu winne. To nie jego wina, że zostało poczęte nie jego też, że ma ojca drania.
Nie miał więcej pytań i nie chciał dalej drążyć tego tematu z obawy, że nie wytrzyma i powie coś, co ją wystraszy a tego nie chciał. Wyszedł, więc z samochodu i przeszedł na drugą stronę by otworzyć jej drzwi. Jak tylko wysiedli koło nich pojawiło się czterech mężczyzn?
- To jest Michaił, Jacob, Daren i Młody, którego miałaś okazję już poznać. Oni zapewnią ci spokój i bezpieczeństwo.
Panowie się ukłonili, chociaż na ogół nie mieli tego w zwyczaju. Jedynie blondas stał i lustrował ją uważnie wzrokiem, który mógłby zabijać. Mimo to Any jakoś nie zlękła się tego spojrzenia. Być może wyglądał na niebezpiecznego, kogoś, komu lepiej się nie sprzeciwiać, ale w jego oczach dostrzegła także smutek. Taki sam, jaki miał Poncho, gdy go poznała. Jak tylko Guzman zaprowadził ją do pokoju specjalnie przygotowanego dla blondynki pożegnał się i odjechał? Ona zaś zmęczona podróżą położyła się na wielkim łożu chcąc odpocząć, niestety kilka minut później ów relaks przerwało pukanie do drzwi.
- Proszę. – Odpowiedziała nie zbyt szczęśliwa, że ktoś jej przeszkadza.
Drzwi się otworzył i ujrzała w nich młodego blondyna. Miał ze sobą tacę a na niej jedzenie, sok pomarańczowy i witaminy, które wypisał jej lekarz. Zaskoczona spojrzała na niego pytająco.
- Szef kazał. – Skłamał stawiając tacę na stoliku obok łóżka.
- Ahaa!
Młody zaraz po wykonaniu czynności odwrócił się i ruszył ku drzwiom.
-, Jaki on jest? – Usłyszał nagle pytanie z ust blondynki.
Przystaną odwrócił się w jej stronę.
- Nie mnie go oceniać. – Odparł dość chłodnym tonem.
- Aleś ty rozmowny. – Burknęła.
- Wyjaśnię ci coś … pracuję tu nie, jako niańka, a jako snajper. Dostałaś jeść na polecenie szefa, ale nie zamierzam być ani twoim informatorem ani przyjacielem ani posłańcem, jasne?
Jego zimny ton dopiero uzmysłowił jej, że chłopak z nieznanych dla niej powodów pała do niej nienawiścią. Zaczynała żałować, że zgodziła się tu zostać. Sama pośród czterech całkiem obcych mężczyzn. Jak tylko wyszedł skuliła się w kłębek i modliłaby ten dom i ci ludzie nie okazali się kolejnym bagnem, w które wpadła?
***************
Po żałowała swojego wyznania. Zrozumiała to jednak za późno, a stało się to w chwili, kiedy Livia zemdlała. Uklękła przy niej i szybko zaczęła wachlować torebką, po kilku sekundach kobieta się ocknęła, lecz wtedy wpadła w straszną rozpacz.
- Kłamiesz! Nie wiem, dlaczego, ale kłamiesz! – Krzyczała zalewając się łzami.
- Livio, proszę uspokój się i…
- Zostaw nie dotykaj mnie! – Krzyknęła w chwili, kiedy brunetka próbowała ją uspokoić. – Patrząc w twoje oczy myślałam, że dobra z Ciebie dziewczyna, ale myliłam się. Nie dość, że kalasz się dobre imię mojego syna to jeszcze kłamiesz! – Wrzeszczała mając gdzieś, że tłum ludzi przygląda się całej sytuacji.
Lena nadal próbowała jakoś zapanować nad kobietą, ale na marne. Straciwszy cierpliwość zrezygnowała, wyjęła z torebki kawałek kartki i długopis w pośpiechu napisała swój nowy adres oraz numer telefonu i podała go Lvii mówiąc.
- Jak będziesz gotowa poznać całą prawdę i uwierzyć w moje słowa zadzwoń.
Po tych słowach odeszła jak najszybciej chcąc zapomnieć o ów wydarzeniu.
***************
- Gadaj frajerze gdzie twój szef?! – Zapytał wściekły brunet, który wraz ze swoimi ludźmi zrobił najazd na rezydencję Guzmana w taki sam sposób, jaki zrobił to rano.
- Wypie*dalaj! – Warknął ów mężczyzna obezwładniony przez dryblasów Herrery.
Poncho nie mając czasu na zabawę wyjął broń i strzelił prosto w kolano przetrzymywanego.
- Aaaaaaaaaaa! – Rozniósł się wrzask mężczyzny zwijającego się z bólu.
- Wystarczy byś zaczął gadać, czy mam ci przestrzelić drugie kolano?! – Zapytał brunet spoglądając ofierze w oczy.
- Nie wiem… naprawdę nie wiem. – Odpowiedział z ledwością.
- A Ty?! – Zapytał następnego także trzymanego na muszce. – Też pewnie nie wiesz!
- Wiem, ale ci ch*ju nie powiem. – Syknął drugi.
- Szkoda. – Odparł Hector wzruszając ramionami, po czym strzelił mu między oczy.
- Czy jest ktoś, kto jednak udzieli mi odpowiedzi czy mam was ku*wa wystrzelać jak kaczki?! – Zapytał rozglądając się po twarzach wziętych zakładników.
Było ich pięciu, dzięki czemu Alfonso miał przewagę, gdyż sam zabrał ze sobą piętnastu ludzi.
- Nie trzeba. – Usłyszał głos swojego wroga.
Natychmiast odwrócił się w stronę dochodzącego głosu, a gdy ujrzał jego cwaniacki uśmiech doskoczył do niego szybko jak lampart.
- Gdzie moja kobieta sku*wysynu?! – Zapytał przystawiając mu gnata do skroni.
Guzman zaśmiał się i nie zważając na przystawioną broń złapał ją w swoją dłoń.
- Dla jej dobra, odłóż to lepiej Herrera. – Rzekł opuszczając spluwę razem z dłonią Hectora.
- Nie wku*wiaj mnie! – Zagroził brunet podnosząc pistolet i celując tym razem w czoło rywala. – Gadaj gdzie ona jest?!
- No cóż… rzuciła cię. I jest teraz ze mną Hector … słyszysz ze mną! – Powtórzył z triumfującym uśmiechem na twarzy.
Uśmiech szybko znikł jak tylko Alfonso przyłożył mu z łokcia w tą zakazaną mordę i zaczął kopać raz zarazem jak tylko ten padł jak długi.
- Powiedziałem ci, że odrąbię ci ręce i wadzę do tyłka jak tylko się do niej zbliżysz skukinsynu!
Mówił bijąc wroga bez opamiętania. Każdy kop coraz bardziej osłabiał Guzmana, żaden z ludzi nie był wstanie mu pomóc, gdyż William skrupulatnie pilnowałby się nie uwolnili z rąk ich ludzi. Wściekły na maksa usiadł w końcu na Massimie i zaczął okładać go pięściami, nawet ból zranionej dłoni nie był wstanie go powstrzymać od tego by zabić własnoręcznie Vincenta. Zrobiła to jednak syrena policyjna, która nie wiadomo skąd pojawiła się na trawniku Guzmana.
- Herrera puść go! – Rozkazał komisarz. – Puśćcie ich wszystkich!
Nie poskutkowało komisarz musiał kilkakrotnie powtarzać by Hector i jego ludzie odpuścili. Poturbowany Vincent dopiero wtedy z ledwością dźwignął się z ziemi.
-, Czego tu szukasz Herrera?! – Zapytał policjant.
- Swojej kobiety i jednego z moich ludzi.
- Wiesz coś o tym Guzman? – Tym razem skierował pytanie do drugiego z mafiosów.
- Ależ skąd komisarzu. – Skłamał podtrzymując się na ramieniu jednego ze swoich.
- On nic nie wie, więc wypie*dalać mi stąd!
- Kłamie!
- Powiedziałem raz … drugim razem zakuję cię w kajdanki.
- Dobra idziemy! – Rzekł podnosząc dłonie w geście rezygnacji.
Nim jednak to zrobił podszedł do rywala pochylił się lekko w stronę jego ucha.
- Masz czas do jutra na to by oddać Angel i Lucasa inaczej tu wrócę, a wtedy nawet ten zawszony glina ci nie pomoże. – Syknął, potem poklepał go po policzku i odszedł.
********************************************
NASTĘPNEGO DNIA
Właśnie jadła śniadanie, kiedy do drzwi hotelowego pokoju dało się słyszeć pukanie. Lena odłożyła natychmiast sztućce i poszła otworzyć drzwi.
- Nie zamawiałam służby. – Rzekła otwierając je na oścież.
Nagle zamilkła widząc stojącą tam Livię. Po minie kobiety było widać, że nie do końca była przekonana, iż dobrze zrobiła przychodząc. Brunetka cofnęła się do tyłu i gestem ręki zaprosiła ów gościa do środka.
- Nie wiem czy jestem gotowa usłyszeć, co masz mi do powiedzenia, ale jeśli mówisz prawdę, że mój syn żyje chcę wiedzieć wszystko. – Powiedziała jak tylko beżowe drzwi się za nią zamknęły.
- Usiądź. – Rzekła May zajmując swoje wcześniejsze stanowisko. – Napijesz się czegoś? – Zapytała wskazując na dzbanek z kawą.
- Tak, poproszę. – Odpowiedziała siadając naprzeciw Maite.
Brunetka wzięła dodatkową filiżankę i szybko napełniła ją brązową cieczą. Livia podziękowała, po czym oparła się i zaczęła z uwagą słuchać opowieści Leny.
- Twój syn żyje, co do tego nie mam wątpliwości. Niestety tak jak jego ojciec handluje bronią, narkotykami i kobietami. – Powiedziała nie kryjąc smutku, że blondyn okazał się takim samym potworem jak jego ojciec i brat.
- Kobietami?!- Zapytała zdziwiona tym, co słyszy.
- Tak, kobietami. On i jego brat sprzedają, a właściwie sprzedawali młode dziewczyny do burdeli, sami też mieli burdel. W obecnej chwili sprzedają jedynie broń i narkotyki. Chociaż w dzieciństwie twoje dziecko było słodkie i kochane teraz już takie nie jest.
- A, Ty, … jaką rolę odegrałaś w jego życiu? – Zapytała widząc jak bardzo dużo kosztuje brunetkę opowiadanie jej tej okrutnej i bolesnej prawdy.
- Jak byłam mała ja i moja starsza siostra Karen trafiłyśmy do domu dziecka. Dwa lata później ona go opuściła, gdyż była już pełnoletnia. Wtedy obiecała mi, że zarobi duże pieniądze i zabierze mnie do siebie. Nie zrobiła tego. – Rzekła i zamilkła czując jak łzy napływają do oczu, a w gardle narasta jej gula. Odczekała chwilę, po czym dalej kontynuowała swoją opowieść. – Nie zabrała mnie stamtąd, bo trafiła do piekła twojego męża. Zarabiała swoim ciałem, by móc kiedyś stać się moją matką. Tam poznała Williama, w którym się zakochała. Niestety ta miłość kosztowała ją życie. Życie, które odebrał jej twój własny syn. – Rzekła zaciskając dłoń na trzymanej w ręce serwetce.
- Nie… nie możliwe… - Wtrąciła się blondynka od razu z protestem nadal nie chcąc wierzyć, że jej dziecko mogło się aż tak zmienić.
- Możliwe Livio. Marcos ją zabił. Straszna prawda, której nawet ja nie umiem ogarnąć, ale prawdziwa. Po wyjściu z domu dziecka też zatrudniłam się w tym śmierdzącym burdelu. Tyle, że ja nie tyle dla kasy, co dla zemsty. I tak samo jak Karen poznałam tam Willa. Początkowo budził we mnie strach po, mimo, że nie zachowywał się jakoś gwałtownie czy brutalnie wobec mnie. Jednak ten jego chłód w oczach, szorstki ton sprawił, że czułam strach. Nadszedł jednak dzień, kiedy pokazał mi inną twarz. Twarz człowieka posiadającego uczucia … sumienie i serce. – Mówiła z rozmarzeniem przypominając sobie te cudowne chwile, które przeżyła w jego ramionach.
- No widzisz, mówiłam, że to dobry chłopak! – Krzyknęła nagle Livia z nadzieją, że jednak blondyn nie jest stracony.
- Nieprawda. Gdyby taki był, nie zabiłby jej. Zakochałam się w nim ….Zakochałam się, ale to był błąd. Bo teraz już wiem, że on tylko udawał dobrego, a tak naprawdę cholerny z niego drań! – Wrzasnęła wstając od stołu.
Na chwilę zapadła cisza. Maite podeszła do okna chcąc nie tylko ochłonąć, lecz także otrzeć spływające łzy po jej policzkach. Matka Marcosa zaś siedziała i analizowała wszystko, co do tej pory usłyszała. Kiedy brunetka wróciła na miejsce blondynka przemówiła?
- Mi, jako matce trudno jest w to uwierzyć. Widzę jednak po twoim spojrzeniu, że nie kłamiesz i serce mi pęka na myśl, iż moje dziecko posunęło się do czegoś takiego. Powinnaś jednak zrozumieć, że los, jaki zgotował mu jego własny ojciec nie był lekki i prawdopodobnie to zmusiło go by stał się kimś takim.
-, Czyli jego okrutne dzieciństwo ma być wytłumaczeniem dla morderstwa, do którego się przyczynił? – Zapytała czując jak kolejna fala złości zalewa jej ciało.
- Takiego postępku nic nie tłumaczy, ale powinny być okoliczności łagodzące nie uważasz? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Wybacz Livio, ale nie potrafię zapomnieć i tak po prostu mu wybaczyć. Nie umiałabym żyć u jego boku, patrzyć mu w oczy, dotykać go i nie myśleć, że to on odebrał mi kogoś, kto był całym moim światem.
- Posłuchaj May, jeśli nie kochasz go na tyle mocno by mu wybaczyć. Nie wracaj nigdy tam skąd przyjechałaś, pozwól mu zapomnieć o Tobie i zacząć żyć od nowa. Sama sobie też daj szansę. Jeśli jednak pewnego dnia obudzisz się i zrozumiesz, że nie potrafisz bez niego żyć, a Twoje serce jest puste, bo nie ma przy Tobie mojego syna Wybacz mu i wróć Inaczej oboje zginiecie w matni nienawiści.
- Łatwo ci mówić, bo jesteś jego matką, a matki wybaczają wszystko.
- Masz rację matka wybaczy wszystko swojemu dziecku, tak samo jak zakochana kobieta wybaczy wszystko swojemu ukochanemu.
Po tych słowach Livia wstała od stołu i opuściła pokój, w którym zameldowała się Lena zostawiając ją samą z własnymi myślami.
***************
Całą noc nie spał tylko szwendał się po domu jak duch. Jego myśli krążyły wokoło blondynki. Nie żeby los Lucasa go nie interesował, ale w końcu to Angel nosiła jego dziecko pod sercem i to ona była kimś, na kim najbardziej mu zależało. Nad ranem jak tylko zrobiło się jasno, usiadł w gabinecie i szczegółowo przeglądał papiery od Chrisa. Obmyślając plan jak zgładzić wroga. Nagle dźwięk komórki oderwał go od ów zajęcia. Sięgnął po telefon i po naciśnięciu słuchawki usłyszał dobrze znany mu głos, chociaż numer, z którego dzwoniła owa osoba był mu całkiem obcy.
- Nie szukaj mnie Hector. Nie rób tego, bo i tak do Ciebie nie wrócę. – Usłyszał nim zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Angel, jeśli ten sku*wiel kazał ci mówić…
- Nie Poncho …Nikt mi niczego nie kazał, sama wypisałam się ze szpitala. Sama zadzwoniłam do Guzmana i poprosiłam o pomoc oraz schronienie.
- Dlaczego? – Zapytał nic nie rozumiejąc, a jednocześnie chcąc sprawdzić czy to nie jest jakiś żart.
- Zgwałciłeś mnie, poniżyłeś … cholera tyle tego było, że brakłoby mi czasu by to wszystko ci wypomnieć! – Krzyknęła nagle czując jak napełnia ją żal i rozpacz na samo wspomnienie owych chwil. – A, ja głupia uwierzyłam, że możesz mnie pokochać. To był błąd … błąd, bo Ty nigdy się nie zmienisz, bo Ty nie potrafisz kochać.
Z każdym słowem rosła w nim niepohamowana złość. Ręka na poręczy fotela zaciskała się coraz bardziej. Nie odezwał się jednak nic, tylko wciąż ze spokojem na twarzy słuchał tego, co ma mu do powiedzenia.
- Pokochałam cię bezgranicznie i bezwarunkowo zakochałam się w Tobie, chociaż Ty skrzywdziłeś mnie. Na szczęście zrozumiałam, że nie jesteś mnie wart. Dlatego zapomnij o mnie i o dziecku. Wróć do tych swoich brudnych interesów i zapomnij, że kiedykolwiek pojawiłam się w twoim życiu.
I znowu nie zdążył powiedzieć nic, gdyż po drugiej stronie usłyszał już tylko dźwięk rozłączonego połączenia. Chwilę później do gabinetu wpadł William.
- Chodź mamy Uckera! – Krzyknął i nim brunet podniósł się z fotela tamten znikł.
***************
Właśnie schodziła do kuchni po nieprzespanej nocy, kiedy przez szklane okna w holu ujrzała jak czarna furgonetka pod ich bramą wyrzuca czyjeś ciało. Chwilę później odjeżdża z piskiem opon, w pierwszej chwili chciała pobiec i sprawdzić, kto jest ofiarą jednak strach, który sparaliżował jej ciało pozwolił jej jedynie udać się do pokoju blondyna by poinformować go o ów zajściu. Ten szybko wyskoczył z łóżka nim jednak narzucił na siebie dżinsy i koszulę ludzie pilnujący bramy wnieśli do domu ciało wyrzuconej osoby.
- Szefie, co z tym zrobić? – Zapytał jeden z nich.
- Położyć na kanapie w salonie. – Odpowiedział sam kierując się w ów kierunku.
Zaraz za nim ruszyła czerwono włosa na drżących kolanach. Idąc za bratem modliła się w duchu by był to Chris. Z drugiej zaś strony obawiała się, że ofiara może okazać się martwa. I chociaż sama kiedyś doznała z jego strony krzywd oraz próbowała go zabić teraz gorąco prosiła Boga by żył o ile okaże się, że to Lucas. Jak tylko ciało spoczęło na wskazanym miejscu blondyn przyklęknąłby je odwinąć z białego, lecz już zabrudzonego prześcieradła, na którym widniały spore ślady krwi? Szybko rozerwał ów materiał i nagle doznał szoku. To był Ucker. Niestety jego twarz nie wyglądała najlepiej. Rozwalony nos, łuk brwiowy, rozcięty i poparzony policzek świadczył o tym, że ktoś poddał go torturom. Owe przypuszczenia potwierdził wygląd poparzonych pleców, pociętej dłoni, połamanych żeber oraz złamanej ręki, które dostrzegli jak tylko mężczyzna się przebudził i skowyczał z bólu. Marcos widząc jak bardzo męczy się Chris rozkazał natychmiast wezwać lekarza, sam zaś udzielił mu pomocy na tyle na ile był wstanie. Po wykonaniu czynności pobiegł zawiadomić brata o owym wydarzeniu. Dopiero wtedy zapłakana i zalęknięta Marisa przykucnęła obok sofy.
- Zwariowałeś do reszty! Czemu nastawiłeś za mnie głowę, debilu … po cholerę mało ci było przygód? – Zapytała z jak największą delikatnością wtulając się w jego ramię.
-, Bo … Aaaaaaaaaa! – Zawył, kiedy jego ciało próbowała odwrócić się w jej stronę.
-, Ściiiii … nic nie mów, odpoczywaj zaraz przyjedzie lekarz. – Rzekła głaszcząc go czule po nienaruszonej dłoni. – Jutro mi powiesz. – Dodała widząc jak wiele kosztuje go powiedzenie, chociaż jednego słowa.
- Jutro może być za późno… - Szepnął z ledwością wkładając w to masę siły.
- Wcale nie. – Odparła wkurzona wiedząc, co Chris miał na myśli.
- Kocham cię. – Rzekł kładąc palec na jej ustach.

Rozdział 37



Słuchał z uwagą, a jego złość rosła z sekundy na sekundę, aż w końcu poderwał się wściekły na równe nogi.
- Co to ku*wa znaczy, nadal jej szukamy?! – Wrzasnął, uderzając pięścią z całej siły w blat biurka. -Szukasz jej już ku*wa cztery miesiące jebany partaku i dziś zamiast przynieść mi dobre wieści, Ty mi oznajmiasz wciąż to samo!
- Poncho, uspokój się. - Zabrał głos Lucas, widząc jak bruneta zaczyna ponosić. - Guzman to szuja i frajer, ale do ukrywania się zawsze miał łeb. Jestem pewny, że zabrał Anahi gdzieś na tyle daleko, że nie przyjdzie nam łatwo wpaść na ich trop.
- Jak to możliwe, że taka gnida okazała się sprytniejsza od nas?! Ku*wa mać! Mogłem wykończyć tego kutasa póki miałem okazję! – Warknął, zaciskając dłonie w pięść.
- Jeszcze się taka nadarzy, zobaczysz. - Wtrącił się blondyn, który od dłuższego czasu siedział milczący. - Za rok, dwa czy więcej, ale dorwiemy tego skurwysyna i jego ludzi, a wtedy nawet plama na asfalcie z nich nie zostanie.
- Ku*wa Will, ona niedługo rodzi, ja muszę znaleźć ją zanim urodzi się moje dziecko! - Warknął wściekły, mierząc brata morderczym wzrokiem.
- Pytanie, czy ona w ogóle jeszcze żyje? – Rzucił bez zastanowienia Ucker.
Chwilę później pożałował swoich słów, bo brunet straciwszy cierpliwość złapał go za koszulę i podniósł go góry tak szybko, że nawet nie zdążył się zorientować, kiedy przygwoździł go do ściany.
- Nie waż się więcej pytać lub wysuwać tak durnych wniosków, bo nie odpowiadam za siebie! - Warknął.
- Poncho, opanuj się! - Krzyknęła nagle Ruda, widząc, że brat za chwile jest gotów zabić jej ukochanego.
Po tych słowach Herrea puścił Lucasa i odwróciwszy się w stronę wszystkich zgromadzonych osób w jego gabinecie, rzekł.
- Nigdy więcej nie chcę słyszeć czegoś podobnego z ust któregokolwiek z was, jasne?!
Każdy przytaknął wiedząc, że brunet jest na skraju wariactwa przez fakt, że do tej pory nie udało im się odnaleźć Anahi. Te cztery miesiące poszukiwań były dla niego koszmarem i każdy o tym wiedział, mimo iż Alfonso zawsze starał się ukryć swoje uczucia. Jednak nie trudno było zauważyć, że w pierwszych tygodniach od zniknięcia blondynki, on nie spał po nocach, tylko szwendał się po domu w nadziei, że dziewczyna pewnego dnia sama wróci. Potem oczekiwanie zamieniło się w rozczarowanie, co spowodowało, że stał się drażliwy i bardzo agresywny. Ci co się go bali schodzi mu z drogi, jak tylko widzieli, że nadchodzi. Ci zaś na których jego humory nie robiły większego wrażenia, udawali jedynie, że życie nadal się toczy. I chociaż on sam nie bardzo dawał sobie radę z myślą, że być może już nigdy nie ujrzy Angel oraz swojego jeszcze nienarodzonego dziecka, udawał, iż wszystko gra. Rzucił się w wir pracy i poszukiwań. Przychodziły jednak dni takie jak na przykład ten, że nerwy puszczały mu na maksa i był gotowy zabić każdego. Od czasu zniknięcia Anahi oraz wyjazdu Maite, wszystko w ich życiu uległo zmianie. Hector stał się bombą zegarową, przy której wszyscy zastanawiali się codziennie, kiedy wybuchnie. Zaś William zamknął się w swoim świecie. W obecnej chwili porozmawianie z nim o czymkolwiek graniczyło z cudem. Głos zabierał tylko w sprawach zawodowych. Pracował, pomagał szukać Annie, a gdy tego nie robił, zaszywał się w swoim pokoju lub opuszczał dom i do samego wieczora nie dawał znaku życia. Nikt nie wiedział, gdzie jeździ i nikt o to nie pytał z obawy, że otworzy puszkę Pandory. Marisa początkowo starała się jakoś pocieszyć Alfonsa jak i Williama, ale zaprzestała, bo obaj panowie zgodnie stwierdzili, że nie są dziećmi i sami dadzą sobie radę. Zajęła się więc swoim życiem. Przez dwa miesiące, dzień w dzień, opiekowała się skatowanym Chrisem. To spowodowało, że ich relacje o wiele, wiele bardziej się poprawiły. Uckermann stał się całkiem innym facetem. Kiedy było trzeba, znowu był zimnym, wyrachowanym skurwielem, ale w stosunku do Dulce stał się ideałem faceta. Wcześniejsze wydarzenia przestały mieć dla niej znaczenie, bo Lucas w ciągu tych szesnastu tygodni udowodnił jej, że stała się najważniejszą cząstką jego życia. Jedynie o czym jeszcze marzyła to, by Hector jak i Marcos przestali zajmować się brudnymi interesami. Owszem, handel żywym towarem zakończył się już dawno w ich domu, jednak narkotyki, broń to nadal były rzeczy, za które w tej chwili żyli. Porzucenie takiego życia, chociażby mogło się wydawać prostą rzeczą, wcale taką nie jest. Gdyby teraz jej bracia wycofali się z rynku, taki Guzmann nie miałby najmniejszego kłopotu, by ich zniszczyć jednym pstryknięciem palca. I tylko dlatego Ruda nadal akceptowała fakt, że żyje w rodzinie, gdzie jej bracia są mafiozami.
**********************
Gdzieś daleko od Meksyku
Siedziała na ławeczce przed domem, głaszcząc swój wydatny brzuch i nucąc kołysankę, delektowała się ciszą i spokojem. Jednocześnie zastanawiała się nad propozycją, jaką Vincennt złożył jej dwa dni temu. Czy powinna zostać jego żoną? Czy poślubienie go byłoby z jej strony najlepszym posunięciem? Wątpiła, bo przecież w ogóle nie kochała tego człowieka. Owszem, lubiła go i była mu wdzięczna za okazaną pomoc oraz wsparcie, jednak to chyba zbyt mało, by brać ślub na całe życie? Wiedziała doskonale, że głupotą byłoby z jej strony poślubić faceta, do którego nic nie czuje. Z drugiej zaś strony, miłość do Poncha przyniosła jej tylko cierpienie i rozczarowanie, po którym długo nie mogła się pozbierać. I to właśnie nie kto inny jak Guzman i jego ludzie, a szczególnie David pomogli jej stanąć na nogi. Młody początkowo nie był dla niej zbyt miły, jednak z czasem stał się jej najlepszym przyjacielem w gronie, tych wszystkich facetów, z jakimi w tej chwili mieszkała. Co prawda, mogła liczyć na pomoc czy wsparcie u każdego z nich, jednak to David najbardziej zaskarbił sobie jej sympatię. Przez całe cztery miesiące zdążyła się wyciszyć, zaznać spokoju, troski, a nawet miłości ze strony ludzi, którzy na pozór wydają się zimnymi skurwielami bez odrobimy serca. I chociaż to nie był jej dom, była odizolowana od całego swojego poprzedniego życia, to czuła się szczęśliwa. To David nauczył ją jak cieszyć się z życia nawet w najbardziej trudnych okresach swojego życia. To on pomógł jej zapomnieć, jaki koszmar przeszła w domu Hectora, on też nauczył ją, jak stać się silną i wyrachowaną kobietą. Anahi, którą była kiedyś przestała istnieć dzięki Młodemu. Nauczyła się też radzić sobie z emocjami. Łzy, które roniła każdego dnia przez pierwszy miesiąc po przyjeździe tu z powodu tęsknoty za brunetem dziś były jej obce. Teraz jeśli płakała to tylko ze szczęścia, gdy ktoś ją aż tak mocno rozśmieszył lub gdy jej dzieci kopały ją co chwila i chociaż kopniaki bywały czasem bolesne, ona płakała z radości. Zamyślona, nagle drgnęła na dźwięk znajomego jej głosu.
- David prosił, byś przyszła do salonu.
Odwróciła głowę w stronę osoby, stojącej za jej plecami i spojrzała w górę. To był Bastian.
- Okej, tylko pomóż mi wstać, bo zrobiłam się zbyt ciężka, by sobie sama poradzić. – Rzekła, posyłając mu uśmiech, którym zdobywała tu wszystko.
- Jeszcze tylko dwa miesiące i znowu staniesz się lżejsza. - Skwitował krótko, pomagając jej wstać.
- Dzwoniła Maite? – Zapytała, spoglądając na niego z nadzieją.
- Dzwoniła, ale Ty byłaś wtedy na obiedzie z szefem.
- Cholera, mogłeś mnie zawołać! – Zaklęła pod nosem z lekka zła.
- Gdybym to zrobił, urwałby mi jaja. Poza tym ona i ze mną długo nie gadała. - Powiedział troszkę rozczarowany tym faktem.
- Jak to? - Zapytała zaciekawiona.
- Ta jej praca i ten jej facet są temu winni. Od rana do wieczora siedzi w biurze zawalona robotą, a potem gdy wraca na chatę, ten jej goguś przykleja się do niej i nie daje żyć. Dlatego pięć minut rozmowy telefonicznej z nią to jak wygrana na loterii. – Mówił, pomagając jej pokonać schodki prowadzące na werandę.
- Mi też nie jest lekko, że taki słaby mamy kontakt z nią, jednak fakt, że dzięki tej pracy i temu gogusiowi ona jest szczęśliwa sprawia, że wybaczam jej te krótkie telefony. – Odpowiedziała, przystając pod drzwiami domu.
-Any, a mnie się wydaje, że to wszystko to tylko ucieczka z jej strony.
- Uważasz, że to jej sposób na zapomnienie? – Zapytała, sama zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Tak, pracuje od świtu do nocy, by zapomnieć o tym skur...
- O Willu. - Dokończyła za niego, wiedząc jakie określenie zaraz padnie.
- Właśnie! - Warknął na wspomnienie imienia jego największego wroga.
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale kiedy usłyszała dźwięki dochodzące z salonu na chwilę zamarła, a potem najszybciej jak tylko potrafiła poruszać się w siódmym miesiącu ciąży, wkroczyła do salonu.
- Kto cię tego nauczył?! – Zapytała, podchodząc do fortepianu, przy którym siedział David.
- Czego? – Zapytał, nie bardzo rozumiejąc.
- Kto nauczył cię tak grać? - Zapytała ponownie, tylko tym razem precyzując pytanie bardziej zrozumiale.
- Toni. – Odparł, jak gdyby nigdy nic.
Zbladła. Blondyn natychmiast poderwał się do góry i złapał ją, jak gdyby miała zaraz zemdleć.
- Co ci jest ? - Zapytał przestraszony, sadzając ją w fotelu.
- Czy ...czy ten Toni był jednym z ludzi twojego ojca? –Zapytała, próbując złapać oddech.
- Tak, a co? – Zapytał, spoglądając na nią z zaciekawieniem, słysząc pytanie.
Twarz blondynki zrobiła się jeszcze bledsza, bała się zadać kolejne pytanie jednak, by mieć pewność wiedziała, że musi to zrobić.
- Czy Alfonso Herrera to twój brat? - Wypaliła prosto z mostu.
Zapadło długie milczenie. Milczenie, które potwierdziło to, czego się domyśliła, słysząc melodię, którą grał kilka minut temu blondyn.
- Dlaczego?
- Dlaczego co? – Zapytał, nie bardzo rozumiejąc, o co teraz jej się rozchodzi.
- Dlaczego się ukrywasz, dlaczego z nim walczysz? Czemu nie przyznałeś się mu, że żyjesz? - Rzucała pytaniami jedno za drugim coraz bardziej oburzona.
- Po co? – Zapytał, wzruszając ramionami. - Hectora nie interesuje mój los, zdradził mnie i wątpię, by moja rzekoma śmierć go poruszyła. - Odparł pewny swego.
- Myl... – Zaczęła, jednak nie skończyła, gdyż do salonu wszedł Masimo.
- I co Młody, spodobał się Anahi twój prezent urodzinowy? – Zapytał, urywając tym samym ich rozmowę.
- Tak. - Odparła szybko, zbyt szybko, co wzbudziło w Guzmanie zainteresowanie.
- Pokłóciliście się? – Zapytał, spoglądając pytająco na Davida.
- Nie! - Krzyknęli oboje.
- To znaczy trochę tak, bo weszliśmy na dość drażliwy temat. - Dodała blondynka.
- A konkretnie?
- Młody bywa czasem nadopiekuńczy co dla mnie, to bywa niekiedy uciążliwe. – Wyjaśniła, zerkając na niego porozumiewawczo, po czym wstała. – Wybaczcie, idę się położyć, zrobiłam się senna.
Obaj Panowie zaproponowali, że ją odprowadzą, ale odmówiła. Idąc do pokoju, zastanawiała się co teraz powinna zrobić? Chcąc poinformować Poncha o tym, że David żyje musiałaby się ujawnić, a tego nie chciała. Jednak nie chciała też, by brunet nadal żył w niewiedzy tym bardziej, że widziała jak bardzo Hector przeżył rzekomą śmierć brata. Serce kazało jej natychmiast zadzwonić do bruneta i oznajmić, co odkryła jednak rozum powstrzymywał ją od tego. Wchodząc do pokoju, do którego w końcu dotarła, usiadła na łóżku. Wzięła telefon do ręki, nim jednak wystukała numer, zastanowiła się raz jeszcze, aż w końcu odłożyła słuchawkę na miejsce.
- Jeśli zadzwonię, rozpętam wojnę, więc lepiej jak zostanie tak jak jest. - Powiedziała do siebie na głos, chcąc przekonać samą siebie, iż dobrze robi.
********************
Leżała w wannie, tempo patrząc w sufit. Chętnie zamknęłaby oczy, bo to bardziej pomogłoby jej w odprężeniu się jednak, gdy powieki brunetki opadały w myślach od razu pojawił się on. William to koszmar w śnie i na jawie od czasu ich rozstania. Nadal go kochała, jednak ciągle nie potrafiła wybaczyć i to właśnie dlatego ten facet był dla niej koszmarem. I nawet jej obecny partner nie potrafił sprawić, by zapomniała o blondynie. W sumie jak ktoś, kogo się nie kocha, a jedynie jest się z nim dla korzyści może uczynić, by wymazała ze swego serca Marcosa. Facet nie pomógł w zapomnieniu, ale praca także nie dała tego, co oczekiwała.
- Ku*wa mać! - Zaklęła wściekła na samą siebie.
Moczenie się w wodzie pełnej piany z olejkami różanymi też nie pomagały, dlatego szybko podniosła się, owinęła ręcznikiem i wyszła.
- Kochanie, kolacja gotowa. - Usłyszała przy drzwiach.
- Okej. – Odparła, ocierając ręcznikiem swoje ciało z wody. - Daj mi pięć minut. - Dodała po chwili, widząc przez szybę, że Franco wciąż stoi przy drzwiach.
- Dobrze. – Odpowiedział, odchodząc uspokojony.
Pięć minut później była gotowa, by opuścić łazienkę, jednak patrząc w lustro, nagle ujrzała twarz blondyna. Odruchowo zamknęła oczy, co było błędem, bo od razu przypomniał się jej pierwszy pocałunek. Zadrżała na myśl o namiętności i słodkości, jaką wtedy czuła, gdy ją całował. Uzmysłowiwszy sobie, że znowu Will zapanował nad jej myślami, szybko otworzyła oczy i wyszła z łazienki. Prawie biegiem dotarła do jadalni, w której czekał na nią Franco. Mężczyzna na jej widok uśmiechnął się i już chciał wstać od stołu jak na dżentelmena przystało, jednak brunetka była szybsza. Usiadła mu na kolana okrakiem, przodem do niego.
- Kochaj się ze mną. - Rzuciła szybciej niż karabin maszynowy potrafi strzelać.
Jeszcze szybciej zrzuciła z niego jasnoniebieską koszulę i zaczęła łapczywie całować go po szyi i torsie. Jej ręce zaś zaczęły mocować się z jego paskiem u spodni, a gdy pokonała ową trudność, rozsunęła mu rozporek. Był gotowy, co ewidentnie było widać po jego stojącym PRZYJACIELU. Uśmiechnęła się uwodzicielsko, uniosła się lekko do góry, by zasiąść na jego żołnierzyku i wtedy zadzwoniła jej komórka. Wściekła spojrzała na telefon, potem na Franco.
- Odbierz. - Rzekł.
Zawahała się, jednak w końcu wstała i podeszła, by odebrać.
****************
Siedział w fotelu z drinkiem w ręku i zastanawiał się czy kłótnia między Anahi, a Davidem faktycznie dotyczyła nadopiekuńczości? Czuł, że nie była to prawda, ale ze względu na jej stan, a także fakt, że mu zaufała, nie drążył tematu. Zresztą na głowie miał dużo większe problemy. Jego interesy zostały chwilowo zawieszone, a to wszystko po to by móc zgładzić swojego największego wroga, w chwili kiedy ten będzie się tego najmniej spodziewał. Perspektywa zabicia go cztery miesiące temu była kusząca, jednak nowy plan okazał się jeszcze większą pokusą. Stary plan polegał na wystrzelaniu rodzinki Herrera i przejęciu całego ich dobytku oraz interesów oraz miast jakie po sobie zostawią, tym samym zyskując szacunek w świecie mafii. Nowy plan zaś polegał na uderzeniu w najczulszy punkt bruneta, który także sprowadzi go na samo dno. Śmierć jego narodzonych już dzieci, a także samej blondynki będzie największą karą i porażką. Po takiej tragedii Guzman był pewien, że przejęcie terenu z rąk braci Herrera będzie wtedy jedynie formalnością, bo brunet z rozpaczy sam sobie strzeli w łeb. Zaś William, który nigdy nie chciał siedzieć w tym bagnie, ucieknie jak najdalej, by wreszcie zaznać spokoju. Uckermannem i Dulce nawet nie zawracał sobie głowy, bo oni tak samo jak Any byli na liście osób, którzy mają zginąć na oczach bruneta. By jednak tego wszystkiego dokonać na te kilka miesięcy, musiał usunąć się w cień. To dało mu przewagę nie tylko nad Ponchem, a także nad policją, która była bliska jego aresztowania, po tym jak Melisa z zemsty, że zaczął sypiać z Ashley i dawać jej większą część dochodów ze sprzedaży kokainy sprzedała go do nowego komendanta. Zdradziła go, ale zapłaciła za to życiem. Ashley natomiast także chwilowo schowała się pod skrzydła swojego ojca, by tylko pan komendant nie dobrał się jej do tyłka. Kontaktowali się, jednak co jakiś czas, by omówić plan zemsty i odliczali dni do porodu Anahi, która była ich największą przynętą. Dbał o nią dla zamydlenia oczu blondynki i udawało mu się to znakomicie. Wyeliminował wszystkie przeszkody, między innymi zabił ojca dziewczyny, by ewidentnie nie miała po co wracać w rodzinne strony, co więcej wmówił jej, że za zabiciem jej starego stoi nie kto inny jak Hector. Namieszał jej tak w głowie, że Any znienawidziła bruneta. By było zabawniej zaproponował jej małżeństwo i czuł, iż jej odpowiedź będzie pozytywna. Rzecz jasna, blondynka ślubu nie dożyje, ale Guzman miał ogromną frajdę z faktu, że Anahi widzi w nim dobrego człowieka, a w Ponchu potwora. Bawił go fakt, że jest tak głupia i naiwna.
***************
Od kilku godzin próbowała zasnąć, jednak dzieci tak mocno kopały, że nie dało rady zmrużyć oka. Poza tym ciągle myślała o tym, czy dobrze robi, utrzymując w tajemnicy, że David żyje. Po krzywdach jakie zaznała ze strony Alfonsa, nie powinna w ogóle się zastanawiać ani mieć wyrzutów sumienia, iż do niego nie zadzwoniła z ową informacją. Zgwałcił ją, poniżył, pobił, zabił jej ojca i chociaż go nienawidziła, to jednak sumienie nie dawało jej spokoju. W końcu o trzeciej nad ranem uznała, że szklanka ciepłego mleka dobrze jej zrobi, a także być może uspokoi maluchy. Wstała więc z łóżka, założyła szlafrok i zeszła na dół. Kilka minut później siedziała już ze szklanką podgrzanego mleka, pijąc po woli łyk po łyku. Nagle do kuchni wszedł Młody.
- Nie śpisz? - Zapytał zdziwiony jej widokiem.
- Nie mogę. - Odpowiedziała z chłodem w głosie.
- Masz mi za złe, że...
- Tak. – Odparła, nie dając mu skończyć.
- Dlaczego? No powiedz mi ku*wa, dlaczego tak bardzo przejmujesz się faktem, że żyję i ukrywam to przed nim?! Skrzywdził cię bardziej ode mnie, a Ty chcesz ...
- Tak, chcę powiedzieć mu, że żyjesz! Chcę to zrobić, bo wiem, że dzięki temu zaznałby spokoju ducha. Powiedziałeś, że twoja śmierć nic go nie obeszła. Mylisz się David. Bardzo się mylisz, to właśnie strata Ciebie sprawiła, że stał się takim potworem. – Powiedziała, podnosząc się z miejsca i stając z nim twarzą w twarz.
- Skąd to wiesz? Może to jego bajeczka, by zamydlić ci oczy, a może... – Zaczął, jednak po raz kolejny nie dała mu skończyć.
- Przyznaję, jestem głupią blondyną, która z braku kasy wjebała się w potężne gówno, ale w tej sprawie jestem pewna, że był ze mną szczery. Nie widziałeś jego oczu, gdy opowiadał mi o twojej śmierci, waszym dzieciństwie. Nie widziałeś, a ja widziałam i wiem, że gdyby wtedy mógł, oddałby za Ciebie życie. – Mówiła z takim przekonaniem w głosie, że blondyn zaczynał zastanawiać się, czy to może być prawdą.
- Przestań pieprzyć! – Warknął w końcu, bojąc się, że Anahi może jednak mówić prawdę. - Miał mnie gdzieś, kiedy mnie katowali, stał i patrzył na to, nie zrobił nic, zupełnie nic, by mnie obronić! Dla mnie umarł, tak samo jak ja dla niego. – Rzekł, ruszając w stronę do wyjścia.
- David... – Zaczęła, idąc krok w krok za nim.
- Polubiłem cię, ale jeśli mnie wydasz, zabiję cię. – Syknął, przystając na chwilę i odwracając się do niej tak, by widziała jego spojrzenie, które mówiło, iż nie żartuje.
Zamilkła. On zaś znowu ruszył do przodu, ona została zaskoczona jego słowami. Kilka minut później też ruszyła na górę do swojego pokoju pogodzona już z faktem, że za swoje życie ową tajemnicę musi zachować dla siebie. Będąc już na górze, stanęła pod drzwiami sypialni blondyna na chwilę, gdyż rozważała, czy aby nie powinna raz jeszcze przemówić mu do rozumu. Jednak zaraz zrezygnowała z owego pomysłu, przypominając sobie jego zimne i mordercze spojrzenie, gdy jej groził. Weszła więc do swojej sypialni i już miała zapalić nocną lampkę, kiedy ktoś złapał ją od tyłu w pasie jedną dłonią, a drugą zakrył jej usta.
- Śśśś! – Usłyszała i zamarła, rozpoznając głos napastnika.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:52, 29 Kwi 2015 Powrót do góry

Rozdział 38


Telefon, który odebrała, przerwał to, co miało nastąpić między nią i Franco, a także zmienił jej plany na przyszłość i to dosłownie w przeciągu kilku sekund. Jak tylko policjant poinformował ją o wypadku Livii, bez chwili zastanowienia złapała torebkę, kluczyki od auta i niczego nie wyjaśniając swojemu ,,ukochanemu" pojechała do szpitala. W drodze modliła się, by matka Willa nie była aż w tak złym stanie, jak przedstawił to ów gliniarz. Niestety na miejscu okazało się, że Livia pięć minut temu zmarła na stole operacyjnym. Zszokowana May czując jak braknie jej tchu i uginają się pod nią nogi, usiadła na krześle, stojącym obok recepcji. Ręce się jej trzęsły, w głowie szumiało, a oddech, który próbowała złapać jakby nagle zaczął uciekać, w oczach zrobiło jej się ciemno. Ta chwila paniki i szoku jak dla niej trwała zbyt długo, a gdy już minęła, jej ciało zaczęło się trząść jak galareta, ale nie pod wpływem nerwów jakie czuła, jadąc tu, lecz płaczu. Pielęgniarka, która poinformowała ją o tej stracie, próbowała pocieszyć brunetkę, ale nic ani nikt nie był w stanie teraz jej pocieszyć. O tak, dla Leny śmierć matki Marcosa była ogromną stratą. Ta kobieta nie tylko stała się jej bliską przyjaciółką, ale też Maite wiele jej zawdzięczała. Nowe mieszkanie, praca, to wszystko zdobyła z pomocą Liv. Matka Willa była jedyną osobą, której mogła się zwierzyć i zwrócić o pomoc. Livia zawsze wysłuchała jej w spokoju, doradziła, ale nigdy nie krytykowała i nie oceniała, nawet jeśli jej zdanie mogło być inne niż May. Brunetka, chcąc, nie chcąc, pokochała swoją niedoszłą teściową. Dlatego minęła godzina, nim Lena w miarę się uspokoiła, by opuścić szpital. Przed opuszczeniem szpitala pielęgniarka przekazała jej wszystkie rzeczy, należące do Livii, jakie znaleziono w aucie. Torebka, poszarpane ubranie, buty, złoty łańcuszek i pierścionek z brylantem w kształcie dwóch złączonych serduszek.
- O ile mi wiadomo, była Pani jej jedyną rodziną. - Powiedziała pielęgniarka, widząc pytające spojrzenie brunetki, gdy kobieta wręczała jej rzeczy Liv.
- T...Tak, to prawda. – Wydukała, czując jak znowu łzy, napływają jej do oczu.
- Bardzo mi przykro. - Dodała pracownica służb medycznych.
- Mnie bardziej. - Odparła ze smutkiem i drżącym głosem May, biorąc worek z rzeczami Livii. - Do widzenia.
Po tych słowach odwróciła się i wyszła najszybciej jak się dało, czując, że za chwilę się udusi od zapachu, jaki nosił szpital. Gdy dotarła do auta, szybko otworzyła drzwi, wrzuciła worek na przednie siedzenia, po czym usiadła za kierownicą. Włożyła kluczyk do stacyjki, ale zamiast odpalić swoje czerwone Audi, wyjęła z czarnego celafonu torebkę. Drżącą dłonią otworzyła ją i pierwszą, a zarazem jedyną rzeczą jaką wyjęła ze środka, było zdjęcie Williama. Spojrzała na fotografię małego roześmianego chłopca, przejechała delikatnie dłonią po niej.
- Tak mi przykro, Will.
Chwilę później znowu płakała jak małe dziecko, przytulając do siebie zdjęcie ukochanego.
*****************
Słysząc znajomy głos na chwilę jej serce zamarło, szybko jednak się opanowała i wyrwała z objęć, stając z nim teraz twarzą w twarz.
- Co... co Ty tu do jasnej cholery robisz?! - Zapytała oburzona najciszej jak się dało, lecz na tyle by usłyszał.
Otworzył usta, chcąc wyjaśnić swoją obecność, ale nim powiedział cokolwiek, Anahi znów się odezwała.
- Zresztą nieważne masz trzy sekundy, by opuścić ten pokój, potem zacznę krzyczeć i wszyscy ludzie Guzmana łącznie z nim samym wpadną tu i wystrzelają cię jak kaczkę, dlatego bierz nogi za pas Poncho i wypierdalaj stąd! – Powiedziała, zachowując spokój, jakiego jeszcze nigdy u niej nie widział.
Jednak w jej tonie był nie tylko chłód, ale i rozkaz. Angel, ta słodka, przestraszona dziewczyna, którą znał. Stała się nagle zimną, dominującą kobietą. Nie spodobała mu się ta przemiana, bo to oznaczało, że Guzman wziął ją na swoją stronę. Jednak on także lubił dominować i nigdy się nie poddawał, dlatego też zamiast usłuchać jej, roześmiał się ironicznie.
- Jeśli chcesz krzycz. – Odparł, wzruszając ramionami. - Wątpię, by którykolwiek z tych szczurów się tu zjawił, bo William już zadbał o to, byśmy mogli pobyć sam na sam. - Mówiąc to, krok po kroku szedł w jej kierunku.
Ona zaś cofała się i cofała, dotąd, dopóty nie zatrzymała ją ściana.
- Nie zbliżaj się. - Ostrzegła.
Jednak brunet ani na chwilę nie myślał się zatrzymać tym bardziej, kiedy zobaczył, że Anahi z każdym jego krokiem traci pewność siebie.
- Powiedziałam, nie zbliżaj się! - Tym razem już krzyknęła, chcąc w ten sposób przywołać do porządku, jednocześnie zapominając, że swoim krzykiem może zwabić do pokoju Guzmana lub jego ludzi.
- Śśś...- Szepnął, będąc już przy niej na tyle blisko, by jej oddech stał się zbyt szybki, niż by tego chciała.
Próbowała jeszcze uciec, ale jego szybki refleks powstrzymał ją, gdy jego dłonie oparły się o ścianę po obu stronach jej głowy. Chciała już coś powiedzieć, ale nagle blask światła poraził ją w oczy. Automatycznie zasłoniła je ręką , a gdy już ją opuściła, pożałowała tego bardzo szybko, widząc jego piwno - zielone oczy wpatrzone wprost w nią. Jego spojrzenie było pełne wzruszenia, troski i miłości i po raz pierwszy pożałowała, że nie widzi w tych oczach wściekłości, wtedy dużo łatwiej byłoby jej zapanować nad sobą. I jeszcze ta niewielka odległość jaka ich dzieliła, była jak klatka. Serce biło niespokojnym i szybkim rytmem, w brzuchu czuła dziwne mrowienie, kolana miała jak z waty i gdyby nie to, iż się podpierała ściany pewnie, by upadła. Jej reakcja na widok Hectora w ogóle nie spodobała się blondynce. Przez te wszystkie miesiące próbowała o nim zapomnieć i znienawidzić, nauczyła się panować nad sobą. Niestety, pojawienie się Poncha szybko uświadomiło jej, że przy nim nigdy nie będzie potrafiła opanować się na tyle, by posłać go do diabła. Samo spojrzenie wywoływało w niej tyle emocji, a gdy się jeszcze pochylił i szepnął do jej ucha:
- Tęskniłem. - Zadrżała i oszołomiona słuchała, co do niej mówi. - Tak cholernie tęskniłem, że o mały włos, a bym oszalał przez Ciebie Angel. - Każde jego słowo pełne uczucia, tęsknoty sprawiało, że gotowa była gotowa w mig zapomnieć o wszystkim i zarzucić mu ręce na szyje, błagając, by ją pocałował. Zacisnęła zęby jak tylko mogła oraz pięści, by tego nie zrobić. - Nie mam zamiaru oszaleć, dlatego zabieram cię do domu.
- Tu jest mój dom. - Wypowiedziała te słowa z ledwością przez to, że tak blisko stał, ale za to tak dobitnie, iż zrozumiał, że to nie żart.
- Nieprawda, twój dom jest tam, gdzie JA. - Odpowiedział najspokojniej jak tylko dał radę, mimo że zawrzało w nim na myśl, że blondynka aż tak bardzo spoufaliła się z jego wrogiem.
- Mój dom jest TU! - Syknęła i już chciała go odepchnąć, lecz w tej samej chwili jego obie dłonie spoczęły na jej brzuchu. Zastygła bez ruchu, czując gorąco, bijące z jego rąk.
- Tam jest mój syn lub córka... - wypowiedział te słowa z takim wzruszeniem w głosie, że wystarczyło, by się poddała. - Myślisz, że pozwolę, by ta gnida wychowywała moje dziecko? – Zapytał, klękając przed nią i całując w brzuch. W jego głosie nadal było słychać wzruszenie, jednak wypowiedziane słowa padły z takim naciskiem, iż zrozumiała, że brunet nie pozwoli jej odejść, bynajmniej z dzieckiem. Samo jego zachowanie zaskoczyło ją na tyle, iż nadal stała nieruchomo i pozwalała mu się tulić do brzucha. I nawet nie wiedząc, kiedy jej ręce wplotły się w jego włosy. Łzy, które zebrały się pod powiekami, zaczęły spływać po policzkach. Ona także tęskniła, lecz na siłę próbowała to ukryć. Dlatego po chwili odepchnęła go i złapała za klamkę, chcąc wyjść na korytarz, tym razem także nie zdążyła. Wstał i złapał ją za nadgarstek, przyciągając do siebie. Już widziała jak pochyla się, by ją pocałować i nagle strzał z korytarza powstrzymał go.
- Zostań tu! - Rozkazał, ominął ją, wyciągnął broń zza paska u spodni i najciszej, najdelikatniej jak potrafił, nacisnął na klamkę i otworzył drzwi.
Nie pozwoliła, by brunet zamknął drzwi za sobą, gdyż stanęła za jego plecami i zamarła widząc, że za chwilę rozpęta się wojna.
****************
Siedział na kanapie i liczył kroki, które stawiała jego ukochana, przemierzając salon w tą i z powrotem ze zdenerwowania.
- Ja nie rozumiem, jak Ty możesz w tej chwili oglądać film. – Rzuciła, przemierzając pokój już po raz czterdziesty lub coś koło tego. - Coś za długo ich nie ma, a to oznacza, że...
- Dadzą sobie radę. - Wtrącił się.
- Guzman to szuja, jeśli wpadną, zabije ich...
- Nie pojechali sami.
- Wiem, ale cholera Lucas jeden fałszywy ruch i cały plan...
Miał dość, wstał. Podszedł do niej, objął w tali i przyciągnął do siebie. Kiedy zamilkła, Ucker spoglądając prosto w jej oczy powiedział:
- Pojechali tam z obstawą, są sprytniejsi, szybsi od Masima i uwierz mi kochanie, że dadzą sobie radę z takim szczurem jak Guzman. - Rzekł ze spokojem w głosie.
Nie do końca przekonana wpatrywała się w niego błagalnym wzrokiem.
- Dulce...
- Chris ona jest w ciąży i...
- On to wie i dlatego nie pozwoli sobie na żaden błąd. Jeśli uzna, że nie da rady wyrwać jej stamtąd dziś, odejdzie i wróci innym razem.
Widząc jak czerwono włosa zastanawia się nad jego słowami, dodał:
- Jeśli cię to uspokoi, pojadę tam i ...
- O nie! - Szybki i głośny sprzeciw z jej strony zamknął mu usta.
Po raz drugi tego dnia poczuł się bezużyteczny. Najpierw, kiedy Poncho kategorycznie zabronił mu brać udziału w akcji odbicia Angel z łap Guzmana z powodu jego niesprawnej ręki i teraz, gdy zabroniła mu tego Marisa. Nie podała powodu, tylko krótkie ,,nie", jednak on wiedział, że chodzi o to samo co brunetowi. Skapitulował, puścił czerwono włosą i wrócił na kanapę. Do niej zaś dopiero teraz dotarło, jak mógł to odebrać. Usiadła więc obok niego, wzięła za tą samą dłoń, która w obecnej chwili wymagała rehabilitacji, by wróciła jej sprawność.
- Kociaku, to miło, że chcesz tam pojechać, bym przestała się zamartwiać, ale...
- Ale nie na wiele, byś się tam przydał, tak?! To chciałaś powiedzieć, kochanie? Jeśli tak to nie kłopocz się, bo wiem o tym. - Powiedział chłodno z ironią oraz żalem w głosie.
- Nie, wcale nie to chciałam powiedzieć. – Odparła, starając się zachować spokój, gdyż nie miała ochoty się z nim kłócić.
- Jasne! - Prychnął.
- Lucas, do cholery nie przerywaj mi! – Wrzasnęła, straciwszy resztki cierpliwości, jaką jeszcze udało jej się zachować w zaistniałej sytuacji. - Chciałam powiedzieć, że gdybyś tam pojechał, martwiłabym się sto razy bardziej. I to nie ma nic wspólnego z twoją chorą ręką...
- Daruj sobie tą słodką i delikatną przemowę Dulce, jestem dużym chłopcem i nie rozpłacze się, gdy powiesz mi prosto w oczy, że jestem kaleką i z takich oto właśnie powodów od dwóch miesięcy zostaję wykluczany z każdej akcji. I masz rację, to głupi pomysł, bym tam pojechał, bo zamiast pomóc pewnie, bym tylko narobił więcej bigosu swoim kalectwem! – Warknął, zrywając się z kanapy.
- Siadaj! – Rozkazała, łapiąc go za rękaw i przyciągając z całej siły, aż klapnął ponownie na sofę. - I zacznij mnie słuchać do cholery! Kiedy mówię, że nie chcę byś tam jechał, to nie mam na myśli twojego kalectwa. Bo o twoje życie drżałam, gdy byłeś w pełni sprawy i zawsze będę o nie drżała, gdyż cię kocham durniu! – Powiedziała, biorąc w obie dłonie jego twarz.
- Dlaczego? – Zapytał, spoglądając w jej czekoladowe oczy.
- Dlaczego co?! - Zapytała zdezorientowana.
- Kochasz mnie, ale za co?
Takiego pytania nie spodziewała się z jego ust i nie tylko dlatego, iż nie pasowało to do bruneta, ale też byli ze sobą na takim etapie związku, kiedy takich pytań nie powinno się zadawać. Siedziała więc w milczeniu, czekając aż powie, że żartował i nie chce znać odpowiedzi. On zaś jej milczenie odebrał inaczej.
- Widzisz nie ma nic, za co mogłabyś mnie kochać, Dul. Za to jest wiele rzeczy, za które mogłabyś mnie nienawidzić. Wykorzystywałem cię, poniżałem, próbowałem sprzedać, gardziłem Tobą, traktowałem jak szm...
Wyliczał, a ona siedziała obok i słuchała tego w spokoju, który z każdym słowem ulatniał się, aż w końcu wybuchła.
- Zamilcz! Słyszysz, zamilcz do kurwy nędzy! – Krzyknęła, siadając okrakiem na jego kolanach i dźgając go paznokciem w klatkę piersiową. A on usłużnie zrobił, co kazała, chociaż jeszcze rok temu zdzieliłby ją za to po gębie. - Masz rację, wykorzystałeś mnie, wiedząc, że z miłości do Ciebie zgodzę się na wszystko, by chociaż przez chwilę być blisko Ciebie. – Mówiła, rozpinając mu guzik po guziku. – Poniżałeś, chcąc w ten sposób pokazać mi jak mną gardzisz i kto jest Panem, też racja. – Ciągnęła, nie przestając w rozpinaniu kolejnego guzika. - Kazałeś mi się sprzedawać, by zarobić na tym kupę szmalu, też racja. I racja, że traktowałeś mnie jak szmatę, a nawet gorzej, ale... - Zrobiła pauzę, by zatopić swoje usta w jego wargach.
A gdy nasyciła się pocałunkiem, któremu wcale się nie oparł, ciągnęła dalej.
- Ale zmieniłeś się, udowodniłeś mi to i dlatego cię kocham. Pewnie inni uznali, by mnie za chorą po tym co zaraz powiem, ale nawet, gdybyś się nie zmienił, też bym cię kochała. – Powiedziała, ściągając z niego koszulę i ponownie wpijając się w jego usta.
,,Jesteś chora" zdążył pomyśleć, nim jej słodkie usteczka przylgnęły do jego gorących warg. Gdy jej język wsunął się do wnętrza jego buzi, zatracił się całkowicie szczególnie, kiedy jej dłonie dodatkowo błądziły po jego nagiej klatce piersiowej, która nie wiadomo kiedy została bez okrycia. Spryciara tak go omotała pocałunkiem i swoim spojrzeniem, iż nawet nie zauważył, gdy go rozebrała. Wiedząc do czego to prowadzi, natychmiast jego podniecenie urosło dwa razy do góry. Sprawną dłonią objął ją w pasie i przyciągnął do siebie, zatracając się namiętnym pocałunku. Chora ręka chociaż nie nadawała się do tego, by mógł nacisnąć na spust doskonale sobie radziła w wędrowaniu od uda w górę pod jej kusą beżową sukienkę. Zadrżała, czując tę pieszczotę i jeszcze bardziej do niego przylgnęła. Jej uda napierały teraz na jego uda, sterczące sutki ocierały się przez cieniutki materiał jej sukienki o jego nagi tors. Jego członek będący już w gotowości, ocierał się o jej mokrą muszelkę. Oboje byli podnieceni na tyle, iż nie zamierzali dłużej przeciągać tego co miało zaraz nastąpić. Czerwono włosa oderwała się na chwilę od ukochanego i w mig pozbyła się sukienki oraz stringów, by potem zedrzeć, prawie że dosłownie spodnie z Uckera. A gdy owa dwójka była już całkiem naga, dziewczyna ponownie zajęła miejsce, które wcześniej opuściła od razu, nabijając swoją mokrą szparkę na sterczącego członka swojego ukochanego. Uckermann czując gorąco i wilgotność jej muszelki zamruczał i ponownie obejmując ją w talii, przyciągnął do siebie. Jego usta tym razem spoczęły na jej różowiutkich jak młode pączki róż sutkach. Lizał je i całował na przemian, kiedy ona poruszając leniwie biodrami do przodu i do tyłu nabierała coraz szybszego tempa, by doprowadzić siebie i jego do szaleństwa i cudownej rozkoszy spełnienia. Jego język jeździł po jej aksamitnej skórze od piersi aż do ucha i odwrotnie. Dłonie Lucasa wędrowały po plecach, udach, pośladkach czerwono włosej delikatnie, a zarazem zaborczo co potęgowało w niej nadchodzącą falę uniesienia. Nabrała prędkości, jej biodra coraz szybciej zaczęły się poruszać do przodu i do tyłu, jęki stały się głośniejsze, dłonie mocniej zacisnęły się na bezgłowiu kanapy. Starał się jak mógł, by pozwolić jej, by górowała i do tej pory udawało mu się powstrzymać, by nie przejąć inicjatywy, ale im bliżej był spełnienia, tym gorzej było mu panować nad sobą. Aż w końcu jego ręce złapały ją za pośladki, jego biodra wysunęły się lekko do przodu i ster przejął on. Chwilę później oboje zaczęli szczytować.
*******************
Wejście na teren Guzmana okazało się łatwiejsze, niż przypuszczali. A ilość ludzi pilnujących tej małej posiadłości, prawie że ich rozśmieszyła. Czterech, tylko czerech pilnujących podwórka, dlatego bez problemu William, Poncho oraz ośmiu ich ludzi obezwładniło gachów Masima. Po oczyszczeniu terenu brunet zakradł się do pokoju blondynki, tymczasem blondyn razem z trzema innymi ludźmi wkradli się do środka. Marcos i Paul zakradli się na górę, zaś Gabino i Brian sprawdzali dół. Salon, kuchnia, gabinet, łazienka i biblioteka świeciły pustkami, co jeszcze bardziej upewniło ludzi Herrey, że Vincent to skończony idiota. Mimo wszystko zachowali czujność, Will i Paul sprawdzali sypialnia po sypialni, aż w końcu jeden i drugi trafili na pozostałą dwójkę, Bastiego i Młodego. Brat Maite nie zdążył jednak wyciągnąć broni spod poduszki, jak blondyn stanął nad nim z wycelowaną giwerą.
- Jeśli chcesz ujrzeć jeszcze kiedyś siostrę, radzę ci zapomnieć o tym pistoleciku i współpracować. - Zagroził Marcos groźnym i stanowczym tonem, po czym kiwnięciem głowy pokazał Bastianowi, że ma wstać z łóżka.
Ten zawahał się przez chwilę i już miał zaryzykować, kiedy William jakby czytając w jego myślach, uderzył go gnatem w twarz, rozcinając mu przy tym wargę.
- Ty skurwysynu! – Zaklął, łapiąc się za bolące miejsce.
- Ostrzegałem. - Odparł blondyn z triumfem przewagi na twarzy. - A teraz nie trać mojego cennego czasu i grzecznie wypierdalaj do holu. – Syknął, dotykając jego czoła żelazną zabawką.
Chociaż brat Leny miał ogromną ochotę wsadzić w Willa cały magazynek, to jednak tego nie zrobił. I nie ze strachu powstrzymał się od wyciagnięcia swojego pistoletu ani z powodu szybszego refleksu Marcosa. Jedynym powodem jego posłuszeństwa był fakt, że May mimo iż sama wypierała się miłości do blondyna, on wiedział, że siostra nadal kocha tego, który zabił Karen. I że gdyby go zabił, ona nie wybaczyłaby mu tego czynu, tak samo jak po dziś dzień nie wybaczyła Willowi uśmiercenia ich starszej siostry. Zszedł więc grzecznie na dół i pozwolił, by blondyn oddał go w ręce Gabina i Briana.
- Nie spuszczać z niego oka i nie tracić czujności, bo to spryciarz. - Rzekł Marcos, po czym ruszył na górę sprawdzić, gdzie podziewa się Paul. Nim doszedł do połowy schodów, na korytarzu pojawił się poszukiwany człowiek, niestety Młody trzymał przy jego skroni gnata.
- Zostań tam, gdzie jesteś! - Ostrzegł Willa, nim ten uczynił kolejny ruch.
- Szefie, on mnie zaskoczył... - Tłumaczył się Paul, drżąc jak galareta. - Wszedłem do sypialni, ale...
- Milcz! – Warknął, przyciskając mu mocniej metalową końcówkę do skroni. - Ty się cofnij... - Rozkazał do blondyna, będąc nadal w połowie schodów, a gdy Will dalej stał, nawet nie myśląc wykonać jego rozkazu, strzelił mu pod nogi tak szybko, że nim ktokolwiek zareagował, jego broń znowu znalazła się przy skroni Paula. - Powiedziałem ku*wa, cofnij się! - Syknął groźnym i rozkazującym tonem.
Marcos roześmiał się kpiąco, mimo że szybkość Młodego go zaskoczyła.
- Zmuś mnie. - Syknął nie mniej jadowitym i rozkazującym tonem niż David.
I za nim David oddał kolejny strzał, otworzyły się drzwi od sypialni Anahi. Chłopak będąc pewny, że to blondynka rzucił krótki rozkaz.
- Wracaj do siebie, Any.
- Jak tylko wsadzę ci kulkę w łeb, Angel wróci do siebie! - Usłyszał w odpowiedzi głos bruneta zamiast dźwięk zamykanych drzwi.
Szybko pchnął Paula w stronę Marcosa, a sam skierował wzrok i giwerę w kierunku, skąd doleciała do niego odpowiedź. Teraz Hector i David mierzyli się wzrokiem pełnym nienawiści i żądzy mordu. William, Paul, Gabino, Brian, a nawet sam Bastian stali nie drgnąwszy nawet palcem w oczekiwaniu na rozwój akcji, która należała teraz jedynie do bruneta i jego ,,brata"
- Nikt cię tu nie zapraszał Herrera. - Odezwał się po dłuższej chwili Młody.
- W rzeczy samej, ale wpadłem po coś co należy do mnie. – Odparł, celowo dając nacisk na słowa ,,należy do mnie"
- I ani Ty, ani twój sku*wiały szef mnie nie powstrzyma. – Dodał, nie spuszczając wzroku i broni z twarzy Davida.
Młody widząc, że za plecami bruneta stoi blondynka, rzekł:
- Wystarczyło, że się pojawił i znowu stałaś się miękka. - Syknął z jadem w głosie i złością.
Brunet wściekł się, widząc jak jego ukochana wyłania się zza jego pleców i staje na lini ognia, mimo iż rozkazał jej zamknąć się w pokoju. Złapał ją za ramię, chcąc cofnąć do środka, ale szybko wyrwała mu ją, stając na przeciw Davida tak, by zasłonić swoim ciałem obu Panów.
- Mylisz się. - Odpowiedziała.
- Czyżby? – Zapytał, ciągle trzymając na muszce bruneta i nawet na nią nie spoglądając. - Przecież przyszedł tu po Ciebie i oboje dobrze wiemy, że nie odejdzie, jeśli nie dostanie, to czego chce.
- Bystrzak. - Prychnął Poncho kpiąco. - Zaklaskał bym w dłonie, by ci pogratulować spostrzegawczości i inteligencji, ale jak widzisz, mam coś lepszego do roboty. – Dodał, dając kilka kroków do przodu, lekko wymachując bronią przed oczami Davida.
- Cofnij się. - Szybko zareagował blondyn, też kierując się do przodu.
- Obaj się cofnijcie, bo mnie zaraz zmiażdżycie! - Krzyknęła blondynka, widząc jak sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Zrobili, co kazała tylko ze względu na jej dobro.
- Masz rację, Hector nie odejdzie stąd, dopóki nie pozwolisz mu mnie zabrać. Nie odejdzie też, dopóki was nie powybija co do jednego. – Powiedziała, cały czas stojąc twarzą twarz z Davidem. - Odejdzie jednak, kiedy mu powiem, że nie zamierzam z nim nigdzie iść. – Kontynuowała, odwracając się w stronę bruneta. - Bo jego dom nie jest moim, bo mu nie ufam, bo fakt, że noszę jego dziecko nie daje mu prawa więzić mnie i żądać, bym robiła wszystko, to co on mi każe. Poza tym nie zamierzam żyć pod jednym dachem z mordercą i gwałcicielem oraz handlarzem żywym towarem i narkotykami. Nie zamierzam być zabawką człowieka wypranego z jakichkolwiek uczuć tym bardziej, że go nie kocham, a jedynie co do niego czuję to nienawiść.
Wszystkie te słowa trafiały do niego zbyt dobitnie. Każde raniło coraz bardziej, a wyznanie, że go nie kocha, a wręcz nienawidzi, przelało czar goryczy. Opuścił rękę, w której trzymał broń, a jego spojrzenie z Davida przeniosło się na Any. Ból, który trawił go od środka, przez chwilę nie pozwalał mu nawet na wypowiedzenie jakiejkolwiek sylaby. Dlatego skoncentrował się na jej twarzy, licząc, iż wyczyta z niej, czy blondynka mówi to wszystko poważnie i z przekonaniem czy tylko z obawy przed konsekwencjami jakie mogłyby się wywiązać, gdyby chciała opuścić dom Guzmana w jego towarzystwie. Mogła to też wszystko powiedzieć, by uśpić czujność Davida lub chcieć się odegrać na Hectorze za wcześniejsze traktowanie. Powodów wypowiedzenia tych bolesnych słów mogło być wiele, ale im dłużej szukał odpowiedzi w jej twarzy, oczach tym bardziej upewniał się, że powiedziała to, bo tak czuła. Mimo wszystko zapytał:
- Jesteś pewna każdego słowa, które wypowiedziałaś? - Zapytał ze spokojem w głosie, chociaż miał ochotę wrzasnąć.
- Tak. - Odpowiedziała bez chwili wahania. - A teraz skoro sprawa została wyjaśniona, zabierz swoich ludzi i odejdź Poncho...
Młody otwierał już usta, by zaprotestować, ale szybko go zgasiła.
- Pozwolisz mu odejść, żaden z was nie użyje broni w kierunku drugiego. Każdy co do jednego zachowa życie, jasne?! – Powiedziała, spoglądając raz na bruneta raz na blondyna oraz pozostałych Panów. - Po ich wyjściu pogadasz z ludźmi, by zachowali milczenie na temat wizyty Hectora. Vincent ma się nie dowiedzieć, zrozumiałeś? - Skierowała pytanie teraz jedynie do Davida, kiedy przytaknął. Odwróciła się ponownie do Poncha. - Ty zaś wyjdziesz grzecznie, zabierając całą swoją drużynę i nigdy, ale to nigdy więcej się tu nie pokażesz, gdyż żaden argument nie zmusi mnie ani nie przekona, bym z Tobą i do Ciebie wróciła, dotarło? - Zapytała na koniec.
Skinął głową na znak zgody, a jak tylko zeszła z linii ognia, chcąc wrócić do swojego pokoju, rzucił się na Davida. Złapał go jedną ręką za szyję i przycisnął do ściany, zaś drugą w której trzymał broń, przystawił mu do czoła. Chwilowo zaskoczony blondyn nie wiedział, co się dzieje, ale dość szybko się zreflektował, przystawiając gnata, którego jeszcze jakimś cudem trzymał w ręce do skroni Hectora. Anahi odwróciła się w zawrotnym tempie i z przerażeniem w oczach spojrzała na mężczyzn, którzy za chwilę wystrzelają się na nawzajem.
- Poncho, zostaw go! - Krzyknęła, nie poskutkowało. - Hector błagam, opuść broń. - Tym razem poprosiła ze strachem w głosie, ale to także nic nie dało.
W tej chwili znowu był tym samym Alfonsem Herrera co rok temu. Żadne błagania, prośby, krzyki, groźby nie były w stanie powstrzymać go przed zamierzonym celem. Tym celem w danej chwili był David. Skoro nie mógł zabić Guzmana za to, iż wyprał mózg jego ukochanej, postanowił zabić każdego z ludzi Masima jako taką małą zapowiedź tego, co czeka samego Vinca, jak tylko Hectorowi uda się go dorwać w swoje łapska. Widząc, że brunet nie reaguje na nic, podeszła bliżej. David, mimo iż miał takie same szanse na śmierć jak i na życie co Poncho, nie podjął żadnego kroku ze względu na Annie. Chociaż jemu mogła być wdzięczna, że dotrzymał słowa. Żałowała, że Alfonso tego nie zrobił, bo teraz by go powstrzymać, będzie musiała zdradzić Davida i zaryzykować własne życie, wyznając mu prawdę. Stojąc już obok nich obu, poprosiła raz jeszcze.
- Hector, proszę daruj mu życie. - Nie drgnęła mu nawet powieka. - Popełnisz wielki błąd, zabijając go...
- Any. - Syknął ostrzegawczo David, czując, do czego zmierza blondynka.
Mimo tego ona mówiła dalej.
- Nie możesz go zabić, wierz lub nie, któregoś dnia tego pożałujesz...
Mówiła, a on słuchał, analizując wszystko wolno jakby chciał zrozumieć, co próbuje mu powiedzieć, ale im dłużej starała się go przekonać do tego, że David powinien żyć, tym bardziej chciał go zabić. Cierpliwość skończyła mu się w momencie, kiedy usłyszał:
- Jeśli to zrobisz, pęknie mi serce.
Te słowa sprawiły, że zmierzył ją wzrokiem i zapytał:
- Kochasz go... No jasne ku*wa, że go kochasz, inaczej byś go tak nie broniła! – Warknął, odpowiadając samemu sobie za nim otworzyła usta. - No więc powiem ci kochanie, że... – Rzekł, pochylając twarz lekko w jej stronę. - Znowu źle trafiłaś, bo właśnie twój kochaś... – Mówił, przenosząc wzrok ponownie na Davida. - W tej sekundzie pożegna się z życ... - I nim skończył zdanie, jej słowa przebiłby jego serce niczym cały magazynek kul.
- Nie możesz go zabić, bo to twój brat!


Rozdział 39



Opuszczając Meksyk, była wręcz pewna, że już nigdy do niego nie wróci, jeśli chciała odciąć się od życia, wspomnień i Williama. Widać los zaplanował jej życie inaczej i choćby starała się ze wszystkich sił sprzeciwić się temu, co jej przygotował i tak nie miała szans. Wiedziała, że musi tam wrócić. I dlatego prosto ze szpitala pojechała do domu, spakowała walizkę, wykonała kilka telefonów i jakieś dwie godziny później była już w drodze na lotnisko. Stamtąd zadzwoniła do Franco, by poinformować go o swoim wyjeździe. Mężczyzna był zaskoczony i bardzo zły, ale gdy brunetka powiedziała, że to na kilka dni i dotyczy to pracy, uspokojony powiedział, że bardzo ją kocha i będzie czekał z niecierpliwością na jej powrót. Po kilku minutowej rozmowie usłyszała, że jej wzywana na pokład samolotu. I dopiero tam dopadły ją wątpliwości czy dobrze robi, wracając w rodzinne strony? Co zrobi, gdy stanie twarzą twarz z Williamem, o którym pragnęła zapomnieć, by łatwiej było jej żyć? Jednak musiała to zrobić... Spotkać się z nim i opowiedzieć jaką kobietą była jego matka i jak bardzo go kochała. I najważniejsze, musiała mu powiedzieć, że dla niej i dla niego nie ma już przyszłości.
****************************************
Po rewelacji, jaką usłyszał z ust blondynki, puścił Młodego i bez słowa opuścił dom Guzmana. Nie zabrał ze sobą Anahi, chociaż właśnie w tym celu zjawił się na terenie Masima, nie zabrał też swoich ludzi, tylko najnormalniej w świecie wyszedł bez słowa, wsiadł do auta i odjechał z piskiem opon w nieznanym dla nikogo kierunku. A cisza, która nagle zapanowała, dopiero po kilku sekundach została przerwana przez Williama.
- Sku*wiel z Ciebie Młody.
Po tych słowach zebrał swoich i wyszedł, tak jakby nic się kilka minut temu wcześniej w tym domu nie wydarzyło. Jeden z ludzi Vinnca chciał już zareagować, ale Bastian go powstrzymał, mimo iż sam miał ochotę rozwalić łeb każdemu, kto pracował dla Herrerów. Po ich wyjściu i szoku, który z każdą sekundą zaczął mijać, David kazał rozejść się wszystkim i zapomnieć o całej sprawie, jaka przed chwilą miała tu miejsce. Sam zaś odwrócił się i wszedł do pokoju, nie zdążył jednak dobrze zamknąć drzwi, jak wtargnęła do środka Anahi.
- Dlaczego go nie zatrzymałeś?! Dlaczego nie wyjaśniliście sobie spraw z przeszłości?! - zapytała wściekła.
- Nie twoja sprawa! - Syknął wściekle, a jego oczy owiane chłodem rzuciły jej ostrzeżenie.
Wiedziała, że powinna wyjść i zostawić go teraz w spokoju, inaczej mogło się to dla niej źle skończyć. Ale nie chciała i nie potrafiła udawać, że nic się nie wydarzyło.
- Owszem moja, bo boli mnie fakt, że dwóch facetów, których kocham, sprawia sobie ból z powodu jebanego honoru! – Krzyknęła, stając na przeciw niego.
- Co Ty pieprzysz Anka?! – Zapytał, nie do końca rozumiejąc, o czym gada blondynka.
- Dobrze wiesz!
- Właśnie, że nie wiem i w sumie nie chcę wiedzieć. Wyjdź! - Rozkazał.
I ruszył w stronę łazienki, by w ten sposób zrozumiała, że ich rozmowa dobiegła końca. Ona jednak była zbyt uparta, by tak łatwo dać się spławić, szczególnie jeśli sprawa była naprawdę ważna. Nie było to łatwe, mając tak ogromny brzuch i poruszając się tak wolno, ale udało jej się zagrodzić mu drogę, nim dotarł do drzwi.
- Wyjdź, dopóki jeszcze potrafię nad sobą zapanować, by nie wyrządzić ci krzywdy. – Syknął, próbując ją odepchnąć od drzwi.
- Wyjdę dopiero wtedy, gdy mnie wysłuchasz. – Odparła, opierając się o drzwi z całą pewnością swoich słów. - Nie wiem, skąd w Tobie tyle nienawiści względem własnego brata, ale jedno wiem na pewno, robisz błąd, obwiniając go za coś, czego dopuścił się twój ojciec. - Dodała szybko, nim blondyn zdążył zaprotestować. - Bo to on was rozdzielił i to on jest winny temu, że przez wiele lat staliście po dwóch stronach barykady. On ponosi winę za ból i cierpienie was obu. Za to los dał wam szansę, by to naprawić i ja zamierzam dopilnować, by żaden z was tej szansy nie spieprzył.
Po tych słowach opuściła jego pokój, zatrzaskując za sobą drzwi.
**************************************
Jadąc dwieście kilometrów na godzinę, starał się zagłuszyć głosy i myśli, jakie zawładnęły jego umysłem. Włączył radio, by uspokoić skołatane nerwy i szalejące serce. Serce przepełnione niewyobrażalnym bólem, żalem i goryczą. Tyle lat żył w przekonaniu, że jego młodszy brat nie żyje. I winą za to obarczał siebie, cierpiąc katusze, jakie zwykły człowiek nie mógłby znieść, gdyby nie otoczył się skorupą zimnego skurwiela, dla którego nikt i nic się nie liczy. Będąc maszyną do zabijania, wykorzystywania i ranienia ludzi, chronił siebie i udawał, że jego życie jest tym, co sobie wymarzył. Nie było to prawdą, ale oszukiwanie siebie z każdym dniem wychodziło mu coraz lepiej i w taki oto sposób udało mu się przeżyć najgorsze dni po rzekomej śmierci Davida. I wszystko byłoby w porządku, gdyby w jego idealnym świecie nie pojawiła się ONA, drobna blondynka o niebieskim spojrzeniu i twarzy anioła. Angel - tak ją nazywał, bo to ona uratowała jego duszę przed zatraceniem. Tyle tylko, że teraz nie był już pewny czy tego właśnie chciał? Angel wniosła w jego życie coś, co dawno zostało mu zabrane, swoją miłością, troską i pocałunkami sprawiła, że skorupa jaką się otoczył, krok po kroku zaczęła pękać. I z człowieka zimnego, który wcześniej nie czuł nic poza nienawiścią do całego świata, teraz stał się kimś, kto potrafił kochać bardziej, niż mógłby sobie on sam to wyobrazić. Ona nauczyła go na nowo żyć, jednak w tej chwili, dokładnie w tej, w której usłyszał, że Młody to jego brat, pożałował, że pozwolił jej na to. Bo serce, które kiedyś było z kamienia i nic nie czuło, teraz czuło potworny palący całe ciało i duszę ból. Zacisnął dłonie na kierownicy jeszcze bardziej, aż pobielały mu kostki i dodał gazu, nie zwracając uwagi na padający deszcz, który coraz bardziej zasłaniał widoczność, mimo pracujących wycieraczek.
*************************************
Od czterdziestu pięciu minut cała trójka siedziała w salonie pogrążona we własnych myślach. A było o czym myśleć po tym, jak William opowiedział o całej akcji, jaka wydarzyła się w domu Guzmana. Nikt nie martwił się tym, gdzie jest brunet, bo każdy doskonale wiedział, że facet poradzi sobie sam. I że w tej chwili musiał być sam, by pozbierać się w sobie. Ale czy czasem się nie przeliczyli? Fakt, wcześniejszy Hector pozbierałby się szybciej, niż mrugnięcie powieką, ale ten Hector, którym teraz był Alfonso Hector Herrera potrzebował o wiele, wiele więcej czasu, by zabić ból panujący w jego sercu i duszy. I nikt poza nim i Angel o tym nie wiedział. Bo gdyby wiedzieli, nie siedzieliby teraz spokojnie w salonie i zastanawiali się, dlaczego David stanął po przeciwnej stronie i nigdy nie zdradził się, że żyje? W końcu Marcos miał dość tej ciszy i po dopiciu ostatniego drinka, poszedł do swojego pokoju. Sam był nie mniej zszokowany od Poncha faktem, że David żyje, jednak jego ból nie był tak silny jak bruneta, bo z Młodym nie był aż tak związany jak Alfonso. Nie znaczyło to jednak, że nie cierpiał po śmierci Davida Simona Herrery, który był jego przyrodnim bratem. A teraz okazało się, że opłakiwanie go było zbyteczne, bo ten mały sukinsyn żył i pracował dla ich największego wroga. A Marcos miał w tej chwili ogromną ochotę skopać mu dupę i nie za to, że jest człowiekiem Guzmana. Nie za to, że tyle lat udawał umarlaka. Tylko za ból, który zobaczył w oczach bruneta, gdy dowiedział się, że Młody żyje.
*******************************
Zranił ją, okradł z godności, rodziny i wszystkiego tego, co miało dać jej kolorową przyszłość i chociaż pragnęła ze wszystkich sił go znienawidzić, nie potrafiła, gdyż jej serce pokłócone z rozsądkiem biło tylko dla niego od chwili, kiedy to po raz pierwszy go ujrzała. Gdy myślała o krzywdzie, jaką jej wyrządził, nienawidziła go, ale wspominając cudowne chwile, jakimi ją obdarował, jej miłość rosła do niego wbrew samej sobie. Z tej miłości, a także dlatego, że wciąż pamiętała jego smutne oczy za każdym razem , gdy wspominał o Davidzie. A w chwili kiedy wyznała mu prawdę o Młodym, zobaczyła nie tylko smutek, ale i cierpienie tak mocne, że sama fala tego odczucia uderzyła także w nią. I wiedziała już, że nie może tej sprawy zostawić niedokończonej. Wiedziała też, że gdy wróci do domu Herrerów, dla Guzmana stanie się tym razem wrogiem. Jednak w tej chwili miała to gdzieś. Spakowała kilka najważniejszych rzeczy i wyszła na korytarz. Schodząc po schodach, napotkała Bastiana.
- Any...
- Udasz, że mnie nie widziałeś. – Powiedziała, wiedząc, co chce powiedzieć.
- Ja mogę to zrobić, ale inni... Guzman dał rozkaz i żaden z nich nie wypuści cię stąd. – Powiedział, opierając się o poręcz schodów.
- Wypuści. - Usłyszeli głos Davida, który wyszedł właśnie ze swojego pokoju.
Była zaskoczona jego słowami, a jeszcze bardziej jego planem i tym, że chciał jej pomóc. Ale bez słowa wysłuchała, co miał do powiedzenia, a potem przystąpiła do działania i zaczęła udawać, że rodzi. I tak za pomocą Młodego i brata Leny, Bastiego, wydostała się spod władzy Massima i trafiła pod dom tego, który ją krzywdził, a którego ona mimo wszystko kochała.
*********************************
Szybka jazda nie zabiła w nim bólu ani nie doprowadziła do wypadku, którego podświadomie pragnął. A pragnął go, bo chciał zniknąć z tego świata i uwolnić wszystkich od drania, jakim był. Nie stało się tak jednak.
- A szkoda. – Pomyślał, siadając na zimnej podłodze w salonie. W pustym domku, który kiedyś kupił z nadzieją, że zamieszka w nim razem z Angel. Nie wiedziała o tym, nikt poza nim i Willem nie wiedział, że planował przyszłość u boku Any i z jej powodu kupił ten domek. Ta chwilowa nadzieja umarła, gdy ona odeszła do Guzmana. Nie zdziwił się, że tak zrobiła, bo w końcu wystarczająco dużo bólu jej sprawił i miała prawo uciec od niego. Bardziej nie mógł znieść myśli, że to właśnie do tego sku*wysyna Angel udała się po pomoc. W pierwszej chwili po jej telefonie, kiedy to kazała mu o sobie zapomnieć i powiedziała, by jej nie szukał. Miał zamiar tak zrobić, by wreszcie mogła żyć normalnie. Jednak potem uświadomił sobie, że pieprzonym błędem będzie pozostawienie jej w łapach tego drania, który normalnego życia na pewno jej nie zapewni, a jedynie gorsze bagno. I dlatego za wszelką cenę postanowił ją odszukać, poza tym było coś jeszcze. DZIECKO! Ono połączyło ich na zawsze czy tego chcieli, czy nie ono było cząstką jego i jej oraz tego co po między nimi się wydarzyło. I czy to miało przyszłość, czy nie musiał przynajmniej wyciągnąć Angel spod władzy Massima. I to było powodem pojawienia się Herrery w jego domu, a okazało się to także błędem. Bo prawda jaką tam odkrył, znowu go niszczyła jak kiedyś kilka lat temu po ,,śmierci" Davida. Znowu czuł poczucie winy, żal, ból, gniew i to jak jego serce zamienia się w bryłę lodu. A to wszystko dlatego, bo brat którego tak kochał, za którym tęsknił, wyparł się go i obwiniał za swój los. Chociaż on Alfonso Hector Herrera oddałby za niego życie i wtedy, i teraz też. Jedna myśl goniła drugą, powstawały pytania bez odpowiedzi. Z każdym łykiem wódki stawał się coraz bardziej pijany, mając nadzieję, że wprowadzając się w stan nietrzeźwości ukoi ból, stawał się jednak coraz bardziej wściekły, przepełniony żalem i gniewem. W końcu nie wytrzymał, wstał i chwiejącym się już krokiem, ruszył w stronę wyjścia. A gdy stanął na werandzie, wciągnął powietrze do płuc, wypuścił je i chcąc dać upust złości, zamachnął się i z całej siły uderzył w szybę, będącą ścianą odgradzającą werandę od holu. I tak idąc wzdłuż długiej werandy, wbijał pięści w każdą szybę, która była częścią domu. Krzycząc na całe gardło; DLACZEGO?!!!
*******************************
Każdy kto nosił nazwisko Herrera, nosił też za sobą ogromny bagaż doświadczeń, które w ich pamięci pozostanie na zawsze bez względu na to, jak dalej potoczy się życie każdego z nich. On, William Marcos Levy Gutierrez Herrera także miał swój bagaż doświadczeń, swoje poczucie winy, swój ból, tęsknotę, zniszczone życie i złamane serce. I to po raz drugi w swoim trzydziestodwuletni letnim życiu. I chociaż wiedział, że Dulce, Hector, a także David przeżyli własne piekło, za które odpowiadał jeden człowiek, Felix Herrera, wcale nie było mu lżej. A wręcz przeciwnie, było mu z tą myślą o wiele ciężej. Bo cierpiał i za siebie, i za rodzeństwo, z którym nie zawsze żył jak trzeba, a jednak kochał ich ponad wszystko. I oddałby wszystko, by ukoić ból każdego z nich. Zapominając o sobie samym. Dlatego teraz wiedząc, jak cierpi brunet, po tym jak Młody okazał się zdrajcą, nie mógł zasnąć, chociaż od godziny leżał w łóżku, gdyż myśli wciąż krążyły w jego głowie. Pytania nie dawały mu spokoju. Dopiero ciche pukanie do drzwi sypialni wyrwało go z tego całego oszalałego zamieszania w jego umyśle.
- Wejść. – Powiedział, siadając na łóżku i zapalając nocną lampkę, stojącą na stoliku obok jego posłania.
Chwilę później drzwi się uchyliły i zobaczył w nich ją. Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a także podziwu.
- Mogę? – Zapytała, stojąc w uchylonych drzwiach.
Kiedy kiwnął głową na znak zgody, weszła i cicho zamknęła za sobą drzwi.
- Co tu robisz? - Zapytał z żalem i złością w głosie, chociaż sam nie widział, czemu tak właśnie zareagował, skoro nie z jej winy stało się to, co się stało.
- Szukam go. - Odparła najzwyczajniej w świecie.
- W moim pokoju? - Zapytał ironicznie.
- Posłuchaj... Nie wiem, o co masz do mnie żal, ale zostaw to na potem i pomóż mi w tej chwili odnaleźć Poncha.
- Po co, chcesz go dobić?! – Zapytał, zrywając się z łóżka.
- Chcę mu pomóc. - Odpowiedziała ze spokojem w głosie i miłością w oczach.
****************************
Powrót Anahi nie zaskoczył Dulce tak bardzo jak pozostałą ekipę. Bo ona jedna wiedziała i rozumiała postępowanie swojej przyjaciółki. Any może i doznała z rąk bruneta wiele bólu i przykrości, ale kochała go tak mocno, że gotowa była zapomnieć o swoim cierpieniu, by tylko ukoić jego ból, który trawił jego duszę i serce od wielu lat. Ona to rozumiała, bo sama czuła dokładnie to samo względem Lucasa. I chociaż bardzo chciała pomóc jej odnaleźć bruneta, to niestety nie wiedziała, gdzie w tej chwili może podziewać się jej brat. Jedyna nadziej była w Marcosie i dlatego właśnie do niego wysłała Annie. Sama zaś leżała obok ukochanego, który od dziesięciu minut smacznie spał i przyglądała mu się, zastanawiając nad życiem, jakie zgotował im jeden człowiek zwany ,,ich ojcem", który na szczęście całej czwórki, już nie żył.
****************************
Siedział na schodach ze spuszczoną głową i spoglądał jak krople krwi, spływają po jego dłoniach wprost na drewniane schodki. Nie czuł bólu, a przynajmniej fizycznego. A ten drugi otępił go na tyle, że zamknął się na wszystko i jedyne, co w tej chwili czuł to ciągła złość i nienawiść, by nie dopuścić do rozpaczy , która wydzierała się z jego serca. Zawsze był twardy, zimny i chociaż ona to na chwilę zmieniła, on zamierzał zmienić to ponownie i nie dać się owładnąć słabości, jaką była rozpacz i niszczący go ból. By nie dopuścić do tego zniszczenia, z radością spoglądał na spływającą brunatną ciecz z okaleczonych dłoni. I udało by mu się znowu założyć maskę twardziela bez skrupułów, zimnego, wyrachowanego, kochającego życie skurwysyna, gdyby tylko nie zjawiła się ona i ponownie nie wyciągnęła do niego pomocnej dłoni. Zapatrzony i zamyślony nie zauważył, w którym momencie usiadła obok niego. Dopiero kiedy ręce blondynki objęły jego szyję i przyciągnęły w stronę jej klatki piersiowej dotarło do niego, że nie jest sam. I czując, jak bije jej serce oraz serce jego dziecka, dotarło do niego, że tak naprawdę nie chciał być sam. Przytulił się do niej, jak dziecko pragnące schronienia i zapłakał. Nie słyszała płaczu, ale czuła, jak całe jego ciało drży. Nic nie mówiła, tylko siedziała w milczeniu, czekając, aż wyrzuci cały ból, jaki tkwił w każdej cząstce jego ciała. A gdy już doszedł do siebie, czekała na pytania.
- Dlaczego tu jesteś? - To było pierwsze, o co zapytał.
- Dla Ciebie. – Odpowiedziała, spoglądając mu w oczy, które tak bardzo kochała jak jego całego.
- A...
- Ciii – Powiedziała, kładąc palce na jego usta, wiedząc, co chce powiedzieć. - Nie rozmawiajmy o tym teraz. Guzmana, Davida i całą resztę zostawmy i porozmawiajmy o nas. – Dodała, kładąc jego dłoń na swój brzuch, w którym rosło życie, a nawet dwa będące znakiem tego, co ich łączyło bez względu na wszystko.
- Myślałem, że nas już nie ma. – Odpowiedział, dotykając czołem do jej czoła, walcząc z całych sił z wewnętrzną chęcią pocałowania jej.
- Też tak myślałam, ale myliłam się. - Odpowiedziała i po chwili jej wargi spoczęły na jego ustach.
To wystarczyło, by jego język wdarł się do środka na spotkanie z jej językiem. To wystarczyło, by jego dłonie obejmujące ją w talii, przyciągnęły ją do siebie najbliżej, jak się dało. Wystarczyło, by tęsknota, jaką żyli przez ostatnie miesiące, dała o sobie znać i teraz uwolniła się w namiętnym pocałunku, w którym zatracili się natychmiast, jak tylko poczuli słodkość swoich ust. I znowu świat się zatrzymał na tę jedną krótką chwilę. Złe rzeczy, ból i cierpienie odeszły, a powróciła miłość i to o wiele większa i silniejsza niż dotychczas. I nie liczyło się już nic. Tylko ONA... ON…
******************************************
Ta noc była ciężką także dla Dulce. Ukochany spał w najlepsze, a ona krążyła po pokoju, zamartwiając się nad zniknięciem Hectora i odkrytą przez niego prawdą. Może i brunet był silny, ale z opowieści Marcosa wynikało, że to co wyznała mu Any, bardzo nim poruszyło. Sam fakt, że wyszedł z domu Guzmana, zostawiając w nim Anahi i swoich ludzi, świadczyło o tym, że kłamstwo Młodego sprawiło mu ból. I gdy nie wrócił do domu, Marisa coraz bardziej obawiała się, iż Alfonso popełni jakąś głupotę. Sama także była wstrząśnięta, tym co usłyszała, ale ona nie miała okazji poznać Davida jako swojego brata, bo gdy pojawiła się w rezydencji Felixa Herrery, taki ktoś już w tej rodzinie nie istniał. Zeszła więc na dół, by napić się wody, gdy usłyszała dźwięk komórki. Zaskoczona pośpiesznie odebrała.
- Słucham? - Zapytała jeszcze bardziej zdziwiona, słysząc głos Leny.
- Cześć. Dul przepraszam, że tak późno dzwonię, ale właśnie wróciłam z Rio i nie mam się gdzie zatrzymać i tak sobie pomyślałam...
- Nawet nie kończ, bo wiem, o co chcesz zapytać i od razu mówię, że możesz zatrzymać się u nas.- Powiedziała, nie dając dokończyć brunetce swoich tłumaczeń.
- Okej, w takim razie złapię taksówkę i za jakiś kwadrans będę u was. - Powiedziała, dziękując na koniec, po czym się rozłączyła.
Czerwono włosa uradowana z takiej niespodzianki na chwilę zapomniała o zmartwieniach i szybko pobiegła na górę przygotować pokój dla Maite. Potem wróciła na dół i z niecierpliwością czekała na przyjazd przyjaciółki. Szczęście tak ogarnęło jej ciało, że miała ochotę obudzić wszystkich, by przekazać im tę nowinę, ale powstrzymała się. I faktycznie, jakieś piętnaście minut później, May pojawiła się w drzwiach. Od razu rzuciła walizki i utonęła w uścisku i całusach Marisy. Jakiś czas potem siedziały w pokoju, który teraz miał należeć do brunetki.
- Dziś dam ci już spokój, byś mogła odpocząć po podróży, ale jutro czeka cię spowiedź. - Rzekła Dulce, spoglądając z uśmiechem na twarzy na brunetkę.
- Jasne. - Odparła Maite, wiedząc, że nie uniknie tej rozmowy i będzie musiała wyspowiadać się ze wszystkiego.
I takim oto sposobem Lena ponownie zamieszkała pod dachem braci Herrera. A Marisa uradowana tym faktem, uspokoiła się i wreszcie zasnęła wtulona w swojego ukochanego.
*******************************************
Następnego dnia rano.
Niewiele spał w nocy, gdyż myśli krążące w jego głowie, mu to uniemożliwiały. W końcu o drugiej w nocy przyniósł sobie do sypialni trzy butelki najmocniejszego trunku, jaki posiadali w domu i siedząc przy oknie, zaczął pić, wpatrując się w zdjęcie tej, którą kochał. Kochał, ale ona go zabiła, znikając z jego życia. Cierpiał każdego dnia, ale nauczył się nie okazywać bólu, jaki trawił jego duszę i serce każdego dnia odkąd ją utracił. Po wypiciu jednej butelki, sięgnął po kolejną, a potem następną i dopiero w połowie tej ostatniej opadł bezsilnie na łoże i pogrążył się we śnie. Rankiem z potężnym bólem głowy wszedł pod prysznic, by doprowadzić się jakoś do ładu. Zimna woda szybko go otrzeźwiła i zmniejszyła ból głowy, jednak gdy opuścił łazienkę, ubrany jedynie w dżinsy poczuł, że bez proszka nie da rady przeżyć tego dnia. W tym celu musiał zejść do kuchni, chociaż najchętniej wróciłby do łóżka. Nie mógł jednak tego zrobić, bo skoro Hector wziął sobie wolne, on musiał mieć wszystko pod kontrolą. Musiał także poinformować resztę rodziny i załogi, że brunetowi nic nie jest, o czym wczoraj powiadomiła go Anahi, jak tylko go odnalazła. Zszedł więc na dół i będąc pewny, że każdy jeszcze śpi, wkroczył pewnym krokiem do kuchni i nagle zamarł. To była ONA! Stała tam odwrócona do niego plecami i najzwyczajniej w świecie nalewała sobie kawy do kubka. Jego kubka. Chciał się cofnąć i wrócić do sypialni, by tam zastanowić się czy czasem to nie są jego przywidzenia lub czy aby na pewno wytrzeźwiał, jednak nim postawił krok, Maite zdążyła się odwrócić i dostrzec blondyna. Na chwilę zaschło jej w gardle, a ręka z ciemną cieczą zawisła w powietrzu, widząc, kto stoi w wejściu do kuchni. Szybko się jednak opanowała, mimo że serce zaczęło bić w szalonym tempie, a żołądek skurczył się do wielkości ziarnka grochu.
- Chcesz kawy? - Zapytała, upijając łyk czarnej aromatycznej cieczy.
Nie odpowiedział, tylko nie spuszczając z niej wzroku, ruszył w kierunku brunetki. Im bardziej się zbliżał, tym szybciej biło jej serce, a nogi stawały się miękkie. Zachowywała jednak zimną twarz tak samo jak on, chociaż czuł wszystko to samo co ona. Wiedział, że za chwilę będzie igrał z ogniem i będzie musiał zebrać wszystkie siły, by nie stracić nad sobą kontroli i nie porwać Leny w ramiona, ale postanowił podjąć to ryzyko. Zbliżył się do niej, oparł dłonie o blat szafki, tym samym zagradzając jej drogę ucieczki i zapytał;
- Dlaczego wróciłaś?
To był szept, ale ton głosu powiał chłodem natomiast sam oddech, który czuła na swoim policzku, gdy pochylił się w stronę jej ucha, wręcz parzył. Zabrakło jej tchu. Z powodu jego bliskości, prawie nagości, zapachu jaki płynął od niego i drażnił jej zmysły. Ponownie zaschło jej w gardle, serce prawie wyskoczyło z piersi, ręce zaczęły drżeć, a razem z nim każda cząstka jej ciała. Nie była wstanie wydobyć z siebie głosu, bo nawet oddychanie sprawiało jej trudność. A blondyn wciąż stał z kamienną twarzą, wpatrując się w nią z oczekiwaniem na odpowiedź.
- Musiałam. - Wyszeptała w końcu, starając się, by jej głos zabrzmiał chłodno i przekonywująco. - To chcesz tej kawy czy nie? - Dodała po chwili, całkowicie już nad sobą panując.
Nie chciał kawy, ani nawet proszka od bólu głowy, jedyne czego w tej chwili pragnął, to zedrzeć z niej tą niebieską koszulę, w której wyglądała cholernie seksownie i kochać się z nią na kuchennym stole do utraty tchu. Wiedział jednak, że to było niemożliwe, bo kobieta którą kochał i za którą szalał, go nienawidziła. I prędzej wbiłaby mu nóż w serce, niż mu wybaczyła. Odsunął się więc delikatnie i wziął z jej dłoni kubek z kawą, mówiąc;
- Chcę. - Odpowiedział, upijając łyczek.
Po czym odwrócił się i wyszedł, zostawiając ją ze zdziwieniem na twarzy. A gdy tylko zniknął z pola widzenia, osunęła się na podłogę, żałując, że nie zatrzymała go tak, jak pragnęło tego jej serce.
******************************
Pierwsza otworzyła oczy i spojrzała na śpiącego obok mężczyznę wzrokiem pełnym miłości. Chociaż nadal wiele spraw między nimi było nie wyjaśnionych, a także nadal nie była przekonana czy to co ich podzieliło zostanie zapomniane, to teraz czuła się szczęśliwa, leżąc w jego ramionach. Wczoraj, gdy go znalazła, wyglądał jak zagubiony chłopczyk, ten widok wręcz przesiąkł bólem jej serce i dlatego zapomniała o sobie i pospieszyła mu z pomocą. Nie sądziła jednak, że skończy się na tym, iż wylądują w łóżku do połowy zniszczonego domu, o którym nawet nie miała pojęcia. Ale co miała zrobić, kiedy jego pocałunki roztopiły wszelki gniew, żal i ból w jej sercu. Co miała zrobić, kiedy poprosił by została? Nic, jak tylko zostać. Została. Dzięki czemu uspokoił się i zapomniał na chwilę o wszystkim, co go trapiło. Gdy nacieszył się smakiem jej ust, poszli razem na górę, tam opatrzyła mu pokaleczone dłonie i razem zasnęli w swoich objęciach. Teraz głaszcząc jego policzek, zastanawiała się, co przyniesie nowy dzień, gdy nagle jego powieki uniosły się i oczy, które kochała od dawna, utkwiły w niej wzrok.
- Witaj. - Odezwała się, posyłając mu ten swój słodki, niewinny uśmiech.
- A więc to nie sen, Ty naprawdę tu jesteś. - Odpowiedział, przyciągając ją do siebie.
- Jestem i może zostanę na dłużej. - Odpowiedziała, wtulając się w niego.
- Co to znaczy może? - Zapytał, spoglądając w jej oczy z uwagą i lekkim strachem.
- No, bo nie wiem czy chcesz, żebym została.
- Chcę, bardzo chcę, żebyś została już ze mną na zawsze.
Odpowiedział, całując jej usta, policzki, szyję i brzuch, w którym rosły jego nienarodzone dzieci. Godzinę później ruszyli do miasta, by zjeść śniadanie, gdyż dom, w którym spali tej nocy, chociaż był umeblowany, to zawartość lodówki świeciła pustkami, ponieważ nikt od czasu kupna w nim nie mieszkał. Posiłek mogli zjeść w rezydencji, jednak Alfonso nie wyraził na to zgody, chcąc tego dnia być z Angel sam na sam. Blondynka wiedziała, że ukochany w ten sposób nie tylko chce się nią nacieszyć, ale także uniknąć tematu Davida. Annie nie zamierzała jednak pozwolić brunetowi, by zamknął to w sobie, gdyż to mogłoby pogorszyć sprawę i jak tylko skończyli jeść śniadanie w pobliskiej restauracji, kazała mu jechać nad zatokę i tam zmusić do rozmowy. Kiedy usiedli już na skałach przy pięknej zatoce wtuliła się w jego ramiona i przez chwile siedzieli, nic nie mówiąc, napawając się ciszą i szumem wody. Jego tors ocierał się o jej plecy, biodra przywierały do jej bioder, nogi stykały się z jej nogami, twarz była wtulona w jej szyję, a dłonie spoczywały na wydatnym brzuchu. Oplatał ją całym sobą, dając jej bezpieczeństwo, na jakie czekała od bardzo dawna. Anahi nie chciała przerywać tej magicznej chwili, jednak odkładanie tak poważnej rozmowy w przypadku Hectora, nie było dobre. Wzięła więc głęboki oddech i ostrożnie zapytała.
- Porozmawiasz z nim?
- Nie. - Rzucił krótko, lecz ostro, by wiedziała iż zdania nie zmieni.
- Dlaczego, przecież...
- On dla mnie umarł dawno temu i niech tak zostanie. - Powiedział natychmiast, wchodząc jej w słowo.
- Nie zamierzam cię do niczego zmuszać ani do niczego namawiać, ale zastanów się czy naprawdę chcesz, by tak zostało?
- Chcę, bo teraz mam Ciebie i to mi wystarczy. - Odpowiedział, całując ją w szyję.
Znała go za dobrze i wiedziała, że teraz kieruje się złością i dumą, dlatego odrzuca możliwość pojednania się z bratem. Postanowiła więc odpuścić na razie i dać mu czas na przemyślenia, by potem wrócić do owego tematu. Wyswobodziła się więc z jego objęć i wstała, chociaż z takim brzuszkiem w tej chwili był to dla niej nie lada wyczyn. Jednak gdy już dokonała tego czynu, spojrzała w jego oczy, stojąc nad głową i powiedziała;
- Wstawaj, idziemy się kąpać. - Po czym ruszyła w stronę wody.
Nie uszła zbyt daleko, gdy poczuła, jak obejmuje ją w tali.
- Kocham cię, wiesz? - Zapytał, przygryzając jej płatek ucha.
I nim zdążyła odpowiedzieć, wziął ją na ręce i zaniósł do wody, mając gdzieś, że nie zdążyła zrzucić z siebie przewiewnej sukienki. Dopiero gdy woda sięgała im już do ramion, zdjął z siebie i z niej ubranie. A potem widząc jej piękne ciało zakryte jedynie stanikiem i koronkowymi majteczkami przyciągnął do siebie i wpił się w jej usta z taką żarliwością, że na chwilę zabrakło jej oddechu. Była w ciąży, czego nie dało się ukryć, ale w jego ramionach blondynka czuła się, jak gdyby wciąż była szczupłą seksowną kobietą, a nie przyszłą matką dwójki dzieci. A jego pocałunki sprawiały, że miała ochotę zapomnieć o tymczasowym dyskomforcie i szaleńczo kochać się z nim pośrodku zatoki, zapominając o całym świecie. On także tego pragnął, ale Angel i dzieci w tej chwili były dla niego najważniejsze, dzięki czemu zachował zdrowy rozsądek i stłumił pożądanie, jakie w nim narosło, pozostając jedynie przy pocałunkach, chcąc nacieszyć się jej bliskością i powrotem.
**********************************
Lena siedziała przy stole, patrząc nieobecnym wzrokiem w okno kiedy do kuchni wkroczyła Dulce.
- Hej. - Przywitała się, całując brunetkę w policzek, tym samym wyrywając ją z zamyślenia.
- Hej. - Odparła Maite, uśmiechając się sztucznie.
- Co jest? - Zapytała, widząc smutek w oczach przyjaciółki, chociaż usta się śmiały.
- To chyba był błąd... Nie powinnam się zatrzymywać u was, wiedząc, że on... że William...
- Też tu jest. - Dokończyła za nią.
- Właśnie.
- A dlaczego uważasz to za błąd?
- Bo ja wciąż go...
- O, jesteś! - Usłyszała głos blondyna za swoimi plecami, nim zdążyła odpowiedzieć na zadane pytanie. - Chciałem ci powiedzieć, że Annie go znalazła i zajęła się nim, więc nie musisz już się martwić, siostra. - Rzekł, kierując swoje słowa, jak i wzrok w stronę czerwono włosej.
Po czym wyszedł tak szybko, jak się pojawił, traktując brunetkę jak powietrze. I wtedy Dulce zrozumiała, Lena wciąż kochała Marcosa, ale nadal nie potrafiła mu wybaczyć i mieszkanie tej dwójki pod jednym dachem nie będzie prostą rzeczą. Bo chociaż William starał się udawać, że rozstanie z May ma już za sobą i to co do niej czuł, to Mari wiedziała, że jest inaczej. I już chciała pocieszyć ją w jakiś sposób, ale nagle Maite zerwała się z krzesła i wybiegła z kuchni jak oparzona. Marisa wstała, wzdychając zrezygnowana i ruszyła w stronę lodówki, chcąc przygotować śniadanie dla siebie i Chrisa. Tymczasem brunetka wparowała do gabinetu, w którym zaszył się William.
- Musimy pogadać. - Powiedziała, zatrzaskując za sobą drzwi.
- Jeśli uważasz, że jest o czym, to słucham. - Odpowiedział, w ogóle na nią nie patrząc tylko w papiery rozłożone przed nim na biurku.
- Możesz mi do cholery wyjaśnić, czemu jesteś na mnie zły, chociaż to ja powinnam być zła na Ciebie?! - Zapytała wściekła, widząc, że ignoruje jej obecność.
- Nie jestem zły, a jedynie zajęty. - Odparł, przeglądając kolejną stronę umowy, nadal nie zaszczyciwszy ją choćby krótkim spojrzeniem.
- Zajęty mówisz? - Zapytała i nim odpowiedział, zrzuciła rękoma wszystko, co znajdowało się na biurku.
Zaskoczony zerwał się na równe nogi.
- Oszalałaś?! - Zapytał, rzucając jej gniewne spojrzenie, po czym zaczął zbierać porozrzucane rzeczy.
Kiedyś po takim spojrzeniu Lena opuściłaby gabinet, zamknęła się w swoim pokoju i płakała. Teraz jednak nie zamierzała ustąpić, dopóki blondyn jej nie wysłucha, nawet gdyby owa rozmowa przyniosła jej sporo bólu. Dlatego szybko rzuciła się w jego stronę i wytrąciła z rąk, to co zdążył pozbierać.
- Przestań mnie ignorować, ku*wa mać! - Wrzasnęła wprost do jego ucha. - Szczególnie, że chcę pogadać o twojej matce! - Dodała, cofając się o krok do tyłu, gdy w jego oczach dostrzegła niebezpieczny błysk.
Może i był jedynym facetem, mającym najwięcej cierpliwości w tym domu, ale właśnie teraz ona się wyczerpała. Złapał ją za nadgarstki, popychając mocno do tyłu i całym ciałem przygniótł do ściany.
- Moja matka nie żyje, a Ty jej nie znałaś, więc nie mamy o czym gadać. - Syknął, spoglądając najgłębiej jak się da w jej czekoladowe oczy.
- Owszem, znałam! - Krzyknęła, próbując go odepchnąć.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
anetta418
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:49, 19 Lip 2015 Powrót do góry

To już ostatni rozdział, ale prawdopodobnie będzie jeszcze epilog. Długo trwało ukończenie tego opowiadania, ale wreszcie się udało. Jeśli kogoś rozczarowałam przepraszam. I z góry dziękuję za poświęcony czas. Miłego czytania Smile

Rozdział 40

Ledwo zdążyła wysuszyć włosy i ubrać się w suche ubranie, jak zadzwoniła jej komórka. Nie spoglądając na wyświetlacz, natychmiast odebrała.
- Cześć maleńka. - Usłyszała głos Masima po drugiej stronie aparatu.
- Ładnie to tak uciekać pod moją nieobecność? - Zapytał mało przyjaznym tonem.
- Vinc...
- Śśśś... Ty słuchasz ja mówię. - Dodał po tym, jak ją uciszył. - To, że polecisz do tego palanta, wiedziałem od początku. Liczyłem jednak, że zdążę się z Tobą zabawić...
- Ty gnido! - Krzyknęła do słuchawki, słysząc te słowa.
- Zamiast mnie wyzywać, słuchaj. Zauważyłem, że nie tylko Hectora darzysz wielkim uczuciem, ale także jego braciszka , a więc jeśli nie chcesz, by spadł mu chociaż włos z głowy, to masz kwadrans, by tu wrócić. I od razu uprzedzę twoje kolejne pytanie i powiem, że jeśli nie zrobisz tego, co każę, wpakuję w Davida cały magazynek, wymierzony wprost w jego głowę i ten cwaniacki uśmieszek, jakim mnie teraz obdarza, zetrę mu z gęby na zawsze.
- Potrzebuję godzinę.
- Dwadzieścia minut, nie więcej i doradzam, byś pojawiła się tu sama, bo jak tylko przyciągniesz ze sobą kogoś od Herrerów, Młody zginie.
Po tych słowach Massimo natychmiast się rozłączył, a Anahi nie zastanawiając się ani chwili, wezwała taksówkę. W oczekiwaniu na auto modliła się, by brunetowi trochę zeszło się na zakupach. Pobyt w domu miał trwać trzy dni, jednak musiała te plany zniweczyć po groźbie, jaką usłyszała od Vinca. Nie mogła pozwolić, by Guzman zabił Davida, gdyż bardzo go lubiła, poza tym obawiała się o reakcję bruneta, gdyby faktycznie coś stało się Młodemu. W tej chwili Hector zachowywał się, jakby istnienie brata w ogóle go nie obeszło, ale Angel wiedziała, że jest inaczej. Dlatego też nie mogła pozwolić, by Młodemu stała się krzywda. Była tak bardzo przejęta losem młodszego Herrery, że zapomniała nawet o swoim stanie. I jak tylko taksówka podjechała, wsiadła do niej i kazała taksówkarzowi jechać najszybciej, jak potrafi. A kiedy dotarła na miejsce, wparowała do rezydencji jak gdyby się paliło.
- Gdzie Młody?! - Zapytała, wpadając na Bastiego.
- Spokojnie, jeszcze żyje. Chodź. - Powiedział gdyby nigdy nic.
- To twój kumpel. - Rzuciła oskarżycielsko.
- Już nie.
- Świnia! - Rzuciła mu prosto w twarz.
Złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie tak, by mogła spojrzeć mu prosto w oczy, po czym powiedział:
- To wróg, bo nosi nazwisko Herrera.
Jad, jaki dało się słyszeć z tonu jego głosu, przeraził ją. Szybko się wyrwała, dając mu tym samym znak, by zaprowadził ją do Davida. Uznał, że zrozumiała i ruszył dalej. Dwie minuty później stali już w piwnicy. Młody siedział przywiązany do krzesła, miał rozwalony łuk brwiowy, wargę i postrzelone ramię. Mimo wszystko na jego twarzy zamiast bólu widać było gniew, a oczy pełne nienawiści spoglądały na Massima, który stał przy nim, celując wprost w głowę blondyna.
- Jestem. - Odezwała się, by zwrócić uwagę Massima na swoją osobę.
Wtedy obaj spojrzeli w jej kierunku.
- Zwariowałaś?! - Padło natychmiast pytanie z ust Davida.
- Możliwe, ale nie pozwolę, by cię zabił.
- Idiotka. - Warknął. - On zabije nie tylko mnie, ale też Ciebie. A na koniec Hectora.
Chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo w tej samej chwili Guzman strzelił w drugie ramię Davida. Chłopak syknął z bólu, a jego wyraz twarzy wyraził jak silny był ów ból. Ten widok sprawił, że sama się skrzywiła, po czym posłała Guzmanowi pytające spojrzenie.
- To po to, by go uciszyć. - Wyjaśnił Vincent, spoglądając na blondynkę. - Ponieważ to ja chciałem ci przedstawić swój plan działania.
I nim się zorientowała, siedziała już na drugim krześle obok Davida posadzona na siłę przez Bastiego, który jak tylko posadził dziewczynę, zaczął przywiązywać ją w ten sam sposób co Davida. Nie szarpała się, bo dobrze wiedziała, że nie ma to najmniejszego sensu. Dla bezpieczeństwa swoich dzieci, siebie i Młodego całkowicie poddała się.
- Świetnie, że masz choć trochę rozumu w głowie i nie walczysz jak nasz Davidek. Gdyby był taki posłuszny jak ty, nie musiałbym go uszkadzać. - Dodał, pokazując Anahi rany, jakie odniósł Młody, próbując się bronić. - Zapomniał jednak, że jest sam w domu wroga i oberwało mu się. No, ale nie zbaczajmy z tematu i pozwól, że opowiem ci mój plan. Po pierwsze, od początku wiedziałem, że David to jeden z Herrerów i dopóki był mi wierny, nie miałem nic przeciwko, by stał po mojej stronie. Jednak pojawiłaś się Ty i nasz Młodziak zapomniał, kto jest jego PANEM! - Wrzasnął wprost do ucha blondyna. - Zapomniał i zdradził, pozwalając ci uciec. No więc nie miałem wyboru, jak wykorzystać ten fakt, że bardzo go lubisz i sprowadzić cię tutaj ponownie. Udało się. I teraz będzie tak... - Mówił, zamieniając się z Bastim na miejsca. - Najpierw zadzwonię do Hectora i zaproszę go tu. Potem na jego oczach zabiję mu braciszka, który mnie zdradził. Biorę pod uwagę, że Hectora to nie ruszy, ale kiedy zabiję Ciebie, jestem pewny, że skurwiel zwinie się z bólu.
- Ty gnido. - Syknęła, mając już dość.
- Nie laleczko, nie jestem gnida. Jedyną gnidą jest Hector Herrera, który od początku niweczy wszystkie moje plany , ale dziś to się skończy. Odbiorę mu wszystko i wszystkich na kim mu zależy, a potem będę napawał się jego bólem.
- Potem to będziesz już trupem. - Syknęła.
- Wątpię. - Szepnął do jej ucha, po czym zaczął się złowieszczo śmiać.
*******************************
Wciąż przygnieciona do ściany patrzyła prosto w jego oczy i czekała na jakąkolwiek reakcję. Jednak on chyba nie do końca zrozumiawszy, co chciała przez to powiedzieć, zapytał:
- Co znaczy, że znałaś moją matkę? Jak, kiedy?
- Poznałam ją w Rio, w mieście do którego uciekła, by ukryć się przed twoim ojcem.
- Kłamiesz. - Zarzucił jej pewny swego. - To niemożliwe, ponieważ moja matka zginęła w wypadku. Jechałem razem z nią i widziałem...
- Nic nie widziałeś! - Warknęła, wyrywając się z jego uścisku. - Byłeś mały i jedyne co widziałeś, to jej zakrwawioną twarz, a i to przez kilka minut, bo potem sam straciłeś przytomność.
- A pogrzeb... Cholera byłem tam, widziałem jak wkładają jej trumnę do ziemi.
- Trumnę, ale bez niej.
- Nie... Nie Lena, to jakaś bzdura.
- Kilka minut później zjawiły się karetki. Jedna zabrała Ciebie, a druga Livię. Trafiliście do innych szpitali, co ułatwiło twojemu ojcu swój plan. Każdemu z was powiedział, że to drugie nie żyje.
- Przestań! - Krzyknął, uderzając pięścią w biurko, nie mogąc tego słuchać.
Nie poruszyło to jednak nią w żaden sposób i kontynuowała swoją opowieść dalej.
- Pogrzeb twojej matki był farsą, byś uwierzył w jej śmierć. Ona zaś musiała od razu uciekać, bo twój ojciec jej groził. Ukryła się w Rio. Tam zaczęła nowe życie, tam cię opłakiwała. I właśnie tam ją poznałam.
Patrzył na nią, próbując odgadnąć ile w tym prawdy, a ile kłamstwa. Liczył, że to jakaś forma gry albo zemsty za krzywdy, jakie on jej wyrządził. Jednak jej oczy były przepełnione samą szczerością. Nie wiedząc, co o tym myśleć bez słowa wstał i opuścił gabinet w takim pośpiechu, jakby się gdzieś paliło. Zaskoczona May przez chwilę stała i patrzyła na drzwi, które zatrzasnęły się za blondynem, po czym ruszyła za nim w pogoń.
- Marcos! - Krzyknęła, próbując go zatrzymać, gdy wsiadł do auta.
Nie posłuchał, wsiadł i ruszył z piskiem opon. Ona niewiele myśląc, wsiadła do drugiego samochodu i ruszyła za nim. Widząc, jak William poruszał się na autostradzie, nie żałowała, że postanowiła za nim pojechać. Jechał tak szybko, że kilka razy o mało nie spowodował wypadku z sobą w roli głównej. Dopiero przy szosie prowadzącej do jakiegoś nieznanego jej zakątka, lekko zwolnił. Ona także zwolniła i to na tyle, by nie dostrzegł, że go śledzi. Bała się, że wtedy znów ruszy jak wariat i w końcu naprawdę wpakuje się w kłopoty. Po rewelacjach jakie usłyszał z ust Leny na temat swojej matki, wybiegł z domu jak szalony. Był facetem, twardzielem, ale nawet dla niego było to zbyt bolesne, by tak po prostu przyjąć te informacje do swojej głowy i z miejsca się z tym pogodzić. Wrzała w nim wściekłość, rozpacz i żal. Potrzebował samotności, by wyrzucić to wszystko z siebie, przemyśleć i przetrawić. Wsiadł więc w samochód i ruszył w stronę jedynego miejsca, które pomagało mu się wyciszyć. Jeździł tam zawsze, gdy chciał sobie coś przemyśleć , odpocząć czy też się wyżyć lub uspokoić. Zatoka – jego oaza! W przypływie złości, jaka w tej chwili w nim panowała, jechał tak szybko, że w przeciągu kwadransa znalazł się na miejscu. Wysiadł z auta i stanął nad brzegiem zatoczki. Wziął kilka głębszych oddechów w nadziei, że uspokoi skołatane nerwy, ale na próżno. Podszedł więc do samochodu i usiadł na masce, po czym wyjął z kieszeni marynarki papierosy. Wyciągnął jednego z paczki i podpalił, zaciągając się nim mocno. Nie palił, ale w tej chwili tego właśnie potrzebował. Takich chwil w jego życiu było kilka, kiedy to sięgał po papierosa, dlatego na wszelki wypadek zawsze nosił paczkę przy sobie. Był tak roztrzęsiony, że po chwili podpalił kolejnego. Ledwo zaciągnął się dymem jak za plecami usłyszał jej głos.
- Mogłeś się zabić, jadąc prawie trzysta na godzinę. - Warknęła.
- Nic ci do tego. - Odpowiedział, obdarzając ją krótkim spojrzeniem. - Bądź tak miła i zostaw mnie samego. - Dodał, zaciągając się po raz kolejny papierosem.
- Nie.
- Chcę być sam. - Powiedział, spoglądając w jej oczy, kiedy stanęła na przeciw niego.
- Wcale nie chcesz. - Stwierdziła, siadając obok niego.
Nie odezwał się już, wiedząc, że brunetka jest zbyt uparta, by odpuściła. Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Chciała, żebym ci wybaczyła. - Powiedziała nagle, sama nie wiedząc czemu akurat to mu wyznała. - Chciała, żebyś był szczęśliwy. - Dodała jednak po chwili, mając nadzieję, że pierwsze wyznanie w ogóle nie zwróciło jego uwagi.
Myliła się. Od razu podchwycił jej słowa i zapytał:
- Wybaczyłaś?
- Przez całe życie nosiła twoje zdjęcie w portfelu. Kochała cię... Cały ten czas cię kochała. - Udała, że nie było pytania i mówiła dalej.
- Nie o to pytałem. - Rzekł, wpatrując się cały czas w taflę wody szumiącej nad zatoką, na której się zatrzymali.
- To nie takie proste. - Odpowiedziała, wiedząc, że jeśli nie da mu odpowiedzi on będzie nalegał dotąd, aż usłyszy jakiś konkret.
- Uważam inaczej. - Odparł.
- Posłuchaj, mieliśmy rozmawiać o twojej mamie, a nie o nas. - Powiedziała, podrywając się z miejsca lekko poddenerwowana, że wkroczyli na niebezpieczny temat. - Wróciłam do Meksyku, bo uznałam, że musisz wiedzieć. Wróciłam, by przekazać ci po niej pamiątki, a nie dlatego by wrócić do Ciebie.
Nagle on wstał i podszedł do niej. Z niewyjaśnionych dla niej samych powodów nawet się nie cofnęła, tylko pozwoliła, by dzieliła ich teraz tylko zaledwie dwu centymetrowa przestrzeń.
- Kochasz mnie? - Zapytał nagle, spoglądając głęboko w jej oczy.
- A jakie to ma znaczenie? - Zaskoczona odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Ogromne.
- Kocham... - Wyznała, patrząc głęboko w jego oczy. - Ale zabiłeś mi siostrę i tego nie potrafię ci wybaczyć. - Dodała po chwili.
Uśmiech, który po jej wyznaniu pojawił się na twarzy blondyna, natychmiast znikł, słysząc ostatnie słowa brunetki. W oczach zgasła iskierka nadziei. Nie chciała na to patrzeć, więc cofnęła się, wyminęła go i ruszyła w kierunku auta. Nie zdążyła jednak do niego dojść, jak złapał ją pod ramię i odwrócił w swoją stronę.
- Fakt, to ja wymierzyłem jej ostatni cios, ale cały koszmar twojej siostry zaczął się od mojego ojca. Nie spodobał mu się fakt, że jego syn pokochał dziwkę i jest gotowy dla niej zrezygnować ze wszystkiego. Na każdym kroku próbował uprzykrzyć jej życie, a kiedy wyjechałem, wykorzystał okazję i postanowił się jej pozbyć. Kazał swoim ludziom ją zgwałcić, chcąc w ten sposób ostrzec, by więcej się do mnie nie zbliżała. Wypełnili jego rozkaz z czystą przyjemnością. Gwałcili ją jeden po drugim, a kiedy stawiała opór, bili ją. I pewnie, by zabili, gdybym nie zjawił się w porę. Na szczęście jakimś cudem Hectorowi udało się w tajemnicy przed ojcem zadzwonić do mnie i poinformować , że Karen dzieje się krzywda. Wróciłem, ale było już za późno. Jej obrażenia były tak poważne, że nawet lekarze by jej nie pomogli. W jej oczach widziałem niewyobrażane cierpienie. Dlatego kiedy poprosiła, bym ją dobił, zrobiłem to. Ojciec się ucieszył, co więcej był nawet ze mnie dumny, że pokazałem w końcu jaja. On świętował, a moja dusza i serce płonęło z rozpaczy. Żałowałem, że mnie nie zabili, kiedy rzuciłem się na ojca z pięściami. I Bóg mi świadkiem, do dziś dnia nie wiem, czemu darował mi życie. Po tym incydencie wyjechałem. Starając się odciąć od tego. Próbowałem ułożyć swoje życie na nowo i po swojemu. Ale nie udało się, koszmary powracały, przeszłość ciągle tkwiła we mnie. Nienawiść i chęć zemsty z dnia na dzień rosła we mnie coraz bardziej. Pragnąłem wrócić i się zemścić. Wróciłem w chwili, kiedy ten bydlak już nie żył. Z jednej strony ucieszyłem się, że zdechł, z drugiej zaś żałowałem, że to nie ja go zabiłem. I wtedy pojawiłaś się Ty. Starałem się… Bóg mi świadkiem, że na wszelkie sposoby starałem się nie angażować, ale przegrałem. Wyzwoliłaś we mnie tak silne uczucia, że nie potrafiłem się oprzeć i zakochałem się.
- Przykro mi, ale nie potrafię.
- Odkąd się w Tobie zakochałem, całą resztę miałem gdzieś. Liczyłaś się Ty i tylko Ty! Dlatego kiedy Hector ubzdurał sobie, że jesteś szpiegiem i kazał mi cię zabić, nie wykonałem rozkazu. Mało tego, nawet nie sprawdziłem czy faktycznie jesteś tym szpiclem, tylko najzwyczajniej w świecie ci zaufałem. Zaufałem twoim oczom, pocałunkom i pieszczotom. Kocham cię. Kocham tak mocno, że gotowy jestem oddać własne życie za Ciebie. Jeśli jednak dla Ciebie to zbyt mało, by mi wybaczyć...Trudno. - Powiedział, puszczając jej rękę.
- William...
- Wiesz, byłem pewny, że tylko śmierć będzie w stanie nas rozdzielić, a tymczasem zrobiłaś to TY. No cóż, widać moja miłość była zbyt słaba, by na Ciebie zasłużyć.
Po tych słowach odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę swojego auta. Maite stała przez chwilę, analizując wszystko, co przed chwilą usłyszała, po czym podbiegła do niego.
- Will... - Zatrzymała go, łapiąc za nadgarstek.
Odwrócił się i spojrzał na nią wyczekująco. Puściła jego dłoń, po czym wyjęła z kieszeni swojej skórzanej kurtki łańcuszek i wręczyła go blondynowi.
- Co to, jakiś prezent pożegnalny? - Zapytał z kpiną w głosie, próbując ukryć ból, jaki w tej chwili targał całym jego ciałem.
- To łańcuszek twojej mamy. - Wyjaśniła.
- Aha.
- Pomyślałam, że chciałbyś go mieć. - Dodała.
- To miłe, ale zamiast tego łańcuszka wiesz, co bym chciał?
Nie zapytała, bo ledwo otworzyła usta, jak uzyskała odpowiedź.
- Chciałbym, żeby ona żyła...Chciałbym być synem kogoś innego niż Feliksa Herrery... Chciałbym mieć normalne dzieciństwo i normalną, kochającą się rodzinę. Chciałbym nie musieć dźwigać na swoich barkach tego ciężaru, który ciąży mi od śmierci Karen! Chciałbym, żeby żyła Karen! I chciałbym, żebyś mi wybaczyła, a jeśli nie potrafisz, to mnie zabij! Zabij, bo bez Ciebie nie potrafię żyć. - Krzyczał, dając upust swojemu bólowi.
Po chwili wyjął zza paska u spodni broń i wyciągnął w jej stronę, by dokonała tego, o co prosił. Odruchowo sięgnęła po wyciągniętą w jej stronę spluwę, po czym wycelowała w jego głowę.
- No, zrób to. - Powiedział, dając krok do przodu, by mieć pewność, że Lena nie spudłuje.
Spojrzała w jego oczy pełne bólu i błagania, po czym rzuciła gnata na ziemię. I nim się zorientował, wpiła się w jego usta. Jej dłonie oplotły jego szyję, ciało przylgnęło do jego ciała jak brakująca cząstka całości. Jego usta pożerały jej wargi z tęsknotą i zachłannością. Ona nie pozostając bierna, także łapczywie pochłaniała każdą jego pieszczotę. Stęsknieni za sobą i swoim dotykiem zaczęli zdzierać z siebie ubranie. Zerwawszy z brunetki bluzkę, złapał ją za pośladki i uniósł do góry, zarzucając ją sobie na swoje biodra. Automatycznie jej nogi oplotły go. Nie przestając całować słodkich ust ukochanej, położył ją na masce swojego auta. Dopiero wtedy oderwał się od niej na chwilę, spojrzał głęboko w oczy i powiedział;
- Kocham cię.
- Ja też nie potrafię bez Ciebie żyć.– Wyznała.
Po tych słowach pocałował ją w usta, po czym jego wargi powędrowały w stronę sterczącego sutka. Językiem zataczał wokół niego kółka. Męskimi, gorącymi dłońmi obejmował jędrne piersi, ugniatał je i masował. Całkowicie podała się tym pieszczotom. Położył dłonie na udach brunetki i podciągnął spódniczkę w górę. Na jego twarzy pojawił się filuterny uśmieszek, widząc, że ukochana nie ma na sobie bielizny. To podnieciło go jeszcze bardziej. Natychmiast jego palce powędrowały do jej łechtaczki. Jęknęła przeciągle, kiedy zaczął pieścić jej guziczek swoim kciukiem. Dotyk był zniewalający. Całe jej ciało zaczęło szaleć z rozkoszy. Drżała, wiła się i jęczała, kiedy jego magiczne dłonie szturmowały jej pochwę. Jej zwinne dłonie zaczęły w pośpiechu rozpinać rozporek, by po chwili wydobyć z dżinsów jego męskość. Była zbyt stęskniona i spragniona swojego ukochanego, by bawić się w grę wstępną. Dlatego też jak tylko jego członek ukazał się jej oczom, poprosiła by w nią wszedł. Nie protestował, bo tak samo jak ona nie mógł się doczekać, kiedy ją posiądzie i znowu staną się jedną całością. Przysunął ją delikatnie do przodu i jednym pchnięciem wszedł w mokrą szczelinę rozkoszy. Natychmiast jej ciało wygięło się w łuk, a z ust wydobył się głośny jęk. Nogi zacisnęła mocniej na jego biodrach, a paznokcie wbiła w jego plecy. Przygryzła wargę, gdy zaczął się w niej poruszać. Przez chwilę ogłuszona potężną falą rozkoszy, jaka ją zalała po wtargnięciu do jej wnętrza, nie była w stanie złapać rytmu partnera. Zwolnił więc, chcąc, by mogła się dostosować, a kiedy już to zrobiła, ich ciała współgrały jak dobrze naoliwiona maszyna. Poruszał się w niej coraz to szybciej i szybciej, słysząc jej coraz to głośniejsze jęki. Jej wijące się ciało, gorące usta pieszczące jego szyję i ramiona, napędzały go jeszcze bardziej i bardziej. Jego oddech jak i jej, był przyspieszony i nierówny. Ich ciała napinały i się i drżały. Omotani szaleńczą grą zmysłów, pieszczot, pocałunków dotarli wreszcie na szczyt. Targały nimi dreszcze i skurcze. Jęki i krzyki rozniosły się po całej dolinie. Mieli gdzieś czy ktoś ich widzi, czy też słyszy, bo w tej chwili, w tej sekundzie liczyli się tylko oni i ich miłość.
*******************************
Wracał właśnie do domu, kiedy zadzwoniła jego komórka. Bez chwili zastanowienia odebrał, nie spoglądając na wyświetlacz.
- Słucham.
- Masz kwadrans, by zjawić się u mnie, inaczej twoja blondyna zginie.
Tylko tyle i aż tyle usłyszał, po czym wróg się rozłączył. Wściekły zacisnął dłonie na kierownicy, aż pobielały mu kostki, wdepnął gaz do dechy i ruszył w stronę domu Massima. Znalazł się tam nie w piętnaście, a dziesięć minut. Auto zatrzymał jednak pół metra od domu rywala. Przygotował gnata, sprawdzając, ile ma naboi, a gdy upewnił się, że wszystko gra, wyciągnął telefon, by zebrać swoich ludzi. Co prawda, nie miał czasu czekać, aż wszyscy tu dotrą , ale wiedział , że sam nie da rady bandzie Vincenta. W obecnej chwili jego plan polegał na tym, by wejść tam i grać na czas, a jak tylko pojawi się jego załoga, zrobi porządek z Guzmanem i jego psami. Skończywszy rozmawiać z Williamem i Lucasem, schował ponownie telefon do kieszeni. Broń wsadził za pasek spodni i wysiadł z samochodu. Dwie minuty później stał już przed bramą swojego wroga. Ochrona natychmiast go przeszukała i zabrała pistolet. Liczył się z tym. Guzman to tchórz, który lubił strzelać przeciwnikowi w plecy. Był też idiotą, który sądził, iż jest w stanie pokonać kogoś takiego jak on.
- Możesz iść. - Warknął jeden z dryblasów, pilnujących dobytku Vinca.
Wściekłość w nim wrzała, co dało się wyczytać z jego oczu, ale zachował spokój i jak gdyby nigdy nic ruszył do wnętrza domu. Ten spokój i duszenie w sobie chęci pozabijania ich wszystkich, zachował tylko ze względu na blondynkę, której groziło niebezpieczeństwo, gdyby tylko Hector popełnił jakiś błąd. Życie jej i jego dzieci było ważniejsze, dlatego nie mógł pozwolić sobie na błędy. Ledwo przekroczył próg rezydencji, jak usłyszał głos swojego wroga.
- No nareszcie jesteś, a już myślałem, że sam będę musiał podjąć decyzję, które pierwsze z nich zginie.
Wzrok bruneta natychmiast padł na schody, z których doszedł go głos. Stał tam razem z Anahi i Davidem. Blondynka trzymana przez Guzmana miała przystawioną broń do głowy, natomiast Młodego na muszce trzymał Basti.
- Puść ją! - Warknął wściekły, z całych sił powstrzymując się od tego, by nie pobiec na górę i nie obić mordy Guzmanowi.
- Puszczę, ale najpierw Ty powiedz, które pierwsze z nich ma zginąć. Twoja ukochana czy braciszek, którego tyle lat opłakiwałeś?
Już miał się odezwać, ale w tej samej chwili Vincent skinął głową do Bastiego, który popchnął Davida z całych sił na schody. Młody zaczął się turlać. Przerażona Anahi zdążyła wydać z siebie krzyk rozpaczy.
- Nieeee!
Brunet zorientowawszy się w sytuacji, podbiegł do schodów i złapał brata wprost w ramiona, gdy ten spadał z ostatniego stopnia, po czym zaczął sprawdzać czy żyje. Tymczasem Guzman ubawiony zaczął się śmiać.
- I czego się śmiejesz, gnido?! - Krzyknęła blondynka przerażona owym zdarzeniem.
- Śśś... Bo Ty będziesz następna, suczko. - Warknął.
- Żyje. - Odezwał się nagle Poncho, chcąc uspokoić Angel.
- Uuuu... jaka szkoda. - Skomentował Massimo. - No, ale nic straconego... - Dodał po chwili, spoglądając na Anahi, a potem na Hectora.
- Nawet o tym nie myśl! - Zagroził Herrera, wiedząc, co Guzmanowi chodzi po głowie.
- A dlaczego nie? - Zapytał, chociaż doskonale wiedział, co zaraz usłyszy.
- Bo cię zabiję!
- Serio, a niby jak? Gnata nie masz , bo zabrali ci go moi ludzie. Gołymi rękami też nie, bo nim tu dotrzesz, moja kula trafi cię pierwsza. A obstawy jak widzę nie masz... Tak więc...
- To mnie chciałeś... MNIE! A więc bądź wreszcie mężczyzną i stań ze mną do walki. Tchórzu!
Krzyczał tak głośno, iż był pewny, że cała ulica go słyszy. Nieprzytomny David nagle się ocknął, ale poza otworzeniem oczu nie zdradził się niczym innym, iż odzyskał świadomość tego, co się wokoło dzieje. Ani Poncho, ani Guzman nie zauważyli, że Młody ich słyszy, będąc zajęci konwersacją między sobą.
- Ja tchórzem?
- Tak, Ty... Bo tylko tchórz bierze w niewolę ciężarną kobietę. Tylko tchórz pozbawia rywala broni, trzymając we własnej gnata.
- Chcesz walki... Takiej na gołe pięści, tak?
- Tak.
Vincent już miał opuścić broń i stanąć do walki, kiedy do środka wpadł William z całą masą ludzi. Guzman widząc, że wpadł w potrzask, przystąpił do działania, chcąc ratować swoje dupsko. I tak jak wcześniej Basti zepchnął Davida ze schodów, tak teraz to samo zrobił Massimo z Anahi. Hector ruszył jej na ratunek. David, chociaż poraniony, zerwał się na równe nogi i włączył do walki, która rozpętała się między ludźmi Guzmana i Herrery. Odgłosy strzelania niosły się echem po całym domu, jak i ulicy. Było takie zamieszanie, że niezauważony Vincent skorzystał z okazji i zwiał, pozostawiając w swoim domu rzeźnie. Padał strzał za strzałem, lała się krew. I dopiero kiedy wszystko ucichło, Marcos dostrzegł klęczącego Hectora, który trzymał w swoich ramionach wijącą się z bólu Anahi. Natychmiast sięgnął po telefon i wezwał karetkę, w tym czasie David razem z Lucasem pobiegli szukać Guzmana i Bastiego.
- Annie, karetka już jedzie. Skarbie wiem, że boli, ale błagam, wytrzymaj. - Mówił do niej najspokojniej jak tylko potrafił, chociaż w jego duszy wrzała wściekłość i ból, iż ona tak cierpi.
- Hector... Aaaaaaaałaaaa! - Krzyknęła, ściskając jego dłoń, gdy dopadł ją kolejny ból.
- Nic nie mów...
- Muszę... Muszę ci powiedzieć, że ci wybaczyłam. Muszę ci powiedzieć, że mimo wszystko kocham cię. Ty... Aaaaaaaaaaa! Ty zaś musisz mi obiecać, że jeśli coś... cokolwiek mi się stanie, zaopiekujesz się naszymi dziećmi.
- Nie... Nie i nie! Nie zaopiekuję się , bo zaopiekujemy się nimi oboje. - Powiedział przez zaciśnięte gardło, czując jak łzy zbierają się w jego oczach.
- Ale...
- Żadne ale. Wyjdziesz z tego... Wyjdziesz i razem wychowamy nasze dzieci. RAZEM.
Powtórzył stanowczym tonem, jakby to miało przekonać i jego, i ją, że wszystko skończy się dobrze.
- Pocałuj mnie. - Poprosiła, a on natychmiast spełnił ową prośbę.
*************************
W tym zamieszaniu bez problemu udało mu się uciec. Co prawda David i Lucas chwilę później natrafili na jego ślad i ruszyli w pogoń za nim, ale z takim kierowcą jak Basti wiedział, że nikt nie jest w stanie ich dogonić. Bastian był mistrzem w gubieniu ogona. Nie miał jednak powodu do radości, bo nie tak wyobrażał sobie dzisiejsze rozdanie. Był pewny, że wreszcie zakończy tę wojnę z Hectorem, uśmiercając jego najbliższych na oczach wroga. I wszystko by pewnie wypaliło, gdyby Herrera nie zwołał swoich ludzi. No cóż, przegrał to rozdanie, ale kolejnego na pewno nie przegra. Pomyślał, zapalając jedno ze swoich ulubionych cygar.
- Szefie, i co teraz? We dwóch nie damy im rady.
- Im wszystkim nie, ale samemu Hectorowi owszem.
- Co szef ma na myśli?
- To proste... Dziś se odpuścimy, ale jutro zwabię tego skurwysyna samego do swojej kryjówki i tam go zabiję.
- Świetny plan szefie, tylko jak chce szef tego dokonać?
- Zwyczajnie, wystawię mu się.
- I to wystarczy?
- Hector jest człowiekiem honoru i kiedy mu powiem, że przyjmuję jego warunki gry, czyli zgadzam się na walkę wręcz, bez udziału jego i moich ludzi, on się zgodzi.
- Oby, bo jeśli weźmie ze sobą swoich ludzi, to jesteśmy udupieni.
*********************
Oczekiwanie na wieści od lekarza było gorsze, niż jatka jaka wydarzyła się przed chwilą w domu Guzmana. Poncho nie mogąc znaleźć se miejsca, przemierzał korytarz w tę i z powrotem. Wściekłość i rozpacz mieszała się w nim na przemian. A kiedy wreszcie lekarz stanął przed nim, w jego oczach widać było błaganie o dobre wieści.
- Ze względu na upadek musieliśmy wykonać cesarskie cięcie. Przeprowadzenie porodu w normalnych warunkach nie było możliwe, ponieważ pana dziewczyna złamała żebro i to by uniemożliwiało jej parcie.
- Poród odbył się wcześnie, ale z dziećmi i Annie wszystko w porządku?
Cisza. Cisza, która zapadła i to spojrzenie od razu dały do myślenia Williamowi, który razem z Leną i Dulce także czekali w szpitalu na wieści o Anahi. Marcos natychmiast podszedł bliżej do brata i położył mu dłoń na ramieniu w geście wsparcia.
- Przykro mi, ale...
- Ale co?!
- Ale jedno z dzieci nie przeżyło, mimo iż zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy.
- Co?! Ale... Ale jak... Dlaczego?!
- Upadek z takiej wysokości jest niebezpieczny nawet dla pana, a co dopiero dla kobiety w ciąży. Widocznie jedno z dzieci ucierpiało na tym bardziej i nie miało wystarczająco siły, by walczyć o życie. Przykro mi.
- Przykro panu?! Panu jest przykro?! - Wrzasnął, łapiąc lekarza za poły jego kitla.
- Hector, uspokój się. - Rzekł Marcos, próbując uspokoić brata, mimo iż sam miał ochotę zrobić komuś krzywdę, słysząc coś tak tragicznego.
- Zostaw!!! - Warknął, odpychając blondyna od siebie.
- To nie moja wina. - Próbował się bronić doktor, gdy brunet coraz mocniej ściskał jego ubranie.
Do Poncha jednak nie docierały żadne słowa i gdyby nie fakt, że po chwili pojawił się David z Lucasem, oznajmiając, że zgubili Vinca, brunet był gotowy zabić Bogu ducha winnego człowieka. Słysząc jednak słowa Młodego, natychmiast puścił lekarza i rzucił się na Davida.
- To twoja wina! - Krzyknął , dając mu w twarz.
- Hector! - Warknął Will, łapiąc bruneta , kiedy ten po raz kolejny chciał zamachnąć się na Młodego. - Hector, uspokój się.
- Ja nie kazałem jej tam przyjeżdżać. - Syknął David, wycierając krwawiącą wargę. - Nie moja wina, że ta kretynka chciała ratować mi dupę. - Dodał, podnosząc się z podłogi, na którą upadł po zadanym ciosie.
- Ty skur...
- Spokój! - Krzyknęła nagle Lena. - Po pierwsze, jedynym winnym jest tu Guzman, bo to on zepchnął ją ze schodów! Po drugie, weź się w garść i idź do niej, zamiast obijać mordy wszystkim dookoła. Sprawiedliwość wymierzysz potem, a teraz wesprzyj ją.
Te słowa podziałały na niego jak prysznic. Otrzeźwiał. Uspokoił się, biorąc kilka głębszych oddechów , poprawił ubranie i ruszył do sali , w której leżała blondynka. Tymczasem Dulce opowiedziała Davidowi i Lucasowi, co wydarzyło się, kiedy oni ścigali Massima. Marcos natomiast poprosił Lenę na bok, chcąc porozmawiać o bracie dziewczyny.
- Wiesz, że on też jest odpowiedzialny za to, co spotkało Any?
- Wiem i dlatego nie będę miała dla niego litości.
- Nie potrafiłaś zabić mnie, chociaż miałaś ku temu powód, a chcesz powiedzieć, że zabijesz własnego brata?
- Kiedyś oddałabym za niego życie, bo był jedyną i najbliższą mi osobą. Ale z chwilą kiedy stał się psem Massima, stał się też innym człowiekiem. Nie jest już bratem, którego znałam i za którego oddałabym życie. Jest potworem, któremu trzeba odebrać życie, by nie mógł skrzywdzić już nikogo.
- Ja też mam krew na rękach...
- Bo zostałeś do tego zmuszony. A dla Bastiego zabijanie ludzi stało się chlebem powszednim. Długo mi zajęło zrozumienie tego, ale dobrze że nie jest za późno, by naprawić swoje błędy.
- Jeśli chcesz, ja się nim zajmę.
- Nie... Ta rozgrywka należy do mnie.
- Okej, ale pamiętaj, będę cię ubezpieczał. - Rzekł, puszczając do niej oczko. - A teraz chodź do reszty, trzeba obmyślić plan jak dorwać tych skurwieli.
*********************
Kiedy wszedł do sali i zobaczył ją skuloną, łkającą z rozpaczy, miał wrażenie, że serce pęka mu na miliardy kawałeczków. Ale czy to było możliwe, by serce pękło po raz kolejny kiedy dopiero, co zostało rozbite po wiadomości o stracie jednego z dzieci. Nie chciał się nad tym zastanawiać teraz. Nie chciał i nie mógł, bo teraz najważniejsza była ONA. Podszedł do jej łóżka i wziął w ramiona w nadziei, że choć trochę ulży jej w bólu swoim wsparciem. Blondynka jednak natychmiast go odepchnęła.
- To wszystko twoja wina! Każde cierpienie, każdy ból to twoja wina! Odkąd cię poznałam, wszystko w moim życiu się wali... Chciałam skończyć studia. Zostać lekarzem... Marzyłam, że poznam kogoś, kogo pokocham do szaleństwa i że ten ktoś też pokocha mnie tak szaleńczo. Miałam plany, marzenia... A teraz... Teraz nie mam nic! Zabrałeś mi dom, rodzinę , przyjaciół , godność i córkę! Nienawidzę cię! NIENAWIDZĘ! - Krzyczała, odpychając go od siebie za każdym razem, gdy próbował się zbliżyć.
- Angel...
- Mówią, że miłość daje życie. Gówno prawda! Miłość je odbiera! Ty stałeś się moją miłością, a zarazem moim katem! Zabiłeś we mnie wszystko! Zabiłeś mnie!
Rozumiał, że targa nią ból i cierpienie. Że wszystko to, co mówi jest spowodowane jej rozpaczą , ale bolało... Bolało jak cholera. Próbował, ale nie potrafił dłużej tam stać i tego słuchać. Odsunął się od niej nagle, odwrócił się na pięcie i wyszedł, pozostawiając ją samą z własnym bólem.
*********************

Kilka dni później.

Ostatnie dni jej życia były piekłem, tak przynajmniej myślała, aż do tej chwili. Bo tak naprawdę piekło zaczęło się dla niej dopiero teraz. Utrata dziecka była początkiem jej koszmaru, z którego nie potrafiła się ocknąć ani pozbierać, mimo że drugie dziecko przeżyło. Kolejnym ciosem była śmierć Hectora. Wtedy w szpitalu była zdruzgotana dowiedziawszy się, że jej córeczka nie przeżyła. Nie mogła zrozumieć jak Bóg mógł dopuścić do tego, by straciła dziecko. I całą swoją rozpacz, żal i złość przelała na bruneta, mówiąc tyle okropnych słów. Nie mogła sobie wybaczyć, że jej ostre słowa popchnęły go do tego, by dać zabić się Guzmanowi. Nagle obok niej usiadł William, spojrzała na niego zapłakanymi oczami.
- Mam coś dla Ciebie. - Powiedział, trzymając w dłoni kopertę. - To od Hectora. - Dodał, podając jej list.
- Opowiedz mi, jak do tego doszło. - Poprosiła.
- Przecież już ci mówiłem.
- Wiem, ale opowiedz mi jeszcze raz.
- Po co?
- Bo nadal nie rozumiem, dlaczego to zrobił. Bo kiedy opowiadałeś mi o tym wtedy, byłam nafaszerowana lekami, teraz nie jestem. I może teraz zrozumiem, czemu dał się mu zabić.
- Przeczytaj list, może tam znajdziesz odpowiedź.
- Przeczytam, ale najpierw chcę, żebyś opowiedział mi to raz jeszcze.
- No dobrze, skoro tak bardzo ci na tym zależy. - Powiedział, wzdychając zrezygnowany. - Po kłótni z Tobą, Hector wyszedł ze szpitala bez słowa. Poleciałem za nim. Kazał mi wracać do środka, ale nie posłuchałem. Widząc, że nie odpuszczę, zgodził się w końcu , bym mu towarzyszył. Pojechaliśmy do domu. Całą noc siedzieliśmy w salonie i piliśmy w milczeniu. Nad ranem zasnąłem, a kiedy się obudziłem, Hectora już nie było. Na stoliku leżała kartka, na której było napisane; Zajmij się wszystkim. Wtedy zrozumiałem, że pojechał wyrównać rachunki z Guzmanem. Wykonałem kilka telefonów do odpowiednich ludzi i kilka minut później wiedziałem już , gdzie ta gnida się ukryła. Pojechałem tam, ale niestety było już za późno... Hector pływał w stawie. Wyciągnąłem go w nadziei, że jest jeszcze szansa na ratunek, ale nie było. Bo ten skurwiel zanim go wrzucił do stawu, wpakował w niego trzy kulki. A sam zwiał.
- To skąd wiesz, że to on go zabił?
- Bo sam mi o tym powiedział, nim go zabiłem.
- To moja wina. - Powiedziała, spoglądając na blondyna ze łzami w oczach.
- Przeczytaj list. - Rzekł, wstając z ławki, po czym odszedł w stronę domu.
Może to Guzman wykonał ostatni cios, ale ona także przyczyniła się do tej śmierci. Cała sprawa mogła potoczyć się inaczej , gdyby nie była tak okrutna wobec bruneta. Być może wtedy pojechałby tam ze swoimi ludźmi i wygrał tę walkę. A tak... Zginął. I tego nie mogła sobie wybaczyć. Czuła się winna i była pewna, że także William, Dulce oraz David winią ją za utratę brata. Co prawda, nie powiedzieli jej tego, ani nie okazali w żaden sposób, jednak była pewna, że mają do niej żal. Dlatego też postanowiła zaraz po pogrzebie wyjechać. Zabierze synka, oszczędności, które udało się jej uzbierać i zacznie życie z daleka od miejsca, w którym spotkało ją tyle złego, a zarazem pięknego. Otworzyła kopertę i wyjęła z niej kartkę. Nim zaczęła czytać, wzięła trzy głębokie oddechy.


Angel.

To mój pierwszy list, a zarazem ostatni... To moje pożegnanie. Pożegnanie, które zacznę od słów ,,wybacz". Wybacz mi, że zamieniłem twoje życie w piekło, chociaż Ty w moje wprowadziłaś nowe życie. Pojawiłaś się znikąd, wtargnęłaś jak huragan do mojego serca i duszy. Otworzyłaś wszystkie drzwi, które zamknąłem na klucz. Nauczyłaś mnie marzyć, tchnęłaś we mnie wiarę, nadzieję i miłość. Dzięki Tobie zacząłem wierzyć, że mogę być innym człowiekiem. Lepszym. Niestety, myliłem się... Ktoś taki jak JA, nigdy się nie zmieni. Ktoś taki jak ja, nie ma szans na normalne, szczęśliwe życie u boku kobiety, która stała się sensem jego życia. Byłem gangsterem, jestem i już zawsze nim pozostanę po mimo twojej miłości. Bo ani przeszłość, ani teraźniejszość, ani przyszłość nie pozwolą mi o tym zapomnieć... Moi wrogowie zawsze będą krok przed nami. Dlatego wiem, że dla mnie nie ma ratunku, ale dla Ciebie... Dla Ciebie...Tak. Powiedziałaś, że zabiłem w Tobie wszystko. Masz rację...Zabiłem. Powiedziałaś, że miłość daje życie. I tu także się nie myliłaś. Ty swoją miłością dałaś mi nowe życie... Trwało chwilę, ale gdybym tylko miał szansę za taką chwilę oddałbym wszystko, by przeżyć takich chwil jeszcze z tysiąc. Gdybym tylko miał tę szansę... Ale nie mam. Za to Ty masz i wykorzystaj ją najlepiej jak potrafisz. Poświęcam swoje życie z miłości do Ciebie, byś Ty mogła zacząć nowe życie. Życie bez kłamstw, krzywd i bólu. Życie, w którym możesz spełnić wszystkie swoje marzenia. Skończ studia, zostań lekarzem... Zakochaj się w kimś, kto jest wart każdej chwili spędzonej u Twego boku. Obdarz miłością naszego syna. Miłością podwójną, za siebie i za mnie. Wychowaj go na kogoś lepszego, niż był jego ojciec. A o mnie zapomnij z chwilą, kiedy ziemia pokryje moją trumnę. Nowe życie dla Ciebie to mój jedyny wyraz miłości, jaki potrafiłem ci ofiarować.
Hector.
PS. Po przeczytaniu tego listu, spal go.


Z każdym czytanym słowem łzy spływały coraz częściej i szybciej. Kilka razy musiała przystawać, by wytrzeć oczy, gdyż rozmazany obraz uniemożliwiał jej czytanie. A kiedy skończyła, otarła twarz. Schowała kartkę ponownie do koperty, zacisnęła w dłoni i ruszyła do wnętrza domu. Godzinę później z synem na rękach stała na cmentarzu i ze spokojem w oczach patrzyła jak trumna jej ukochanego spoczywa w ziemi. Już nie płakała. Nie żeby pogodziła się z jego śmiercią... O nie... co to, to nie. Z tym nigdy się nie pogodzi. I nigdy go nie zapomni, wbrew temu czego on sobie życzył. Nigdy też nie pozwoli, by jej syn go zapomniał. Bo chociaż ich historia nie zaczęła się najlepiej, to mimo wszystko narodziła w jej sercu prawdziwą miłość do tego mężczyzny.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez anetta418 dnia Śro 22:00, 09 Gru 2015, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Strona 2 z 2
Nowy Temat   Odpowiedz Idź do strony Poprzedni  1, 2

 
Skocz do:  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Play Graphic Theme

Regulamin